czwartek, 15 października 2015

ROZDZIAŁ 36 - TERAZ MAM SZANSĘ





   - Mag wyjeżdża - odważyłam się w końcu powiedzieć po setnym pytaniu, czy wszystko w porządku i tysięcznym smutnym spojrzeniu, rzucanym w moją stronę przez Rydel. Odsunęłam się od dziewczyny właśnie z tego powodu - swoim współczuciem bardzo mnie przygnębiała, a ja potrzebowałam kogoś takiego jak Ell. Kogoś, kto potrafi mnie zrozumieć i postawić się w mojej sytuacji. Rozśmieszyć. Odwrócić uwagę od tego, co jest.
   Ale nadal uwielbiałam Rydel i te nasze rozmowy. Była rozgadana i idealnie dobierała słowa. Nic nie zmieni naszej przyjaźni, żaden odstęp czasu, czy dłuższa chwila milczenia. Delly się nie zmieniała. Była bezpieczną przystanią, do której mogłam wrócić, gdy potrzebowałam rady.
  - Ona chce, żebym pojechała z nią - postanowiłam pominąć na razie moje spotkanie z Peterem. Była to świeża rana, której wolałam nie rozdrapać. Od dłuższego czasu Rydel nic nie mówiła o Peterze. A może chciała, tylko ja byłam tak zajęta sobą, że nie słuchałam.
   Samolub ze mnie.
   - A co ty na to? - Rydel nie wydawała się zaskoczona. Zupełnie jakby się tego spodziewała.
   - Odmówiłam. Przez to się pokłóciłyśmy. Nie chcę się z wami rozstawać. Z nią też nie, ale... Nie wiem, co mam myśleć, co robić. To skomplikowane. Przez całe życie mnie okłamywała, a teraz chce mnie rozdzielić z wami, czego z resztą też już wcześniej próbowała, żebym nie dowiedziała się niczego od Marka o ojcu. Czasem sobie myślę, że gdyby nie to, co zrobiła, moje życie byłoby o wiele bardziej spokojniejsze. Kocham ją, ale... jest niby moją mamą, a ja w ogóle tego nie czuję - słowa niekontrolowanie się ze mnie wylewały. - Zresztą ona i tak bardziej interesuje się moją siostrą, która już nie żyje. Może zabrzmię zazdrośnie, ale ciągle dla niej liczy się tylko Sarah.
   - Nie potrafi zapomnieć - stwierdziła Rydel, wzruszając ramionami jakby było to coś zupełnie normalnego.
   - Jak możesz podchodzić do tego tak... Lekko? - w moim głosie można było wyczuć irytację.
   - Nie myśl sobie, że mnie to nie obchodzi, bo obchodzi. Po prostu... Czuję, że tak jest. Oddając ciebie musiała mieć powód. Sarah zajmowała u niej pierwsze miejsce, bo spędziła z nią większość czasu. Po za nią nie miała przy sobie nikogo. Nie może przyjąć do wiadomości, że jej nie ma.
   - Nie rozumiem... Co chcesz przez to powiedzieć?
   - Prześladują ją wspomnienia o ludziach, a to najgorsze dla psychiki. Gorsze niż duchy, czy jakiekolwiek koszmary. Chce wyjechać, żeby się obronić.
   Przez chwilę stałyśmy w ciszy. Ja zastanawiałam się nad słowami Rydel, a ona składała i wkładała do szafy wyprane ciuchy, bardzo się na tym skupiając.
   - Pewnie masz rację... - westchnęłam.
   - Wiem, że ciężko ci się z tym pogodzić, ale im szybciej to zrobisz, tym mniej będziesz cierpiała - widziałam, że Rydel wyraźnie się waha, czy powiedzieć mi coś, czy nie. Na jej twarzy malowały się przeróżne emocje. - Mag ma dobry pomysł. Zmiana otoczenia może być bardzo korzystna. Myślę...
   - Co?
   - Tylko nie bądź na mnie zła, dobrze? - Rydel zamknęła oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrą decyzją jest powiedzenie mi tego, co chciała. - Pamiętaj, że się przyjaźnimy, a ja... Chcę dla ciebie dobrze, okey?
