wtorek, 23 czerwca 2015

ROZDZIAŁ 34 - W MOJEJ GŁOWIE SZALAŁA PRAWDZIWA BURZA






    Park zalany był słońcem, gdy wbiegłam do niego w sportowych ciuchach, licząc na odrobinę ochłody. Zaczęłam biegać, by trochę się zresetować. To chyba dobra decyzja - gdy się nakręcę, potrafię biegać kilka godzin z małymi przerwami, ignorując ból, który i tak mniejszy jest niż ten psychiczny. Nie mam szybkiego tempa, ale bieg mnie uspokaja, a gdy wracam do domu, jestem tak wykończona, że jedyne co robię, to biorę prysznic i padam na łóżko. 
   Moją uwagę przyciągnęły dwie pary. Jedna z nich siedziała na ławce i wyraźnie się o coś kłócili. Widać to było po ich ruchach ciała, nerwowym rozglądaniu i mocnej gestykulacji. 
   Druga była zupełnie inna - spacerowali spokojnie trzymając się za ręce. Nie rozmawiali, ale wiedziałam, że znaczy to dla nich więcej, niż wszystkie słowa. Znałam to uczucie. 
   O zgrozo! Dlaczego zaczęły mnie interesować związki innych, gdy sama nie potrafię poradzić sobie ze swoim? 
   O ile on w ogóle istnieje.
   - Skąd mam sobie kogoś nagle wytrzasnąć? Fajni chłopacy nie spadają tak nagle z nieba... - mruknęłam do siebie pod nosem, zawiązując buta oparta o ławkę w parku, znów zerkając na spacerujących.
   - Niestety, ale możemy powiedzieć to samo - ktoś nachylił się nade mną i aż podskoczyłam. Znałam ten głos. Ale to nie możliwe... 
   Nie. Proszę, tylko nie to!
   - Peter? - odwróciłam głowę i wtedy go zobaczyłam.
   Był pochylony nade mną, przez co zdawał się niższy, lecz gdy tylko się wyprostował, sięgałam mu do ramienia. Jego oczy zasłoniły ciemne pasemka włosów, które szybko odgarnął do tyłu. Znów przypominał mi miłego, godnego zaufania przyjaciela, za którego go uważałam.
   - Czego chcesz? - spytałam chłodno, krzyżując ręce na piersiach,na które bezwstydnie zerknął.
   - Niczego. Zobaczyłem cię, więc podszedłem - wzruszył ramionami.
   - Jasne. Śledzisz mnie?
   - Mam coś lepszego do roboty - Peter roześmiał się krótko, a w pasemkach jego włosów zatańczyły promienie słońca. - Ale przyznaję się, że podsłuchałem, co mówisz. Swoją drogą powinnaś to leczyć.
   Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam ścieżką w stronę chodnika. Francus szybko zrównał ze mną krok.
   - Żartowałem - szturchnął mnie lekko w ramię, a gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się szeroko. - Wracając... Jeśli szukasz chłopaka, jestem do wzięcia.
   - Tobie już podziękuję. Przekonałam się, że nie zasługujesz na żadną dziewczynę na tym świecie.
   - Przyznaję się, to prawda. Ale chcę się zmienić. Daj mi szansę - w jego głosie naprawdę usłyszałam skruchę. Zmrużyłam oczy, próbując zrozumieć, o co takiego mu chodzi.
   - Tacy jak ty nie zasługują na drugą szansę - odpowiedziałam po chwili.
   - Każdy zasługuje.
   - Każdy prócz ciebie - poprawiłam.
   - Daj mi udowodnić, że się zmieniłem. Proszę! - Peter zatrzymał się gwałtownie i odwrócił mnie w swoją stronę, tak że musiałam spojrzeć mu w oczy.
   Błądziłam wzrokiem po jego twarzy, jakby chcąc się upewnić, czy nie żartuje. Jednak wyglądało na to, że bierze to całkiem serio i przez złe o nim myśli znów przebił mi się obraz dobrego, uśmiechniętego Petera. Może naprawdę sobie coś przemyślał i chce wszystko naprawić? Może powinnam mu trochę zaufać...
   Westchnęłam głęboko.
   - Żebym tego nie żałowała...
   - Nie będziesz - Peter uśmiechnął się szeroko i już po chwili go nie było.




