niedziela, 26 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 32 - ONI OBDARZAJĄ MNIE MIŁOŚCIĄ I CIEPŁEM, JA - KŁAMSTWEM I BÓLEM






   Peter. Mag. Stormie. Ratliff. Rocky. Reszta Lynch'ów. Sarah. Oni wszyscy na przemian wrzeszczeli, płakali lub rzucali szkłem, którego odłamki wbijały mi się w skórę, tak samo jak ich słowa czy łzy. Zwinęłam się w kulkę na środku jakiegoś pokoju i starałam się tego nie słuchać, wyłączyć, lecz każde wypowiedziane zdanie przenikało do mojej świadomości, każda słona kropla obmywała krew od ran szkła.
   Gdy obudziłam się z wrzaskiem w swoim łóżku, w pokoju u Lynch'ów zupełnie sama wcale nie poczułam się lepiej, chociaż ulżyło mi, że już nie słyszę tych przeraźliwych krzyków. Mimo to bolała mnie głowa i mogłam już tylko pomarzyć choćby o godzince snu. Była trzecia w nocy.
   Przywracałam się z boku na bok, czasami specjalnie, a czasami przypadkiem, uderzając łokciem w ścianę. Wiedziałam, że za nią jest Riker z Rossem i miałam nadzieję, że któryś z nich się zjawi, bo nie chciałam być sama.
   Tyle że ty ciągle miałaś kogoś bliskiego przy sobie.
   Poczułam się źle i miałam ochotę zerwać się z łóżka i pojechać do Mag, by ją przeprosić, ale przecież był środek nocy, Mag pewnie spała, no i za pewne nie była trzeźwa, więc wątpię, żeby zapamiętała moje przeprosiny. Pewnie uznałaby to za skutek upicia lub sen.
   Podciągnam kolana do brody i zwinięta w kłębek staram się rozgrzać nagle zmarznięte dłonie. Miałam wrażenie, że zmieniły się w dwa sople.
   Błagam! Nie chcę być sama!
   Przewróciłam się na drugi bok i patrzyłam w ciemność.
   Proszę...
   Jakby na moje wołania, drzwi się delikatnie otworzyły a przez centymetrową szpare widziałam zarys człowieka. Doskonale wiedziałam, kto przyszedł. Nie raz uważnie studiowałam rysy tego ciała.
   Wahałam się czy podnieść się lekko na łokciach, i tym samym dać znać, że nie śpię, czy dalej leżeć nieruchomo. W końcu zdecydowałam, że nie zrobię nic.
   Słyszałam, jak chłopak przemieszcza się przez pokój, starając się chodzić jak najciszej, aż wreszcie zatrzymał się przy moim łóżku. Chwilę się zastanawiałam, lecz podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. On też patrzył w moje.
   Chłopak chciał się wycofać, lecz błyskawicznie złapałam go za rękę, zupełnie nie panując nad tym gwałtownym uczuciem, którego nie potrafiłam rozpoznać. Ciekawe, czy to samo uczucie pchało go tutaj do mnie...
   - Nel... - usłyszałam w ciemności swoje imię. W jego ustach zabrzmiało to niemal jak pieszczota.
   - Nie idź. Proszę - wiem, że tego nie widział, ale moje oczy zaszły łzami i nawet ja nie znałam ich przyczyny.
   Rocky stał w bezruchu i wyraźnie się wahał, a emocje i myśli wewnętrznie ze sobą walczyły. Chciałam go jakoś przekonać, ale nie wiedziałam co mogę powiedzieć.
   Czasami patrząc na niego żałowałam wszystkiego, co zrobiłam i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek mi wybaczy choć części tego, co zrobiłam. Nawet to nie wydawało mi się możliwe. Krzywdziłam wszystkich dookoła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mogłam przestać. Nie potrafiłam. Każdy wybór okazywał się błędny, a ja cicho liczyłam na to, że w końcu to wszystko się skończy i będę mogła żyć normalnie. To, co robią dla mnie Lynch'owie to o wiele za dużo w porównaniu z tym, jak im się odpłacam. Oni obdarzają mnie miłością i ciepłem, ja - kłamstwem i bólem.
