niedziela, 21 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 27 - WSZYSTKO, CO LECI W GÓRĘ MUSI KIEDYŚ SPAŚĆ W DÓŁ






   Wpadłam do domu jak burza. Otworzyłam gwałtownie drzwi i miałam ochotę nimi trzasnąć, do czego prawie doszło, ale w porę je złapałam. Było późno, pewnie już wszyscy śpią, a ja nie chciałam ich obudzić. Nie obeszłoby się bez pytań, czy współczucia, którego teraz zupełnie nie potrzebowałam. Nie chciałam, żeby mi współczuli, to nie jest mi na nic potrzebne i niczego nie zmieni. Od współczucia świat nie stanie się piękniejszy. Nie, piękniejszy stanie się, gdy ludzie zaczną pomagać, nie tylko współczuć.
   Chciałam, żeby mnie chociaż trochę zrozumieli, nie zadając żadnych pytań.
   Cicho przemknęłam przez hol i padłam do salonu. Skierowałam się do pokoju Rikera, który obecnie zajmowałam, bo blondyn przeniósł się do Rossa. Jednak wtedy coś poruszyło się na kanapie, a ja aż zamarłam. Dlaczego nie mogą już spać? Nie mam ochoty na pogawędki!
   - Już jesteś - Ell podniósł się do pozycji siedzącej. Poklepał miejsce obok siebie, dając mi do zrozumienia, żebym usiadła, lecz ja uparcie stałam w miejscu. Nie rozumiałam dlaczego to robi. Może się martwił, nie wiem, w każdym razie nie chciałam tego. Musiałam poradzić sobie sama w końcu to ja ściągam na siebie te wszystkie problemy bez niczyjej pomocy.
   - Nie mam ochoty na rozmowy - powtórzyłam swoje myśli, a wzrokiem uciekłam do drzwi od ''mojego'' pokoju. - Ratliff proszę cię, daj mi dzisiaj spokój - nie chciałam, żeby mój głos zabrzmiał tak błagalnie, ale... Powiedziałam to wręcz żałośnie.
   - Siadaj - brunet zachowywał się jak taki idealny przyjaciel. Chciał mnie wspierać i pogadać. W innej sytuacji bym skorzystała, ale dzisiaj nie potrzebowałam przyjaciela. Potrzebowałam samotności, by móc w spokoju pomyśleć i dojść do siebie. Byłam jak dziki kot po bitwie. Teraz musiałam odpocząć, wylizać razy i dopiero później wrócę do normalnego, codziennego życia, które na pewno nie będzie już takie samo.
   No i rzecz jasna nie będzie do końca normalne.
   Dając mu to do zrozumienia po prostu poszłam do swojego pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Stałam przez chwilę, opierając się o gładkie drewno aż w końcu przebrałam się w piżamę i opadłam na łóżko.
   Nie wiem, jak długo kręciłam się z boku na bok próbując zasnąć. W każdym razie trwało to długo.
   W nocy jak zwykle już od dłuższego czasu męczyły mnie koszmary.
   Byłam nad morzem. Zupełnie sama. Ciemne fale rozbijały się o brzega, a jasne niebo momentalnie przysłoniły ciężkie, burzowe chmury. Tylko tyle słyszałam - wodę. Żadnych ptaków, żadnych rozmów...
   Wiatr targał moje włosy, oraz ciskał się do oczu, wywołując łzy. Rozejrzałam się, próbując znaleźć jakąś żywą duszę, ale nikogo nie było. Nagle z wiatrem usłyszałam wołanie:
   - Nelly! Wiem, że tam jesteś! - głos był przepełniony żalem. Normalnie zrobiłoby mi się smutno, ale nie teraz. Nic nie czułam, żadna emocja nie próbowała przepchnąć się na pierwszy plan. Jakbym była pusta w środku, została sama skorupa.
   - Daj sobie spokój! - słyszę swój głos jakby z oddali.
   - Ale ja ciebie potrzebuję! - druga osoba upierała się przy swoim.
   - Ale ja ciebie nie! Zrozum to! - mój rozweselony głos chyba skutecznie uciszył drugi. Wytężyłam wzrok i w oddali zobaczyłam chłopaka. Najwyraźniej z nim rozmawiałam, jego zraniłam. Próbowałam krzyknąć, zatrzymać go, ale mój głos nie przebijał się przez wiatr. Zaczęłam biec w jego stronę, ale nogi grzęzły mi w piasku, utrudniając chodzenie. Byłam blisko dzieliły mnie od niego jakieś trzy metry, i chociaż on nie zwracał na mnie uwagi, nie poddawałam się.
   Nagle upadłam, a głowa zapulsowała kilka razy. Przewróciłam się na piach. Coś odgradzało mnie, nie pozwalało iść dalej. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i natrafiłam na szkło oddzielające mnie od reszty świata. Szklany mur. Nie miałam siły wstać, chociaż wiedziałam, że muszę. Gdy podniosłam wzrok, nikogo już nie było. Usiadłam, waliłam w ścianę, krzyczałam... Nic.
   Wtedy obudziłam się z krzykiem. Nie wiem, dlaczego ten sen tak mnie przeraził, ale z jakiegoś nieznanego mi powodu bałam się go.
   Wtedy drzwi do mojego pokoju gwałtownie się otworzyły. Nie spodziewałam się, że ktoś przyjdzie. Już od jakiegoś czasu nikt nie wpada do mnie do pokoju, gdy budzę się z krzykiem. Więc gdy we framudze stanął chłopak, zrobiło mi się trochę lepiej. To było dość miłe.
   - Wszystko okay? - spytał mnie blondyn, wchodząc głębiej do pokoju. Słyszałam napięcie w jego głosie.
   - Okay - odpowiedziałam, starając się wyrównać oddech. Ciekawiło mnie, dlaczego przyszedł. Może dlatego, że jego pokój był najbliżej? A może się martwił, mimo że wszyscy inni przestali się przejmować moimi koszmarami? Może mu się tak nudziło, że musiał coś zrobić, a mój krzyk był jego pewnego rodzaju wybawieniem? Chyba nigdy się tego nie dowiem, bo jakoś wątpię, żebym miała znowu tyle odwagi, by zapytać. Ostatnio zrobiłam się trochę bardziej nieśmiała, cofałam się do poprzednich etapów. Chciałam iść dalej, wyżej, ale to chyba nie było dla mnie. Tkwiłam w martwym punkcie. Może na chwilkę udało mi się ruszyć z miejsca, ale nie trwało to długo.
   - To dobrze - chłopak zawrócił i już trzymał klamkę drzwi.
   - Ross! - zatrzymałam go, nim zdążyłam ugryźć się w język. Blondyn odwrócił się. Patrzył przez chwilę na mnie, a gdy nie miałam odwagi się odezwać, zapytał:
   - Tak?
   - Czy ty... Ty... Mógłbyś... - nie mogłam tego z siebie wydusić, gdy w ciemności patrzyłam w jego oczy. - Zostaniesz ze mną? - wyrzuciłam w końcu, wpatrując się w dłonie.
   Ross nic nie odpowiedział. Po prostu podszedł do mnie, a ja zrobiłam mu miejsce. Chłopak cicho wsunął się pod kołdrę tuż obok. Mimo woli wtuliłam się w jego ciepłą pierś. Ross głaskał mnie delikatnie po plecach, aż w końcu zasnęłam.




   Gdy się obudziłam, Ross dalej spał. Trochę rozwalił się na łóżku: mnie przycisnął do ściany, a jego ramię wylądowało u mnie na brzuchu, ale starałam się zostawić to bez komentarza, wręcz chciało mi się śmiać. Szybko się przebrałam i wyszłam z pokoju. W głębi domu życie spokojnie płynęło w porannym rytmie. Stormie robiła śniadanie, Mark właśnie wychodził, Riker pomagał Rydel ustawiać talerze na stole, a Ell uważnie ich przy tym obserwował, rozłożony na kanapie. Jedynie Rocky'ego nie było.
   Po chwili wahania postanowiłam dołączyć do Ratliff'a. Mam nadzieję, że zrozumieją moją niemoc do pomocy dzisiaj. Przysiadłam obok jego nóg, a on momentalnie przeniósł swoją uwagę na mnie.
   - Chciałam cię przeprosić - powiedziałam od razu. Jakby on zaczął mówić pierwszy, albo ja za chwilę, to nie odważyłabym się go przeprosić. - Nie powinnam się tak zachować, ale... Miałam ciężki dzień i tyle.
   - Jasne, rozumiem - Ell ciężko podniósł się do pozycji siedzącej. Z jednej strony nie chciałam się usprawiedliwiać, bo zdawałam sobie sprawę, że to często jest irytujące, a czasem nawet żałosne, ale z drugiej strony, mówiłam prawdę i... po prostu chciałam, żeby chłopak to zrozumiał.
   - Uważaj, bo znowu zrobisz coś, za co będziesz przepraszać - zabolało. Jakby ktoś za mnie robił kreski na ręce. Gdyby tylko! Na całym ciele. I w sercu. Tak, najwięcej w sercu. - Chociaż wiesz... I tak to zrobisz. I później jeszcze raz. Chyba powinniśmy się do tego przyzwyczaić.
   - Rocky! - Rydel była mocno zdenerwowana. Popchnęła chłopaka do kuchni i zamknęła drzwi. Słyszałam jakieś niewyraźne krzyki. Wstałam i szybko zniknęłam za szklanymi drzwiami prowadzącymi na taras.
   Dzisiejszy dzień był dość ciepły, ale trochę wiało. Nie przywiązałam jednak do pogody dużo uwagi. Usiadłam na skraju basenu i umoczyłam palec w wodzie. Ciepła. Idealna na kąpiel. Nie chciałam jednak wchodzić do środka żeby się przebrać w strój. Ograniczałam ryzyko spotkania z Rocky'm do minimum. Tym samym nie mogłam wskoczyć do basenu, chociaż takie małe odwrócenie uwagi od tych zdarzeń by mi się przydało.
   Ktoś położył rękę na moim ramieniu i aż podskoczyłam. Ratliff usiadł obok, lecz nic nie mówił. Po kilkuminutowej ciszy, w końcu się odezwał:
   - Nie przejmuj się nim. To palant - stwierdził chłopak. Zaskoczył mnie.
   - I twój przyjaciel, jeśli dobrze pamiętam.
   - Z lupą by go człowiek nie poznał... Bardzo się zmienił. To chyba przez wasze zerwanie i twoją ciążę.
   - Wcześniej było lepiej, gdy zerwaliśmy - zauważyłam.
   - Wcześniej cierpiał. Teraz jest zdenerwowany. Nie wiem, dlaczego - Ratliff westchnął ciężko, w tym samym momencie, co ja. Podejrzewałam, że on też to trochę przeżywa. W końcu Rocky to jego najlepszy przyjaciel, rozumieją się bez słowa. - Jak już mówiłem, może to przez tą ciążę.
   - Nie wiem, co mam robić... - wyznałam szczerze. Przy Ell'u czułam się swobodniej, niż przy Rydel. Traktowałam go jak takiego dobrego przyjaciela. Jakbyśmy znali się od zawsze. - Wszystko się skomplikowało.
   - Jak zwykle skończy się happy end'em.
   - Myślisz?
   - Ja to wiem - Ratliff delikatnie uniósł kąciki ust. - A teraz... - nie dokończył. Zamiast tego popchnął mnie, a ja z pluskiem wpadłam do ciepłej wody. Wypłynęłam i głęboko zaczerpnęłam powietrze.
   - Będzie zemsta! - krzyknęłam i zaczęłam chlapać wodą bruneta, który z krzykiem uciekał coraz dalej, aż w końcu znalazł się po za zasięgiem ostrzału. - Chodź tu! To nie fair! - wtedy Ratliff wylądował tuż obok, ochlapując wodą wszystko dookoła, przez swój skok. Zaczęłam się szaleńczo śmiać, chłopak razem ze mną. Po chwili zanurkował i wciągnął mnie za nogi pod wodę. Widziałam uśmiechniętą twarz bruneta, gdy płynęliśmy na drugą stronę basenu. Brakowało mi takiej chwili. Takiego odbicia od rzeczywistości, pójścia w górę nad te wszystkie problemy.
   Nie trwało to jednak długo, bo gdy się wynurzyłam brunet stał przy krawędzi i patrzał na nas z bólem. Brunet patrzył w moje oczy, w których od razu pojawiły się łzy. Tak bardzo ich nie chciałam. Patrzyliśmy tak na siebie przez kilka sekund, które trwały dla mnie jak mała, przepełniona moim smutkiem i cierpieniem, a chłopaka złością wieczność.
   Cóż... Wszystko, co leci w górę musi kiedyś spaść w dół, a ta chwila była uderzeniem w ziemię.