   Co ja zrobiłam? Matko jaka ze mnie idiotka! Przecież on nie zasługuje na drugą szansę! Jest inny, zmienił się od czasu, gdy go poznałam. A może zawsze był dupkiem ale wcześniej tylko przede mną udawał... Nie powinnam była tego robić. 
   Błąd, błąd, błąd! Sama sobie rzucasz kłody pod nogi. Chciałaś wyjść na prostą, czy mi się tylko wydaje? 
    Ale gdy tylko na niego spojrzałam zobaczyłam poprzedniego Petera takiego, jakim go poznałam - dobrego, ciepłego, wspierającego mnie... Naprawdę wydawał mi się skruszony, ale... Co mnie podkusiło? On na to wszystko nie zasługuje! Powinien skończyć w więzieniu razem z Tally i resztą ekipy bazującej na dachu, wymyślającej jakieś durne zadania i handlujących narkotykami. Kilka lat za kratkami dobrze by mu zrobiło. Jak ja mogłam się tak łatwo dać?
   Ale myśl, że Rocky zobaczy mnie z innym chłopakiem napawała mnie jakąś dziwną satysfakcją. 
   Zachowywałam się jak kompletna szmata.
   Pamiętam, gdy to ja byłam zła i zazdrosna, gdy widziałam go z Tally. Ale czy nie wyrządziliśmy już sobie za dużo krzywd? Tak, komplikuj to dalej, zaplącz się w tym i uduś, tak będzie najlepiej. 
    No i gdy dalej będziecie zachowywać się jak dzieci z podstawówki i zamiast pogadać to będziecie tylko milczeć to prędzej czy później skończy się na niczym. 
   Popchnęłam drzwi wejściowe domu mojej mamy. Były jak zwykle otwarte. Na szczęście nie zastałam Mag w kuchni, w której było w miarę ogarnięte, tak, jak ją prosiłam. Z zadowoleniem stwierdziłam, że kuchnia wygląda w miarę dobrze, zostało jedynie kilka butelek przy koszu i potworna, cuchnąca plama na ścianie, której nie dało się zmyć. 
   Musiałyśmy wyjść na prostą. Obie.
   - Mag? 
   Gdy nie usłyszałam odpowiedzi, ruszyłam do łazienki, w której jej nie było, a później do sypialni. Znalazłam ją śpiącą na łóżku. Nie chcąc jej budzić, cicho wyszłam i powoli zamknęłam za sobą drzwi. Zaczęłam sprzątać w innych częściach domu. Wyrzuciłam wszystkie puste i pełne butelki do dużego worka, umyłam dokładnie blat w kuchni, sprzątnęłam w salonie. Dokładnie wtedy usłyszałam za sobą kroki i już po chwili Mag się odezwała. 
   - Kiedy przyszłaś? - po głosie słyszałam, że była zmęczona, a jej wygląd tylko to podkreślił - zmierzwione włosy, podkrążone oczy... 
   - Nie dawno. Nie chciałam cię budzić. 
   - Mogłaś to zrobić, bo musimy pogadać - odparła Mag, siadając na krześle przy stole i pokazując, bym zrobiła to samo. W głębi duszy denerwowałam się, jednak nie chciałam dać tego po sobie poznać. Z obojętnym wyrazem twarzy zajęłam miejsce na przeciwko i czekałam. 
   - Więc? - spytałam, gdy Mag się nie odzywała
   - Rozmawiałam dzisiaj z moją przyjaciółką z Seattle - Mag zaczęła powoli, a ja od razu wyczułam, że chodzi o jakąś większą, ważniejszą sprawę. - Nasz kontakt na jakiś czas się urwał, ale...
   - O co chodzi? - przerwałam jej, czując, że specjalnie idzie okrężną drogą. 
   - Potrzebuję jakiejś zmiany, czegoś nowego, co pozwoli mi wrócić do życia. Sama wiesz, że to dobry sposób. Diametralnie coś zmienić. Dlatego doszłyśmy do wniosku, że przeprowadzę się do niej, do Seattle.
   Powiedziała to tak szybko, że myślałam, że się przesłyszałam. Splotłam palce, by ukryć ich drżenie. Myśli powoli zaczęły wirować, coraz bardziej się rozpęczając. W mojej głowie szalała prawdziwa burza, a ja czekałam na grzmot. 