   Szczerze mówiąc, ulżyło mi, gdy Rocky cicho wślizgnął się pod kołdrę obok mnie i choć starał się mnie nie dotykać to i tak było to nieuniknione. Dziwnie się czułam znowu z Rocky'm w jednym łóżku, ale to uczucie usuwało się w kąt i zostało zastąpione innym.
   Mimo wszystkiego, co się między nami wydarzyło, ciągle moje serce było we władaniu leżącego obok bruneta. To on musiał być przy mnie żebym mogła normalnie funkcjonować, myśleć, żyć. To nie ogniste uczucie Rossa jest mi potrzebne, by walczyć, lecz jakiś promień bijący od Rocky'ego.
   - Wiedziałem, że nie śpisz - odzywa się nagle, a ja nie do końca potrafię rozszyfrować, co dokładnie ma na myśli. - Ja też nie spałem.
   Dalej milczałam, czekając, aż wyjaśni.
   - Wiem - powiedział krótko, a ja byłam jeszcze bardziej zdezorientowana.
   - Co wiesz?
   - Wiem, że mnie kochasz.
   Serce zabiło mi mocniej na wspomnienie szpitalu.
   Podeszłam do łóżka i uklęknęłam. Po chwili zawahania złożyłam na ustach chłopaka delikatny pocałunek, tak krótki, jak mrugnięcie. 
   - Kocham cię, wiesz? - szepnęłam w ciszy. Wydało mi się to żałosne, ale nie mogłam się powstrzymać. 
   W tamtym momencie nie mogłam nam sobą zapanować i szybko złączyłam nasze usta w pocałunku. Był taki łagodny, jakbym pytała o coś, o co nie mogłam zapytać słowami. Rocky się wahał. Znowu. Przypomniało mi to trochę czasu, gdy jeszcze do końca się nie znaliśmy. Był wtedy tak samo ostrożny, jakbym była z porcelany.
   Brunet odwzajemnił pocałunek mocniej, namiętniej a ja zatraciłam się w nim bez reszty. Przylgnęłam do niego całym ciałem, nie zostawiając nawet centymetra odstępu między nami. Potrzebowałam jego bliskości. Dokładnie zaczęłam studiować wszystkie rysy jego klatki piersiowej, brzucha, ramion, wędrując rękoma w górę i w dół.
   - Dawno tego nie czułam - szepnęłam, patrząc w ciemności w oczy chłopaka. Ten objął mnie w pasie i starał się przyciągnąć mnie jeszcze bliżej siebie, co nie było możliwe.
   - Czego?
   - Nie wiem... Nie potrafię tego określić. Brakowało mi cię.
   - Bardziej niż Rossa? - wyczułam nutkę zazdrości.
   - Nie mogę tego nawet porównywać... Ross... Nie jest mi obojętny, ale zawsze będziesz dla mnie ważniejszy i nie wyobrażam sobie, jakby bez ciebie było i co bym zrobiła... Potrzebuje cię - powiedziałam to, co chciałam mu powiedzieć już od początku, na co nigdy nie miałam odwagi.
   - Ja ciebie też - pocałował mnie w czubek głowy. - Wtedy... Gdy dowiedziałem się, że jesteś w ciąży... Na początku myślałem, że to Rossa dziecko - zaśmiał się sztucznie, co od razu usłyszałam. - W pierwszej chwili chciałem go znaleźć i sam nie wiem, co mu zrobić... - w ciemności zobaczyłam, jak brunet marszczy brwi. - Ale w końcu doszedłem do wniosku, że ty mnie nie pamiętałaś.
   - Nigdy tego nie chciałam - w moich oczach znowu pojawiły się łzy. Chyba powoli wpadałam w depresję. Zdecydowanie za często płakałam, nawet wtedy, gdy to kompletnie nie było na miejscu, i gdy tego nie chciałam.