______________________

Wesołych Świąt Koty! ;*
Proszę was, żebyście przeczytali tę notkę do końca. 
Więc tak: na wstępie przepraszam, bo chciałam dodać rozdział wcześniej, ale mi się nie zapisał i musiałam pisać go od początku. Podoba mi się, nie wiem jak wam, czego bardzo chciałabym się dowiedzieć więc wiecie - komentarze mile widziane ;) 

Teraz chciałabym życzyć wam Wesołych Świąt, bo nie wiem, czy będzie rozdział przed świętami, więc wolę zrobić to już teraz. 
Więc... Wesołych Świąt wszystkim! Bo Once again the world is filled with laughter...! Święta to wyjątkowy czas, który osobiście uwielbiam, ale tylko wtedy, gdy jest spędzany w gronie najbliższych, nie, gdy zjeżdża się 6747847278154200457 osób... Więc życzę wam wspaniałych chwil i wymarzonych prezentów oraz śniegu bo nie wiem jak wy, ale I'm dreaming of a white Christmas... W każdym razie (przepraszam, nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, szczególnie świątecznych...) obyście miło spędzili święta, obejrzeli Kevina, którego chyba wszyscy znają na pamięć i korzystali z tej świątecznej przerwy, bo zaraz znowu szkoła, wczesne wstawanie i lekcje, a teraz mamy czas, żeby od tego odpocząć ^^ I do napisania koty ;* 


poniedziałek, 15 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 26 - MIAŁAM KOMPLETNĄ PUSTKĘ W GŁOWIE





  - Nel? Nelly? - pukanie. Po chwili zmieniło się w mocne walenie. Oparta plecami o drzwi, starałam się je ignorować, co okazało się bardzo proste. Po kilku minutach już przestałam je słyszeć, a siedząc w łazience godzinę, już w ogóle mi nie przeszkadzało, gdy ktoś co chwila przychodził. Głowa mi jednak pękała od ciągłego huku i płaczu.
   Jak ja marzyłam o chwili ciszy!
   - Daj jej dzisiaj spokój - Rydel. Byłam jej w tym momencie wdzięczna. Chciałam być sama. 
   - Ale...!
   - Ross! Nie! Odpuść! - stanowczy głos dziewczyny przebił się przez drewno. Oczami wyobraźni widziałam jej poważną minę i tryskające z oczu iskry. Dziewczyna wydawała się być delikatna, ale tak na prawdę to twarda sztuka. Nie dziwię się. Mieszkając z tyloma chłopakami, trzeba jakoś walczyć i stawiać na swoim.
  - Ale Rydel, nie rozumiesz, że mi na niej zależy? Że chciałbym być teraz przy niej? - na te słowa znowu po policzkach spłynęły mi łzy. Miałam kompletną pustkę w głowie. Nie chciałam tego. Wolałam, żeby blondyn o mnie zapomniał. Teraz są same problemy, a ja muszę przez to cierpieć. Oczywiście, mogłabym się nie przejmować. Udawać, że mnie to w ogóle nie obchodzi, że jego uczuciami mogłabym powycierać podłogę, ale nie potrafiłam. Nie umiałam aż tak panować nad emocjami i ich nie okazywać. Byłam wrażliwą osobą i łatwo było mnie zranić. Może dlatego byłam też wcześniej taka nieśmiała? Nie chciałam, żeby ktoś mnie skrzywdził... A teraz mam za swoje.
   - Jest od ciebie o rok starsza! Znajdź sobie kogoś w swoim wieku, co? - wiedziałam, że Rydel po prostu chce wybić Rossowi mnie z głowy.
   ''Dziękuję'' - pomyślałam, jakbym chciała jej to powiedzieć telepatycznie.
   - Wiem, co próbujesz zrobić, ale... - słyszałam równie zdenerwowany głos chłopaka.
   - Już i tak dzisiaj wystarczająco namieszałeś! Ona cierpi, rozumiesz? Przez ciebie. Robisz coś, czego nie chce, za co później musi płacić - przerwała mu blondynka. Ross chyba chciał coś powiedzieć, bo usłyszałam jeszcze głos dziewczyny: - Nie czujesz czasami, że nie masz u niej szans? 
   Nie usłyszałam dalszej części. Podejrzewałam, że Rydel po prostu odciągnęła Rossa dalej od drzwi.
   Nie mogłam tak dłużej siedzieć. Doczekałam jeszcze kilka minut i dopiero wstałam. Uchyliłam ostrożnie drzwi od łazienki i powoli wytknęłam głowę na zewnątrz. Korytarz był pusty, więc po cichu przebiegłam do pokoju. Przebrałam się w jakieś lepsze ciuchy, chwyciłam torebkę i wyszłam w pokoju. Przeszłam przez korytarz i rozejrzałam się po salonie. Na szczęście nikogo nie było. Pobiegłam więc na paluszkach do drzwi, wciągnęłam trampki i wyszłam na gorące słońce.
   Nie wiem, gdzie chce iść. Nie miałam jednak ochoty na rozmawianie z którymkolwiek z Lynch'ów.
   Odeszłam kawałek od domu i stanęłam. Nie miałam pomysłu. W końcu ruszyłam w stronę parku, a słońce niemiłosiernie ogrzewało mój kark. Nie myślałam jednak o tym. Miałam inne gorsze rzeczy na głowie.



   W cieniu drzew nad małym stawikiem w parku spędziłam cały dzień. Od wody ciągnął jakiś lekki, ledwo wyczuwalny chłód. Słuchałam muzyki, wpatrywałam się w kaczki, a później je liczyłam, bazgrałam coś w notesie a nawet przez chwilę bawiłam się z jakąś małą dziewczynką. Nie miałam na to ostatnie ochoty, lecz błękitne, proszące oczy sprawiały, że byłabym bez serca, gdybym jej odmówiła. Była słodka.
   - Dlaczego jesteś smutna? - spytała, gdy pchnęłam ją na huśtawce.
   - Nie zrozumiesz - byłam trochę poirytowana, no ale to dziecko. Nie wiedziała, że nie powinna.
   - Dużo rozumiem. I potrafię zachować tajemnicę. Nawet przed mamą - oznajmiła, a jej blond włosy zakołysały się wesoło na boki. Mimo woli musiałam się uśmiechnąć.
    W końcu podniosłam się z ławki i ruszyłam z powrotem do domu. Dochodziła dwudziesta druga. Nie wiem, kiedy zleciały mi te wszystkie godziny. Już powoli robiło się ciemno, a ja byłam sama i nie ukrywam, że trochę się bałam. Nie przywiązałam jednak do tego dużo uwagi. Moje myśli zajęte były czymś innym. 
   Wyszłam z parku i przeszłam przez mocno oświetloną ulicę. Poczułam się tutaj trochę lepiej. Starałam się nie zaglądać do ciemnych bocznych uliczek. Po prostu się bałam. Uparcie wbijałam wzrok przed siebie i szybko stawiałam kroki. 
   Podniosłam wzrok i zauważyłam przed sobą grupkę chłopaków. Byli młodzi, w moim wieku, może troszeczkę starsi i niektórzy dość mocno napici. Nie wiem dokładnie, ilu ich było. 
   Starałam się za wszelką cenę ominąć ich szerokim łukiem. Serce zabiło mi mocniej, gdy szłam obok. Ale wtedy ktoś mnie szarpnął tak mocno, że poczułam, jakby coś rozrywało mi rękę. Mimo woli odwróciłam się w stronę chłopaków. 
   Wtedy dosłownie zamarłam. Byłam zaskoczona takim spotkaniem, ale również momentalnie rozlała się po mnie dzika złość, nad którą ciężko było mi zapanować. Zaczęłam głębiej oddychać, starając się uspokoić. Ale nie zapanowałam. Bez większego zastanowienia podeszłam do chłopaka i wymierzyłam mu w twarz, czego zupełnie się nie spodziewał, więc nawet nie zdążył się obronić. 
   Gdy moja dłoń zderzyła się z policzkiem szatyna, usłyszałam ciche chlapnięcie, a zaraz po nim okrzyki reszty grupy. 
   - Co to za lalunia? 
   - Ostra! 
   - Dawaj ją, może się pobawimy! - dotarło do mnie gdzieś między śmiechem. Chłopak cofnął się o krok, ale dalej mnie trzymał. Momentalnie poczułam, że tracę kontrolę nad swoim ciałem, w głowie zaczęło mi wirować, a obraz ciągle się rozmazywał. Bałam się, ale byłam też pewna siebie. 
   - Luz. Spadajcie, spotkamy się w klubie - rzucił szatan trzymając mnie dalej mocno za łokieć. Nie musiał długo grupy przekonywać. Byli tak pijani, że zgodzili by się na wszystko. 
   - Czego ode mnie chcesz? - syknęłam, gdy reszta zaczęła się oddalać. - Puszczaj mnie! - gdy tylko to powiedziałam, chłopak mnie puścił. Całe szczęście! 
   - I tak musieliśmy pogadać - powiedział spokojnie chłopak, chociaż w jego głosie mimo wszystko wyczułam złość. Nie był pijany, za co dziękowałam, ale do końca trzeźwy też nie był. 
   - Mogłeś zadzwonić. Nie musiałeś mnie tak atakować - syknęłam masując miejsce, w którym szatan zacisnął swoje palce. 
   - Nie odebrałabyś... 
   - Czego chcesz, Peter? - przerwała mu, chcąc juz wracać do domu i mieć dzisiaj spokój. 
   - Pogadać o dziecku. 
   - Co chcesz niby wiedzieć? I dlaczego cię to zaczęło tak nagle interesować, co? - nie potrafiłam już chłopakowi zaufać. Mierzyłam go lodowatym spojrzeniem i odsunęłam się jeszcze krok, jakby był karaluchem. 
   - O co ci chodziło, że dziecka nie będzie? Nie jest moje? 
   - Jest twoje, co do tego nie ma wątpliwości. Nie wiem, ile razy mam ci to powtarzać i nie wiem, dlaczego to cie tak nagle interesuje, bo z tego co pamiętam, to nie chciałeś mieć z nim nic wspólnego! 
   - No dobra, ale... Co "nie będzie"? - Peter ogarnął włosy z czoła i dopiero wtedy zauważyłam, że ma na nim dość dużą bliznę. Nie wiem, co francuz robi ze swoim życiem... 
   - Miałam wypadek, a dziecko tego nie przeżyło - wzruszyłam ramionami, jakby to było coś normalnego, co dzieje się na codzień. Ale prawda jest taka, że nie byłam do tego dziecka przywiązana i nie chciałam go mieć. Nie czułam, jakby było ono moje. 
   - Kiedy to się stało? 
   - Peter! Co cię to tak interesuje? Obudziły się w tobie jakieś uczucia macierzyńskie czy jak! Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, zanim zacząłeś się do niego nie przyznawać! 
   - A co to ma do rzeczy? - jaki przygłup! Czy to naprawdę takie trudne? 
   - Stres! Nie masz bladego pojęcia o niczym! No błagam! To serio jest takie trudne do zrozumienia? - nie miałam ochoty z nim dłużej gadać, więc tylko rzuciłam ciche "cześć" pod nosem i skierowałam się w stronę domu.


_______________

Cześć!
Wiem, że długo nie pisałam. Blog mi się zacinał i nie mogłam dodać rozdziału. Poza tym miałam mnóstwo roboty przed egzaminem z pianina... Ale w końcu jest! Mam nadzieję, że wam się podoba. Komentujcie ^^ I do napisania ;*


wtorek, 9 grudnia 2014

Takie Małe Święto ^^



Cześć koty! 

Niestety nie mam dzisiaj dla was nowego rozdziału. Jest coś innego - DZISIAJ MAMY ROCZEK! 
Dokładnie rok temu założyłam tego bloga i zaczęłam to ''opowiadanie'', a teraz... wszystko się zmieniło, piszę zupełnie inaczej, a was przybywa! Nie myślałam, że tak to się wszystko potoczy.  Wątpiłam, że ktokolwiek będzie czytał te wypociny, ale mimo to dalej pisałam i teraz jestem naprawdę zadowolona. To moje małe święto! 
Chciałam wam podziękować. Wszystkim, którzy czytają i komentują, bo to oni dają mi pewną motywację do dalszego pisania. I dziękuję też tym, którzy już nie czytają, którzy pewnie tego posta nigdy nie zobaczą. Że chociaż dotrwali do kilku rozdziałów.
Wiem, że mój blog nie jest idealny, że to, co piszę ma mnóstwo błędów, że zawsze mogło być lepiej, że jest tysiące o wiele lepszych blogów, ale mimo wszystko bardzo go lubię i mocno się przywiązałam. Nie chce was tym zanudzać, ale po prostu nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu! Dziękuję tym, którzy to przeczytali. 
Mam nadzieję, że będę kontynuować tego bloga i że ktoś do końca wytrwa. 

I do napisania koty ;*  

czwartek, 4 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 25 - MAMY JESZCZE JEDNĄ SZANSĘ





