Tydzień był dla mnie koszmarem. Ciągle myślałam o przyjeździe R5 i różnych scenariuszach naszego spotkania. Wiedziałam, że prawdopodobnie żaden z nich się nie spełni, zawsze tak jest, ale mimo tej świadomości, wymyślałam wypowiedzi dalej i dalej.
Jednak dopiero, gdy Rydel zadzwoniła, że są już w NY, poczułam, że właśnie odwiedzam piekło.
Nie czułam się dobrze. Nie mam na myśli zdrowia, tylko moje uczucia. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że boli to tak bardzo, bo bałam się, że wieść o mojej ciąży też zaraz wyjdzie na jaw. Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi.
Mogłam zostać w Miami, urwać kontakt z Lynch'ami i byłoby po sprawie, ale nie, bo ja idiotka musiałam wybrać się z Rocky'm do LA. Właściwie może to dobrze? Przynajmniej poznałam prawdę, że to nie Jean jest moją matką. Chociaż... chyba jednak nie chciałabym tego wiedzieć...
Zgarnęłam rzeczy z walizki i poszłam się przebrać. Dzisiaj mocno padało i ogólnie było zimno, więc zdecydowałam się na czarne rurki i granatową koszulkę z białymi wstawkami. Na szczęście miała długi rękaw. Nie było widać moich ran.
Wyszłam, nic nie mówiąc blondynce z którą przyjechałam. Ostatnio się do siebie nie odzywamy. Chyba dalej jest na mnie zła, że ją zostawiłam. Jakby to był jakiś wielki prawdziwy problem! Niech spojrzy na moje, może zrozumie, jakie super ma życie...
Skierowałam się w stronę klubu, w którym już R5 szykowało się do występu. Mniej więcej wiedziałam, gdzie to jest, a Rydel wyjaśniła mi, jak mam wejść.
- Hej! Tam nie wolno wchodzić! - usłyszałam za sobą nieprzyjemny głos, gdy podeszłam do drzwi. Powoli obróciłam się na pięcie.
- Ale ja jestem ich znajomą. Powiedzieli mi, że tędy mam wejść - próbowałam wyjaśnić, lecz ochroniarz wcale nie chciał tego słuchać.
- I mam Ci uwierzyć? - sarkazm. - Myślisz, że jesteś pierwszą taką fanką, która chce się dostać do środka? Nie bądź naiwna.
- Jack! - usłyszałam znajomy głos i dreszcze przeszły mi po plecach. Ochroniarz odwrócił się.
- Wpuść ją. To Nelly, mówiłem, że przyjdzie - Rocky stanął obok mnie. Poczułam się niekomfortowo, ale mimo to, moje serce zaczęło szaleńczo przyspieszać.
Weszliśmy do środka. Próbowałam trzymać się jak najdalej od bruneta. Średnio mi to wychodziło, bo ten cięgle się przybliżał. Łapał mnie za rękę, obejmował ramieniem, chwytał w pasie... próbowałam jakoś się odsunąć, ale nie zawsze mi się to udawało.
Wtedy zrozumiałam, co miał na myśli, mówiąc gdy wyjeżdżałam, żebym nie ufała gazetą. Ale skąd wiem, czy to nie jest prawda?
Jednak dopiero, gdy Rydel zadzwoniła, że są już w NY, poczułam, że właśnie odwiedzam piekło.
Nie czułam się dobrze. Nie mam na myśli zdrowia, tylko moje uczucia. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że boli to tak bardzo, bo bałam się, że wieść o mojej ciąży też zaraz wyjdzie na jaw. Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi.
Mogłam zostać w Miami, urwać kontakt z Lynch'ami i byłoby po sprawie, ale nie, bo ja idiotka musiałam wybrać się z Rocky'm do LA. Właściwie może to dobrze? Przynajmniej poznałam prawdę, że to nie Jean jest moją matką. Chociaż... chyba jednak nie chciałabym tego wiedzieć...
Zgarnęłam rzeczy z walizki i poszłam się przebrać. Dzisiaj mocno padało i ogólnie było zimno, więc zdecydowałam się na czarne rurki i granatową koszulkę z białymi wstawkami. Na szczęście miała długi rękaw. Nie było widać moich ran.
