sobota, 27 września 2014

ROZDZIAŁ 12 - CZUŁAM, ŻE JESTEM NA SKRAJU ZAŁAMANIA





   Usiadłam tak gwałtownie, że w głowie mi zawirowało. Zaczęłam głęboko oddychać, żeby się uspokoić. Rocky poruszył się niespokojnie obok mnie i też otworzył oczy. Chwycił mnie w pasie i chciał ściągnąć z powrotem na łóżko, lecz ja uparcie siedziałam, próbując odzyskać trzeźwość umysłu.
   Sen. Dlaczego mam tak realne sny?!
   Mimo że wiedziałam, że to co Sarah powiedziała nie było prawdą, to jednak jej słowa echem odbijały się w mojej głowie. Miałam złe przeczucia.
   - Co jest? - spytał Rocky zaspanym głosem, ledwo przytomny. W końcu dochodziła trzecia.
   - Nic - odpowiedziałam po dłuższej chwili i z powrotem opadłam na łóżko. Oddychałam nierównomiernie. Zaczęłam liczyć sekundy, by trochę się uspokoić.
   To prawda, byłam u kuzynki... Znaczy siostry...  Ale zareagowała tak... Dobrze. Chyba spodziewała się, że do niej przyjdę. Pewnie Mag ją poinformowała. Może to i lepiej...  Nie byłam przygotowana na to wszystko.
   - Mów, o co chodzi? - Rocky ziewnął donośnie.
   - Gadałam z Sarah i teraz miałam o tym sen. Nic takiego - westchnęłam. Nie czułam potrzeby, żeby o tym gadać.
   - Na pewno jest okey?
   - Jasne - zamknęła oczy i po chwili poczułam ciężkie ramię chłopaka na brzuchu. Rocky wysunął dłoń pod moją koszulkę, przesunął nią kilka razy, lecz po chwili zatrzymał się. W tym przerwanym geście wyczułam jakąś negatywną emocje. Wzdrygnęłam się. Poczułam mocny niepokój i szybko wyrwałam się z objęć chłopaka. Wręcz pobiegłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Ostrożnie, powoli podniosłam koszulkę w górę.
   Już wiem, o co chodziło. Mój brzuch zrobił się większy, bardziej wypukły.
   - Szlag - zaklnęłam pod nosem, a po chwili jeszcze raz, głośniej. Przeczytałam ręką włosy w bezradnym geście. Nagle świat zaczął wirować, a ja słabo osunęłam się na podłogę. W oczach miałam łzy, ale nie chciały lecieć. Po  prostu natrętnie czekały w kącikach oczu, aż się ogarnę. Gdy tylko w głowie przestało mi się kręcić, szybko wyszłam z łazienki, nie mogąc dłużej patrzeć na to wszystko. Na siebie...
   Zrobiłam sobie herbatę i usiadłam na kanapie. Musiałam coś zrobić. Wyjazd w poszukiwaniu ojca był dobrym pretekstem. Tylko bałam się jechać sama. Nie wiem, czy sobie poradzę.
   - Hej, mała, czemu nie śpisz? - do pokoju wszedł Ratliff.
   - Nie mogłam spać - rzuciłam i zaczęłam obciągać koszulkę, by jak najmniej widać było że mój brzuch zrobił się większy. Zrobiło mi się gorąco. Zaczęłam się denerwować. To dziwne uczucie wypełniało mnie od środka, od cebulek włosów aż do palców u nóg. - A Ty?
   - To samo - Ell przeczesał palcami grzywkę i opadł obok mnie na kanapę. - Jesteś jakaś zdenerwowana - zauważył chłopak.
   - Nie. No może trochę - zaczęłam nerwowo gnieść rożek koszuli.
   - Co jest?
   - Dlaczego wszyscy się nagle mnie uczepili? Mam problemy, ale jakbym chciała o nich mówić, to bym powiedziała.
   - Masz problemy i to normalne, że wtedy się ciebie czepiają - rzucił Ell. Przez chwilę panowała między nami cisza. - To nie dotyczy twojej rodziny, co? - zaczął domyślać się chłopak. Unikałam jego wzroku i nagle tak po prostu zalałam się łzami. Nie mogąc odpowiedzieć przez denerwującą, bolesną gule w gardle, tylko pokiwałam głową. Czułam, że jestem na skraju załamania, ale nic nie chciało mnie od niego odciągnąć. Stałam nad urwiskiem, gotując się do skoku. Miałam jeszcze nadzieję, że ktoś powie: stój! I chyba tylko dlatego jeszcze nie skoczyłam...
   - Hej, mała, chcesz pogadać? Wujo Ratliff cię wysłucha - szeroki uśmiech na twarzy bruneta zupełnie nie pasował, do mojego stanu.
   Nie chciałam mówić. Nie miałam odwagi, ani ochoty. Chociaż prawda i tak wyjdzie na jaw. Nie lepiej wyciągnąć ją na wierzch teraz? Może gdybym z kimś kto dobrze zna Rocky'ego pogadała, to byłoby mi łatwiej? Mogłabym się chociaż trochę spodziewać, jak zareaguje. Chociaż tego się domyślałam... 
   Nie mogąc wytrzymać bacznego spojrzenia Ratliffa, wstałam i wróciłam do pokoju. Na szczęście Rocky już spał.



  - Jak Ci się podoba ten pomysł? - spytałam, odstawiając kubek na stolik. Spojrzałam blondynce w oczy.
   - Chciałabym go spotkać. Ja go już nie pamiętam... Ale tak na prawdę może być wszędzie! I nie wiemy, czy w ogóle jeszcze żyje - Sarah zrobiła minę, jakby zjadła wyjątkowo kwaśną cytrynę. Rozumiałam jej wątpliwości. Sama zastanawiałam się nad tym samym.
   - Musimy pojechać! Zobaczyć... Ale najpierw trzeba wyciągnąć coś od Marka... W końcu on widział Sama jako ostatni - zauważyłam i upiłam łyk zimnej lemoniady.
   - No tak... Ale jak chcesz to od niego wyciągnąć?
   - Po prostu zapytać - wzruszyłam ramionami, jakby to było takie proste. Byłam strasznie zdenerwowana na samą myśl o wyciąganiu jakichkolwiek informacji od Marka, ale starałam się tego nie okazywać. Okłamywałam samą siebie.
   - Słuchaj... Co się stało w Miami? No wiesz... Po tym, gdy straciłaś pamięć - Sarah zadała to pytanie tak nagle, że aż zakrztusiłam się lemoniadą. Zaczęłam szaleńczo kasłać, a do oczu napłynęły mi łzy. Gdy trochę się uspokoiłam spojrzałam na siostrę z bólem w oczach.
   - Peter przyjechał... - rzuciłam tylko, bawiąc się palcami.
   - Coś między wami zaszło?
   - Ja... Znaczy my... Nie chciałam tego - wyszeptałam. - Ja go nie pamiętałam... Ani tego, że mam chłopaka.
   Sarah pokiwała powoli głową. Zerkałam na nią od czasu do czasu, bojąc się dłużej spojrzeć jej w oczy.
   - Nie chciałam zajść w tą ciążę. Naprawdę... Zrobiłabym wszystko, żeby cofnąć czas i żeby do tego wszystkiego nie doszło... Muszę się stąd wyrwać.
   - A ten Peter wie, że będzie ojcem? - spytała powoli Sarah. 
   Pokiwałam gwałtownie głową. Boje się mu powiedzieć. Dzwonił kilka razy, ale ja nie odbierałam. 
   - Pomogę Ci. W końcu jesteś moją siostrą - i mimo że Sarah się uśmiechała, ciągle widziałam jej wściekły wyraz twarzy i te słowa wykrzyczane w moim śnie.