   - Wiem.
   - Rocky... - wypowiedziałam jego imię, chociaż nie wiedziałam, co chcę powiedzieć.
   - Tak?
   - Chciałabym, żeby wszystko było jak dawniej...
   - Ja też. Ale teraz też jest dobrze.
   - Tak... Jest dobrze - przesunęłam dłoń z brzucha chłopaka w górę, zatrzymując się na sercu. Czułam jego mocne, szybkie bicie. - Oby tak zostało - westchnęłam, zamykając oczy. Pod powiekami czułam mrowienie, jakby dostał się pod nie piasek.
   - Zostanie. Obiecuję - chłopak głaskał mnie delikatnie po plecach, co bardzo mnie uspokajało.
   - Nie obiecuj czegoś, czego nie możesz spełnić. Nie dawaj mi nadziei, którą sama mogę sobie odebrać.

_________________________________________

No witam, witam!
Jak mija wam weekend?? Odpoczywacie troszkę??
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Muszę wam powiedzieć, że już niedługo kończę tą drugą serię i nie wiem, co dalej. Ale jeszcze kilka rozdziałów zostało, a ja mam czas do namysłu. A wy jak myślicie - co powinnam zrobić? Boję się, że gdy zacznę pisać dalej, brnąć w trzecią część nie będę miała czasu i pomysłów by ją ciągnąć. Sama nie wiem... No cóż zostawiajcie komentarze na temat rozdziału i w sumie na temat czy pisać 3 serię, czy nie i czy będziecie wtedy wyrozumiali, bo w sumie mam kilka pomysłów, ale nie wiem, jak na nie zareagujecie. Ale dobrze - bez zbędnego zatrzymywania was - do następnego rozdziału ^^


niedziela, 19 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 31 - DALEJ JESTEM CZŁOWIEKIEM, MOŻE MOCNO USZKODZONYM, ALE W PEŁNI SPRAWNYM





   Nie wiem ile minęło dni. Nie liczyłam. Chyba czas stracił dla mnie na wartości. Raczej minął już prawie miesiąc, ale nie byłam pewna. Kilka tygodni na pewno, ale nie wiem, czy dwa, czy więcej...
   Zapukałam ostrożnie do drzwi. Nie przemyślałam tego, po prostu działałam instynktownie. Ostatnio dużo powierzałam instynktowi. Byłam zmęczona tym tłokiem myśli, pytań bez odpowiedzi w głowie, a umysł chciał wziąć trochę wolnego. Pozwoliłam mu zwolnić obroty.
   Nikt nie otwierał. Znowu.
   - Mag?! - zawołałam, jakby to miało pomóc. Byłam zdecydowana, żeby z nią porozmawiać.
   Wcześniej też tu byłam. Dwa dni temu, może trzy. Nie wiem, jak już mówiłam przestałam liczyć dni. Wydawało mi się to podejrzane, szczególnie że wiedziałam, że Mag powinna być. Znałam jej plan dnia, co lubiła robić i kiedy i wiedziałam, że teraz późnym wieczorem powinna być w domu.
   Nie powiem, ale zaczęłam się niepokoić. 
   Ponownie jej nie było, dom stał pusty. A może po prostu chciała, żebym myślała, że tak jest? Może najzwyczajniej nie chciała mnie widzieć?
    Po tym wszystkim, co się stało, po śmierci mojej siostry, gdy Sarah odeszła, ja również odeszłam z życia własnej matki.
    Ja odeszłam, ale Sarah nie. Ona po prostu zginęła, tak z dnia na dzień, niespodziewanie, boleśnie, nie żegnając się z nikim, po prostu  u m a r ł a. To jest różnica. 
   Pchnęłam gładkie, jasne drzwi wejściowe, które, o dziwo, były otwarte. Na początku tylko je uchyliłam, aż w końcu odważyłam się rozchylić je na oścież. Gdy tylko postawiłam nogę za progiem i zamknęłam za sobą drzwi, zalał mnie półmrok, a w nozdrza uderzyła ostra woń, więc machinalnie zatkałam nos. Nie byłam pewna, co to. Ruszyłam w stronę kuchni.