Wyszłam, nic nie mówiąc blondynce z którą przyjechałam. Ostatnio się do siebie nie odzywamy. Chyba dalej jest na mnie zła, że ją zostawiłam. Jakby to był jakiś wielki prawdziwy problem! Niech spojrzy na moje, może zrozumie, jakie super ma życie...
Skierowałam się w stronę klubu, w którym już R5 szykowało się do występu. Mniej więcej wiedziałam, gdzie to jest, a Rydel wyjaśniła mi, jak mam wejść.
- Hej! Tam nie wolno wchodzić! - usłyszałam za sobą nieprzyjemny głos, gdy podeszłam do drzwi. Powoli obróciłam się na pięcie.
- Ale ja jestem ich znajomą. Powiedzieli mi, że tędy mam wejść - próbowałam wyjaśnić, lecz ochroniarz wcale nie chciał tego słuchać.
- I mam Ci uwierzyć? - sarkazm. - Myślisz, że jesteś pierwszą taką fanką, która chce się dostać do środka? Nie bądź naiwna.
- Jack! - usłyszałam znajomy głos i dreszcze przeszły mi po plecach. Ochroniarz odwrócił się.
- Wpuść ją. To Nelly, mówiłem, że przyjdzie - Rocky stanął obok mnie. Poczułam się niekomfortowo, ale mimo to, moje serce zaczęło szaleńczo przyspieszać.
Weszliśmy do środka. Próbowałam trzymać się jak najdalej od bruneta. Średnio mi to wychodziło, bo ten cięgle się przybliżał. Łapał mnie za rękę, obejmował ramieniem, chwytał w pasie... próbowałam jakoś się odsunąć, ale nie zawsze mi się to udawało.
Wtedy zrozumiałam, co miał na myśli, mówiąc gdy wyjeżdżałam, żebym nie ufała gazetą. Ale skąd wiem, czy to nie jest prawda?
Wrzaski. Rozdzierały moje uszy, gdy rozbrzmiewał ostatni akord piosenki, a jeszcze głośniejsze krzyki usłyszałam, gdy zespół się kłaniał. Nie byłam przyzwyczajona do takiego hałasu.
Gdy tłum ruszył w stronę stolika, gdzie R5 rozdawać mieli autografy, ja schowałam się w bezpiecznym, cichym miejscu, w garderobie. Usiadłam na kanapie i skuliłam się w kłębek. Nie trwało to jednak długo. Rydel wpadła do środka i wyciągnęła mnie z pokoju siłą. Nie chciałam spotkać się z fanami. Oni mnie nienawidzą. Ale Rydel o tym nie wie.
- Słuchaj... To nie jest dobry pomysł - protestowałam, gdy mijałyśmy wejście na scenę.
- To świetny pomysł. O co chodzi? - spytała dziewczyna zauważając moją kwaśną minę. Przystanęła i pociągnęła mnie trochę w bok, żeby nikt z ochroniarzy nas nie słyszał.
- Oni mnie nienawidzą - powiedziałam pełnym goryczy głosem.
- Kto oni? Jak to? - Rydel ściągnęła brwi.
- Wasi fani! Dostałam mnóstwo wiadomości... Wzywają mnie, a to wszystko dlatego, że chodzę z Rocky'm. Ja naprawdę was lubię, nie chce was wykorzystać, a oni uważają inaczej. Tak sobie myślę, że ten związek jest jednak błędem - łzy napłynęły mi do oczu, gdy tylko wypowiedziałam ostatnie zdanie. Nie chciałam dopuścić do siebie ten wiadomości, ale...
- Błagam! Ty i Rocky do siebie pasujecie! A Rocky cię kocha. Zachowuje się normalnie, ty to rozumiesz? Normalnie! - podkreśliła dziewczyna, a ja mimo woli lekko się roześmiałam. Trwało to jednak ułamek sekundy, nie więcej.
- A fani?