__________________


Cześć! Jak tam koty? U mnie zaczepiście, chociaż mnóstwo nauki. No ale co zrobić... Przepraszam was, że tak rzadko dodaje rozdziały, ale nie za bardzo mam kiedy je pisać. Postaram się zaglądać na bloga częściej, no ale różnie to może wyjść. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ^^ Czekam na komentarze ;) 

czwartek, 18 września 2014

ROZDZIAŁ 11 - CZUŁAM, JAKBY TO BYŁ JEDEN WIELKI OKROPNY ŻART





   - Więc... Jak chcesz go odszukać? Pomożemy ci - powiedziała Rydel, opadając obok mnie na kanapę. Podała mi kubek z herbatą i sama wzięła łyk ze swojego.
   Byłam jej wdzięczna, że nie męczyła mnie z tematem moich przyszywanych rodziców. Chciałam z nią o tym pogadać, ale gdy będę na to gotowa. Teraz nie byłam.
   - Jeszcze się nad tym dokładnie nie zastanawiałam... - przyznałam, jedną ręką gniotąc koszulę w kratę na ręce. Musiałam poczekać, aż ślady znikną, chociaż ostatnio pojawiało się ich coraz więcej. Wiem, że nie powinnam. Rocky ze mną o tym wcześniej gadał, ale... to nie było takie proste. Tak po prostu przestać.
   - Musisz najpierw się o nim czegoś dowiedzieć.
   - Pomyślałam, że najpierw pogadam z moją prawdziwą mamą, z tą matką na niby też i muszę jeszcze pogadać z Markiem, bo w końcu to on jako ostatni widział mojego ojca.
   - Myślisz, że dla Mag będzie to szok, że już wiesz? - spytała Rydel.
   - Nie mam pojęcia, ale i tak muszę z nią pogadać - westchnęłam. - Dobra, idę do niej, bo później mogę nie dać rady...
   - Słuchaj... - Rydel mnie zatrzymała. - A nie myślisz, że Sam nie jest twoim ojcem? W końcu bez powodu by cię nie oddała... 
   Blondynka zamilkła. Myślałam o tym. Długo to rozważałam i bałam się tego. Bo jeśli nie on, to kto nim był? 
   - Pójść z tobą?
   - Jasne, czemu nie - odstawiłam kubek i wstałam z kanapy. Po chwili byłyśmy już w samochodzie i sunęłyśmy drogą w stronę domu Mag. Dotarłyśmy tam bardzo szybko. Za szybko. Nie byłam gotowa, ale musiałam się zebrać.
   Nieśmiało zapukałam do drzwi. Mag otworzyła po kilku minutach,  gdy już chciałam się wycofać. Była wyraźnie zaskoczona na mój widok, ale podejrzewałam, że zaraz będzie jeszcze bardziej zszokowana, że znam prawdę.
   - Już wszystko wiem - powiedziałam na wejściu, bojąc się, że zaraz zabraknie mi odwagi.
   - Ale... Co wiesz? - Mag nie ukrywała podenerwowania.
   - Jean nie jest moją matką - wykrztusiłam przez zaciśnięte gardło. - Ty nią jesteś - dokończyłam i czekałam na reakcję Mag. Mojej matki.
   Czułam, jakby to był jeden wielki okropny żart. Miałam nawet nadzieję, że tak jest. Wiedziałam jednak, że to rzeczywistość, okrutna prawda, jedna z tych, które niszczą życie i zmieniają je nieodwracalnie.
   -  Skąd wiesz? I od kiedy?
   - W paszporcie był mój akt urodzenia. I jest na nim twoje imię. Tylko nie ma ojca. Dlaczego? 
   Mag wpuściła nas do środka. Usiadłyśmy w kuchni. Wyraźnie było widać, że Mag jest zestresowana. Ciągle nerwowo stukała palcami w gładki blat stołu.
   - Dlaczego trafiłam do Jean? - spytałam z żalem w głosie. Całej tej rozmowie przysłuchiwała się Rydel.
   - Jean nie mogła mieć dzieci, więc postanowiłam, że po urodzeniu oddam ciebie jej. Sama nie dałabym rady utrzymać dwójkę dzieci i...
   - Nie chciałaś mnie mieć - dodałam, bo domyślam się prawdy.
   - To brzmi okropnie, ale wtedy były inne czasy - próbowała tłumaczyć się Mag. Bezskutecznie. Nerwowo zerkała na Rydel, jakby przeszkadzało jej towarzystwo dziewczyny. Nie chciałam jednak, żeby ta sobie poszła. Bez niej mogłam nie dać rady. 
   - Sarah wie?
   - Wie. Obiecała, że Ci nie powie. Chcieliśmy, żebyś myślała, że to Jean jest twoją matką. Prawda nie miała wyjść na jaw.
   Dopiero teraz zauważyłam podobieństwa, których nie widziałam u mnie i moich "rodziców". Mag miała takie same, brązowo szare oczy, jak ja. Drobny nos również dostałam od niej. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam? Z Jean nie miałam nic w wyglądzie wspólnego.
   - Zostaniesz w LA? Ze mną? - to pytanie gwałtownie wyrwało mnie z ciemnych zakamarków myśli. Nie mogłam się przyzwyczaić, że to Mag jest moją matką. Zawsze była kochaną ciocią Mag, do której przyjeżdżałam na wakacje, gdy byłam mała, i która zawsze zaczepiała mnie jakimś kiepskim żartem. A teraz okazuje się, że ta ciepła osóbka jest mi bliższa, niż myślałam.
  - Zostanę w LA - westchnęłam, pomijając drugie pytanie i rozczesałam dłonią włosy. Poczułam dłoń na ramieniu. To była Rydel. Uśmiechnęłam się do niej słabo. - Muszę jeszcze pogadać z Jean. 
  - Ja z nią pogadam, córciu - na to ostatnie słowo dreszcz przeszedł mi po plecach. Z ust Mag brzmiało to dziwnie.
   - Powoli. Nie mogę się przyzwyczaić - wbiłam wzrok w podłogę i lekko się zaśmiałam próbując obrócić to w żart Mag szczerze zachichotała. 
   - Chodź, Nel, musimy iść - przypomniała Rydel, patrząc na zegarek w telefonie. Pokiwałam głową i bez słowa wyszłam z domu za blondynką.
   - Nie wiem, co mam robić. Muszę pogadać z kuzynką... Znaczy siostrą i... To takie trudne! - wyżaliłam się przyjaciółce.
   - Tylko na początku. Później będzie łatwiej - Rydel uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
   - Mam nadzieję...
  