   Krocząc po domu czułam się jak intruz, włamywacz, na obcym terenie, ale starałam się zepchnąć tą myśl na dalszy plan. W końcu nie ona była najważniejsza. Miałam mnóstwo innych zmartwień oraz rzeczy na głowie.
   To, co zobaczyłam w kuchni wręcz zawaliło mnie z nóg.
   Blat przy kuchence pokryty był pieśnią, a z chlebaka to chleb już prawie sam wychodził. Pod oknem stało kilka porozwalanych butelek po wódce. Na podłodze rozbity był talerz, a wokół niego leżały resztki jedzenia. Na blacie również było szkło, a na ścianie nad nim była plama, więc podejrzewałam, że mama po prostu rzucała butelkami.
   Woń to był po prostu alkohol, pleśń, oraz nuta wanilii wydobywająca się z wetkniętego w ścianę odświeżacza powietrza, który w tym momencie nic nie dawał, wręcz przeciwnie - tylko pogarszał ten odór.
   Oparta głową o stół w kuchni spała Mag. Nie przypominała zupełnie siebie. Pod oczami miała sińce, włosy stały jej we wszystkie strony. To było wręcz straszne. Od razu w oczach stanęły mi łzy. Nie byłam pewna, dlaczego. To z powodu jej wyglądu? Tego wszystkiego, co się stało? Odoru w pomieszczeniu, palącego mnie w oczy?
   Nie. To z powodu widoku człowieka, który stoczył się tak nisko, niezdolny podnieść ciężaru swoich problemów bez niczyjej pomocy. Oczekiwała jej ode mnie, wręcz krzyczała w moją stronę z prośbą o pomoc, a ja byłam tak skoncentrowana na unoszeniu wydarzeń z mojego życia, że nie mogłam, a może nawet nie chciałam jej pomóc, bo sama nie dawałam rady. Widziałam Mag wcześniej uśmiechniętą, wesołą, widziałam człowieka, który nie bał się życia i śmiało przez nie szedł. Teraz pozostał już tylko wrak.
   Nie chcę zgrywać bohaterki. Nie chcę mówić, że byłam zdecydowana i pewna, że chcę ją "ocalić". Nie byłam. W tamtym momencie miałam ochotę uciec, wybiec z domu własnej matki, zaczerpnąć świeżego powietrza i nigdy nie wracać i nie patrzeć na ten tonący statek.
   I zrobiłam to.
   - Jedź - powiedziałam, opadając na siedzenie pasażera ze łzami w oczach zupełnie załamanym głosem.
   - Co jest? - brunet pochylił się nade mną.
   - Po prostu.... Jedź.
   Ruszył. Nie przejechaliśmy jednak dużo, gdy poprosiłam, żeby chłopak się zatrzymał. Wysiadłam, a Ratliff poszedł w moje ślady. Zrobiłam może z pięć kroków i zwymiotowałam na chodnik. Żółć paliła mnie w gardle, gdy skończyłam.
   Odeszliśmy kawałek i usiedliśmy na ławce, a dookoła oświetlały nas lampy uliczne.
   - To teraz gadaj - co jest?
   - Ona... Mag... - nie potrafiłam dobrać odpowiednich słów. - To nie jest ta sama osoba. Jest... Wrakiem - użyłam tego samego określenia, jak wcześniej sobie o niej myślałam, bo nie przychodziło mi nic do głowy.
   - Wrakiem?
   - Nie wiem, jak to określić...
   - Powiedz, co ci mówiła.
   - Tyle że nie rozmawiałyśmy - zmarszczyłam brwi.
   - To dlaczego płakałaś?
   - Zobaczyłam coś - wbiłam wzrok w dłonie, nie gotowa, by o tym mówić, lecz Ell chciał wiedzieć.
