niedziela, 21 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 27 - WSZYSTKO, CO LECI W GÓRĘ MUSI KIEDYŚ SPAŚĆ W DÓŁ






   Wpadłam do domu jak burza. Otworzyłam gwałtownie drzwi i miałam ochotę nimi trzasnąć, do czego prawie doszło, ale w porę je złapałam. Było późno, pewnie już wszyscy śpią, a ja nie chciałam ich obudzić. Nie obeszłoby się bez pytań, czy współczucia, którego teraz zupełnie nie potrzebowałam. Nie chciałam, żeby mi współczuli, to nie jest mi na nic potrzebne i niczego nie zmieni. Od współczucia świat nie stanie się piękniejszy. Nie, piękniejszy stanie się, gdy ludzie zaczną pomagać, nie tylko współczuć.
   Chciałam, żeby mnie chociaż trochę zrozumieli, nie zadając żadnych pytań.
   Cicho przemknęłam przez hol i padłam do salonu. Skierowałam się do pokoju Rikera, który obecnie zajmowałam, bo blondyn przeniósł się do Rossa. Jednak wtedy coś poruszyło się na kanapie, a ja aż zamarłam. Dlaczego nie mogą już spać? Nie mam ochoty na pogawędki!
   - Już jesteś - Ell podniósł się do pozycji siedzącej. Poklepał miejsce obok siebie, dając mi do zrozumienia, żebym usiadła, lecz ja uparcie stałam w miejscu. Nie rozumiałam dlaczego to robi. Może się martwił, nie wiem, w każdym razie nie chciałam tego. Musiałam poradzić sobie sama w końcu to ja ściągam na siebie te wszystkie problemy bez niczyjej pomocy.
   - Nie mam ochoty na rozmowy - powtórzyłam swoje myśli, a wzrokiem uciekłam do drzwi od ''mojego'' pokoju. - Ratliff proszę cię, daj mi dzisiaj spokój - nie chciałam, żeby mój głos zabrzmiał tak błagalnie, ale... Powiedziałam to wręcz żałośnie.
   - Siadaj - brunet zachowywał się jak taki idealny przyjaciel. Chciał mnie wspierać i pogadać. W innej sytuacji bym skorzystała, ale dzisiaj nie potrzebowałam przyjaciela. Potrzebowałam samotności, by móc w spokoju pomyśleć i dojść do siebie. Byłam jak dziki kot po bitwie. Teraz musiałam odpocząć, wylizać razy i dopiero później wrócę do normalnego, codziennego życia, które na pewno nie będzie już takie samo.
   No i rzecz jasna nie będzie do końca normalne.
   Dając mu to do zrozumienia po prostu poszłam do swojego pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Stałam przez chwilę, opierając się o gładkie drewno aż w końcu przebrałam się w piżamę i opadłam na łóżko.
   Nie wiem, jak długo kręciłam się z boku na bok próbując zasnąć. W każdym razie trwało to długo.
   W nocy jak zwykle już od dłuższego czasu męczyły mnie koszmary.
   Byłam nad morzem. Zupełnie sama. Ciemne fale rozbijały się o brzega, a jasne niebo momentalnie przysłoniły ciężkie, burzowe chmury. Tylko tyle słyszałam - wodę. Żadnych ptaków, żadnych rozmów...
   Wiatr targał moje włosy, oraz ciskał się do oczu, wywołując łzy. Rozejrzałam się, próbując znaleźć jakąś żywą duszę, ale nikogo nie było. Nagle z wiatrem usłyszałam wołanie:
   - Nelly! Wiem, że tam jesteś! - głos był przepełniony żalem. Normalnie zrobiłoby mi się smutno, ale nie teraz. Nic nie czułam, żadna emocja nie próbowała przepchnąć się na pierwszy plan. Jakbym była pusta w środku, została sama skorupa.
   - Daj sobie spokój! - słyszę swój głos jakby z oddali.
   - Ale ja ciebie potrzebuję! - druga osoba upierała się przy swoim.
   - Ale ja ciebie nie! Zrozum to! - mój rozweselony głos chyba skutecznie uciszył drugi. Wytężyłam wzrok i w oddali zobaczyłam chłopaka. Najwyraźniej z nim rozmawiałam, jego zraniłam. Próbowałam krzyknąć, zatrzymać go, ale mój głos nie przebijał się przez wiatr. Zaczęłam biec w jego stronę, ale nogi grzęzły mi w piasku, utrudniając chodzenie. Byłam blisko dzieliły mnie od niego jakieś trzy metry, i chociaż on nie zwracał na mnie uwagi, nie poddawałam się.
   Nagle upadłam, a głowa zapulsowała kilka razy. Przewróciłam się na piach. Coś odgradzało mnie, nie pozwalało iść dalej. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i natrafiłam na szkło oddzielające mnie od reszty świata. Szklany mur. Nie miałam siły wstać, chociaż wiedziałam, że muszę. Gdy podniosłam wzrok, nikogo już nie było. Usiadłam, waliłam w ścianę, krzyczałam... Nic.
   Wtedy obudziłam się z krzykiem. Nie wiem, dlaczego ten sen tak mnie przeraził, ale z jakiegoś nieznanego mi powodu bałam się go.
   Wtedy drzwi do mojego pokoju gwałtownie się otworzyły. Nie spodziewałam się, że ktoś przyjdzie. Już od jakiegoś czasu nikt nie wpada do mnie do pokoju, gdy budzę się z krzykiem. Więc gdy we framudze stanął chłopak, zrobiło mi się trochę lepiej. To było dość miłe.
   - Wszystko okay? - spytał mnie blondyn, wchodząc głębiej do pokoju. Słyszałam napięcie w jego głosie.
   - Okay - odpowiedziałam, starając się wyrównać oddech. Ciekawiło mnie, dlaczego przyszedł. Może dlatego, że jego pokój był najbliżej? A może się martwił, mimo że wszyscy inni przestali się przejmować moimi koszmarami? Może mu się tak nudziło, że musiał coś zrobić, a mój krzyk był jego pewnego rodzaju wybawieniem? Chyba nigdy się tego nie dowiem, bo jakoś wątpię, żebym miała znowu tyle odwagi, by zapytać. Ostatnio zrobiłam się trochę bardziej nieśmiała, cofałam się do poprzednich etapów. Chciałam iść dalej, wyżej, ale to chyba nie było dla mnie. Tkwiłam w martwym punkcie. Może na chwilkę udało mi się ruszyć z miejsca, ale nie trwało to długo.
   - To dobrze - chłopak zawrócił i już trzymał klamkę drzwi.
   - Ross! - zatrzymałam go, nim zdążyłam ugryźć się w język. Blondyn odwrócił się. Patrzył przez chwilę na mnie, a gdy nie miałam odwagi się odezwać, zapytał:
   - Tak?
   - Czy ty... Ty... Mógłbyś... - nie mogłam tego z siebie wydusić, gdy w ciemności patrzyłam w jego oczy. - Zostaniesz ze mną? - wyrzuciłam w końcu, wpatrując się w dłonie.
   Ross nic nie odpowiedział. Po prostu podszedł do mnie, a ja zrobiłam mu miejsce. Chłopak cicho wsunął się pod kołdrę tuż obok. Mimo woli wtuliłam się w jego ciepłą pierś. Ross głaskał mnie delikatnie po plecach, aż w końcu zasnęłam.