  Gdy się obudziłam, dochodziło południe, a słońce już zdążyło nagrzać mój pokój do trzydziestu stopni.
  Gwałtownie otworzyłam oczy i od razu wstałam. Nie powinnam tak robić. Zawsze towarzyszą temu zawroty głowy i czarna kotara przed oczami, opuszczana, jak kurtyna w teatrze między granymi scenami. Stałam chwilę, aż moje ciało i umysł nie obudzi się w pełni i dopiero po jakimś zaczęłam się ubierać.
   Idąc do łazienki wiedziałam już, że jestem w domu sama. Nie było słychać grania telewizora, żadnego brzdękania na instrumencie, zero chrapania oraz żadnych rozmów. To było dziwne, przy takiej liczbie domowników.
   Mimo wszystko do drugiego pomieszczenia przemknęłam na paluszkach niczym pantera. Ostrożnie zatrzasnęłam za sobą drzwi, nie chcąc zakłócać tej błogiej ciszy. Była zbyt piękna.
   Postanowiłam, że, skoro jestem sama i nikt nie czeka w kolejce do łazienki, przywrócę się do należytego porządku. Wskoczyłam pod prysznic i z dwadzieścia minut stałam pod strumieniami ciepłej wody, zmywając z siebie brud, zmęczenie i stres. Gdy w końcu niechętnie wyszłam z kabiny, zawinęłam włosy w turban i zaczęłam się ubierać. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Tym czymś było moje odbicie w wysokim lustrze, w którym bez problemu cała się mieściłam. Konkretniej chodziło o moją figurę, coś mi nie pasowało.
   Podeszłam do lustra w samej bieliźnie i zaczęłam oglądać się dokładnie z każdej strony, pod każdym kontem.
   Mocno schudłam przez te wszystkie wydarzenia, mało jadłam... Mocno mi było widać żebra. Do tego moje policzki były zapadnięte, a skóra bardzo blada. Wyglądałam jak żywy trup.
   Tylko... Było coś jeszcze...
   Moja talia. Była mocniejsza, niż zwykle, biodra bardziej się odznaczyły.
   Po chwili do mnie dotarło dlaczego. To przez ten wypadek. Usunęli mi jedną parę żeber wolnych. Teraz wyglądałam trochę jak Barbie...
   - Nel, jesteś tam? - usłyszałam pukanie do drzwi. Aż podskoczyłam. Nie myślałam, że ktoś może przyjść.
   - Tak, już wychodzę - odpowiedziałam i rzuciłam się na ubrania. Szybko wciągnęłam je na siebie, odwinęłam włosy i rozczesałam je, po czym wzięłam się za suszenie. Poczekałam tylko, aż będą trochę wilgotne. Gdy wyszłam z łazienki, w domu dalej było cicho.
   Skierowałam się do kuchni, w celu zrobienia sobie śniadania. Po drodze zajrzałam jednak jeszcze do pokoiku muzycznego i biura, przeszłam przez salon. Pusto. To dziwne.
   Zrobiłam sobie tosta i skierowałam się do salonu na kanapę, ale wtedy w oknie wychodzącym na ogród dostrzegłam blondyna.
   - Myślałam, że nikogo nie ma - rzuciłam, wychodząc na słońce i siadając na ławce bujnej na tarasie.
   - Zostałem. Miałem cię pilnować, żebyś... No... - Ross nie wiedział, jak skończyć, żeby mnie nie urazić. Trochę zawstydzony odwrócił wzrok.
   - Żebym nie zrobiła jakiegoś głupstwa, nie rzuciła się z mostu ani nic, rozumiem - westchnęłam, odgryzając kawałek tosta, który nagle stracił smak. Najwidoczniej jestem na takim skraju szaleństwa i załamania, że potrzebuję całodobowej opieki...
   - Jak się czujesz? Wyglądasz dzisiaj lepiej - przyznał chłopak przyglądając mi się uważnie.
   - Jest w porządku. Od pogrzebu minęły dwa tygodnie - wyruszyłam ramionami. Odłożyłam talerz z prawie nie ruszonym jedzeniem obok siebie.
   - Jedz. Jesteś za chuda - Ross chwycił tosta i podał mi go do ręki. Skrzywiłam się. - Mam cię karmić? - spytał zupełnie poważnie. Gdy nie zareagowałam, chłopak przejął ode mnie jedzenie i zaczął urywać po kawałeczku i na siłę wkładać mi do buzi. Czułam się jak przedszkolak, ale w duchu dziękowałam mu, za to upokorzenie, bo przynajmniej wrócę do jakiejś formy.
   Przez chwilę chłopak patrzył mi w oczy, ale już po chwili jego wzrok powędrował niżej, na moje usta. Ross już po kilku sekundach przestał zwracać uwagi na jedzenie. Ostrożnie musnął palcami mój zapadnięty policzek.
   - Mimo wszystko dalej jesteś piękna - szepnął, odgarniając kosmyk moich miodowych włosów za ucho. Momentalnie mój umysł się rozbudził.
   - Ross, proszę cię. Przestań - próbowałam go od siebie odsunąć, ale blondyn był silniejszy. Dalej robił małe kółka kciukiem po moim policzku. - Już raz się nie udało. Wiesz, że... Że bardziej zależy mi na Rocky'm.
   - Ale teraz nie jesteś z Rocky'm. Mamy jeszcze jedną szansę. Proszę - Ross delikatnie muskał ustami moje ucho, mówiąc te słowa. Było to tak niesamowicie seksowne, pociągające...
   - Nie, Ross. Nie pogarszaj mojej sytuacji - ławka mi się skończyła. Nie mogłam się już dalej odsunąć. Chciałam wstać, ale blondyn złapał mnie za wewnętrzną stronę uda przyciągnął z powrotem, nawet bliżej,  na swoje kolana. Nim zdążyłam zareagować, poczułam ciepło jego ust na moim karku. Po chwili wyżej, na szyi i w końcu doszedł do skroni.
   Nie wiedziałam, co mam robić. Nie  chciałam do tego dopuścić, ale - mój Boże! - to było tak zmysłowe, tak przyjemne...
   Mimo woli przekręciłam głowę w bok, tym samym jakby pozwalając mu kontynuować. Ross jedną dłonią chwycił mnie za podbródek i odchylił głowę bardziej do tyłu. Drugą za to robił małe kółka na wewnętrznej stronie mojego uda, tym samym rozpalając moją skórę i zmysły.
   W końcu Ross przestał zajmować się moja szyją i szybko przeszedł do ust.
   Na początku tylko musnął swoimi wargami moje. Przygryzł delikatnie moje usta. Robił to tak powolnie, ale tak seksownie. W końcu wpił się w moje usta i złączył nas w namiętnym pocałunku. To zaszło za daleko!
   Jak opatrzona zaskoczyłam z kolan Rossa. Moje oczy płonęły, jednak nie z przyjemności, wręcz przeciwnie - ze złości na samą siebie.
  - Nie! Tak nie można. Ross, zrozum... Zerwaliśmy. Zależy mi na Rocky'm. Znajdź sobie jakąś dziewczynę, zapomnij o mnie. Nie chce tego... - w moich oczach stanęły łzy. Przez chwilę stałam bez ruchu, a blondyn wpatrywał się we mnie. Po jakimś czasie po prostu nie wytrzymałam i wbiegłam z powrotem do domu.
   To chyba było jednak gorsze.
   Stałam jak kamienny posąg, starając się unikać wzroku chłopaka stojącego teraz na środku salonu. On jednak intensywnie wpatrywał się tymi swoimi brązowymi oczami, sprawiając mi jeszcze większy ból.
   - Ty... Ty widziałeś wszystko? I słyszałeś? - spytałam w końcu roztrzęsionym głosem.
   Rocky pokiwał twierdząco głową z zawahaniem.
   - Ja nie chciałam. Rozumiesz? Nie chciałam... - nie wiedziałam co mam dalej powiedzieć. Przerwało mi również głośne westchnienie, a za raz po nim śmiech. Od tego dźwięku ciarki przeszły mi po plecach.
   - Nie rozumiem cię, wiesz? Najpierw robisz to, czego wiesz, że nie powinnaś robić, a później mnie za to przepraszasz. A właściwie przepraszasz mnie wtedy, gdy sam się dowiem, bo ty mi się nie przyznasz - chłopak miał rację.
   Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Na twarzy bruneta malowało się mnóstwo emocji, a jego buzia ciągle otwierała się i zamykała, jakby zastanawiał się, czy mi coś powiedzieć czy nie. W końcu Rocky ruszył w stronę drzwi, jakby zrezygnował, ale już po chwili wrócił się szybkim krokiem.
   - Nie wiem, co z tobą jest nie tak - krzyknął, a ja poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w plecy. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
  - Przykro mi, że tak długo musiałeś się męczyć ze zdzirą taka jak ja, naprawdę przepraszam - szepnęłam, z trudem wstrzymując szloch. Nie zwracałam już uwagi, co jeszcze Rocky mówi. Odwróciłam się i wyszłam.
  
________________________


Cześć koty! W końcu mamy rozdział. Nie wiem jak wam, ale mi bardzo się on podoba. Zaliczam go do jednego z moich ulubionych ;) A wam jak się podoba?? Piszcie - czekam ^^ I do napisania!


piątek, 28 listopada 2014

ROZDZIAŁ 24 - CHCIAŁAM ZNOWU BYĆ TAKA, JAK WCZEŚNIEJ





   Nie pamiętam dokładnie, co działo się przez następny tydzień. Snułam się bez celu, samej sobie przypominając zombie. Niby byłam obecna ciałem, ale na pewno nie umysłem i duchem. Moje myśli wędrowały daleko stąd, czasami w nieznaną przyszłość, a czasem wracały do przeszłości mniej, lub bardziej przyjemniej, albo całkowicie się wyłączały i nie było osoby, która sprowadziła by mnie z powrotem, mimo że chciałam wrócić.
   Cóż... Wiem, że dzisiaj jest pogrzeb mojej siostry. Sarah... Nawet nie wiadomo dokładnie, co się stało. Podejrzewają, że ma to związek z chłopakiem, którego poznała w klubie. Policja podejrzewa, że to on ją zabił. Wiem, że już go znaleźli. Nawet nie chciałam znać szczegółów, czułam, że będą dla mnie zbyt bolesne. Po prostu... Niech Sarah odejdzie w spokoju. I niech tam, gdzie się znajdzie będzie jej dobrze.
   Mag poprosiła mnie, żebym przygotowała mowę. Chciałam to zrobić, ostatecznie pożegnać siostrę i powiedzieć wszystko, czego nie zdążyłam zrobić za jej życia, ale wiedziałam, że jak tylko spojrzę na trumnę dziewczyny głos mi się załamie. Miałam świadomość, że zamilknę w niemym żalu ze łzami w oczach, ale mimo to napisałam parę słów od serca, jakbym jednak zdołała się przełamać. Cała ta sytuacja była po prostu ciężka. Jedyne, co śni mi się po nocach to Sarah, jej płacz i krzyk, a później ulatujące z niej życie... Zawsze budziłam się ze łzami w oczach i mokrymi polikami, lub krzykiem, sprowadzającym pół mieszkającej tutaj rodziny. 
   Nie chciałam, żeby Lynch'owie szli. Miałam być tylko ja i Mag i kilka znajomych osób. Sławny zespół, który ściągnie setki wrzeszczących fanek zupełnie mi tam nie pasował, chociaż chciałam, żeby byli ze mną w tej sytuacji.
   Powoli zrobiłam kreskę eyelinerem, chyba pierwszy raz, i dopiero wtedy uznałam, że jestem gotowa.  Byłam ubrana całą na czarno, to chyba żadna tajemnica. Nosiłam żałobę. Najgorsze było to, że tak naprawdę rozstałyśmy się pokłócone. Sarah przeprosiła, ale mimo to niczego sobie nie wyjaśniłyśmy... Ale teraz było za późno. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...
   - I jak tam? - drzwi delikatnie się uchyliły i zobaczyłam nieśmiało zaglądającą Rydel. Tylko ona miała odwagę ze mną rozmawiać przez ten czas. Inni chyba bali się, że powiedzą coś nie tak. Blondynka bardzo uważała na słowa i za to jej dziękowałam. Chociaż najbardziej byłam jej wdzięczna za to, że przynajmniej ona ze mną gadała. 
   Najgorsze było tylko jej współczucie w oczach. Nie chciałam współczucia. Chciałam znowu być taka, jak wcześniej.
   - A jak ma być? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Dzisiaj szczególnie obchodziło mnie to, jak wyglądałam. Rydel pomogła mi wybrać jakiś odpowiedni strój.
   - Mag już jest. Musicie już jechać - oznajmiła dziewczyna, wchodząc głębiej do łazienki. Stałyśmy w milczeniu, aż w końcu się odezwałam:
   - Nie chcę jechać - szepnęłam, bo głos mi się załamał.
   - Tam gdzie jest na pewno jej lepiej... - Rydel delikatnie się do mnie uśmiechnęła. Wyszłam z łazienki. Spotkanie ze śmiercią jest ciężkim przeżyciem. Chyba jest nawet gorsze, jeśli spotykasz się z czyjąś śmiercią, nie swoją. Nie wiem, dlaczego tak bardzo boli strata po jakiejś ważnej osobie w twoim życiu... Może właśnie odpowiedziałam sobie na to pytanie? Nie wiem... Wierzę, że mimo wszystko Sarah tu jest. Gdzieś ze mną. I z Mag. Po prostu z nami.



   - I jak? - Riker otworzył drzwi od strony kierowcy i szybko wskoczył do środka, w tym samym czasie co ja. Wbiłam wzrok w kolana. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, których nie mogłam i nie chciałam powstrzymać.
   - Właśnie ją chowają - odpowiedziałam wreszcie szeptem. Mój głos się załamał. Potrzebowałam kogoś, kto mnie przytuli, kto sprawi, że chociaż na chwilę przestanę myśleć o tej sytuacji... - Nie chciałam na to patrzeć... Musiałam stamtąd pójść...
   Cisza. Riker przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik obudził się do życia, wydający głośny pomruk. Samochód warczał cicho przez chwilę aż z końcu ruszyliśmy.
   - Dzwonili ci goście z policji, zajmujący się śledztwem - zaczął temat Riker. Spojrzałam na niego kontem oka. - Złapali go, teraz jest w areszcie, aż będzie przesłuchany, a ty musisz stawić się dzisiaj żeby złożyć zeznania.
   - Świetnie, tylko o tym marzę... - westchnęłam. Miałam jedynie ochotę na powrót do domu i rzucenie się na łóżko. Zostać sama... Szwendanie się po komisariacie jakoś nie pasowało do moich planów. - Możesz mnie tam od razu zawieźć? Chcę mieć to za sobą... - zamknęłam oczy i oparłam głowę. Jechaliśmy w milczeniu. W tle grało radio, ale nie słyszałam go za bardzo. Wyłączyłam się. Chyba nawet na chwilkę przysnęłam.
   W każdym razie rozmowa na komisariacie przebiegła szybko. Powiedziałam wszystko, co wiedziałam, a tego nie było dużo. Policjanci zadali kilka pytań i puścili mnie do domu.
   Starałam się do tego podchodzić, jak do śmierci nieznanej mi osoby. Nie chciałam się tam rozpłakać...
   Nie pamiętam też, jak dalej minął dzień. Myślami byłam zupełnie w innym miejscu i czasie...
   




   - Puszczaj! - starałam się wyrwać rękę z mocnego uścisku, lecz na nic. Pieczenie było nie do wytrzymania, ale blondyn nie dawał za wygraną. - To boli! Puść! - próbowałam, ale to i tak szło na marne.
   - Nel, uspokój się. Nic ci nie będzie - mimo że Riker miał spokojny głos, to i tak wiedziałam, że gdzieś w głębi duszy jest na mnie zły. - Powinienem uciąć ci tą rękę, a nie bandażować, może byś się czegoś nauczyła - westchnął. Traktował mnie jak dziecko.
   Delikatnie oplatał moją poranioną przez samą siebie rękę. Oczywiście chłopak musiał zauważyć żyletkę, którą zostawiłam w pokoju... Domyślił się, że mam problemy, że się tnę. Na szczęście nikt inny nie wie. Prócz Rocky'ego.
   - Wiem... Ale tym razem nie chciałam... To był odruch... - Riker zostawił w końcu moją mocno owiniętą rękę w spokoju.
   - Nie powinnaś w ogóle zaczynać - spojrzał na mnie z politowaniem, jakby mówił do pięciolatki.
   - Ty też nie jesteś idealny - rzuciłam pod nosem. Miałam nadzieję, że chłopak nie usłyszał. Oczywiście było inaczej, bo spiorunował mnie wzrokiem. Zignorowałam to. - A w tamtym roku? Papierosy, narkotyki...
   - Dobra, skończ Nelly. Próbuję ci pomóc, żebyś nie popełniła jakiegoś idiotycznego błędu, którego będziesz żałować - Riker wstał i poszedł do kuchni. Jego ton głosu był chamski. Trochę zabolało, ale wiedziałam też, że to co ja powiedziałam nie było miłe.
   Nie wiedziałam, co mam z sobą zrobić. Po prostu chce, żeby to wszystko się skończyło.