- Nie wiem, o co chodzi... Zachowują się okropnie, niedojrzale... Ale nie mogę nic z tym zrobić. Nie zmienię ludzi, sami muszą to zrobić - westchnęła Rydel. Rozumiałam ją. - Nie przejmuj się nimi. Nie znają człowieka, a oceniają, niszcząc tym samym prawdę.
- Masz rację, ale to nie jest takie proste...
Rydel pociągnęła mnie w stronę stolika. Usiadła na wolnym miejscu i wtedy ruszyła kolejka po autografy. Ja w tym czasie wycofałam się w cień i obserwowałam cały cykl. Ciągle napotykałam spojrzenia fanek - jedne sympatyczne, na które odpowiadałem tym samym, inne pełne grozy, które starałam się ignorować.
Nagle moje i Rocky'ego spojrzenia się skrzyżowały, a mi momentalnie zrobiło się słabo. Nie wiem, dlaczego. Przypomniałam sobie zdjęcie w gazecie i ten wzrok teraz...
Szybko wycofałam się i wyszłam tylnymi drzwiami na zewnątrz. Wdychałam wilgotne, zimne powietrze do płuc, chodząc rozgrzaną skórę.
Chodziłam chwilę w kółko aż w końcu usiadłam na pierwszym stopniu małych schodów.
- Zimno jest. Chodź do środka - usłyszałam. Nie ruszyłam się z miejsca i po chwili Rocky usiadł obok mnie. - Dobra, co się stało?
Nie odpowiedziałam.
- Hej! Uśmiechaj się, gdy ze mną rozmawiasz - Rocky szturchnął mnie lekko ramieniem. Zmierzyłam go wzrokiem mówiącym, że to nie pora na żarty.
- Poza tym, że moje życie jest do dupy, ty spotykasz się z jakąś lalą za moimi plecami, a fani R5 mnie nienawidzą, to zupełnie nic - mój głos ociekał sarkazmem.
Rocky długo nie odpowiadał.
- Wiedziałem, że przeczytasz... Ale to nie jest prawda! Wiem, jak to wygląda, ale do niczego nie doszło!
- Błagam cię! Przynajmniej wiem, dlaczego nie chciałeś, żeby zobaczono nas razem. Wydało by się, że spotykasz się z kilkoma laskami na raz.
- Ja się z nią wcale nie spotykam! - Rocky był trochę zły, ale... Co ja miałam powiedzieć?!
- Wiesz... Chyba twoi fani mają rację. Jestem zdzirą, która powinna zostawić cię w spokoju. Dobrze, że w końcu ktoś mi to uświadomił - dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, zrobiło mi się naprawdę ciężko. Czułam się, jakbym się topiła.
- Nie myślisz tak - Rocky mówił to z taką pewnością w głosie... - Naprawdę nic mnie nie łączy z tamtą dziewczyną. Kocham cię. Ile razy mam Ci to udowadniać?
- Może gdybyś kochał, to niczego nie musiałbyś udowadniać?
- Błagam cię. To nie bajka. Zawsze są jakieś przeszkody.
- Jedną z nich jest taka, że jesteś sławny. Drugą są fani. Trzecią...
- Dobra! Jest dużo przeszkód. I tak wszystkie sprowadzają się do jednego. Mianowicie jestem sławny.
- A ja jestem nikim - dodałam głosem bez emocji, przypominając sobie wiadomość od jednej fanki. Cóż... Myślałam tak samo, jak ona. Byłam nikim i dlaczego niby ktokolwiek sławny miałby się ze mną kolegować, nie mówiąc o przyjaźni, czy o chodzeniu? Przypadek? Litość? Bo na pewno nie prawdziwe uczucia.
- Dla innych może jesteś nikim, ale dla mnie jesteś ważna. Dużo już przeszliśmy, dlaczego teraz nagle mielibyśmy nie dać rady?
- Może coś się zmieniło? Na przykład wcześniej nie umawiałeś się z jakąś laską za moimi plecami.
- Teraz też tego nie zrobiłem! - zaprotestował szybko Rocky.