   - Zostań ze mną - wiatr targał mi włosy, gdy otworzyłam drzwi bloku. Ostrożnie się odwróciłam.
   - Nie! Nienawidzę Cię! - usłyszałam własny głos jakby z oddali
   - Nienawidzisz? Za co?
   - Okłamywałaś mnie! Przez całe życie. Przecież jesteśmy... Rodziną - powiedziałam, bo słowo "siostra" nie przychodziło mi przez gardło. Sarah patrzyła na mnie z bólem w oczach. O dziwo nic nie czułam. Miałam wrażenie, że jestem jakąś bezduszną sucz.
   - Dobra. Lynch'owie są dla ciebie ważniejsi niż rodzina.
   - Może dlatego, że są ze mną szczerzy? - zasugerowałam z ironią w głosie.
   - Jesteś pewna? Skąd wiesz, że mówią ci wszystko? I czy to prawda? Może ja wiem coś, czego Ty nie wiesz? - syknęła dziewczyna uśmiechając się podstępnie. Te słowa sprowadziły do mnie niechciane myśli i pytania.
  
  
  _________________


Cześć! Mamy kolejny rozdział! Miałam go napisanego już wcześniej i dodać też miałam go dwa dni temu, ale nie mam czasu... W czwartek występ dla Hiszpanów i tylko próby i lekcje... Mam nadzieję, że zrozumiecie. A teraz zachęcam do komentowania! 

poniedziałek, 15 września 2014

ROZDZIAŁ 10 - OKŁAMYWANA NA KAŻDYM KROKU, W KAŻDEJ SEKUNDZIE MOJEGO ŻYCIA.



   - Cii... Spokojnie - usłyszałam po raz kolejny. Płakałam. Dobre kilka godzin. Prawie lot. Na zmianę siedziałam, tępo wpatrując się ze łzami w oczach przed siebie, lub zamykałam oczy i siedziałam pogrążona w myślach, gdy nie miałam już czym płakać.
   Rocky podał mi butelkę wody. Nie miałam ochoty pić, ale brunet nie dałby mi spokoju. Nie mogłam się odwodnić.
   W tamtej chwili miałam ochotę wypłakać się na śmierć. Wiem, że z rodzicami nigdy nie byłam mocno związana, ale czułam się... oszukana. Okłamywana na każdym kroku, w każdej sekundzie mojego życia. Pewnie dalej by tak było, gdybym sama nie odkryła prawdy.
   - Jak mogę być spokojna? - spytałam raz jeszcze.
   To zdecydowanie był najgorszy tydzień mojego życia. Gdybym miała wybrać jakiś jeden dzień, nie potrafiłabym. Całe te siedem dni mam skopane. I... Nie wiem, co mam robić. Muszę pogadać z matką i z ciocią. Znaczy... Odwrotnie. Z ciocią i matką. Po prostu... Z Jean i Mag.
   Wylądowaliśmy. Zgarnęłam walizkę i ruszyłam w stronę wyjścia, nawet nie czekając na Rocky'ego. Byłam zbyt przejęta. I nagle poczułam się miażdżona. Nie byłam pewna, co się dzieje. Wdychałam w płuca mieszające się ze sobą zapachy wody kolońskiej i jakiś słodkich perfum. Gdyby nie owocowy zapach nie domyśliłabym się od razu, że to moja kochana druga rodzinka ściska mnie z całych sił.
   Nagle jakby mój umysł się na nowo odblokował, bo znowu zaczęły dochodzić do mnie dźwięki. Słyszałam przekrzykujące się głosy, ale nie potrafiłam zrozumieć słów. Gdy tylko odsunęli się ode mnie na odległość wyciągniętej ręki, znowu zaczęłam płakać. Tak gwałtownie, że nikt nie wiedział, co się dzieje. Zaczęli coś mówić, jedna wypowiedź przerywana była drugą. Nie rozróżniałam słów. W końcu doszło do mnie jedno pytanie:
   - To przez Rocky'ego? - był to męski głos, ale nie wiedziałam w tamtym momencie, do kogo należy.
   - Dajcie jej chwilę spokoju - ktoś objął mnie ramieniem. Wtuliłam twarz w szeroką, umięśnioną klatkę. To był Riker. No tak... Zawsze zachowywał trzeźwość umysłu. Znaczy prawie. Pewnie gdy brał narkotyki od Tally i reszty jej przyjaciół to wyłączył myślenie.
   - Co się stało? - zapytała Rydel.
   - Ja... - próbowałam coś z siebie wydusić, ale nie mogłam. Wiem... Dziewiętnastolatka siedzi i wypłakuje oczy, zamiast stawić czoła problemom... To nie było tak. Po prostu czułam się słaba. Czułam, że teraz i tak nic nie zrobię, póki nie dam upustu emocją. Więc płaczę.
   - Później wszystko wam powiem. Wracajmy do domu - Rocky. Tak. Wracajmy do domu. Marzyłam tylko o tym, żeby rzucić się na łóżko i zasnąć, a gdy się obudzę, niech to wszystko okaże się chorym snem.
 