___________________


Cześć wszystkim! 
Zabrałam się za pisanie i proszę - mamy rozdział. Mam nadzieję, że wam się podobał. Tak szczerze, to nie miałam za bardzo na niego pomysłu... Ale następny będzie lepszy, ciekawszy - obiecuję! A tym czasem - piszcie, co myślicie ^^ Wszystkie komentarze bardzo mnie motywują do dalszego działania. Do usłyszenia ;*

poniedziałek, 24 listopada 2014

ROZDZIAŁ 23 - NIGDY NIE WYOBRAŻAŁAM SOBIE ŚMIERCI





  Gwałtownie szarpnęłam walizkę i ruszyłam przez duży hol w stronę wyjścia. Łzy cały czas płynęły i nie mogłam ich powstrzymać, nawet za bardzo się nie starałam. Przez cały tydzień, w czasie którego trwała identyfikacja ciała nie jadłam i tylko siedziałam w pokoju. Nie miałam na nic ochoty. Dni mijały w ciszy i bólu spowodowanego utratą bliskiej mi osoby oraz nowych ran na rękach.
   Gdy wyszłam na zewnątrz, a ciepłe powietrze otuliło mnie i przywitało, poczułam, że jestem w domu. Zasłoniłam ręką oczy, z powodu tak nagłego jasnego blasku słońca. Przez wcześniejsze dni w moim pokoju panował mrok... Chciałam, żeby to się zmieniło, próbowałam odsunąć te wszystkie emocje od siebie, ale nie potrafiłam. To wydarzyło się tak nagle, tak niespodziewanie... Nie byłam na to przygotowana. Nigdy nie wyobrażałam sobie śmierci moich przyjaciół i rodziny. Czasem mam wrażenie, że będą żyli wiecznie i nawet nie myślę, że za jakiś czas może ich przy mnie nie być.
   - Nel... - usłyszałam tylko i po chwili poczułam, jak ktoś oplata mnie w uścisku. Był to nikt inny, jak Rydel Lynch. Ich krótka trasa się skończyła i wrócili do domu dzień wcześniej, niż ja. Nie chciałam z nikim gadać, ale blondynka atakowała mnie takim gradem sms'ów i telefonów, że w końcu odpuściłam i porozmawiałyśmy. To była dobra decyzja. Rydel pocieszała mnie jak nikt inny i zawsze była w pogotowiu. To świetna przyjaciółka i nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby jej zabrakło.
   Blondynka chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do samochodu. Pomogła mi włożyć walizkę do bagażnika i po chwili byliśmy w drodze, która minęła mi bardzo szybko. Mijałyśmy skrzyżowania, przejścia dla pieszych, ronda... Ku mojemu zaskoczeniu pojechaliśmy do domu Lynch'ów ale to nawet i lepiej. Nie miałam ochoty rozmawiać teraz z Mag. Wiedziałam, że kobieta też cierpi, ale... po prostu nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy, nie wiedziałam, co mogłabym jej powiedzieć, jak ją pocieszyć... Sama nie potrafiłam sobie poradzić.
   Powoli weszłam do salonu, ciągnąć za sobą walizkę. Nikogo nie było. Życie w domu zmarło, a ja nie chciałam go budzić. Rydel weszła za mną. Rzuciła kluczyki na szafkę i poszła do kuchni.
   - Chcesz coś do picia? - spytała z drugiego pomieszczenia. Wykorzystałam okazję i szybko uciekam do pokoju Rocky'ego, zupełnie machinalnie. Chciałam być sama, wszystko sobie przemyśleć i doprowadzić się do porządku. Zatrzasnęłam drzwi i oparłam o nie głowę, zamykając oczy i dając swobodnie płynąć tysiącom myśli i pytań.
   - Jak się czujesz? - serce zerwało się do galopu na niespodziewany dźwięk słów. Nie miałam pojęcia, że ktoś jest w domu. Powoli uchyliłam powieki, chociaż doskonale wiedziałam, kto jest w pokoju.
   - Przepraszam, nie chciałam tu wejść - namacałam klamkę, dalej stojąc oparta plecami o drzwi. Złapałam ją w rękę, patrząc na bruneta. Już chciałam wyjść, kiedy chłopak się odezwał:
   - Dalej jesteś zła? - Rocky podszedł bliżej, zostawiając ubrania, które próbował upchnąć w szafie. Skoncentrował na mnie uwagę, a ja na nim. Brunet chwycił w ostrożnie kosmyk moich włosów, które wysunęły się z warkocza i zaczął się nimi bawić, lekko muskając palcami mój policzek.
   - A jak myślisz? Chociaż to jeden z moich najmniejszych problemów... - głos mi się załamał, gdy odsunęłam dłoń chłopaka od mojej twarzy. Starałam się uspokoić, ale nie mogłam. Nie dałam rady... Byłam mało stabilną emocjonalnie osobą. Łatwo mnie było zranić, bo byłam zbyt wrażliwa. Nie lubiłam tego w sobie, ale co mogłam zrobić? Sama sobie takiej wrażliwości nie wybrałam.
   Rocky nic nie mówił tylko podszedł bliżej i wziął mnie w ramiona, a ja mocno wtuliłam się w jego ciepłe ciało. Staliśmy tak w milczeniu, które pomagało mi bardziej niż tysiące wypowiedzianych słów. Brunet gładził mnie po plecach a ja z trudem starałam się wyrównać oddech. Było mi ciężko. Nie chcę się teraz nad sobą użalać, ale nie wiem, co innego mam powiedzieć.
   W końcu chłopak wziął mnie za łokieć i podwinął rękaw. Na ręce widziało mnóstwo nachodzących na siebie ran, kilka wciąż mocno się czerwieniących. Były świeże. Nie chciałam, żeby chłopak je widział, ale nie miałam siły się wyrywać.
   - Jesteś zły, prawda? - spytałam drżącym głosem.
   - Nie powinnaś się ciąć...
   - Nie mówię o tym - przerwałam mu. - Chodzi mi o ciążę...
   - Ja... Nel... Po prostu... - Rocky co chwila przerywał, nie wiedząc do końca, co chce powiedzieć. Sama nie wiedziałabym, co powiedzieć, ale chce prawdę.
   - Nie lituj się nade mną. Po prostu powiedz - starałam się powstrzymać łzy. Zdecydowanie za często płakałam.
   - Jestem - powiedział beznamiętnie po dłuższej chwili wahania. Byłam na to przygotowana, wiedziałam, że tak będzie.
   - Dlaczego więc tutaj stoisz? - spytałam i nie czekając na odpowiedź, wyszłam. Nie chciałam robić z tego jakiegoś dramatu, ale denerwowało mnie zachowanie chłopaka. Jest zły, dobrze, ale niech się tak nade mną nie lituje.
   Musiałam trochę odreagować. Nie wiedziałam, do kogo mam się zwrócić. Czułam, że zostałam sama. Jakby na świecie były same obce mi osoby, żadnej znajomej, zaufanej...  
   W tamtym momencie dostałam wiadomość. Powoli wyciągnęłam telefon. Była od Peter'a. Gdy tylko ją przeczytałam, ponownie zalałam się łzami. Nie czułam jednak smutku. Byłam zła, to uczucie zżerało mnie od środka i nie mogłam go powstrzymać. Stopniowo rozprzestrzeniało się po całym ciele, a na policzkach pojawiły się wypieki.
   Nie wahałam się. Wybrałam numer i czekałam, aż chłopak odbierze.
   - Jesteś pieprzonym dupkiem, Peter! - wrzasnęłam, gdy tylko odebrał. - Myślałam, że jesteś inny. Ale ty jesteś jak wszyscy. Najpierw coś zrobisz, a później nie liczysz się z konsekwencjami! Może gdyby mężczyźni rodzili dzieci to trochę zaczęli by myśleć!
   - Uspokój się! To nie moja wina. Nie mam zamiaru wychowywać tego dziecka i nie zmienię swojej decyzji.
   - Nie wiem, co mam ci powiedzieć... Postaw się w moim miejscu. Moja sytuacja wygląda o wiele gorzej! - miałam wrażenie że moje policzki płoną od złości, a z moich oczu tryskają iskry. Potrzebowałam jednej, dobrej rzeczy, jakiegoś pocieszającego epizodu w moim życiu, który chociaż na chwilę poprawił by moje samopoczucie i odwrócił uwagę od złych myśli. Chciałam tylko wiedzieć dlaczego życie się tak na mnie uwzięło? Najpierw dowiedziałam się, że jestem w ciąży, a później za tym stoczyła się cała lawina rujnująca wszystko, co napotka na drodze i za nic nie było można jej zatrzymać. Musiałam to po prostu przeczekać i chronić się jak tylko mogę.
   - Trudno, jestem taki sam, jak inni. I nie mam zamiaru płacić alimentów! Nie mam pewności, czy to moje dziecko! - głos Petera wyrwał mnie z zamyślenia, jednocześnie wzniecając na nowo płomienie. Był okropny! Myślałam, że się przyjaźnimy. Cóż... Przyjaciel raczej nie wykorzystał by tego, że byłam pijana i straciłam pamięć, prawda?
   - Możesz się cieszyć, bo żadnego dziecka nie będzie! - rozłączyłam się. Opadłam słabo na kanapę i schowałam twarz w dłonie. Dlaczego ta lawina idzie tak wolno?


________________

Cześć!
Mamy już 23 rozdział! Nie zaliczam go do najlepszych, ale ważne, że chociaż coś jest. Mam nadzieję, że chociaż wam się podobał. Piszcie komentarze, co myślicie i do napisania!


PS Są tu fani Igrzysk?? Wiedzieliście już Kosogłosa?? Kocham ♥ Idealnie oddaje książkę i normalnie nie mogę się doczekać kolejnej części *-* 

poniedziałek, 17 listopada 2014

ROZDZIAŁ 22 - CZEKAŁAM NA NAJGORSZE





   Dwa dni. Dwa koszmarnie długie dni, w czasie których czekałam na swoje wyniki badań i modliłam się, żeby były dobre. Chciałam już stąd wyjść. Leżenie bezczynnie w sali było irytujące i nudne. Nie miałam nawet telewizora, żeby przynajmniej coś sobie obejrzeć... Nie byłam fanką telewizji, nienawidziłam tych wszystkich ogłupiających reklam, które trwały dłużej, niż sam film, ale w takiej sytuacji marzyłam, żeby telewizor tu był! Przynajmniej wieczorem przenieśli mnie do innej sali, gdzie leżały jeszcze dwie osoby. Jedna dziewczyna była mniej więcej w moim wieku. Nazywała się Kate, a druga była już dorosłą kobietą o imieniu Jane. Miałam z kim pogadać i zapełnić jakoś czas. 
   Jednak mocno się pomyliłam.
   Czekając dwa dni z nowo poznanymi osobami, czas wcale nie leciał szybko. Dalej wlekł się powoli, doprowadzając mnie do szału i rozpaczy jednocześnie. Pewnie dlatego, że Kate, przefarbowana na rudo dziewczyna o brązowych oczach była bardzo gadatliwa i ciekawska. Wypytywała mnie o mnóstwo rzeczy z mojego życia, o których nie miałam ochoty rozmawiać. Jane natomiast była trochę opryskliwą kobietą i nie dało się z nią normalnie pogadać.
   - A ty? Masz chłopaka? - spytała Kate wyrywając mnie z zamyślenia, kończąc swoją historię miłosną, której w ogóle nie słuchałam.
  - Tak... - "chyba", dodałam w myślach. Kate wpatrywała się we mnie, żądającym szczegółów wzrokiem. Nie wiedziałam, co mam jeszcze jej powiedzieć i tak właściwie wcale nie chciałam o tym mówić. Nie lubię rozmawiać o swoich uczuciach, nie jestem aż tak otwartą osobą... 
   Nagle oczy Kate zabłyszczały.
   - Wiem! Ty chodzisz z Rocky'm? Czytałam o tym ostatnio, więc nie zaprzeczaj! To prawda, że cię zdradza? - dziewczyna była żądna szczegółów. Błagałam w myślach, żeby wszedł jakiś lekarz i zabrał mnie, albo ją na badania.
   - Nie... Tak... Znaczy nie. No... Sama nie wiem - schowałam twarz w dłonie. - Gdy zerwaliśmy to zaczął umawiać się z Tally, ale ona była zdzirą więc z nią skończył... A co do tej drugiej to nie mam pojęcia... Mówi, że nic nie zaszło, ale ja nie wiem, co mam o tym myśleć... - skończyłam z miną mówiącą: "daj mi spokój, nie drążmy tematu".
   Na szczęście dziewczyna milczała. Po południu zabrali ją na badania, a chwilę po tym przyszli wziąć mnie. Matko, jak się cieszyłam, gdy powiedzieli, że mnie wypiszą! Wręcz rzuciłam się na swoje rzeczy i zaczęłam je pakować. Szybko pożegnałam się z Jane, która tylko spojrzała na mnie wzrokiem mordercy, ale nawet to nie popsuło mi humoru. Wreszcie będę mogła zaczerpnąć świeżego powietrza! Chciałam jak najszybciej wrócić do hotelu, a później zarezerwować bilety powrotne do LA.
   Zadzwoniłam po taksówkę, która już po chwili po mnie była. Powoli przemieszczaliśmy się przez zakodowane miasto, aż w końcu dotarliśmy na miejsce. Z impetem wpadłam do pokoju z uśmiechem na twarzy. Ta radość nie trwała jednak długo. Pokój był pusty, ale nie to mnie wytrąciło z równowagi.
   Rzeczy leżały nie ruszone. Jakby nikt ich nie dotykał przez kilka dni. W powietrzu nie unosiła się żadna słodka woń perfum czy owocowej herbaty. Łóżko nie miało znajomego wgniecenia.
   Trochę się przestraszyłam, nie zaprzeczę. Szybko zbiegłam na dół do recepcji.
   - Przepraszam, widział Pan może moją siostrę, z którą przyjechałam? - spytałam wysokiego mężczyznę, tego samego, co stał w recepcji gdy przyjechaliśmy. - Blondynka, mniej więcej mojego wzrostu...
   - Wyszła jakieś dwa dni temu i jeszcze nie wróciła - rzucił jakby od niechcenia po chwili namysłu i wrócił do przeglądania papierów.
  Wróciłam do pokoju i spróbowałam dodzwonić się do dziewczyny, ale telefon miała wyłączony. To dziwne...
   Nagle do głowy wpadła mi jedna myśl - Sam. Może jest u niego? W końcu to jej ojciec, nie widziała go kilka lat... To normalne, jakby go odwiedziła.
   Ponownie zadzwoniłam po taksówkę. Czekając, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w czyste ciuchy. Po dwudziestu minutach byłam pod domem Sama. Nieśmiało zadzwoniłam, odgarniając kosmyki włosów z twarzy. Po chwili mężczyzna mi otworzył. Był zaskoczony na mój widok.
   - Jest Sarah? - spytałam od razu nawet się nie witając. Martwiłam się. Jeszcze niedawno była u mnie w szpitalu, a teraz zniknęła na dwa dni... To nie jest normalne. Bardzo się bałam, że coś jej się stało. Nigdy nic nie wiadomo...
   - Nie ma. Coś się stało? - Sam zmarszczył brwi. Na jego odpowiedź zrobiło mi się gorąco.
   - Wyszła z hotelu dwa dni temu i jeszcze nie wróciła. Myślałam, że może jest u ciebie - wyjaśniłam. Starałam się zapanować nad swoim głosem, by nie słychać było mojego strachu. Na szczęście mi się udało.
   - Nie ma, ale jakby się pojawiła, to dam ci znać - obiecał mężczyzna i zamknął mi drzwi przed nosem. Nie powiem, trochę zabolało, ale miałam inne zmartwienie na głowie.
   Spróbowałam jeszcze raz się do niej dodzwonić, ale telefon dalej miała wyłączony. Nie mogłam spokojnie czekać, aż wróci. Muszę pójść na policję i zgłosić jej zaginięcie.
   I tak zrobiłam. Po godzinie siedziałam na komisariacie, opowiadając policjantowi wszystko, co istotne. On zbytnio się tym nie przejął. Notował wbrew woli to, co mówiłam i tyle... Powiedział, że będą robili co w ich mocy i takie tam, po czym kazał mi wyjść. Świetnie.
   Ruszyłam przez miasto, a moją głowę ogarnęły niechciane myśli. Co, jeśli coś jej się stało? Jeśli ktoś ją napadł? Nie, nie mogą tak myśleć... Na pewno jest cała i zdrowa. Nic jej nie jest.
   Próbując samą siebie przekonać do tej myśl, szłam powoli przez miasto, ciągle sprawdzając telefon, jakby Sarah zadzwoniła. W końcu zrezygnowana wróciłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko i leżałam, wpatrując się w sufit. Może naprawdę coś jej się stało? Dochodziła dwudziesta druga... Gdzie ja tyle chodziłam? Właściwie to nigdzie... Nawet nic nie jadłam przez całą tą sytuację.
   Gdy tylko o tym pomyślałam, usłyszałam pukanie do drzwi. Odetchnęłam i poszłam otworzyć. Nie ujrzałam siostry, tak, jak się spodziewałam. Za drzwiami stali dwaj umundurowani mężczyźni. Policjanci, konkretniej.
   - Nelly Moran? - spytał jeden, niższy i starszy od towarzysza. Powoli pokiwałam głową, bojąc się, co usłyszę. - Doniosła pani dzisiaj o zaginięciu siostry.
   Otworzyłam drzwi, wypuszczając policjantów do środka.
   - Co z nią? - spytałam roztrzęsionym głosem. Bałam się tego, co mają mi do powiedzenia. Bardzo się bałam. Nie wiem, czego miałam się spodziewać, ale czekałam na najgorsze. Gdzie jest Sarah? Co z nią? Chciałam o to zapytać, ale słowa nie chciały ze mnie płynąć.
   - Ona nie żyje.


