niedziela, 8 listopada 2015

ROZDZIAŁ 37 - TRZEBA SIĘ Z TYM POGODZIĆ I CZEKAĆ NA LEKCJĘ NASTĘPNĄ





   Na plaży wiał zimny wiatr i chyba to było powodem małej ilości ludzi. Odetchnęłam morskim powietrzem i wręcz poczułam ciepło bijące od ogniska i prawie usłyszałam szarpnięcia strun gitary i śpiew. Oczy znów zaszły mi łzami na wspomnienie poprzedniego dnia, rozmowy z Rydel. To coś zmieniło. W moim życiu, w sposobie myślenia. Chyba tego mi brakowało. Delly wcześniej chodziła wokół mnie na palcach, ale teraz... Odważyła się powiedzieć mi to, co uważa za słuszne i tym samym pomogła mi. 
   Będę jej za to wdzięczna, cokolwiek się wydarzy, cokolwiek zrobię.
   Po rozmowie, gdy wróciłam z biegania do domu Lynch'ów, ogarnął mnie dziwny spokój. Moje myśli przestały krążyć wokół problemów i nawet miałam wrażenie, że coś mi mówi, że wszystko będzie dobrze. Wypełniła mnie nadzieja i pewność, że to, co się dzieje teraz jest tylko chwilowe. To ode mnie zależy, kiedy minie, kiedy będę mogła iść dalej. Mogę to zrobić w każdej chwili, muszę tylko chcieć i mieć na to odwagę.
   Tamtego wieczoru usiadłam z Riker'em, Rossem, Rydel i Ellem i do późna oglądaliśmy jakieś filmy, żartując i rozmawiając. Czułam się tak... normalnie.
   - Cześć - ktoś usiadł obok mnie na piasku, a ja aż podskoczyłam.
   - Cześć - wykrztusiłam z wielką gulą w gardle na widok bruneta.
   Patrzył przed siebie, na wodę, słońce, niebo, jakby zobaczył w tym coś więcej, niż ja. Zerknęłam na profil Rocky'ego i aż zaparło mi dech na widok jego znajomych rysów twarzy zalanych pomarańczowym słońcem chylącym się ku zachodowi, które tak często studiowałam. Zapragnęłam dotknąć jego policzka, nosa, ust, poznać jego rysy na nowo, jeszcze raz.
   Ale szybko odepchnęłam od siebie tę myśl.
   - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - przerwałam przedłużającą się ciszę, starając się, by w moim głosie słychać było tylko ten spokój, który ogarnął mnie chwilę wcześniej.
   - Rydel mi powiedziała - skrucha, z jaką powiedział te 3 słowa osiadła na mnie niczym morska bryza.
   No tak, chwilę przed jego przyjściem zadzwoniłam do Rydel, by powiedzieć jej o swoich przemyśleniach. Wspominałam jej także, że wybiorę się jeszcze na plażę.
   - I po co przyszedłeś? - spytałam ostrożnie, bojąc się, że mi nie odpowie. I przez chwilę tak nawet myślałam, gdy Rocky po prostu siedział, jednak on przetarł dłonią szczękę i odezwał się:
   - Sam nie wiem. To dziwne, ale... Po prostu poczułem, że muszę cię zobaczyć - w jego głosie słychać było autentyczny ból, który sprawił, że i mnie serce się ścisnęło.
   Cisza, która między nami zapadła wydawała mi się na miejscu. Czekałam, aż chłopak przemyśli sobie to wszystko w spokoju.
   - Też czasami tutaj przychodzę - powiedział w końcu, a mnie zaskoczyły jego słowa. Znów na niego zerknęłam i Rocky również na mnie patrzył. Oblałam się rumieńcem i szybko odwróciłam wzrok.
   - Po co?
   - Nie wiem - wzruszył ramionami, znów patrząc na rozwijające się o brzeg fale. - Żeby wspominać, przypomnieć sobie, jak było kiedyś, zanim wkroczyłaś w nasze życie i tuż po tym. Żeby móc pomyśleć nad tym, jak to było, gdy zabraliśmy cię tutaj pierwszy raz, a później ja sam kolejny. Wiele się zmieniło.
   - Czasem chcę do tamtego wrócić - przyznałam, a łzy momentalnie napłynęły mi do oczu. Moja wrażliwość znowu się uaktywniała.
   - Dlaczego? Nie jesteś zadowolona z wszystkiego, co razem przeszliśmy?
   - Jestem, ale... Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Poza tym nie przeżyliśmy samych cudownych momentów. Były też upadki, których ja doświadczyłam najwięcej. Wystarczy teraz na to spojrzeć. Nie mam nikomu tego za złe. Wcześniej wszystko było mniej skomplikowane. Dopiero teraz zaczęłam sobie zdawać sprawę, że życie jest okrutne - zanim zdążyłam się pohamować, mówiłam dalej: - Przez te wszystkie lata żyłam sobie w różowym królestwie, nigdy mi niczego nie brakowało, byłam sama jedyna, z własnymi przyzwyczajeniami i zasadami i to było dobre. Moim jedynym zmartwieniem były oceny w szkole i to, że zostało mi tylko pięćdziesiąt stron książki - śmiech z trudem przycisnął się przez moje zaciśnięte z żalu gardło. - Dopiero po osiemnastu latach coś się zmieniło, gdy przeprowadziłam się tutaj. Nagle wszystko zmieniło się w jeden wielki bajzel i nie było komu tego wszystkiego posprzątać. Wiesz o co mi chodzi? U większości ludzi wydarzenia następują stopniowo, z wiekiem do czegoś się dorasta i popełnia nowe błędy. U mnie wszystko wydarzyło się nagle, z dnia na dzień i zaczęło po prostu przytłaczać, bo przez te osiemnaście lat nie działo się nic. Teraz to chyba trochę za późno. Ale lepiej późno niż wcale.
   - Dlaczego tak nagle się z tym pogodziłaś? Nie chcesz wiedzieć czegoś więcej? - Rocky zdziwiony nachylił się lekko w moją stronę.
   - Chcę... Chciałam - poprawiłam się. - Jednak wiedziałam, że muszę przyjąć do wiadomości to, że tak to już jest i nie mogę cofnąć czasu. Porządna lekcja musiała mi się kiedyś przytrafić. I to było to. Nie ma sensu się wypierać i bronić. Trzeba się z tym pogodzić i czekać na lekcję następną.
   Rocky powoli pokiwał głową. 
   - Jesteś niezwykle inteligentna. I silna - rzucił Rocky, zerkając mi w oczy. 
   Znów zapanowała cisza, tym razem na dłużej. Raz za razem zerkałam to na morze, to na Rocky'ego. I czekałam. Czekałam, aż coś się wydarzy, coś magicznego, co sprawi, że powrócimy do czasu naszego poznania, żebym mogła wszystko rozegrać inaczej, chociaż wiedziałam, że to nie możliwe.
   - Chciałbym ci powiedzieć, że możemy zostać przyjaciółmi.
   - Ale...?
   - Ale nie mogę. Gdy cię nie ma to wydaje mi się logiczne, dobre. Mówię sobie, że tak po prostu ma być - Rocky zamilkł na chwilę.
   - To co cię powstrzymuje? - zmuszam się, żeby zapytać, chociaż w gardle staje mi wielka gula, a powietrze z trudem dochodzi do płuc.
   - Gdy cię widzę, gdy przypomnę sobie to wszystko, co się wydarzyło już nie wydaje mi się to takie oczywiste. Nawet dochodzę do wniosku, że to idiotyczne.
   Zmuszam się, żeby patrzeć przed siebie, a łzy zasłaniają wszystko srebrną, wodnistą kurtyną.
   - Posłuchaj... Ja wiem, że zawiniłem. Że zachowywałem się jak dupek. I chyba właśnie to mnie powstrzymuje.
   - Nie rozumiem... - mamrocze pod nosem.
   - Chcę, żebyś była szczęśliwa. Nie chcę znowu ranić. 
   Miałam wrażenie, że znowu śnie.
   Rocky podniósł się gwałtownie i odszedł, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Był zwrócony plecami do mnie, a mimo to wiedziałam, że był wściekły. Zastanawiam się tylko, na co, lub na kogo.
  