 
   - Chodź do pokoju - Rocky poprowadził mnie do łóżka, ciągnąc za sobą nasze bagaże. Bez skrępowania ściągnęłam ubrania, zostając w samej bieliźnie, i założyłam na siebie koszulkę Rocky'ego. Nie miałam siły wygrzebywać z walizki piżamy, czy czegokolwiek luźniejszego.
   Mimo że dochodziła dopiero szesnasta, rzuciłam się pod kołdrę, lecz nie mogłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, coraz bardziej zatapiając się w myślach. W końcu powiedziałam sobie: Dość! i zaczęłam spychać każde wspomnienie w ciemny kąt umysłu, zostawiając tylko szarą pustkę. Próbowałam zasnąć, lecz na nic się to zdało. Wstałam więc, poszłam do łazienki, lekko się ogarnęłam i wzięłam zimny prysznic, jakby to miało oczyścić mnie z wydarzeń dzisiejszego dnia.
   Nie chodziłam nigdzie po domu. Pokonywałam tylko trasę: pokój - łazienka ; łazienka - pokój. Nie chciałam usłyszeć jakiejś rozmowy na mój temat i całej tej sytuacji. Położyłam się więc do łóżka i znowu próbowałam na siłę przecisnąć się między chłodnymi kratami snu.
   Zła na samą siebie wstałam ponowie i poszłam do salonu. Nikogo jednak nie było.
   - Nel - usłyszałam i aż podskoczyłam. Myślałam, że jestem sama. Myliłam się jednak. Do salonu wszedł Ratliff. Bardzo go lubiłam. Był moim przyjacielem. Gdy pierwszy raz z nim rozmawiałam poczułam, że będziemy się świetnie dogadywać, jakbyśmy znali się od zawsze.
   - Gdzie reszta? - spytałam. Mój głos brzmiał dziwnie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy naprawdę ja to powiedziałam. Byłam zachrypnięta, jakby mój głos stracił swoją barwę. Był pusty.
   - Pojechali do studia. Nie było Rocky'ego, bo pojechał do Miami, więc musieli to nadrobić. Ja akurat nagrałem wszystko z wyprzedzeniem, bo mój anielski głos nie ma żadnej solówki, więc zostałem - Ell wzruszył ramionami. Uśmiechnęłam się delikatnie, nie mogąc zdobyć się na nic więcej.
   Ratliff zaproponował oglądanie filmu. Zgodziłam się, chociaż w ogóle nie miałam na to ochotę. Widziałam, że stara się odwrócić moją uwagę od całej tej sytuacji. Problem w tym, że jeśli zdarzy się coś złego, gdy ktoś wyrządzi mi jakąś nawet najmniejszą krzywdę, lub będzie coś dla mnie wstydliwego, zapamiętuje to. Nie zawsze przeżywam, ale zawsze zapamiętuje. To była moja wada. Wada, której chciałam się pozbyć. Dlatego rzadko zdarzało się, żebym dała komuś drugą szansę. Po prostu nie i koniec.
   Gdy z trudem przebolałam film, podczas którego Ell zabawnie komentował każdą scenę, wróciłam do pokoju, do łóżka.
   Po dwudziestej pierwszej przyszedł Rocky z kolacją, lecz nic nie ruszyłam. Wypiłam tylko herbatę i z powrotem się położyłam. Później brunet wrócił dopiero po północy. Wślizgnął się obok mnie. Chyba myślał, że śpię. Dałam mu jednak znać, że nie.
   - Jak się czujesz? - zapytał więc.
   - Źle - powiedziałam szczerze. Co miałam odpowiedzieć? Że jest ''Okey''? To nie ma sensu... On i tak wie, jaka jest prawda. Przecież przez kilka godzin płakałam w jego ramię jak bóbr. - Jak reszta to przyjęła? - musiałam wiedzieć. Bałam zapytać się o to Ratliff'a.
   - Byli... Zaskoczeni - przyznał Rocky. Wiedziałam, że jest coś jeszcze, ale wolałam nie pytać. Zamiast tego wtuliłam się w bruneta i zamknęłam oczy. Chciałam zniknąć. Wtopić się w kołdrę, ścianę... w cokolwiek! Zniknąć.
   - To najgorszy tydzień w moim życiu. Chce, żeby to wszystko się skończyło - wyszeptałam.
   - Ułoży się.
   - Muszę wyjaśnić tą sprawę. I wiem, co będę robić. Nie będzie mnie kilka tygodni - powiadomiłam od razu.
   - Jak to? Jaki masz pomysł? - Rocky nie ukrywał ciekawości i zdziwienia. Wyczułam nawet małe przerażenie.
   - Odszukam mojego ojca.
 

_________________

Cześć! Tak jak wczoraj obiecałam - dodałam szybko rozdział. Jest taki... nijaki, ale obiecuję, że następne będą lepsze. Mam już nawet kilka pomysłów i myślę, że będą one dla was miłym (lub niemiłym) zaskoczeniem ^^ Zachęcam do komentowania i do napisania!

ROZDZIAŁ 9 - CZUŁAM, JAKBY OD TEGO ZALEŻAŁO MOJE ŻYCIE





   - Dzisiaj wyjeżdżam - usłyszałam od razu, gdy tylko oderwałam swoje usta od ust chłopaka. Dochodziła szósta rano, a mimo to byłam rozbudzona i pełna życia. Teraz trochę to zgasło, ale i tak czułam się dobrze. Minęło już kilka dobrych dni, w czasie których spędzałam je z Rocky'm.
   - Wiem - mruknęłam zrezygnowana, wtulając się w bruneta. - O której masz samolot?
   - Za dwie godziny. Muszę być trochę wcześniej. Nie wrócisz?
   - Nie mogę tak po prostu wyjechać - westchnęłam. Rocky pokiwał głową i po chwili wstał. Miał na sobie same bokserki, na widok których się zaśmiałam. - W misie?
   - A czemu nie? - brunet zrobił urażoną minę i zaczął zbierać swoje rzeczy. Przez chwilę wpatrywałam się w jego granatowe bokserki w kolorowe misie, lecz w końcu zbeształam się za to w myślach i oderwałam wzrok. Rocky chyba czuł, że mu się przypatruję, bo na twarzy miał szeroki uśmiech, a ja zrobiłam się wręcz szkarłatna.
   - Muszę iść do domu... Później przyjadę do ciebie na lotnisko - rzuciłam i wstałam. Teraz to ja byłam pod czujnym spojrzeniem Rocky'ego, lecz błyskawicznie zniknęłam za drzwiami łazienki. Przebrałam się szybko, pożegnałam z chłopakiem i po chwili byłam w drodze do domu.
   Właściwie czemu nie wrócić? Jaką by to zrobiło różnicę moim rodzicom? Gdy powiedziałam, że chce się wyprowadzić nie było żadnego problemu. Teraz też by nie było. Problemem jest tylko moja ciąża. Chociaż i tak kiedyś się o niej dowiedzą. Muszę wybrać pomiędzy Rocky'm, a tym dzieckiem. Jeśli się o nim dowiedzą to mogę stracić bruneta. Ale jeśli tutaj zostanę to i tak mogę go stracić. Co jest lepsze? Zostać czy wrócić? Niby wydawało mi się to proste. Mogłabym bez problemu wskoczyć w samolot i wyjechać. Ale gdy bardziej wsłuchałam się w głosy to tylko serce wrzeszczało jedź. Rozum mówił, że to zbyt ryzykowne.
   Dotarłam do domu nawet nie wiem kiedy, a moje myśli ciągle szalały. Rozważałam za i przeciw. Miałam mało czasu. Musiałam być zdecydowana. Ale co zrobię? Po prostu spakuje się i wyjadę? Chciałam być szczęśliwa, czy ciągle snuć się po domu z tym smętnym uczuciem. Wiedziałam co muszę zrobić. Wyjadę. Ale czy miałam tyle odwagi?
   W pośpiechu zaczęłam otwierać walizkę zapakowaną do wyprowadzki i przepakowywać ją. Ubrania walały się po całym pokoju, lecz po godzinie miałam pewność, że mam wszystko. Prócz paszportu i dowodu. Gdzie ja to rzuciłam?
   W panice zaczęłam przeszukiwać szuflady, lecz w moim pokoju ich nie było. Mama musiała włożyć je do siebie. I miałam rację. W dolnej szufladzie szafy leżał mój dowód wraz z paszportem. Wrzuciłam je do torby podręcznej i zaczęłam ciągnąć walizkę do drzwi. Zostawiłam jeszcze krótką wiadomość rodzicom w kuchni i wyszłam. Ze strachem stwierdziłam, że te krótkie poszukiwania w rzeczywistości zajęły mi sporo czasu. Miałam dwadzieścia minut na dojechanie na lotnisko, w czasie których myślałam o tym, co właśnie robię i jak rodzice zareagują na mój wyjazd. 