___________________

Cześć koty! 
Przepraszam, że tak długo czekaliście na rozdział... Ostatnio dużo prób na występ (na co nie narzekam, lubię te wszystkie próby i przygotowania) i nie miałam za bardzo czasu, żeby ten rozdział poprawić. No ale dobra, w końcu dodałam! Mam nadzieję, że wam się rozdział podoba. Zaskoczeni?? Piszcie, co myślicie, czekam ;* 


poniedziałek, 10 listopada 2014

ROZDZIAŁ 21 - ZAWSZE MUSI BYĆ ŹLE ŻEBY PÓŹNIEJ MOGŁO BYĆ LEPIEJ







   Schowałam twarz w dłonie. Chciałam ukryć łzy, których za nic nie mogłam powstrzymać. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Cała ta podróż do NY miała wyglądać inaczej. Oddała bym wszystko, żeby okazało się to żartem. Jakimś potwornym kawałem, wykręconym przez życie. Miałam cichą nadzieję, że ktoś zaraz wleci tutaj z kamerą. Wiedziałam jednak, że to prawda. Inaczej by mi czegoś takiego nie powiedział.
   - Ale jak to? - spytałam zachrypniętym głosem, dalej nic nie rozumiejąc. Chciałam zrozumieć. Naprawdę. W tej chwili nie pragnęłam niczego innego. To wszystko było takie niezrozumiałe, zagadkowe... Miliony pytań i myśli przepychały się w moim umyśle, bo wszystkie chciały być zauważone. W efekcie pędziły jak oszalałe, a ja nie byłam w stanie połączyć wątków. 
   - Również chciałbym wiedzieć... Wiem tyle, ile mi powiedziała - Sam przeczesał palcami swoje blond włosy. Widziałam zmartwienie w jego zielonych oczach. Wpatrywał się w podłogę. Unikał mojego wzroku, jakby zabijał. Nie wiedziałam, dlaczego. W tamtym momencie niczego nie wiedziałam. 
   - Powiedz mi jeszcze raz chociaż tyle, ile wiesz. Proszę... - w moich oczach ponownie zabłyszczały łzy. To było... Trudne. Cała ta sytuacja mnie przerastała. Może Sama też? Dlatego był taki przygaszony? Taki... Nieśmiały? Nie, to nie jest dobre określenie...  
   - Kiedyś... - Sam zaczął opowiadać, lecz przez chwilę się zawahał. Zdawałam sobie sprawę, że ciężko mu o tym mówić, ale mógł mi wierzyć, że ja też z trudem tego słuchałam. - Kiedyś przyszedłem do domu i pierwsze co usłyszałem, to słowa "jestem w ciąży". Nawet nie wiesz, jaki byłem w tamtym momencie szczęśliwy! W końcu Sarah będzie miała rodzeństwo, a moje marzenie o większej rodzinie się spełni! Wiązałem taką nadzieję, z tym dzieckiem, nie wyobrażasz sobie... - Sam delikatnie uniósł kąciki ust pod nosem, jakby coś sobie przypomniał, lecz uśmiech nie trzymał się długo. - To trwało jednak krótko, bo uświadomiłem sobie, że nie jest w ciąży ze mną. To byłoby niemożliwe. Nie wiem, czemu tak stwierdziłem, ale... Takie miałem przeczucie - łza wolno spłynęła po policzku mężczyzny. - Kiedy o to zapytałem, Mag po prostu przyznała się, że to nie moje dziecko. Nie mówiła nic więcej, na temat kto jest ojcem, chociaż bardzo naciskałem. Chyba bała w, że coś temu mężczyźnie zrobię, ale ja tylko chciałem wiedzieć, z czystej ciekawości. Później... Później wyjechałem. Miałem jechać tylko na tydzień, ale nie potrafiłem wrócić. Nie czułem się w Los Angeles jak w domu, bardziej jak intruz. Mark miał nikomu nie mówić, a jednak wy wiecie - zauważył Sam.
   - To było dla nas ważne. Żeby poznać prawdę. Szczególnie dla mnie... - głos mi się trząsł. Nie mogłam opanować emocji. Mimo że odpowiedziałam, to moje myśli wędrowały do historii opowiadanej przez Sama. 
   - Cóż... Nie mam pojęcia, co się z wami później działo. Ja ułożyłem sobie życie tutaj. I jestem szczęśliwy. A teraz... Jesteście ostatnimi osobami, których się spodziewałem - Sam spojrzał na mnie spod rzęs. 
   - Po twoim wyjeździe, Mag oddała mnie do ciotki, do Jean. Miałam się nie dowiedzieć, kto jest prawdziwą matką, ale się dowiedziałam. Dlatego chciałam cię znaleźć. Ale... Wychodzi na to, że ty nie jesteś moim ojcem... - nie umiałam patrzyć przy tym Samowi w oczy. Teraz to ja wbiłam wzrok w podłogę.
   - Dlaczego? - mężczyzna zmarszczył brwi.
   - Mi powiedziała, że nie miała wystarczająco środków, żeby mnie utrzymać, a moja ciotka miała wszystko. Ale wiem, że Mag po prostu mnie nie chciała - westchnęłam głęboko, próbując doprowadzić się do porządku. - To chyba po części przez ciebie... Nie, żebym miała pretensje, ale... Może źle to ujęłam... 
   - Przykro mi - Sam uśmiechnął się do mnie i pocieszająco położył dłoń na ramieniu. Przez chwilę panowała między nami cisza. 
   - Chyba niedługo będę wracać do LA... Jak tylko wypuszczą mnie ze szpitala - zmieniłam temat, nie chcąc się więcej zastanawiać nad słowami Sama, które powoli lokowały się we mnie i oswajały. 
   - Cieszę się, że cię poznałem. Byłabyś zapewne świetną córka - mężczyzna roześmiał się, a na moich polikach zawitał szkarłatny rumieniec. Nie odpowiedziałam. Czułam się trochę niekomfortowo w towarzystwie Sama. Nie wiem, dlaczego... - Muszę już iść. Zaraz koniec mojego czasu... - zauważył Sam i ciężko podniósł się z krzesła obok mojego łóżka. - Do zobaczenia, Nelly - blondyn położył mi rękę na ramieniu i przez krótką chwilę patrzył mi w oczy. Dziwnie się z tym czułam, ale nie chciałam tego okazywać.
   Sam wyszedł, zostawiając mnie samą z tysiącami myśli i pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Próbowałam jakoś je poukładać do odpowiednich szufladek w mojej głowie, ale bez skutku... Dlaczego moje życie musi być takie trudne?





   - Kiedy będę mogła wyjść? - spytałam następnego dnia po raz setny pielęgniarkę. Dochodziła dziesiąta wieczorem.
   - Dziecko, nie wiem, coś ty brała, ale nie męcz mnie. To, kiedy wyjdziesz zależy tylko od twoich wyników badań - odpowiedziała znudzona pielęgniarka kolejny raz.
   - A tak mniej więcej? - chciałam już wracać do LA. Musiałam pogadać z Mag na temat mojego ojca! Dlatego musiałam wracać...
   - Jeśli jutro wyniki również będą poprawne, to wyjdziesz za dwa dni - pielęgniarka dała w końcu za wygraną. Po chwili już jej nie było.
   Przynajmniej tyle dobrego... Zastanawiało mnie ciągle jedno - dlaczego Mag to zrobiła? Zdradziła Sama? Myślałam, że bardzo go kocha. Do tej pory w salonie wiszą ich wspólne zdjęcia. No i jeśli nie Sam, to kto jest moim ojcem? Musiałam się tego dowiedzieć... Chciałam w końcu poznać całą prawdę, ale życie i tak co chwila mnie czymś zaskakiwało.
    Chciałabym żyć jak normalna dziewczyna, wychowywana przez normalnych rodziców, która ma normalne problemy. Cóż... Chodzenie z idolem, przy czym moim jednym z problemów są jego fanki, oraz poszukiwania własnego ojca, na pewno nie należą do elementów normalnego życia.
   To nie znaczy, że żałuję tego wszystkiego, co się stało, bo nie żałuję. Wydarzyło się mnóstwo cudownych rzeczy i przeżyłam wiele wspaniałych chwil. Chciałabym żeby moje życie było spokojne, ale jednocześnie chce zachować je takie, jakie jest teraz. To skomplikowane.
   Mimo wszystko chyba nie zamieniła bym swojego życia na żadne inne. Jest trudne, ale może to nawet i lepiej? Miałam kilka lat łatwego życia, teraz czas się pomęczyć. Może później będzie lepiej? Na pewno. W końcu zawsze musi być źle żeby później mogło być lepiej. 


__________________


Cześć wam! ;*
Przepraszam, że tak długo, ale - nie ukrywam -  złapał mnie leń i trochę trwało, aż wzięłam się za poprawianie rozdziału... Przepraszam... Mam nadzieję, że mi wybaczcie, i że rozdział jest mniej więcej na poziomie waszych oczekiwań. 


Od razu mówię, że ostatnie zdanie, to chyba mój ulubiony cytat przeze mnie wymyślony ^^


Piszcie, jak wrażenia i jak wam się rozdzialik podobał. I do napisania! 