   Tamtej nocy śniła mi się ciemność. Czułam się jakbym spadała w przepaść i nikt ani nic nie mogło mnie uratować. Nie wiedziałam gdzie jest góra, a gdzie dół.  Miałam wrażenie, że jestem zamknięta w bańce. Z krzykiem odbijającym się echem wirowałam w pustce, a włosy smagały mi twarz i wpadały do oczu.
   Gdy się obudziłam, również krzyczałam. Byłam cała zlana potem, a koszulka nieprzyjemnie przykleiła mi się do ciała. W głowie mi szumiało, lecz po chwili wyłoniły się niewypowiedziane słowa: nie rozumiesz, że to ciebie potrzebuję, żeby być szczęśliwa? Rocky by tego nie zrozumiał. Był zbyt dumny, a jednocześnie chciał się poświęcić, bo uważał, że tak będzie mi lepiej. Oczywiście się mylił, ale nie wiedziałam już, co mam powiedzieć, by jakoś do niego dotrzeć. Poza tym powiedziałam sobie, że dam sobie spokój z wszystkim, co do tej pory było. I tak zamierzałam zrobić.
   Chociaż w tym przypadku było to trudne.
   Nie chciałam się już nad sobą użalać. Nie chciałam, żeby inni użalali się nade mną. To było już męczące.
   Z myślą, że muszę porozmawiać z Mag, znowu zapadłam w niespokojny sen, a ciemność pochłonęła mnie, wciągając w niekończącą się przepaść.

_______________________________________

No witam!
Łapcie kolejny rozdział, czytajcie i zostawiajcie jakieś znaki po sobie. Będę pisać i czekać na was, a wy niestety musicie poczekać na mnie - ale pomysły mam, więc już niedługo nowe rozdziały wlecą na bloga (dostałam pozytywnego kopniaka energii ;) ). Także do usłyszenia!