   Jeszcze dwie minuty. Biegnę przez lotnisko jak głupia, taranując ludzi. Próbuje się dodzwonić do Rocky'ego, ale nie odbiera. Pewnie jest już w środku. Nie! Nie może tak być! Za długo się zastanawiałam, wahałam... Lecz gdy go zobaczyłam idącego holem, przyśpieszyłam, biegłam, potykając się o własne nogi.
   - Rocky! - wrzasnęłam, lecz chłopak nie usłyszał. Starałam się biec jeszcze szybciej, lecz moja kondycja na to nie pozwalała.
   Czułam, jakby od tego zależało moje życie. Od tego biegu. Widząc mijające mnie zdziwione, lub wykrzywione w ironicznym uśmieszku twarze dostawałam siły. To był mój maraton życia. Musiało mi się udać.
   - Rocky! - spróbowałam jeszcze raz i tym razem chłopak się odwrócił i rozejrzał. Był zdezorientowany. Miałam wrażenie, że pomyślał, że to jedna z natrętnych fanek. Założyłam tak, z powodu jego znudzonego wyrazu twarzy. Ale nie! Zobaczył mnie. Biegnącą jak wariatka blondynkę, ciągnącą za sobą walizkę, która haczyła jej o pięty.
   Rzuciłam się chłopakowi w ramiona, wypuszczając z rąk bagaż. Rocky też wypuścił batonika czekoladowego z dłoni, chociaż wiedziałam, że je lubi. Miałam ochotę się śmiać i płakać jednocześnie. Było mi tak lekko, tak dobrze, lecz jednocześnie miałam ochotę paść na podłogę i już nigdy z niej nie wstawać. Po prostu... Odpocząć.
   - Jadę z tobą - wydyszałam, gdy złapałam trochę oddechu.
   - Myślałem, że nawet się nie pożegnasz!
   - No co ty! Po prostu się pakowałam - powiedziałam.
   - Jak dobrze, że zmieniłaś zdanie! Myślałem, że serio się rozstaniemy! Twoja ciocia wie, że przyjeżdżasz? Jakby co, to możesz mieszkać u mnie. Wiesz, że moje łóżko bardzo się ucieszy, gdy się tobą zajmę...
   Na te słowa lekko pacnęłam chłopaka w głowę, lecz nie mogłam się dłużej powstrzymać od śmiechu.
   - Jesteś okropny - rzuciłam żartobliwie, a chłopak tylko przewrócił oczami. - Muszę zadzwonić do cioci - powiedziałam w końcu i zaczęłam grzebać w torbie podręcznej w poszukiwaniu telefonu. Wyciągnęłam dowód i paszport i wtedy zobaczyłam włożoną między strony kartkę. Rozłożyłam ją zaciekawiona, a gdy zaczęłam czytać, nogi się pode mną ugięły. Świat zaczął wirować, poczułam jak wszystkie posiłki podchodzą mi do gardła.
   - Matko, Nel, co jest? Jesteś blada! - Rocky wybałuszył oczy, a ja nie byłam w stanie nic powiedzieć. Żadne słowo nie chciało przejść mi przez gardło, które nagle blokowała wielka gula, a w ustach czułam, jakbym miałam popiół. - Nel! Nelly! - Rocky był przerażony, ja też. - Co się stało? Powiedz coś!
   - Ja... - zaczęłam, lecz głos mi się załamał. Łzy cisnęły mi się do oczu i po chwili po polikach płynęły mi wartkie strumienie. Zaczęłam obsuwać się w dół. Zrobiło mi się słabo. Powietrze wydawało się gęste, przytłaczające. Na szczęście brunet w porę złapał mnie w pasie i trzymał na nogach.
   - Co? - Rocky spojrzał w moje zapłakane oczy. Błądziłam przez chwilę wzrokiem po pomieszczeniu.
   - Jean nie jest... moją matką.
  

_________________


Cześć koty! Miałam ten rozdział dodać wcześniej, ale nie miałam internetu. Znaczy miałam, ale strasznie mi się zacinał. Już po prostu tak mnie wkurzał... Nie mogłam w ogóle wejść na bloga... No ale dobra macie dzisiaj. Następny rozdział postaram się dodać wcześniej, może nawet jutro ;) Jak wam się podoba rozdział?? Komentujcie ^^