czwartek, 6 listopada 2014

ROZDZIAŁ 20 - DŁUGO WPATRYWAŁAM MU SIĘ W OCZY






   - Nel... Błagam cię. Powiedz... Cokolwiek - coś kapnęło na mój policzek. Po chwili jeszcze raz i znowu. Powoli wracało mi czucie w kończynach, lecz dalej nie mogłam się ruszyć. Poczułam, jak czyjeś palce splatają się z moimi. I drugą dłoń, odgarniającą moje splątane włosy w twarzy. Jak ja chciałam móc coś powiedzieć! Pocieszyć pogrążonych w rozpaczy. Przytulić. Zapewnić, że będzie dobrze. Zamiast tego, czułam jakby ogień wypalał mnie od środka. Był to tak przeraźliwy, piekący ból... Wspinał się po udach, po chwili atakując ramiona i rozlewając się po rękach do czubków palców. Oddychałam głęboko, mając nadzieję, że to jakoś pomoże. Po kilku minutach szalejący we mnie ogień jakby się cofnął, zostawiając po sobie parzącą, czarną skorupę.
   Otworzyłam usta. Próbowałam coś powiedzieć, lecz nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk. Samej sobie przypominałam rybę. Zdenerwowałam się na siebie.
   - Rocky? - mój głos był tak słaby, tak zachrypnięty, tak... Żałosny, że sama go nie poznałam. Próbowałam odkaszlnąć, żeby pozbyć się tej chrypy, ale na nic się to zdało.
   - Nel! - ponownie czyjaś dłoń na moim policzku. Chłonęłam ten dotyk, jakby miał uratować mi życie. Tam, gdzie ręka mnie dotknęła, poczułam przyjemne mrowienie, jakby czucie powoli zaczynało mi w pełni wracać. - Nie. Ross - to chyba była odpowiedź na moje "pytanie". Nie ukrywam, że trochę mnie to zasmuciło, jednak cieszyłam się, że przynajmniej on ze mną był.
   - Gdzie Rocky? - to chyba najdłuższe pytanie, na które było mnie teraz stać. Nie mogłam otworzyć oczu. Gdy próbowałam, sprawiało mi to ból.
   - Pojechał do hotelu dwa dni temu, gdy... To się stało. Wszystko z nim w porządku - Ross mocniej ścisnął moją dłoń. Przez chwilę panowała cisza, w czasie której trawiłam to, co chłopak mi powiedział.
   - Jest zły? - próbowałam odzyskać trzeźwość umysłu i byłam na dobrej drodze. Odpowiadałam sobie w myślach na podstawowe pytania, typu jak się nazywasz, gdzie mieszkasz itp. Chciałam, żeby mój mózg wskoczył na prawidłowe obroty.
   - Nie wiem... Nie rozmawialiśmy - przyznał Ross. Powoli otworzyłam oczy i pierwsze, co zobaczyłam to jego czerwona, mokra twarz, oczy zapuchnięte od łez i grzywka w nieładzie opadająca na czoło. Lekko się uśmiechnęłam na ten widok. Czyżby Ross spędził ze mną te dwa dni, kiedy byłam nieprzytomna? Kiedyś ze sobą chodziliśmy, ale czy dalej coś do mnie czuje?
   Ścisnęłam jego dłoń, jak najmocniej tylko mogłam. Chciałam mu teraz powiedzieć, to, co czuję i wszystkie moje myśli, ale nie dałam rady. Długo wpatrywałam mu się w oczy. Ku mojemu zaskoczeniu, zaczęłam płakać. Nie wiem, dlaczego. Po prostu z moich oczu zaczęły wylewać się łzy.
   - Nie płacz. Będzie dobrze. Niedługo wyjdziesz i wszystko wróci do normy - to były najprostsze słowa, jakie mógł mi powiedzieć, a jednak w pewien sposób podniosły mnie na duchu. Chciałam w nie wierzyć. Jakby miały jakąś magiczną moc...
   Zapadła cisza, którą po chwili przerwał blondyn.
   - Niedługo wyjeżdżamy w dalszą trasę. Przyjdziemy się pożegnać - Ross zmarszczył brwi, przez co wyglądał dość zabawnie. Nie miałam jednak siły się śmiać.
   - Jedźcie. Nie możecie skończyć w połowie - rozumiałam. Nie miałam zamiaru robić jakiś awantur, że mnie zostawiają, ani nic w tym rodzaju. Tak naprawdę nawet nie powinni do mnie przyjeżdżać. Ten tydzień to był dla nich czas, żeby wrócić do domu, zabrać kilka rzeczy i odpocząć, a ja im to zepsułam. W myślach dziękowałam im, że przy mnie są. To mi w pewien sposób pomagało. 
   - Nelly... Dlaczego nam nie powiedziałaś? - pytanie Rossa zrobiło kilka niewidzialnych kresek na mojej ręce. Nie wiem dlaczego, ale bardzo mnie zabolało. Wiedziałam, że w końcu poruszą ten temat, ale nie spodziewałam się, że tak szybko.
   Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na to pytanie. Chwilę się zastanawiałam, ostrożnie dobierając słowa. Chciałam powiedzieć mu prawdę, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Jak wyrazić to tak, żeby nie zabolały również mnie. Byłam wrażliwą osobą. To był jeden z momentów, w których moja emocjonalna słabość się ujawniała. Próbowałam ją w sobie zdusić. 
   - A jak miałam wam powiedzieć? Chciałam, ale nie mogłam. Nie zdobyłam się na odwagę. Szczególnie przy Rocky'm. Mogłam zostać w Miami... Wszystko potoczyłoby się inaczej. Zerwalibyśmy kontakt, ja urodziłabym to dziecko, a później spokojnie sama wychowała... - mówiłam głosem bez emocji, wpatrując się w jeden punkt, by tylko nie spojrzeć na blondyna. 
   - Przestań! To... Ta,.. informacja jest... Niespodziewaliśmy się, ale... 
   - Nie pomoglibyście mi, nie oszukujmy się. Ja sama nie chciałam tego dziecka wychowywać... Nie mówiąc już o jego ojcu - westchnęłam i w końcu zmusiłam się na spojrzenie na Ross'a. Chłopak już miał o coś zapytać, już otwierał usta, ale wtedy drzwi się otworzyły. 
   - Koniec czasu na odwiedziny - usłyszeliśmy oschły głos pielęgniarki. Jednak ani ja, ani blondyn się nie ruszaliśmy. Tylko patrzyliśmy sobie w oczy, nawzajem próbując odgadnąć emocję drugiej osoby. - Nie usłyszałeś? Jesteś muzykiem. Albo ja w jakiś tajemniczy sposób zaczęłam mówić po chińsku, albo ty nie nadajesz się do tej roboty - pielęgniarka mocno klepnęła chłopaka w ramię. Ross z ociąganiem wstał i skierował się do wyjścia. W ostatniej chwili jednak zawrócił i wręcz podbiegł go mojego łóżka. Delikatnie pocałował mnie w spocone czoło i dopiero wtedy wyszedł, poganiany przez pielęgniarkę. Patrzyłam za nim, aż drzwi się zamknęły. 




   Następnego dnia czułam się gorzej, niż poprzednio. Miałam ochotę skoczyć że szpitalnego okna. Nie mam pojęcia, kiedy pojawiły się u mnie myśli samobójcze. Nigdy takich nie miałam... Cóż, nigdy też nie miałam tylu problemów naraz i emocje nigdy tak bardzo się na siebie nie nakładały... Te myśli były przytłaczające. Powstrzymywałam je, ale czasami mimo wszelkich starań wdzierały się do mojej głowy.
   Nie wiem, co dodawali mi do tej kroplówki, ale ciągle byłam śpiąca i ociężała. Co chwila zapadając w sen, wcale się nie wysypiałam, wręcz odwrotnie. Gdy zaczęłam się na to dwa dni później po południu skarżyć, pielęgniarka tylko stwierdziła, że gdy śpię spokojnie, szybciej mój organizm się regeneruje. Ja nie widziałam związku, ale wolałam nie dyskutować. I tak przegrała bym tę "wojnę". Miałam jedynie nadzieję, że będę przytomna, gdy przyjdą Lynch'owie.
   To było spokojne pożegnanie. Przyszli, przytuliliśmy się, powiedzieliśmy kilka słów i wyszli. Rocky trzymał się na uboczu, Rydel też. Dziewczyna mocno płakała i chyba chciała to ukryć, a Rocky... Cóż, podejrzewałam, że po prostu jest na mnie zły za tą ciążę. W końcu kto by nie był? Oczywiście Ross powinien być bardziej zły, ale o dziwo przyjął to dość dobrze, albo po prostu świetnie grał. Miałam nadzieję, że to pierwsze, bo nie przeżyłabym, gdyby oni się ode mnie odwrócili... Poza nimi nie miałam nikogo mi bliższego.
   Gdy już przeszłam serię codziennych badań i z powrotem wróciłam do łóżka, drzwi gwałtownie się otworzyły. To dziwne, bo w końcu pora odwiedzin już się skończyła.
   Do pokoju wpadła Sarah. To już w ogóle zbiło mnie z tropu.
   - Jest ważna sprawa - powiedziała tylko. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. A przynajmniej do czasu, gdy w drzwiach stanął mężczyzna. Domyślałam się, co się dzieje. - Musisz w końcu pogadać... Z Samem.


____________________


Cześć! Mamy kolejny rozdział ^^ Chciałam dodać go wcześniej, ale znowu coś mi się zacina i nie mogłam... Nie będę ukrywać, że nie miałam też dużo czasu. Ciągle jakieś próby, a mój ''grafik'' wypełniony jest występami z chórem lub z rytmiczkami (w sensie że taniec) aż do wakacji i to dosłownie (muzyk wita...). No ale dobra - przynajmniej mamy teraz. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Piszcie, co myślicie. Następny postaram się dodać wcześniej. Komentujcie i do napisania ;*


czwartek, 30 października 2014

ROZDZIAŁ 19 - MOJE SERCE OD RAZU ZABIŁO SZYBCIEJ





   W głowie mi zawirowało. Rozpaczliwie próbowałam złapać oddech. Wymachiwałam rękoma, wyciągałam je przed siebie, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Nieprzenikniona toń otaczała mnie i napierała, przez co ostatki powietrza słabo ze mnie ulatywały, a zatrzymanie ich było niemożliwe. Fakt, parę razy moja ręką zahaczyła o powietrze, o życiodajny tlen, niby tak blisko, lecz tak daleko. Wtedy moją rękę na ułamek sekundy otulało zimne powietrze, dające nadzieję. W końcu przestałam je czuć. Byłam coraz głębiej. Nie miałam siły, by dłużej walczyć. Nie chciałam się tak po prostu poddać, ale... Straciłam energię i chęć. Wiedziałam, że nie dam rady. Czułam, że tonę. Że opadam w dół i nic nie wyciągnie mnie na powierzchnię. Po prostu... To koniec.



   Otworzyłam oczy. Przyszło mi to z trudem. Poczułam, że są zapuchnięte. Zapuchnięte od płaczu. Słabo podniosłam dłoń i otarłam wierzchem mokre policzki.
   - Jak się czujesz?
   Aż podskoczyłam na dźwięk głosu, dochodzącego z rogu pomieszczenia. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam siedzącego na stołku chłopaka, którego wcześniej nie zauważyłam.
   - Co się stało? Płakałaś - Rocky podniósł się z krzesła i podszedł bliżej.
   - Sen. Nic więcej - skłamałam, pociągając nosem. Miałam nadzieję, że Rocky o niczym się nie dowie. Nie byłam już w ciąży. Straciłam dziecko. Nie urodzę go, nie będę wychowywać, a Rocky nie wie, że byłam w ciąży, więc nie dowie się też, że dziecko straciłam, bo po co? Gdybym była w ciąży, chłopak i tak prędzej czy później by się dowiedział. Teraz jednak...
   - Nel, jak ja cię dawno nie widziałem - mruknął i podszedł jeszcze bliżej. Złapał mnie za rękę i splótł swoje palce z moimi.
   - Akurat teraz mam czas dla siebie, więc ani pielęgniarki ani lekarze mnie nie odwiedzają - powiedziałam, patrząc na zegarek. Już nauczyłam się swojego "planu" dnia. Teraz miałam dwie godziny samotności. Znaczy miałam, bo została tylko godzina.
   Cieszyłam się, że ktoś do mnie przyszedł. Nie lubiłam zostawać w szpitalu sama. Fakt, nie miałam na razie ochoty, a może bardziej odwagi na spotkanie z Rocky'm sam na sam, lecz byłam mu wdzięczna, że chociaż on był.
   Brunet zaczął napierać udami na metalowe wykończenia łóżka, jakby chciał do niego zaraz wskoczyć.
   - Jak się czujesz?
   - Nawet dobrze. Nic mnie nie boli - to prawda. Nie czułam zbytnio bólu. Podejrzewałam, że to przez ilość leków, którą mi podają. Na pewno mają jakieś działanie przeciwbólowe.
   Chłopak z wahaniem pochylił się nade mną i odgarnął mi włosy z czoła. Przy tym tak seksownie przygryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał, a na ten widok moje serce od razu zabiło szybciej, co wyraźnie słyszeliśmy na jednym z urządzeń. Oblałam się szkarłatnym rumieńcem.
   W końcu brunet mnie pocałował. Nie był to taki pocałunek jak zwykle. Był bardziej nieśmiały, wolny, pełen wahania, połączonego z jakąś dziwną emocją... Rozkoszowałam się nim, stopniowo go pogłębiając. Bolał mnie każdy zakamarek twarzy, ale zmusiłam się do tej małej przyjemniej pracy.
   Jednak po chwili się ocknęłam.
   Mimo protestu każdej komórki mojego ciała, które teraz rozpływały się z rozkoszy, z całej siły odepchnęłam chłopaka. On nie protestował. Cofnął się o kilka kroków i mi się przyglądał.
   - Idź do swojej drugiej lali, może będzie bardziej chętna na pieszczoty - starałam się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej oschle i nawet by mi wyszło, gdyby nie szybkie bicie mojego serca. Cóż... Nie zapomniałam. Mimo że miałam wypadek, i mogłam zginąć to przeżyłam i zapamiętałam.
   - Miałem nadzieję, że zapomniałaś - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Nie mogłam odgadnąć co czuje. Próbowałam to wyczytać, ale jego zachowanie i bezbarwny ton głosu mi w tym nie pomagały.
   Rocky błądził wzrokiem gdzieś po sali. W końcu znalazł coś, czego najwyraźniej szukał, bo ruszył w tamtym kierunku.
   Zdziwiłam się, kiedy otworzył moją torebkę, leżącą na parapecie. Zaczął w niej grzebać, aż w końcu po kilku sekundach, trwających dla mnie tyle, co wieczność, odwrócił się w moją stronę, wymachując czymś przed sobą na odległości wyciągniętej ręki. Próbowałam zobaczyć, co to jest, ale gdy już nasunęła mi się jedyna z możliwych odpowiedzi, wolałam tego nie wiedzieć.
   - Powiesz mi, co to jest? - Rocky rzucił coś na moje łóżko, a ja powoli z osiąganiem wzięłam to do ręki, jakby bojąc się, że mały przedmiot zaraz wybuchnie.
   - Test ciążowy - powiedziałam to tak cicho, że byłam pewna, że Rocky tego nie usłyszał.
   Tak... Test ciążowy, który zrobiłam po powrocie od lekarza, żeby się upewnić, czy ma rację... Dlaczego go nie wyciągnęłam!? I dlaczego Rocky wiedział o jego istnieniu? Zaglądał do mojej torebki? Dlaczego?
   - Tylko dlaczego są dwie kreski? My... My tego nie robiliśmy! Z kim? Z... Z Rossem?
   - Ja nie chciałam. Kocham cię... Zawsze kochałam...
   Ledwo zdążyłam to powiedzieć, oczy zaczęły mi się niemiłosiernie kleić. Czułam się, jakbym pływała w smole. Moje narządy zwolniły obroty, serce coraz wolniej biło. Słyszałam to na tej wnerwiającej maszynie, do której byłam podłączona. Mój mózg pracował normalnie, lecz wszystko inne zaczęło się rozłazić.
   Słyszałam krzyki. Chyba Rocky'ego. Wybiegł z sali. Po chwili zaczęło kręcić się po pomieszczeniu mnóstwo osób, ciągle coś do siebie mówiących ostrym głosem, ale nie odróżniałam słów.
   Czyżby to miał być koniec? Tak wyglądała śmierć? Nigdy nad nią nie myślałam... Zdawała mi się odległa... Planowałam co będę robić jako stara babcia otoczona gromadką roześmianych wnuków, ale nigdy nie myślałam, że zginę w tak młodym wieku potrącona przez samochód... To śmieszne. Co będę opowiadać tam, po drugiej stronie? Gdy inni przechwalać się będą, jak to skakali sobie na bungee, lecz coś poszło nie po ich myśli, albo zdecydowali się na ryzykowny skok z klifu, ja będę siedzieć i mówić, jak wyglądała moja śmierć:
   "- No wiecie... Pokłóciłam się z chłopakiem i przez to wpadłam pod samochód.
   - Słyszeliście! Wpadła pod samochód!
   - Co ona? Ślepa?"
   Nie miałam żadnej życiowej historii, którą mogłam opowiedzieć innym, a moja śmierć nie była wcale ciekawa. Tak ginie mnóstwo osób na świecie i ja mam stanąć  w ich szeregach? Nie chodzi mi o samą śmierć, bo ona kiedyś przyjdzie do każdego. Chodzi mi o ten beznadziejny rodzaj śmierci...
   - Kocham cię - szepnęłam, zamykając oczy.