   Skinęłam głową, czekając na dalsze słowa dziewczyny.
   - Powinnaś się zastanowić, czy nie pojechać z Mag.
   Już miałam zaprotestować, ale Rydel nie dała dojść mi do słowa.
   - Wiem, że masz tu życie. Rocky'ego i Rossa, na których ci zależy, nawet gdy nie do końca chcesz się do tego przyznać, lub nic się z nimi nie układa, unikacie się, czy rzucacie do gardeł. Może z Rossem już nic was szczególnego nie łączy, ale za to Rocky... On dalej siedzi ci w głowie, a mi ciężko patrzeć, jak się wzajemnie ranicie i cierpicie ze swojego powodu. To zupełnie nie fair, że tak wam się nie układa. To, w jaki sposób na ciebie patrzy, jak się dzięki tobie zmienił... Wszystko widzę - Delly unikała patrzenia na mnie. - Masz tutaj Ratliffa, z którym się mocno przyjaźnisz, tak samo mnie i Rikera. Tu masz wspomnienia związane z Sarah. Z nami. Rozumiem.
   Zobaczyłam, że w oczach Rydel pojawiają się łzy, tak samo, jak w moich. Słone krople popłynęły mi po policzkach. Mimo że wcześniej rosła we mnie złość na słowa Rydel, teraz momentalnie wyparowała. Może nie rozmawiałam często z Delly, ale ona miała mnie ciągle na oku, przejrzała mnie na wylot, wiedziała wszystko, co tak bardzo chciałam ukryć, zamaskować, do czego czasem nie chciałam się przyznać. Czasem jej unikałam, ale ona ciągle czekała, obserwowała i była w tym naprawdę dobra.
   - Tylko... Nie zasługujesz na to, żeby tak cierpieć. Odkąd cię poznaliśmy wszystko się zmieniło i ty też. Ale to, co się stało, żebyś była taka, jaka jesteś teraz było okropne i czuję, że to nasza wina. Nie chcę żebyś dalej się tak męczyła. Żebyś dalej się cięła. Wiem o tym i wcale mi się to nie podoba, ale wolałam nic nie mówić, bo wiedziałam, że jesteś na tyle rozsądna, że nie zrobisz sobie nic. Jesteś moją przyjaciółką, kocham cię, jak siostrę, mimo że nigdy nie byłyśmy aż tak blisko siebie, jak teraz jesteś z Ellem... - głos przyjaciółki się załamał, a moje serce się ścisnęło. W gardle stanęła gula, której nic nie chciało przepchnąć dalej.
   - Nie mów tak - odezwałam się, pociągając nosem. - Zawsze byłaś dla mnie jak siostra, a ja... Nie chcę was zostawiać.  To nie wasza wina. To ja popełniam błędy, za które muszę płacić. Należy mi się - spojrzałam na przepełnione łzami oczy Rydel, a serce jeszcze mocniej mi się ścisnęło.
   - To wszystko nie powinno się tak potoczyć... - Delly otarła mokrą twarz wierzchem dłoni. - Dalej w to nie wierzę.
   - Ja też nie... Czasami mam wrażenie, że oglądam coś oczami kogoś innego, albo tylko słucham, jak ktoś opowiada mi o swoim życiu, a to wszystko ja... to wszystko jest moje...
   - Zastanów się nad tym. Proszę.
   Na samą myśli, że mogę nawet rozważać opuszczenie Lynch'ów robiło mi się słabo. Byli jedynymi bliskimi mi ludźmi, na których mimo wszystko mogłam polegać. Na których mi zależało. Którzy byli ze mną, nawet wtedy, gdy tego nie chciałam. Których pokochałam, dla których się otworzyłam.
   I teraz przez swoje błędy miałam ich opuścić.
   Nie. Nie mogę na to pozwolić.
   - Jesteś wyjątkowa. Nie zmarnuj swojego życia. 
  