   - Co? - wiedziałam, że nie odpuści. Zawahałam się przez chwilkę. Zamknęłam oczy, by lepiej sobie przypomnieć każdy szczegół.
   - Pleśń, butelki po alkoholu, szkło, plamy na ścianach...
   - I...?
   - Pijaną Mag - zmusiłam się do wypowiedzenia tych dwóch słów, chociaż przyszło mi to z największą trudnością.
   Między nami zapadła cisza, czułam jak Ratliff wstrzymuje oddech. Starałam się nie patrzeć mu w oczy, zaczęłam się rozglądać. Mój wzrok padł na kilkoro dzieci bawiących się razem, starszą panią i grupę młodych ludzi, częstujących się papierosami, na których widok się wzdrygnęłam. Od razu wróciły wspomnienia zeszłego roku. Jedna z dziewczyn podniosła na mnie wzrok i machnęła ręką, w której trzymała peta.
   - Wiele przeszła - zauważa Ell, wyrywając mnie z dziwnego zamyślenia.
   - Więcej niż ja? - w tamtym momencie, gdy wypowiedziałam te słowa, wydały mi się bardzo samolubne, ale z drugiej strony zrozumiałam też, jak bardzo pozory mogą mylić.
   Uważałam Mag za silną kobietę, pochodzącą z humorem do życia, wszystkiemu dzielnie stawiającą czoło, mimo że straciła męża. Lecz po jednej tragedii, gdy zginęła jej córka, kobieta załamała się, a ból doszczętnie ją spalił, zostawiając tylko kupkę popiołu.
   - Przeszłam o wiele więcej - dodałam, gdy Ell się nie odzywał.
   Zginęła Sarah, moja siostra i przyjaciółka, dowiedziałam się, że przez cały czas żyłam w kłamstwie, bo Jean nie jest moją matką tylko jest nią Mag, zaszłam w ciążę, miałam wypadek, straciłam dziecko, chłopaka, którego kocham nad życie i to kilkakrotnie... Jeszcze okazało się, że mężczyzna, którego uważałam za ojca - Sam - tak na prawdę nim nie jest, więc Mag mnie oklamywała. Można więc powiedzieć, że jak na razie nie mam ojca.
   Dalej jestem człowiekiem, może mocno uszkodzonym, ale w pełni sprawnym.
   - Tyle że ty miałaś ciągle kogoś bliskiego przy sobie, a Mag miała tylko ciebie po śmierci córki, ale ty się od niej odwróciłaś - odezwał się nagle Ell.
   Wiedziałam, że nie powiedział tego, żeby mnie zdenerwować. Wiedziałam też, że nie broni Mag. Stwierdzał widoczne fakty. Widoczne dla niego, ja nie zwróciłam na nie uwagi.
   Tym razem to ja milczałam.
   - Wracajmy - przerwał ciszę chłopak. - Lepiej się czujesz? Wolałbym, żebyś nie zwymiotowała w aucie...
   - Spoko, już dobrze - gdy to powiedziałam, od razu ruszyliśmy w stronę samochodu, a przez całą drogę do domu nie odezwaliśmy się już ani słowem.


___________________________

Cześć koty!
Hmmm no więc... Stęskniliście się? Za mną? Za Nel i R5? Za moją radosną twórczością własną? Nie wiem, od czego zacząć. Dłuuugo mnie tu nie było. Właściwie sama nie wiem, dlaczego. Pewnie jeszcze też bym nie wróciła, gdyby nie mały kopniak od mojej kochanej przyjaciółki, która była ze mną od początku tej historii. Naprawdę nie jest pewne, jak to teraz będzie i możliwe, że znów zniknę bez śladu, ale postaram się tutaj zaglądać. I mam nadzieję, że blog wróci do żywych!
Także ten... Muszę wrócić do formy i obyście mi w tym pomogli zostawiając po sobie jakieś komentarze jeśli rozdział wam się podobał i jeśli się nie podobał też ^^ Bo tak naprawdę krytyka czasami pomaga bardziej niż pochwała ;)
Do usłyszenia!