__________________


Cześć koty ;* obiecałam, że następny rozdział dodam szybciej i proszę - oto i jest rozdział 19! Od razu mówię, że nie wiem kiedy dodam kolejny, ale postaram się jeszcze w tym tygodniu. Mam nadzieję, że wam się ten podobał. Zostawiajcie komentarze, bo bardzo mi pomagają i dziękuję wszystkim za te miłe słowa pod poprzednim postem ^^ Do usłyszenia!

piątek, 24 października 2014

ROZDZIAŁ 18 - NACHODZIŁA MNIE JEDNA MYŚL






   Wszystko docierało do mnie jakby z oddali. Przez kilka sekund niczego nie czułam, a po chwili ból uderzył mnie w całe ciało. Każdą komórkę przeszły na wylot tysiące igieł, przyprawiając mnie o dreszcze. Czułam się ociężała. Nie mogłam niczym ruszyć. Chciałam coś zrobić, ale... nie mogłam. Przez to pieczenie łzy napłynęły mi do oczu. Tak bolało...
   Nie wiedziałam, co się dzieje. Nic nie widziałam, jakby czarna płachta zasłoniła mi oczy. Może to i lepiej? 
  I nagle oślepiający błysk. Ta jasność rażąca w oczy. Pisk. Mnóstwo głosów i dźwięków łączących się w jedną, zdeformowaną całość. Ktoś krzyczał. Nie wiem co. Po prostu... Czyjś głos przebijał się przez resztę, choć dalej był niewyraźny. 
   Nachodziła mnie jedna myśl. Śmierć. Chciałam umrzeć.



   Powoli otworzyłam oczy. Sprawiło mi to ból. Tak mały gest, naturalna czynność... Szybko zamknęłam je z powrotem. Czyjś szept dobiegł do moich uszu. Był jakiś stłumiony.
  - Nel? Słyszysz mnie? - słowa przebiły się przez szum w moich uszach. Chciałam odpowiedzieć, ale nie miałam siły poruszyć szczęką. - Ściśnij dłoń jeśli tak - czyjeś palce splatające się z moimi.
   Zmusiłam mięśnie do pracy i słabo ścisnęłam rękę.
   Coś kapnęło mi na policzek. I znowu. Zrozumiałam, że Sarah pochylająca się nade mną płacze. Blond włosy dziewczyny przysłoniły mi twarz.
   - Przepraszam... - usłyszałam słaby głos. Chciałam odpowiedzieć ale... Nie mogłam. Nie miałam siły.
   Zamknęłam oczy. Oddychałam płytko, lecz próbowałam to zmienić. Uspokoić się. W końcu ponownie zapadła ciemność.




   - To zła wiadomość, nie wiemy, jak ją przyjmie.
   - Lepiej powiedzieć to teraz. Później może być gorzej - kroki.
    Otworzyłam powoli oczy. Czułam się trochę lepiej. Byłam jakby... Wypoczęta? Ale bardzo obolała. Powoli rozejrzałam się po pokoju.
   - W końcu się obudziłaś - pielęgniarka zaczęła majstrować coś przy sprzęcie. Obserwowałam ją, lecz w końcu od patrzenia w jeden punkt zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie wiem dlaczego. Nigdy tak nie miałam.
   Zaczęłam powolnymi ruchami obmacywać każdy centymetr mojego ciała, chcąc sprawdzić, jak bardzo ucierpiałam.
   - Co się stało? - spytałam, chociaż przez chwilę miałam wątpliwości, czy ja to powiedziałam. Mój głos był zachrypnięty, niski...
   - Wpadłaś pod samochód - kobieta powiedziała mi to takim tonem, jakby oznajmiała, co jest dzisiaj na obiad.
   - Jak długo byłam nieprzytomna?
   - Tydzień - znów ten ton.
   Nagle drzwi otworzyły się z impetem i do środka wpadło kilka osób.
   - Błagam was, to nie stacja metra - powiedziała pielęgniarka poirytowana i wyszła, zostawiając mnie samą z gośćmi.
   - Co wy tu robicie? Przecież macie trasę - spytałam, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
   - Tydzień przerwy. Mieliśmy wrócić do domu, mieć trochę wolnego, ale... - Rydel urwała wpół zdania.
   Trawiłam informacje od dziewczyny. Mój mózg nie chciał w pełni funkcjonować. Próbowałam zmusić go do pracy, ale średnio mi to wychodziło. Zaczęłam przypominać sobie podstawowe informacje, tak jak kiedyś kazał mi lekarz, po tym, gdy straciłam pamięć. Jak mam na imię. Skąd jestem. Data urodzin. Imiona rodziców.
   - Jak się czujesz? - Riker podszedł bliżej, tak, żebym mogła go zobaczyć.
   - Jakbym już umarła - dotknęłam bandaża na moim brzuchu.
   - Przepraszam, ale musicie wyjść. Później będzie czas na odwiedziny - lekarz wkroczył do sali długimi krokami, mijając moją drugą rodzinę. Wszyscy z ociąganiem wyszli, zerkając na mnie przez ramię. Słabo im pomachałam i skupiam się na mężczyźnie. - Którą wiadomość wolisz najpierw?
   - Może dobrą, jeśli taka jest.
   - Gdy byłaś w śpiączce, usunęliśmy Ci parę żeber -  powiedział lekarz, przeglądając jakieś papiery.
   - To jest niby dobra informacja? - czułam, że z twarzy odpływa mi krew. Zaczęłam macać się w okolicach bandaża. - Dlaczego?
   - Miałaś prawą kość całą pokruszoną, nie dało jej się złożyć. Musieliśmy ją usunąć, żeby nie uszkodziła żadnego narządu. Miałaś szczęście, że to były tylko żebra wolne. Inaczej mogłoby się to skończyć o wiele gorzej. I tak cudem przeżyłaś - dlaczego oni mieli taki spokojny głos!? W tych okolicznościach doprowadzał do szału!
   - Widzę, że umiecie pocieszać - mruknęłam poirytowana pod nosem.
   - Przekazuję Ci tylko informacje. Jestem lekarzem.
   - Jaka jest zła wiadomość? - zmieniłam temat, nie chcąc drążyć poprzedniego.
   - Byłaś w ciąży. Wypadki... Zawsze ciągną za sobą jakieś konsekwencje - przynajmniej zaczął delikatnie. Czekałam na to, co powie dalej i zaczął ogarniać mnie lekki strach, panika.
   - Co się stało? - spytałam przez zaciśnięte gardło.
   - Straciłaś dziecko. 


__________________

Cześć :* mamy nowy rozdzialik! Przepraszam, że tak długo czekaliście, ale szczerze mówiąc mam tak zapełniony "grafik", że w ogóle nie mam czasu... No ale dobra, już jest i obiecuję, że następny dodam wcześniej ^^ więc... Do napisania koty! I zostawiajcie komentarze! 

piątek, 17 października 2014

ROZDZIAŁ 17 - ALE DLA MNIE JESTEŚ WAŻNA




  Tydzień był dla mnie koszmarem. Ciągle myślałam o przyjeździe R5 i różnych scenariuszach naszego spotkania. Wiedziałam, że prawdopodobnie żaden z nich się nie spełni, zawsze tak jest, ale mimo tej świadomości, wymyślałam wypowiedzi dalej i dalej.
   Jednak dopiero, gdy Rydel zadzwoniła, że są już w NY, poczułam, że właśnie odwiedzam piekło.
   Nie czułam się dobrze. Nie mam na myśli zdrowia, tylko moje uczucia. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że boli to tak bardzo, bo bałam się, że wieść o mojej ciąży też zaraz wyjdzie na jaw. Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi.
   Mogłam zostać w Miami, urwać kontakt z Lynch'ami i byłoby po sprawie, ale nie, bo ja idiotka musiałam wybrać się z Rocky'm do LA. Właściwie może to dobrze? Przynajmniej poznałam prawdę, że to nie Jean jest moją matką. Chociaż... chyba jednak nie chciałabym tego wiedzieć...
   Zgarnęłam rzeczy z walizki i poszłam się przebrać. Dzisiaj mocno padało i ogólnie było zimno, więc zdecydowałam się na czarne rurki i granatową koszulkę z białymi wstawkami. Na szczęście miała długi rękaw. Nie było widać moich ran.
   Wyszłam, nic nie mówiąc blondynce z którą przyjechałam. Ostatnio się do siebie nie odzywamy. Chyba dalej jest na mnie zła, że ją zostawiłam. Jakby to był jakiś wielki prawdziwy problem! Niech spojrzy na moje, może zrozumie, jakie super ma życie...
   Skierowałam się w stronę klubu, w którym już R5 szykowało się do występu. Mniej więcej wiedziałam, gdzie to jest, a Rydel wyjaśniła mi, jak mam wejść.
   - Hej! Tam nie wolno wchodzić! - usłyszałam za sobą nieprzyjemny głos, gdy podeszłam do drzwi. Powoli obróciłam się na pięcie.
   - Ale ja jestem ich znajomą. Powiedzieli mi, że tędy mam wejść - próbowałam wyjaśnić, lecz ochroniarz wcale nie chciał tego słuchać.
   - I mam Ci uwierzyć? - sarkazm. - Myślisz, że jesteś pierwszą taką fanką, która chce się dostać do środka? Nie bądź naiwna.
   - Jack! - usłyszałam znajomy głos i dreszcze przeszły mi po plecach. Ochroniarz odwrócił się.
   - Wpuść ją. To Nelly, mówiłem, że przyjdzie - Rocky stanął obok mnie. Poczułam się niekomfortowo, ale mimo to, moje serce zaczęło szaleńczo przyspieszać.
   Weszliśmy do środka. Próbowałam trzymać się jak najdalej od bruneta. Średnio mi to wychodziło, bo ten cięgle się przybliżał. Łapał mnie za rękę, obejmował ramieniem, chwytał w pasie... próbowałam jakoś się odsunąć, ale nie zawsze mi się to udawało.
   Wtedy zrozumiałam, co miał na myśli, mówiąc gdy wyjeżdżałam, żebym nie ufała gazetą. Ale skąd wiem, czy to nie jest prawda?




   Wrzaski. Rozdzierały moje uszy, gdy rozbrzmiewał ostatni akord piosenki, a jeszcze głośniejsze krzyki usłyszałam, gdy zespół się kłaniał. Nie byłam przyzwyczajona do takiego hałasu.
   Gdy tłum ruszył w stronę stolika, gdzie R5 rozdawać mieli autografy, ja schowałam się w bezpiecznym, cichym miejscu, w garderobie. Usiadłam na kanapie i skuliłam się w kłębek. Nie trwało to jednak długo. Rydel wpadła do środka i wyciągnęła mnie z pokoju siłą. Nie chciałam spotkać się z fanami. Oni mnie nienawidzą. Ale Rydel o tym nie wie.
   - Słuchaj... To nie jest dobry pomysł - protestowałam, gdy mijałyśmy wejście na scenę.
   - To świetny pomysł. O co chodzi? - spytała dziewczyna zauważając moją kwaśną minę. Przystanęła i pociągnęła mnie trochę w bok, żeby nikt z ochroniarzy nas nie słyszał.
   - Oni mnie nienawidzą - powiedziałam pełnym goryczy głosem.
   - Kto oni? Jak to? - Rydel ściągnęła brwi.
   - Wasi fani! Dostałam mnóstwo wiadomości... Wzywają mnie, a to wszystko dlatego, że chodzę z Rocky'm. Ja naprawdę was lubię, nie chce was wykorzystać, a oni uważają inaczej. Tak sobie myślę, że ten związek jest jednak błędem - łzy napłynęły mi do oczu, gdy tylko wypowiedziałam ostatnie zdanie. Nie chciałam dopuścić do siebie ten wiadomości, ale...
   - Błagam! Ty i Rocky do siebie pasujecie! A Rocky cię kocha. Zachowuje się normalnie, ty to rozumiesz? Normalnie! - podkreśliła dziewczyna, a ja mimo woli lekko się roześmiałam. Trwało to jednak ułamek sekundy, nie więcej.
   - A fani?
   - Nie wiem, o co chodzi... Zachowują się okropnie, niedojrzale... Ale nie mogę nic z tym zrobić. Nie zmienię ludzi, sami muszą to zrobić - westchnęła Rydel. Rozumiałam ją. - Nie przejmuj się nimi. Nie znają człowieka, a oceniają, niszcząc tym samym prawdę.
   - Masz rację, ale to nie jest takie proste...
   Rydel pociągnęła mnie w stronę stolika. Usiadła na wolnym miejscu i wtedy ruszyła kolejka po autografy. Ja w tym czasie wycofałam się w cień i obserwowałam cały cykl. Ciągle napotykałam spojrzenia fanek - jedne sympatyczne, na które odpowiadałem tym samym, inne pełne grozy, które starałam się ignorować.
   Nagle moje i Rocky'ego spojrzenia się skrzyżowały, a mi momentalnie zrobiło się słabo. Nie wiem, dlaczego. Przypomniałam sobie zdjęcie w gazecie i ten wzrok teraz...
   Szybko wycofałam się i wyszłam tylnymi drzwiami na zewnątrz. Wdychałam wilgotne, zimne powietrze do płuc, chodząc rozgrzaną skórę.
   Chodziłam chwilę w kółko aż w końcu usiadłam na pierwszym stopniu małych schodów.
   - Zimno jest. Chodź do środka - usłyszałam. Nie ruszyłam się z miejsca i po chwili Rocky usiadł obok mnie. - Dobra, co się stało?
   Nie odpowiedziałam.
   - Hej! Uśmiechaj się, gdy ze mną rozmawiasz - Rocky szturchnął mnie lekko ramieniem. Zmierzyłam go wzrokiem mówiącym, że to nie pora na żarty.
   -  Poza tym, że moje życie jest do dupy, ty spotykasz się z jakąś lalą za moimi plecami, a fani R5 mnie nienawidzą, to zupełnie nic - mój głos ociekał sarkazmem.
   Rocky długo nie odpowiadał.
   - Wiedziałem, że przeczytasz... Ale to nie jest prawda! Wiem, jak to wygląda, ale do niczego nie doszło!
   - Błagam cię! Przynajmniej wiem, dlaczego nie chciałeś, żeby zobaczono nas razem. Wydało by się, że spotykasz się z kilkoma laskami na raz.
   - Ja się z nią wcale nie spotykam! - Rocky był trochę zły, ale... Co ja miałam powiedzieć?!
   - Wiesz... Chyba twoi fani mają rację. Jestem zdzirą, która powinna zostawić cię w spokoju. Dobrze, że w końcu ktoś mi to uświadomił - dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, zrobiło mi się naprawdę ciężko. Czułam się, jakbym się topiła.
   - Nie myślisz tak - Rocky mówił to z taką pewnością w głosie... - Naprawdę nic mnie nie łączy z tamtą dziewczyną. Kocham cię. Ile razy mam Ci to udowadniać?
   - Może gdybyś kochał, to niczego nie musiałbyś udowadniać?
   - Błagam cię. To nie bajka. Zawsze są jakieś przeszkody.
   - Jedną z nich jest taka, że jesteś sławny. Drugą są fani. Trzecią...
   - Dobra! Jest dużo przeszkód. I tak wszystkie sprowadzają się do jednego. Mianowicie jestem sławny.
   - A ja jestem nikim - dodałam głosem bez emocji, przypominając sobie wiadomość od jednej fanki. Cóż... Myślałam tak samo, jak ona. Byłam nikim i dlaczego niby ktokolwiek sławny miałby się ze mną kolegować, nie mówiąc o przyjaźni, czy o chodzeniu? Przypadek? Litość? Bo na pewno nie prawdziwe uczucia.
   - Dla innych może jesteś nikim, ale dla mnie jesteś ważna. Dużo już przeszliśmy, dlaczego teraz nagle mielibyśmy nie dać rady?
    - Może coś się zmieniło? Na przykład wcześniej nie umawiałeś się z jakąś laską za moimi plecami.
   - Teraz też tego nie zrobiłem! - zaprotestował szybko Rocky.
   - Chodzi mi o to, że może... Tym razem przeszkoda jest za duża i nie damy rady jej przeskoczyć? Może musimy sobie odpuścić i wrócić do poprzednich? - zasugerowałam, bawiąc się palcami.
   - Odpuścić i co? Nie można uciekać od problemów i...
   - Tylko ja nie uciekam od problemów. Ja...
   - Jak dla mnie uciekasz - przerwał mi.
   - Muszę to przemyśleć - wstałam i ze łzami w oczach zaczęłam iść przed siebie. Prosto. Gdziekolwiek. Starałam się nie oglądać za siebie. Nie chciałam widzieć twarzy Rocky'ego, bo bałam się, że coś we mnie pęknie. Mimo woli musiałam się odwrócić.
   I nagle pustka. Nic. Czerń. I ból.