   - Myślę, że najlepiej by było, gdybyś pojechała ze mną. 
   Grzmot. 
   - Dlaczego? - tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić. W gardle stanęła mi wielka gula. Znów to samo. Dlaczego mi to robi? Nie rozumie, że to boli? Mam swoje życie i też mam prawo podejmować taką decyzję. 
   - Bo jesteś moją córką. I tak powinno być - Mag mówiła z takim spokojem, że aż zapomniałam, że chwilę wcześniej leżała w łóżku wydychając z siebie resztki alkoholu. 
   - A ty jesteś moją mamą. Powinnaś myśleć też o mnie, a tą decyzję powinnyśmy podjąć razem - starałam się, by mój głos nie zabrzmiał chłodno, lecz kiepsko mi to wyszło. 
   - Gdy rozmawiałyśmy, sama mówiłaś, że muszę stanąć na nogi. Czuję, że to jest ten sposób. 
   - Ja też muszę stanąć na nogi, wiesz? Bo ciągle nie mogę się na nich utrzymać! Ale ty się tym nie zainteresowałaś. Siedziałaś tutaj, popijając wódkę, rozpamiętując przeszłość i mając mnie gdzieś. Sarah... Twoja kochana córeczka ode... - przerwałam, starając się uspokoić drżenie głosu i powstrzymać łzy napływające mi do oczu. Sarah nie odeszła. - Umarła. Ale ciągle byłam jeszcze ja, która też potrzebowała wsparcia, a nie uzyskała go od własnej matki. 
   Mag chwilę mierzyła mnie wzrokiem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. 
   - To bez znaczenia - odezwała się w końcu, a jej chłodny głos przyprawił mnie o dreszcze. 
   - Mam dziewiętnaście lat. Nie możesz mnie do niczego zmusić, sama o sobie decyduję.  
   - Pojedziesz ze mną, czy ci się to podoba czy nie. Jesteś moją córką i...
   - Może jestem twoją córką, ale ty nigdy nie byłaś moją matką.
   Gdy tylko to powiedziałam, od razu pożałowałam tych słów, ale zostały już wypowiedziane i nie istniała żadna magiczna moc, która mogłaby to zmienić. Odwróciłam wzrok, nie chcąc spojrzeć Mag w oczy. Patrzyłam na wszystko, tylko nie na nią. Nie potrafiłam. Nie mogłam. Byłam... Zachowała się okropnie, wiedziałam o tym. Miałam w sobie trochę kultury, szacunku, a nawet pokory, żeby to wiedzieć. Czułam kłębiący się we mnie wstyd, ale nad nim i tak dominowała złość. 
   A złość to potworna kobieta, która nie zna takich słów jak kultura, pokora, czy szacunek. Jest bezwzględna, niszczycielska, jest jak pasożyt. Gdy zapuści w tobie korzenie nie można jej do końca wyrwać. No i złość lubi chodzić w parze z nienawiścią i czymś jeszcze gorszym - cierpieniem, którego miałam już dość, cierpieniem, które wypychałam za drzwi, a ono zapierało się rękami i nogami i ciągle się o mnie upominało. Chciałabym móc w końcu zamknąć ten rozdział w swoim życiu i przejść do następnego, ale tak się po prostu nie dało. Musiałam cierpliwie przeczekać i wysłuchać ględzenia cierpienia. 
  - Dobrze. Jak sobie chcesz - Mag mocno zacisnęła zęby. 
   Gdy szłam do wyjścia, usłyszałam za sobą chrobot otwieranej butelki, lecz teraz zupełnie mnie to nie obchodziło. 


__________________________________________

Cześć, koty!
Więc tak - rozdział trochę zagmatwany, wiem, ale mam nadzieję, że jakiś w nim sens jest. W końcu wakacje! Postaram się zaglądać tutaj trochę częściej, bo w końcu wolne i więcej czasu na pisanie. I na razie to tyle. Trzymajcie się cieplutko!