poniedziałek, 15 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 26 - MIAŁAM KOMPLETNĄ PUSTKĘ W GŁOWIE





  - Nel? Nelly? - pukanie. Po chwili zmieniło się w mocne walenie. Oparta plecami o drzwi, starałam się je ignorować, co okazało się bardzo proste. Po kilku minutach już przestałam je słyszeć, a siedząc w łazience godzinę, już w ogóle mi nie przeszkadzało, gdy ktoś co chwila przychodził. Głowa mi jednak pękała od ciągłego huku i płaczu.
   Jak ja marzyłam o chwili ciszy!
   - Daj jej dzisiaj spokój - Rydel. Byłam jej w tym momencie wdzięczna. Chciałam być sama. 
   - Ale...!
   - Ross! Nie! Odpuść! - stanowczy głos dziewczyny przebił się przez drewno. Oczami wyobraźni widziałam jej poważną minę i tryskające z oczu iskry. Dziewczyna wydawała się być delikatna, ale tak na prawdę to twarda sztuka. Nie dziwię się. Mieszkając z tyloma chłopakami, trzeba jakoś walczyć i stawiać na swoim.
  - Ale Rydel, nie rozumiesz, że mi na niej zależy? Że chciałbym być teraz przy niej? - na te słowa znowu po policzkach spłynęły mi łzy. Miałam kompletną pustkę w głowie. Nie chciałam tego. Wolałam, żeby blondyn o mnie zapomniał. Teraz są same problemy, a ja muszę przez to cierpieć. Oczywiście, mogłabym się nie przejmować. Udawać, że mnie to w ogóle nie obchodzi, że jego uczuciami mogłabym powycierać podłogę, ale nie potrafiłam. Nie umiałam aż tak panować nad emocjami i ich nie okazywać. Byłam wrażliwą osobą i łatwo było mnie zranić. Może dlatego byłam też wcześniej taka nieśmiała? Nie chciałam, żeby ktoś mnie skrzywdził... A teraz mam za swoje.
   - Jest od ciebie o rok starsza! Znajdź sobie kogoś w swoim wieku, co? - wiedziałam, że Rydel po prostu chce wybić Rossowi mnie z głowy.
   ''Dziękuję'' - pomyślałam, jakbym chciała jej to powiedzieć telepatycznie.
   - Wiem, co próbujesz zrobić, ale... - słyszałam równie zdenerwowany głos chłopaka.
   - Już i tak dzisiaj wystarczająco namieszałeś! Ona cierpi, rozumiesz? Przez ciebie. Robisz coś, czego nie chce, za co później musi płacić - przerwała mu blondynka. Ross chyba chciał coś powiedzieć, bo usłyszałam jeszcze głos dziewczyny: - Nie czujesz czasami, że nie masz u niej szans? 
   Nie usłyszałam dalszej części. Podejrzewałam, że Rydel po prostu odciągnęła Rossa dalej od drzwi.
   Nie mogłam tak dłużej siedzieć. Doczekałam jeszcze kilka minut i dopiero wstałam. Uchyliłam ostrożnie drzwi od łazienki i powoli wytknęłam głowę na zewnątrz. Korytarz był pusty, więc po cichu przebiegłam do pokoju. Przebrałam się w jakieś lepsze ciuchy, chwyciłam torebkę i wyszłam w pokoju. Przeszłam przez korytarz i rozejrzałam się po salonie. Na szczęście nikogo nie było. Pobiegłam więc na paluszkach do drzwi, wciągnęłam trampki i wyszłam na gorące słońce.
   Nie wiem, gdzie chce iść. Nie miałam jednak ochoty na rozmawianie z którymkolwiek z Lynch'ów.
   Odeszłam kawałek od domu i stanęłam. Nie miałam pomysłu. W końcu ruszyłam w stronę parku, a słońce niemiłosiernie ogrzewało mój kark. Nie myślałam jednak o tym. Miałam inne gorsze rzeczy na głowie.