- Chodzi mi o to, że może... Tym razem przeszkoda jest za duża i nie damy rady jej przeskoczyć? Może musimy sobie odpuścić i wrócić do poprzednich? - zasugerowałam, bawiąc się palcami.
- Odpuścić i co? Nie można uciekać od problemów i...
- Tylko ja nie uciekam od problemów. Ja...
- Jak dla mnie uciekasz - przerwał mi.
- Muszę to przemyśleć - wstałam i ze łzami w oczach zaczęłam iść przed siebie. Prosto. Gdziekolwiek. Starałam się nie oglądać za siebie. Nie chciałam widzieć twarzy Rocky'ego, bo bałam się, że coś we mnie pęknie. Mimo woli musiałam się odwrócić.
I nagle pustka. Nic. Czerń. I ból.
_________________
Cześć ;* Jak tam koty? Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Miałam go dodać wcześniej, ale mam strasznie zabiegane dni i zdecydowałam się, że wstawię go przed weekendem, bo sobota to same próby w filharmonii a niedziela występ... No dobra - piszcie, czy wam się podobało i do napisania koty ;*
Gdy tłum ruszył w stronę stolika, gdzie R5 rozdawać mieli autografy, ja schowałam się w bezpiecznym, cichym miejscu, w garderobie. Usiadłam na kanapie i skuliłam się w kłębek. Nie trwało to jednak długo. Rydel wpadła do środka i wyciągnęła mnie z pokoju siłą. Nie chciałam spotkać się z fanami. Oni mnie nienawidzą. Ale Rydel o tym nie wie.
- Słuchaj... To nie jest dobry pomysł - protestowałam, gdy mijałyśmy wejście na scenę.
- To świetny pomysł. O co chodzi? - spytała dziewczyna zauważając moją kwaśną minę. Przystanęła i pociągnęła mnie trochę w bok, żeby nikt z ochroniarzy nas nie słyszał.
- Oni mnie nienawidzą - powiedziałam pełnym goryczy głosem.
- Kto oni? Jak to? - Rydel ściągnęła brwi.
- Wasi fani! Dostałam mnóstwo wiadomości... Wzywają mnie, a to wszystko dlatego, że chodzę z Rocky'm. Ja naprawdę was lubię, nie chce was wykorzystać, a oni uważają inaczej. Tak sobie myślę, że ten związek jest jednak błędem - łzy napłynęły mi do oczu, gdy tylko wypowiedziałam ostatnie zdanie. Nie chciałam dopuścić do siebie ten wiadomości, ale...
- Błagam! Ty i Rocky do siebie pasujecie! A Rocky cię kocha. Zachowuje się normalnie, ty to rozumiesz? Normalnie! - podkreśliła dziewczyna, a ja mimo woli lekko się roześmiałam. Trwało to jednak ułamek sekundy, nie więcej.
- A fani?
- Nie wiem, o co chodzi... Zachowują się okropnie, niedojrzale... Ale nie mogę nic z tym zrobić. Nie zmienię ludzi, sami muszą to zrobić - westchnęła Rydel. Rozumiałam ją. - Nie przejmuj się nimi. Nie znają człowieka, a oceniają, niszcząc tym samym prawdę.
- Masz rację, ale to nie jest takie proste...
Rydel pociągnęła mnie w stronę stolika. Usiadła na wolnym miejscu i wtedy ruszyła kolejka po autografy. Ja w tym czasie wycofałam się w cień i obserwowałam cały cykl. Ciągle napotykałam spojrzenia fanek - jedne sympatyczne, na które odpowiadałem tym samym, inne pełne grozy, które starałam się ignorować.
Nagle moje i Rocky'ego spojrzenia się skrzyżowały, a mi momentalnie zrobiło się słabo. Nie wiem, dlaczego. Przypomniałam sobie zdjęcie w gazecie i ten wzrok teraz...
Szybko wycofałam się i wyszłam tylnymi drzwiami na zewnątrz. Wdychałam wilgotne, zimne powietrze do płuc, chodząc rozgrzaną skórę.
Chodziłam chwilę w kółko aż w końcu usiadłam na pierwszym stopniu małych schodów.