   Gdy się obudziłam, Ross dalej spał. Trochę rozwalił się na łóżku: mnie przycisnął do ściany, a jego ramię wylądowało u mnie na brzuchu, ale starałam się zostawić to bez komentarza, wręcz chciało mi się śmiać. Szybko się przebrałam i wyszłam z pokoju. W głębi domu życie spokojnie płynęło w porannym rytmie. Stormie robiła śniadanie, Mark właśnie wychodził, Riker pomagał Rydel ustawiać talerze na stole, a Ell uważnie ich przy tym obserwował, rozłożony na kanapie. Jedynie Rocky'ego nie było.
   Po chwili wahania postanowiłam dołączyć do Ratliff'a. Mam nadzieję, że zrozumieją moją niemoc do pomocy dzisiaj. Przysiadłam obok jego nóg, a on momentalnie przeniósł swoją uwagę na mnie.
   - Chciałam cię przeprosić - powiedziałam od razu. Jakby on zaczął mówić pierwszy, albo ja za chwilę, to nie odważyłabym się go przeprosić. - Nie powinnam się tak zachować, ale... Miałam ciężki dzień i tyle.
   - Jasne, rozumiem - Ell ciężko podniósł się do pozycji siedzącej. Z jednej strony nie chciałam się usprawiedliwiać, bo zdawałam sobie sprawę, że to często jest irytujące, a czasem nawet żałosne, ale z drugiej strony, mówiłam prawdę i... po prostu chciałam, żeby chłopak to zrozumiał.
   - Uważaj, bo znowu zrobisz coś, za co będziesz przepraszać - zabolało. Jakby ktoś za mnie robił kreski na ręce. Gdyby tylko! Na całym ciele. I w sercu. Tak, najwięcej w sercu. - Chociaż wiesz... I tak to zrobisz. I później jeszcze raz. Chyba powinniśmy się do tego przyzwyczaić.
   - Rocky! - Rydel była mocno zdenerwowana. Popchnęła chłopaka do kuchni i zamknęła drzwi. Słyszałam jakieś niewyraźne krzyki. Wstałam i szybko zniknęłam za szklanymi drzwiami prowadzącymi na taras.
   Dzisiejszy dzień był dość ciepły, ale trochę wiało. Nie przywiązałam jednak do pogody dużo uwagi. Usiadłam na skraju basenu i umoczyłam palec w wodzie. Ciepła. Idealna na kąpiel. Nie chciałam jednak wchodzić do środka żeby się przebrać w strój. Ograniczałam ryzyko spotkania z Rocky'm do minimum. Tym samym nie mogłam wskoczyć do basenu, chociaż takie małe odwrócenie uwagi od tych zdarzeń by mi się przydało.
   Ktoś położył rękę na moim ramieniu i aż podskoczyłam. Ratliff usiadł obok, lecz nic nie mówił. Po kilkuminutowej ciszy, w końcu się odezwał:
   - Nie przejmuj się nim. To palant - stwierdził chłopak. Zaskoczył mnie.
   - I twój przyjaciel, jeśli dobrze pamiętam.
   - Z lupą by go człowiek nie poznał... Bardzo się zmienił. To chyba przez wasze zerwanie i twoją ciążę.
   - Wcześniej było lepiej, gdy zerwaliśmy - zauważyłam.
   - Wcześniej cierpiał. Teraz jest zdenerwowany. Nie wiem, dlaczego - Ratliff westchnął ciężko, w tym samym momencie, co ja. Podejrzewałam, że on też to trochę przeżywa. W końcu Rocky to jego najlepszy przyjaciel, rozumieją się bez słowa. - Jak już mówiłem, może to przez tą ciążę.
   - Nie wiem, co mam robić... - wyznałam szczerze. Przy Ell'u czułam się swobodniej, niż przy Rydel. Traktowałam go jak takiego dobrego przyjaciela. Jakbyśmy znali się od zawsze. - Wszystko się skomplikowało.
   - Jak zwykle skończy się happy end'em.
   - Myślisz?
   - Ja to wiem - Ratliff delikatnie uniósł kąciki ust. - A teraz... - nie dokończył. Zamiast tego popchnął mnie, a ja z pluskiem wpadłam do ciepłej wody. Wypłynęłam i głęboko zaczerpnęłam powietrze.
   - Będzie zemsta! - krzyknęłam i zaczęłam chlapać wodą bruneta, który z krzykiem uciekał coraz dalej, aż w końcu znalazł się po za zasięgiem ostrzału. - Chodź tu! To nie fair! - wtedy Ratliff wylądował tuż obok, ochlapując wodą wszystko dookoła, przez swój skok. Zaczęłam się szaleńczo śmiać, chłopak razem ze mną. Po chwili zanurkował i wciągnął mnie za nogi pod wodę. Widziałam uśmiechniętą twarz bruneta, gdy płynęliśmy na drugą stronę basenu. Brakowało mi takiej chwili. Takiego odbicia od rzeczywistości, pójścia w górę nad te wszystkie problemy.
   Nie trwało to jednak długo, bo gdy się wynurzyłam brunet stał przy krawędzi i patrzał na nas z bólem. Brunet patrzył w moje oczy, w których od razu pojawiły się łzy. Tak bardzo ich nie chciałam. Patrzyliśmy tak na siebie przez kilka sekund, które trwały dla mnie jak mała, przepełniona moim smutkiem i cierpieniem, a chłopaka złością wieczność.
   Cóż... Wszystko, co leci w górę musi kiedyś spaść w dół, a ta chwila była uderzeniem w ziemię.