_________________

Cześć ;* Jak tam koty? Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Miałam go dodać wcześniej, ale mam strasznie zabiegane dni i zdecydowałam się, że wstawię go przed weekendem, bo sobota to same próby w filharmonii a niedziela występ... No dobra - piszcie, czy wam się podobało i do napisania koty ;* 

poniedziałek, 13 października 2014

ROZDZIAŁ 16 - ZDECYDOWANIE NAJGORSZY MIESIĄC W ŻYCIU





   - Wychodzę - usłyszałam, gdy tylko weszłam do pokoju. Zaskoczona przystanęłam w progu, śledząc ruchy mojej... Siostry. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Grzebała trochę w walizce, chwyciła leżącą na szafce grzankę z serem i szybko zjadła ją w biegu. Ale byłam głodna...
   - Jak to? Gdzie idziesz? - nie ukrywała zdziwienia. W głębi duszy wiedziałam, że Sarah nie ma ochoty ze mną rozmawiać, ale... Miałyśmy razem mieszkać! Musiałyśmy się przynajmniej tolerować. Byłyśmy rodziną nie mogliśmy się długo na siebie złościć.
   - A czy to takie ważne? - Sarah pospiesznie założyła swoje dość wysokie kuturny i nie mówiąc nic więcej wyszła, zostawiając mnie samą. Kręciłam się przez chwilę bezsensu aż w końcu postanowiłam, że też wyjdę. Nie miałam ochoty siedzieć sama w pokoju.
   Szybko się przebrałam. Miałam na sobie zwykłe szare rurki i malinową koszulkę, koronkową na ramionach i karku. Nie pamiętam, kiedy ją kupiłam i czy kiedykolwiek ją nosiłam. Przez te kilka miesięcy dużo się zmieniło, także mój styl ubierania. Założyłam swoje czarne trampki, zabrałam jeszcze torbę z telefonem, portfelem i kilkoma innymi drobiazgami i wyszłam.
   Miałam plan rozejrzenia się za mieszkaniem mojego ojca. Dostałam adres. Wyciągnęłam go od Marka, po dość długiej, pełnej moich łez rozmowie. Nie lubię brać ludzi na litość, ale tym razem nie miałam wyjścia. Mark był nieugięty. Rozumiem, że obiecał mojemu ojcu. Że są/byli przyjaciółmi, ale to dla mnie ważne. Chciałam spotkać go chociaż raz w życiu. Przynajmniej udało się wyciągnąć coś od Marka i dzięki temu mam od czego zacząć. Miałam tylko nadzieję, że Sam się nie przeprowadził. Że ciągle tkwi w jednym miejscu. Musiałam go znaleźć!
   Mijałam sklepy i kawiarnie, mnóstwo restauracji, klubów i barów, wiele wysokich, nowoczesnych wieżowców, oraz starszych, niższych bloków, nie będąc do końca pewna, gdzie idę.
   Weszłam do jakiegoś kiosku. Powinni mieć jakiś plan miasta. Nie myliłam się. Wzięłam więc go i jakąś gazetę plotkarską i poszłam zapłacić. Po chwili byłam z powrotem na ciepłym słońcu.
   Kompletnie nie orientowałam się w mieście. Wszystkie ulice wydawały mi się takie same. Nie wiedziałam, gdzie skręcić, którędy iść, gdzie będzie szybciej. Nic. Nigdy nie byłam w NY.
   Zaczęłam pytać miejscowych, o drogę. Próbowałam dotrzeć na ulicę, przy której powinien mieszkać Sam. Niektórzy słabiej tłumaczyli, inni lepiej, ale z pomocą ludzi dotarłam na miejsce przed siedemnastą. Byłam bardzo głodna. Żołądek dawał mi się we znaki, ale starałam się go ignorować. Zaczęłam powoli iść ulicą, szukając odpowiedniego numeru domu. Nie miałam zamiaru teraz podejść, zapukać i się przedstawić. Musiałam to zrobić, ale nie teraz i nie sama. Po prostu chciałam już przynajmniej wiedzieć, gdzie mieszka, żeby później nie błądzić, tylko od razu wkroczyć z siostrą. Nie miałyśmy planu, jak to zrobimy, ale zakładałyśmy, że Sarah zostanie rozpoznana przez Sama.
   Ciszę przerwał dzwonek telefonu. Nie zastanawiając się długo, odebrałam. 
   - Wszystko wiesz... - usłyszałam od razu. - ...ale to nie powód, żeby uciekać!
   - Jean? - pierwszy raz słyszałam ją taką złą. 
   - To ten twój chłoptaś, prawda? Namówił cię do tego? Planowaliście to? Wiedziałam, że nie jest bez winy - syknęła do słuchawki. Miałam wrażenie, jakby mówiła do mnie obca osoba. Nie wiedziałam, co się dzieje. - Zapewniałam ci dach nad głową, bogate życie, wszystko! Wszystko, co tylko chciałaś. I co? Uciekłaś od własnej matki!
   - Tylko gdy ty nigdy nie byłaś moją matką! - przerwałam jej podniesionym głosem. Ludzie przechodzący obok dziwnie na mnie spojrzeli, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. - Nigdy nie zwracałaś na mnie uwagi! Byłam dla ciebie ciężarem, po co miałam z tobą zostać? 
   - Nigdy nie byłaś dla mnie ciężarem. Dlaczego tak myślisz? 
   - Miałaś mnie gdzieś. Gdy miałam się wyprowadzić, cieszyłaś się... 
   - Może masz rację? Czasami udawałam, że jesteś dla mnie nikim, bo tak naprawdę nie byłaś moim dzieckiem. To ciągle mi się przypominało i... Wiesz jak to boli, gdy nie możesz mieć własnego dziecka, podobnego do ciebie z charakteru i z wyglądu? Tylko gdy musisz zadowolić się bachorem kogoś innego? Nie masz pojęcia, jak to jest! - głos Jean był niebezpieczną mieszanką żalu i złości. 
   - To nie znaczy, że musiałaś traktować mnie jak śmiecia, jak... niewidzialną - głos mi się załamał. - Zgodziłaś się mnie wychowywać. Mag mnie oddała pod twoją opiekę, a ty... 
   - Coś takiego powiedziała ci moja siostra? Ja się wcale nie zgodziłam! Ona sama mi ciebie przywiozła i powiedziała, że mam się tobą zająć, że mieszkasz u nas! Przywitała się, wepchnęła cię w moje ręce i uciekła, zostawiając jedynie krótką wiadomość - oczy zaszły mi łzami, które już po chwili zaczęły płynąć wartkimi strumieniami. - Ale możesz jej wierzyć. Mi to i tak nie robi większej różnicy - gdy tylko to powiedziała, Jean się rozłączyła. 
   Stwierdziłam, że starczy na dziś i powoli szłam w stronę hotelu, ciągnąc za sobą nogi. Moje policzki cały czas były mokre od łez, których nie mogłam powstrzymać. Chciałam zniknąć w pokoju, zostać sama z dala od innych ludzi. Zaszłam jednak jeszcze do małej knajpki. 
   Zamówiłam najprostsze danie, jakie mogło być i wyciągnęłam gazetę. Chciałam się zrelaksować, oczyścić umysł od uciążliwych myśli.
   Nagle coś rzuciło mi się w oczy. Na stronie były cztery zdjęcia, a na każdym inna dziewczyna w objęciach bruneta. Na jednym zobaczyłam... Siebie! I Rocky'ego. Ale... O co chodziło z pozostałymi?
   Zaczęłam pospiesznie czytać artykuł. Moje oczy nie nadążały za tekstem. Przejrzałam się kolejnym zdjęciom. Na drugim była Tally. Zdjęcie zrobione było dawno. Na następnym byłam również ja. Tylko z Rossem. Ale kolejne... Jakaś piękna brunetka o długich, prostych włosach w objęciach Rocky'ego. Moje oczy ponownie zaszkliły łzy.
   Przecież zdjęcie nie mogło być zrobione dawno. Pewnie gdy wróciłam do Miami...
   Jedna łza za drugą zaczęły spływać mi po polikach. Starałam się szybko uspokoić. Byłam w restauracji.
   Jeszcze raz przeczytałam artykuł. Skąd oni znali moje nazwisko? I Tally? A ta dziewczyna... Lily... Weszłam na Facebooka, w celu poszukania tej brunetki. Gdy tylko strona się załadowała, zobaczyłam... 41 nieprzeczytanych wiadomości! Nie mialam pojęcia, co się dzieje. Dopiero, gdy zaczęłam czytać pierwszą, zrozumiałam, co się stało. To wszystko były fanki R5...


  Kim ty jesteś!? Odwal się od Rocky'ego!
  
   Dziwka! Wiem, że chcesz go tylko wykorzystać! I Ross'a! Cały zespół! Zależy Ci tylko na sławie.

   Ty jesteś niby jego dziewczyną? Przecież oni mogą mieć każdą dziewczynę! Dlaczego miałby spotykać się z takim pasztetem?

   Zdzira! Czego Ty chcesz od zespołu??

   ''Przyjaźnicie'' się? Błagam! Tacy ludzie jak oni mogą kolegować się z każdą gwiazdą na świecie, nie mówiąc już o szukaniu sobie jakiś dziewczyn. Dlaczego niby wybrali ciebie?? Z urody jesteś przeciętna, jesteś dla świata nikim, nikt cię nie zna... A R5?? Niby jak ich poznałaś?? Jakim cudem kolegują się z kimś takim, jak ty?? I jeszcze najpierw chodziłaś z Rossem, a później z Rocky'm... Chcesz ich tylko wykorzystać. Także odwal się od nich, albo sama cię od nich odciągnę. 


   I wiele, wiele więcej... Chciałam płakać. Te wszystkie wiadomości... I widok Rocky'ego z jakąś laską. To wszystko odebrało mi apetyt. Więc gdy kelner przyniósł mi zamówione danie, tylko je rozgrzebałam i jak najszybciej wróciłam do hotelu.
   Myśl o koncercie R5 w przyszłym tygodniu, która tak bardzo mnie cieszyła, teraz doprowadzała mnie do płaczu. Nie chce stanąć twarzą w twarz z Rocky'm.
   On mnie... Zdradzał? Znalazł sobie inną, gdy ja byłam w Miami? 
   To był zdecydowanie najgorszy miesiąc w życiu... Nie wiedziałam już, co mam myśleć. Albo Mag, albo Jean mnie okłamała, Rocky też i jeszcze Peter zostawia mnie samą z jeszcze nienarodzonym dzieckiem...
   Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. To Rydel. Odebrałam, choć chwilę się wahałam.
   - Cześć! - wesoły głos dziewczyny w ogóle nie pasował do mojego nastroju. - Nie mam dużo czasu, bo właśnie jedziemy do studia. Wzięłam ci wejściówkę na koncert. Jakoś się zgadamy przed nim. Rocky pewnie będzie chciał się z Tobą spotkać, więc...
   - Jasne - powiedziałam głosem bez emocji. Nie słuchałam uważnie dziewczyny i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę co mówię. - Nie. Ja nie chce go widzieć.
   - Co? Jak to? Co się stało? - Rydel była wyraźnie zdziwiona, lecz jednocześnie zmartwiona.
   - Poczytaj sobie gazety. Zresztą... Wasi fani też nie są zadowoleni, że z nim jestem... Pogadamy o tym, gdy przyjedziecie. Cześć - nie czekając na nic, rozłączyłam się.
   Schowałam twarz w dłonie i zaczęłam płakać. Znowu. Po prostu.


__________________

Cześć koty!
Mamy kolejny rozdział. Miałam go dodać wcześniej, ale tak jakoś wyszło... Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Piszcie co myślicie i do następnego rozdziału! ;*