wtorek, 9 września 2014

ROZDZIAŁ 8 - ZOSTAŃ ZE MNĄ DZIŚ





   Pukanie.
   I jeszcze raz. I znowu. Po chwili zmieniło się w walenie. Miałam wrażenie, że drzwi za chwilę wyskoczą z zawiasów. Słyszałam dochodzący z zewnątrz głos. Oddychałam powoli, głęboko, próbując się uspokoić. Ale nie mogłam. Gdy wydawało mi się, że jest już dobrze, kolejne słowa dochodzące z zza drzwi sprawiły, że znowu mój oddech zaczynał się wahać.
   Źle się czułam. I mam tu na myśli moje uczucia do Rocky'ego.
   Po kolejnej serii pukania wstałam. Podeszłam jak robot do drzwi i powoli je uchyliłam. Na zewnątrz stał zrezygnowany brunet, a wyraz skruchy wypłynął na jego twarz, gdy tylko mnie zobaczył.
   - Nel... - zaczął, lecz zawahał się, nie wiedząc, czy mówić dalej i co mówić. Patrzyłam na niego, dając znać, że ma kontynuować. - Nie chciałem, żeby to tak wyszło. Powiedziałem to... bezmyślnie.
   - Powiedziałeś, że się mnie wstydzisz. ''Zespół na tym ucierpi'' - powiedziałam z ironią w głosie. Nie wiem dlaczego, ale gdy sytuacja robiła się napięta, albo zaczynałam ironicznie mówić, albo głupio żartować.
   Rocky przez chwilę stał wpatrzony w swoje buty.
   - Powiedziałem to, ale... Nie o to mi chodziło.
   - Więc o co?
   - Fani nie daliby ci spokoju. Już teraz zaczynają wypisywać na Twitterze o tobie i o mnie. Wszyscy szukają sensacji.
   - Marne wytłumaczenie - rzuciłam sucho, ale powoli wymiękałam. Może miał trochę racji? Przecież pamiętam, gdy szłam z Ross'em przez miasto i gdy on robił sobie zdjęcia z fankami, to inne dziewczyny czekające w kolejce mierzyły mnie zabójczymi spojrzeniami. No i wcześniej widziały mnie z Ross'em, a teraz z Rocky'm! Co oni sobie o mnie pomyślą? Że jestem jakąś zdzirą i chce tylko wykorzystać ich sławę, a tak nie jest.
   - ... więc przepraszam - końcówka wypowiedzi Rocky'ego wyrwała mnie z zamyślenia.
   Nagle poczułam dłoń na moim nadgarstku. Nie zdążyłam zareagować, gdy brunet podwinął rękaw mojej bluzy. Ja wpatrywałam się w buty, a on w moje ręce.
   - Dlaczego to zrobiłaś?
   - Bo nie daje sobie rady. Z sobą. Z uczuciami. Z całą tą sytuacją - po polikach spłynęły mi łzy. Wyrwałam rękę z uścisku Rocky'ego i z powrotem zakryłam rany na nadgarstkach. Ból fizyczny odwracał uwagę od bólu psychicznego. To pomagało, chociaż tylko chwilowo. Zdawałam sobie sprawę, że moje problemy w ten sposób nie znikną, ale musiałam odreagować.
   - Wiesz, że cię kocham - powiedział to tak dobitnie, że nie miałam wątpliwości w jego słowa. Nie umiałam być na Rocky'ego zła.
    Chłopak odwrócił się i już miał odejść. Patrzyłam na jego lekko zgarbione plecy i usłyszałam, jak śpiewa pod nosem piosenkę R5, Stay With Me. Uśmiechnęłam się na myśl tekstu. Podświadomie wiedziałam, że śpiewa to specjalnie.
   - Zostań ze mną dziś - powiedziałam za Rocky'm, gdy ten doszedł do refrenu. Zatrzymał się i obejrzał, a widząc moją uśmiechniętą twarz sam się wyszczerzył i podbiegł do mnie, łapiąc za rękę i wciągając do środka. Zaśmiałam się.
   - Jesteś zła? - spytał, gdy byliśmy w moim pokoju.
   - Jestem. Będziesz musiał jakoś zapracować na moje wybaczenie - powiedziałam i żeby podkreślić te słowa lekko zadarłam podbródek i skrzyżowałam ręce na piersi.
   - Coś wymyślę - Rocky spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Nim się obejrzałam chłopak wziął mnie na ręce, rzucił na łóżko i zaczął mnie... łaskotać.
   Patrzyłam na niego z rozbawieniem, a ten jeszcze bardziej próbował mnie połaskotać.
   - Co jest? - brunet zmarszczył brwi.
   - Nie mam łaskotek - wzruszyłam ramionami.
   - I jesteś niby człowiekiem?
   - Niby tak - powiedziałam i nagle coś przyszło mi do głowy. Błyskawicznie wydostałam się spod Rocky'ego wywaliłam go na bok i gdy leżał rozłożony na łóżku również zaczęłam swój łaskotkowy atak. Chłopak zaczął wić się i śmiać. Ja również. Moje palce smyrały jego brzuch, po chwili znajdując się pod koszulką, by wzmocnić swój atak. Zaczęłam się śmiać na widok min robionych przez chłopaka.
   - Nie mam jak się bronić! To nie fair! - wydusił między jedną salwą śmiechu a drugą. - Przestań! Przestań, przestań, przestań! - wykrztusił Rocky, lecz ja jeszcze bardziej zaczęłam go łaskotać. I nagle brunet podniósł się na łokciach i namiętnie mnie pocałował, a moje ręce zamarły. Oderwałam je od brzucha chłopaka i wplątałam w jego brązowe włosy. To tak chciał zakończyć mój atak? Cóż... udało mu się. Podświadomie wiedziałam, na czym to wszystko może się skończyć, szczególnie, że już siedziałam na Rocky'm okrakiem, gdy go łaskotałam.
   Po dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie, ciężko dysząc. Przeczesałam jeszcze dłonią włosy chłopaka, a ten przystawił się bliżej, co przypominało mi psa. Zaśmiałam się, Rocky również.
   Panowała między nami cisza, w czasie której ''głaskałam'' bruneta po włosach. Nagle chłopak przekręcił się tak, bym to ja leżała pod nim. Chwyciłam Rocky'ego za szyję, a ten zaczął całować mnie po ramionach, szyi, aż w końcu doszedł do ust. Zawisł nad nimi, delikatnie je muskając, lecz mnie nie pocałował.
   - Wybaczysz?
   - No nie wiem... - wydyszałam, ponieważ jeszcze nie mogłam odzyskać równego oddechu po naszym pocałunku. Wtedy Rocky zrobił to znowu. Mocno wbił mi się w usta, jeżdżąc przy tym swoimi rękoma po moim ciele, moim brzuchu, ramionach... Ja robiłam to samo. Po chwili odsunął się, podwinął mi koszulkę i zaczął całować mnie od piersi w dół, po całym brzuchu. Gdy doszedł do końca, do paska moich spodni, myślałam, że zacznie jeszcze raz, lecz on tylko zawisł nade mną, ciężko dysząc
   - Wybaczysz? - spytał ponownie.
   - Wybaczę - westchnęłam, a Rocky ostatni raz ucałował mój pępek i położył się obok mnie, na co zaprotestowałam cichym jęknięciem. Brunet nadstawił się, bym znowu zajęła się jego włosami, co zrobiłam.
   - Kiedy wracasz? - odezwałam się po chwili ciszy.
   - Tydzień.
   Cisza.
   - Wróć ze mną - powiedział brunet, a ja aż zamarłam. Rocky podniósł się i siedząc lekko zgarbiony zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Po chwili wyjął z nich coś i podał mi. Spojrzałam na to, co teraz trzymałam w dłoniach i zaniemówiłam. - Wziąłem tak na wszelki wypadek - wyjaśnił, a ja dalej wpatrywałam się w ręce.
   - Bilety? - spytałam dla upewnienia, a chłopak pokiwał głową. - Dziękuję, ale... Wątpię, że skorzystam - westchnęłam i mimo wszystko mocno przytuliłam bruneta.
   - Tak myślałem, ale... warto.
   - Dzięki - wyszeptałam. Wtedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi i domyśliłam się, że to któreś z rodziców. Podniosłam się razem z Rocky'm z łóżka.
   - Idę już. Jest dość późno - powiedział, zerkając na zegarek w moim pokoju, który wskazywał dwudziestą.
   - Gdzie? - zmarszczyłam brwi.
   - Do hotelu.
   - Nie możesz zostać? - zaproponowałam. - Mamy mało czasu. Chciałabym go spędzić z tobą.
   - A ty nie możesz pójść do mnie? Nie byłoby... spokojniej? - Rocky podniósł kilkakrotnie brwi.
   - Mogę - rzuciłam, ignorując jego nieczyste myśli i podeszłam do szafy. Było mi wszystko jedno, czy będziemy u mnie, u niego, czy gdziekolwiek indziej. Mieliśmy tydzień! Jeden króciutki tydzień! Chciałabym, żebyśmy spędzili ten czas ze sobą. Zgarnęłam więc kilka rzeczy i pociągnęłam bruneta na korytarz. Weszliśmy do kuchni, a tam krzątała się mama wraz z ojcem. Zamarli na widok Rocky'ego.
   - Czy to... Rocky Lynch? - spytał ojciec, a mnie aż zamurowało.
   - Ksawery? Co ty tutaj robisz? - Rocky uśmiechnął się, po czym uścisnął mocno dłoń mojego taty. - Ile ja cię nie widziałem!
   - Skąd go znasz? - zdziwiłam się, nic nie rozumiejąc.
   - Podpisywałem z Markiem kiedyś umowę. Tak... To była duża inwestycja, ale opłacała się. Jest z nich teraz kawał zespołu! Coś dziwnego, że się spotykamy!
   - Umowę? Jaką umowę? Skąd wy się znacie? - myśli krążyły mi po głowie i nie mogłam nad nimi zapanować.
   - Dotyczącą ich jednej z pierwszych tras. Moja firma była sponsorem kilku koncertów. Był to dla nas duży krok - zamyślił się mój ojciec, lecz szybko wrócił na ziemię. - A z Markiem poznaliśmy się całkiem przypadkiem. Szukał sponsora, a ja akurat byłem w delegacji, w Los Angeles. Dobrze, że się spotkaliśmy.
   - Pamiętam to... - wtrącił Rocky, zatapiając się we wspomnieniach. - To był świetny koncert!
   - No dobra, ale co ten chłopak tutaj robi? - wtrąciła się matka i wtedy sobie o niej przypomniałam.
   - On tylko mnie odwiedzał... Poznaliśmy się w LA - wzruszyłam ramionami. - Właśnie mieliśmy wychodzić, więc... - powiedziałam i nie czekając na nic, pociągnęłam Rocky'ego w stronę wyjścia. Słyszałam, jak matka coś za mną mówi, ale nie zwracałam na to uwagi.
   Rocky. Rocky w Miami. To była prawda?