______________________

Wesołych Świąt Koty! ;*
Proszę was, żebyście przeczytali tę notkę do końca. 
Więc tak: na wstępie przepraszam, bo chciałam dodać rozdział wcześniej, ale mi się nie zapisał i musiałam pisać go od początku. Podoba mi się, nie wiem jak wam, czego bardzo chciałabym się dowiedzieć więc wiecie - komentarze mile widziane ;) 

Teraz chciałabym życzyć wam Wesołych Świąt, bo nie wiem, czy będzie rozdział przed świętami, więc wolę zrobić to już teraz. 
Więc... Wesołych Świąt wszystkim! Bo Once again the world is filled with laughter...! Święta to wyjątkowy czas, który osobiście uwielbiam, ale tylko wtedy, gdy jest spędzany w gronie najbliższych, nie, gdy zjeżdża się 6747847278154200457 osób... Więc życzę wam wspaniałych chwil i wymarzonych prezentów oraz śniegu bo nie wiem jak wy, ale I'm dreaming of a white Christmas... W każdym razie (przepraszam, nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, szczególnie świątecznych...) obyście miło spędzili święta, obejrzeli Kevina, którego chyba wszyscy znają na pamięć i korzystali z tej świątecznej przerwy, bo zaraz znowu szkoła, wczesne wstawanie i lekcje, a teraz mamy czas, żeby od tego odpocząć ^^ I do napisania koty ;* 


4 komentarze:

  1. podobają mi się relację między Ellingtonem i Nelly. Ciekawe, czy coś z tego wyniknie w późniejszych częściach... czekam na nex! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny :) Tobie również życzę Wesołych Świąt i wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdzial po prostu genialny (chyab zreszta jak zawsze ;*) i mimo ze nie zawsze komentuje, wiedz ze czytam zawsze ;)
    Tobie tez zycze Wesolych Swiat, szalonego Sylwka i sniegu, a takze wymarzonych prezentow i magicznej atmosfery ;*
    przepraszam za ewentualne bledy w moim krotkim komentarzu i za brak polskich znakow, ale pisze z telefonu :)
    Zapraszam do siebie story-about-r5.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział świetny! Wczoraj weszłam na twojego bloga i czytałam wszystko od początku do chyba 4 nad ranem, ale co tam jest wolne! :D Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku. I zapraszam do siebie na http://suzi-l.blogspot.com.

    OdpowiedzUsuń