- Zimno jest. Chodź do środka - usłyszałam. Nie ruszyłam się z miejsca i po chwili Rocky usiadł obok mnie. - Dobra, co się stało?
Nie odpowiedziałam.
- Hej! Uśmiechaj się, gdy ze mną rozmawiasz - Rocky szturchnął mnie lekko ramieniem. Zmierzyłam go wzrokiem mówiącym, że to nie pora na żarty.
- Poza tym, że moje życie jest do dupy, ty spotykasz się z jakąś lalą za moimi plecami, a fani R5 mnie nienawidzą, to zupełnie nic - mój głos ociekał sarkazmem.
Rocky długo nie odpowiadał.
- Wiedziałem, że przeczytasz... Ale to nie jest prawda! Wiem, jak to wygląda, ale do niczego nie doszło!
- Błagam cię! Przynajmniej wiem, dlaczego nie chciałeś, żeby zobaczono nas razem. Wydało by się, że spotykasz się z kilkoma laskami na raz.
- Ja się z nią wcale nie spotykam! - Rocky był trochę zły, ale... Co ja miałam powiedzieć?!
- Wiesz... Chyba twoi fani mają rację. Jestem zdzirą, która powinna zostawić cię w spokoju. Dobrze, że w końcu ktoś mi to uświadomił - dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, zrobiło mi się naprawdę ciężko. Czułam się, jakbym się topiła.
- Nie myślisz tak - Rocky mówił to z taką pewnością w głosie... - Naprawdę nic mnie nie łączy z tamtą dziewczyną. Kocham cię. Ile razy mam Ci to udowadniać?
- Może gdybyś kochał, to niczego nie musiałbyś udowadniać?
- Błagam cię. To nie bajka. Zawsze są jakieś przeszkody.
- Jedną z nich jest taka, że jesteś sławny. Drugą są fani. Trzecią...
- Dobra! Jest dużo przeszkód. I tak wszystkie sprowadzają się do jednego. Mianowicie jestem sławny.
- A ja jestem nikim - dodałam głosem bez emocji, przypominając sobie wiadomość od jednej fanki. Cóż... Myślałam tak samo, jak ona. Byłam nikim i dlaczego niby ktokolwiek sławny miałby się ze mną kolegować, nie mówiąc o przyjaźni, czy o chodzeniu? Przypadek? Litość? Bo na pewno nie prawdziwe uczucia.
- Dla innych może jesteś nikim, ale dla mnie jesteś ważna. Dużo już przeszliśmy, dlaczego teraz nagle mielibyśmy nie dać rady?
- Może coś się zmieniło? Na przykład wcześniej nie umawiałeś się z jakąś laską za moimi plecami.
- Teraz też tego nie zrobiłem! - zaprotestował szybko Rocky.
- Chodzi mi o to, że może... Tym razem przeszkoda jest za duża i nie damy rady jej przeskoczyć? Może musimy sobie odpuścić i wrócić do poprzednich? - zasugerowałam, bawiąc się palcami.
- Odpuścić i co? Nie można uciekać od problemów i...
- Tylko ja nie uciekam od problemów. Ja...
- Jak dla mnie uciekasz - przerwał mi.
- Muszę to przemyśleć - wstałam i ze łzami w oczach zaczęłam iść przed siebie. Prosto. Gdziekolwiek. Starałam się nie oglądać za siebie. Nie chciałam widzieć twarzy Rocky'ego, bo bałam się, że coś we mnie pęknie. Mimo woli musiałam się odwrócić.
I nagle pustka. Nic. Czerń. I ból.
_________________
Cześć ;* Jak tam koty? Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Miałam go dodać wcześniej, ale mam strasznie zabiegane dni i zdecydowałam się, że wstawię go przed weekendem, bo sobota to same próby w filharmonii a niedziela występ... No dobra - piszcie, czy wam się podobało i do napisania koty ;*
Jeny współczuję Nel, że musi tyle przeżywać .Ciekawa jestem kiedy powie Rocky'emu i jak postanowi . Czekam na next'a :))
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :*
OdpowiedzUsuń