__________________


Cześć <3 Mamy następny rozdział ^^ Wiem, że dodaję rzadko, ale po prostu nie mam czasu ;-; Codziennie na 8, a najwcześniej kończę o 15 i później i tak mam dodatkowe próby, także słabo... ale postaram się poprawić. Komentujcie i do następnego napisania ;*

poniedziałek, 1 września 2014

ROZDZIAŁ 7 - RZECZYWISTOŚĆ CZY SEN? CO TO W TEJ CHWILI BYŁO?




   - Co ty tutaj robisz? - otworzyłam szerzej oczy. Stałam tak kilka minut, wpatrzona w osobę stojącą przede mną i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. To było takie... dziwne i wręcz niemożliwe. Zamrugałam kilkakrotnie, jakby to miał być sen, z którego i tak za parę chwil się przebudzę, ale nic się nie działo. Rzeczywistość czy sen? Co to w tej chwili było?
   Po dłuższej chwili takiego stania i patrzenia się, na mojej twarzy zaczął wypływać uśmiech i w końcu z piskiem rzuciłam się w ramiona chłopaka. Ten podniósł mnie w górę a moje stopy oderwały się od ziemi. Moje włosy zasłoniły twarz brązowookiego, lecz ten nie zwracał na to uwagi, wręcz przeciwnie. Chwycił pukle moich jasnych włosów i bawił się nimi przez chwilkę.
   - Jak ty się tu znalazłeś? - spytałam, gdy chłopak odstawił mnie na ziemię. Stałam tak w jego ramionach, gdy ten zaczął jeździć swoimi szorstkimi rękoma po moich biodrach i wtedy... zakręciło mi się w głowie, a znajoma twarz zniknęła, ustępując okropnemu uśmiechowi gwałciciela. Na chwiejnych nogach odsunęłam się od chłopaka, zaczynając dyszeć ciężko, a po plecach przebiegały mi dreszcze. Nie mogłam się powstrzymać. Ten napad był tak niedawno... Mogło to się skończyć dla mnie źle. Bardzo.
   Do oczu napłynęły mi łzy i po prostu zaczęłam płakać. Niepohamowany potok spływał mi po policzkach i kapał na ziemię.
   - Mała, co się dzieje? - chłopak objął mnie ramieniem i wprowadził do środka. Usiedliśmy w kuchni, a gość podał mi szklankę wody.
   - Ja... Wieczorem... - jąkałam się, nie wiedząc, jak to powiedzieć. - Chcieli mnie zgwałcić... - wydusiłam z siebie, a łzy jeszcze mocniej pociekły mi po polikach. Chłopak otarł je kciukiem i mocno do siebie przytulił.
   - Spokojnie. Jestem tu. Wszystko będzie dobrze - szeptał mi we włosy, głaszcząc przy tym po plecach.
   - Dobrze, że tutaj jesteś Rocky - przytuliłam się mocniej do bruneta. Nagle znowu poczułam jak żółć podchodzi mi do gardła i to brutalnie ściągnęło mnie na ziemię. Złapałam się za brzuch, wyrwałam z ramion chłopaka i pobiegłam do łazienki. Gdy tylko wbiegłam do pomieszczenia, całe moje śniadanie zapragnęło się wydostać.
   - Wszystko w porządku? - brunet wszedł do łazienki i od razu z niej wyszedł, na co zachciało mi się śmiać, chociaż cała sytuacja nie była do śmiechu. Szybko umyłam zęby i ogarnęłam twarz. Co teraz miałam zrobić? Byłam w ciąży! Z Peter'em! Można powiedzieć, że zdradziłam Rocky'ego! Bo to zrobiłam! Przecież wtedy byliśmy razem tylko on był w trasie a ja w Miami! A właściwie zdradziłam Ross'a, bo wtedy to z nim chodziłam... Ale dalej kochałam Rocky'ego. Więc można powiedzieć, że zdradziłam ich obu! Chociaż nic nie pamiętałam... Nie pamiętałam ich... Pogmatwane!
   - Nie, Rocky. Nic nie jest w porządku. Chciałabym, żeby wszystko było takie, jak wcześniej. Chciałabym znowu mieszkać z ciocią, mieć cię zawsze przy sobie, no i resztę też. A nie mam. Straciłam sporą część siebie, wracając do Miami - słowa wylewały się ze mnie potokiem razem ze łzami. Mówiłam prawdę. Musiałam wyrzucić z siebie coś, co ciągle męczyło mnie w nocy. Komuś, kto to zrozumie. Teraz miałam Rocky'ego przy sobie. Blisko. Ale tylko na chwilkę. W końcu będzie musiał wracać do LA.
   Brunet przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Ten gest dodał mi siły a jednocześnie wzmocnił ból kujący mnie w sercu.
   - Tęskniłam, wiesz? - odezwałam się szeptem po chwili ciszy. Byłam pewna, że chłopak tego nie usłyszał, ale się myliłam, gdy odpowiedział.
   - Wiem. Ja też. To dlatego tutaj jestem.
   Wzdrygnęłam się, gdy szorstkie ręce Rocky'ego zahaczyły o moją odsłoniętą skórę.
   - Spokojnie. To tylko ja. Rocky. Nikt inny - wyszeptał w moje włosy, chcąc mnie uspokoić. Poczułam, jak wewnętrzne ciepło połączone z bólem i tęsknotą rozlewają się po moim ciele, przechodząc w przyjemny dreszczyk. Uśmiechnęłam się słabo pod nosem, lecz ten uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił.
   Jak miałam mu powiedzieć, że jestem w ciąży? I do tego nie z nim, tylko z Peter'em! Zawsze chciałam mieć dziecko, ale z osobą, którą będę kochała, a nie z pierwszym lepszym... Co ja narobiłam!?