   W cieniu drzew nad małym stawikiem w parku spędziłam cały dzień. Od wody ciągnął jakiś lekki, ledwo wyczuwalny chłód. Słuchałam muzyki, wpatrywałam się w kaczki, a później je liczyłam, bazgrałam coś w notesie a nawet przez chwilę bawiłam się z jakąś małą dziewczynką. Nie miałam na to ostatnie ochoty, lecz błękitne, proszące oczy sprawiały, że byłabym bez serca, gdybym jej odmówiła. Była słodka.
   - Dlaczego jesteś smutna? - spytała, gdy pchnęłam ją na huśtawce.
   - Nie zrozumiesz - byłam trochę poirytowana, no ale to dziecko. Nie wiedziała, że nie powinna.
   - Dużo rozumiem. I potrafię zachować tajemnicę. Nawet przed mamą - oznajmiła, a jej blond włosy zakołysały się wesoło na boki. Mimo woli musiałam się uśmiechnąć.
    W końcu podniosłam się z ławki i ruszyłam z powrotem do domu. Dochodziła dwudziesta druga. Nie wiem, kiedy zleciały mi te wszystkie godziny. Już powoli robiło się ciemno, a ja byłam sama i nie ukrywam, że trochę się bałam. Nie przywiązałam jednak do tego dużo uwagi. Moje myśli zajęte były czymś innym. 
   Wyszłam z parku i przeszłam przez mocno oświetloną ulicę. Poczułam się tutaj trochę lepiej. Starałam się nie zaglądać do ciemnych bocznych uliczek. Po prostu się bałam. Uparcie wbijałam wzrok przed siebie i szybko stawiałam kroki. 
   Podniosłam wzrok i zauważyłam przed sobą grupkę chłopaków. Byli młodzi, w moim wieku, może troszeczkę starsi i niektórzy dość mocno napici. Nie wiem dokładnie, ilu ich było. 
   Starałam się za wszelką cenę ominąć ich szerokim łukiem. Serce zabiło mi mocniej, gdy szłam obok. Ale wtedy ktoś mnie szarpnął tak mocno, że poczułam, jakby coś rozrywało mi rękę. Mimo woli odwróciłam się w stronę chłopaków. 
   Wtedy dosłownie zamarłam. Byłam zaskoczona takim spotkaniem, ale również momentalnie rozlała się po mnie dzika złość, nad którą ciężko było mi zapanować. Zaczęłam głębiej oddychać, starając się uspokoić. Ale nie zapanowałam. Bez większego zastanowienia podeszłam do chłopaka i wymierzyłam mu w twarz, czego zupełnie się nie spodziewał, więc nawet nie zdążył się obronić. 
   Gdy moja dłoń zderzyła się z policzkiem szatyna, usłyszałam ciche chlapnięcie, a zaraz po nim okrzyki reszty grupy. 
   - Co to za lalunia? 
   - Ostra! 
   - Dawaj ją, może się pobawimy! - dotarło do mnie gdzieś między śmiechem. Chłopak cofnął się o krok, ale dalej mnie trzymał. Momentalnie poczułam, że tracę kontrolę nad swoim ciałem, w głowie zaczęło mi wirować, a obraz ciągle się rozmazywał. Bałam się, ale byłam też pewna siebie. 
   - Luz. Spadajcie, spotkamy się w klubie - rzucił szatan trzymając mnie dalej mocno za łokieć. Nie musiał długo grupy przekonywać. Byli tak pijani, że zgodzili by się na wszystko. 
   - Czego ode mnie chcesz? - syknęłam, gdy reszta zaczęła się oddalać. - Puszczaj mnie! - gdy tylko to powiedziałam, chłopak mnie puścił. Całe szczęście! 
   - I tak musieliśmy pogadać - powiedział spokojnie chłopak, chociaż w jego głosie mimo wszystko wyczułam złość. Nie był pijany, za co dziękowałam, ale do końca trzeźwy też nie był. 
   - Mogłeś zadzwonić. Nie musiałeś mnie tak atakować - syknęłam masując miejsce, w którym szatan zacisnął swoje palce. 
   - Nie odebrałabyś... 
   - Czego chcesz, Peter? - przerwała mu, chcąc juz wracać do domu i mieć dzisiaj spokój. 
   - Pogadać o dziecku. 
   - Co chcesz niby wiedzieć? I dlaczego cię to zaczęło tak nagle interesować, co? - nie potrafiłam już chłopakowi zaufać. Mierzyłam go lodowatym spojrzeniem i odsunęłam się jeszcze krok, jakby był karaluchem. 
   - O co ci chodziło, że dziecka nie będzie? Nie jest moje? 
   - Jest twoje, co do tego nie ma wątpliwości. Nie wiem, ile razy mam ci to powtarzać i nie wiem, dlaczego to cie tak nagle interesuje, bo z tego co pamiętam, to nie chciałeś mieć z nim nic wspólnego! 
   - No dobra, ale... Co "nie będzie"? - Peter ogarnął włosy z czoła i dopiero wtedy zauważyłam, że ma na nim dość dużą bliznę. Nie wiem, co francuz robi ze swoim życiem... 
   - Miałam wypadek, a dziecko tego nie przeżyło - wzruszyłam ramionami, jakby to było coś normalnego, co dzieje się na codzień. Ale prawda jest taka, że nie byłam do tego dziecka przywiązana i nie chciałam go mieć. Nie czułam, jakby było ono moje. 
   - Kiedy to się stało? 
   - Peter! Co cię to tak interesuje? Obudziły się w tobie jakieś uczucia macierzyńskie czy jak! Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, zanim zacząłeś się do niego nie przyznawać! 
   - A co to ma do rzeczy? - jaki przygłup! Czy to naprawdę takie trudne? 
   - Stres! Nie masz bladego pojęcia o niczym! No błagam! To serio jest takie trudne do zrozumienia? - nie miałam ochoty z nim dłużej gadać, więc tylko rzuciłam ciche "cześć" pod nosem i skierowałam się w stronę domu.


_______________

Cześć!
Wiem, że długo nie pisałam. Blog mi się zacinał i nie mogłam dodać rozdziału. Poza tym miałam mnóstwo roboty przed egzaminem z pianina... Ale w końcu jest! Mam nadzieję, że wam się podoba. Komentujcie ^^ I do napisania ;*


1 komentarz:

  1. No no postarałaś sie oczywiście pozytywnie :) kocham twojego bloga kiedyś miałam psychoze i w 3 dni przeczytałam całą pierwszą część ;) dobra za dużo o mnie czekam na nexta a rozdział wspaniały <3

    Monika ;*

    OdpowiedzUsuń