   - Miami jest świetne! Nigdy nie miałem okazji go tak dobrze pozwiedzać - rzucił Rocky, nie odrywając wzroku od widoku na plaże i morze, oraz całą promenadę. - Zawsze jesteśmy tutaj tylko przejazdem, na chwilkę. Zagrać koncert, pokręcić się trochę i wrócić do hotelu, żeby nie zostać zmiażdżonym lub porwanym przez fanki.
   - Mam nadzieję, że to nas teraz nie spotka, bo siedzimy w tym razem - zaśmiałam się. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka i Rocky odebrał szybko telefon. Powiedział do mnie bezgłośnie: ''To Riker'' i włączył na głośny.
   - Rocky, do cholery, gdzie ty jesteś? Znikasz sobie nagle, a potrzebujemy cię w studiu! - zdenerwowany głos blondyna sprawił, że łzy napłynęły mi do oczu, lecz mimo wszystko musiałam się uśmiechnąć.
   - Uspokój się, mamy podsłuch - Rocky przewrócił oczami.
   - Jasne - prychnął brat. - Gdzie jesteś?
   - Poza LA.
   - Konkretniej Rocky, konkretniej - westchnął Riker, jakby mówił do małego dziecka.
   - Cześć - odezwałam się i przez chwilę panowała cisza.- Powinnam przeprosić, że Rocky jest ze mną, ale nie miałam pojęcia, że przyjedzie.
   - Nelly? - Riker nie mógł chyba uwierzyć, że mnie słyszy.
   - Już nawet mnie nie poznajesz? Nie wyjechałam aż tak dawno temu - zaśmiałam się, chociaż w środku coś mocno wbijało mi się w serce.
   - Jasne, że poznaje! Dlaczego nie dzwoniłaś? Co u ciebie? Jesteście w Miami?
   - Tak, jesteśmy w Miami.
   - Dlaczego nie dzwoniłaś?
   - Jakoś... nie dałam rady - westchnęłam. Zapanowała między nami cisza. - Wszystko wróciło do normy. No... tak prawie. Brakuje mi was.
   - Pogadałbym jeszcze, ale musimy wracać do nagrywania. Chociaż nie wiem, czy dzisiaj coś z tego będzie. Za... bije Rocky'ego, jak tylko wróci - zaśmiałam się, słysząc to zawahanie w głosie Riker'a.
   - Też cię kocham bracie - wtrącił się brunet.
   - Zadzwoń jeszcze. Cześć - pożegnał się Riker i się rozłączył. Łzy napłynęły mi do oczu, lecz szybko je wytarłam wierzchem dłoni. Nie chciałam, żeby Rocky je zobaczył, ale niestety... zauważył. Objął mnie ramieniem i przysunął bliżej siebie. Wtuliłam się w niego śmiało i wtedy zobaczyłam serię błysków. Zdezorientowana podniosłam wzrok, lecz brunet szybko mnie zasłonił.
   - Co się dzieje? - spytałam nic nie rozumiejąc.
   - Paparazzi - warknął. Rocky chwycił mnie za rękę i pociągnął w przeciwną stronę, niż zmierzaliśmy.
   - Czego chcą?
   - Szukają sensacji.
   - Nie rozumiem...
   - Po prostu gdyby dowiedzieli się, że ze sobą chodzimy, to byłaby dla nich sensacja. Nie byłoby dla mnie i zespołu dobrze. Chociaż i tak już nas razem widzieli - westchnął, a ja gwałtownie się zatrzymałam. Rocky nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko rozglądał się za paparazzi. Zmierzyłam go wzrokiem.
   - Wstydzisz się mnie?
   - Nie! No co ty! - brunet w końcu na mnie spojrzał.
   - To o co ci chodzi? ''Nie byłoby dla zespołu dobrze''?
   - Nie o to mi chodziło! Kocham cię, przecież wiesz!
   - Wiem, ale... nie rozumiem tego! Jeśli mnie kochasz dlaczego nie chcesz tego pokazać? Bo nie byłoby dobrze dla zespołu? Bo co? Zniszczyłabym wam reputację, bo z tobą chodzę?
   - Jezu, nie! Nie rozumiesz, Nel - Rocky odgarnął włosy do tyłu w geście poirytowania.
   - To mi wyjaśnij!
   - Możemy się teraz nie kłócić? Wracajmy do domu.
   - Masz rację. Wracam do domu. Ale lepiej będzie, jak pójdziemy osobno, bo jeszcze zniszczę ci twoją zasraną gwiazdorską reputację! - wrzasnęłam i ignorując krzyki Rocky'ego ruszyłam w stronę domu.

_________________

Cześć! Mamy kolejny rozdział ^^ Jak wam się podoba? No i jak pierwszy dzień szkoły?? Komentujcie i do napisania :*