   Chłodny wiatr orzeźwiał mnie, gdy poszłam wieczorem na przebieżkę. Wybrałam nietypową drogę - przez środek miasta. Zrobiłam to zupełnie przypadkowo, ale po minięciu kilku sklepów zaczęłam podejrzewać, że to moja podświadomość mnie do tego namówiła. Minęłam miejsca, które odwiedziłam ze swoją siostrą, zaraz po tym, jak przyjechałam do LA. Nie wiedziałam jeszcze, że Sarah to moja siostra. Brałam ją za kuzynkę, a Mag za ciocię. Przebiegłam również obok zaułka, w którym Riker przypadkowo uderzył mnie drzwiami w głowę. Tak naprawdę tak się poznaliśmy. Przypadkiem przez wypadek. Ale to było dobre. Zbieg okoliczności, spełnienie marzeń. Minęłam sklep z przeróżnymi rzeczami, w którym kupił mi Rocky pluszowego pingwina i zatrzymała się nawet na chwilę w kawiarni, przed którą natrafiłam na Petera i kilku jego znajomych, którzy jakiś czas później trafili do więzienia. Obok niej była uliczka z wejściem na dach jednego z budynków, na którym odbywały się ich  pijackie spotkania.
   O dziwo wspominanie nie bolało. Chyba nawet tego mi brakowało - przypomnienia sobie początku mojej "historii", paru lepszych i gorszych chwil, tego wszystkiego, co doprowadziło mnie do kolejnych problemów, co doprowadziło mnie tutaj.
   I - chociaż nie chciałam tego przyznać - Rydel mogła mieć rację. Może mój pobyt tutaj trwał za długo? Może czas coś zmienić? Odciąć się. Odważyć się zamknąć rozdział, o czym tak bardzo marzyłam, lecz czego się tak mocno bałam i rozpocząć nowy? Na początku będzie ciężko, będę tęskniła, pamiętała, wspominała, ale czy z czasem nie będzie lepiej? Teraz mam szansę. I wykorzystam ją.

_______________________________________________

No witam, witam :)
Tydzień siedziałam i myślałam, aż w końcu mnie natchnęło - i oto macie! Może jest trochę zagmatwany, ale myślę, że zrozumiecie.
Powoooooli zmierzamy ku końcowi, ale na szczęście (albo niestety, jak kto woli) jeszcze kilka rozdziałów czeka. Mam nadzieję, że nie straciłam formy po tej przerwie... Ale to już wam oceniać, nie mi. Także zostawiajcie po sobie jakieś ślady. I do usłyszenia niebawem ^^ 


niedziela, 4 października 2015

ROZDZIAŁ 35 - ZNÓW POCZUŁAM SIĘ POTRZEBNA





   Moje życie było... pokręcone.
   To tylko takie delikatne określenie.
   Raz było głębokie, mające w sobie jakiś blask, innym razem bladnące, lub puste i bezdenne. Otaczało mnie z każdej strony, przygniatało, dusiło, a czasami delikatnie obejmowało swoimi ramionami. Trzymało mnie zbyt mocno, a ja byłam za słaba, żeby odgonić się od jej uścisku.
   A może po prostu się bałam.
   I gdy zdawało mi się, że już prawie jestem u celu, życie szczerzyło zęby i z okropnym uśmiechem mówiło: jeszcze nie.



   - Mam problem - Riker wypadł z kuchni, trzaskając drzwiami. Usiadł obok mnie na kanapie i schował twarz w dłonie. Był porządnie wyszykowany, tak samo jak ja. Niebieska dżinsowa koszula podkreślała jego ramiona, a czarne rurki ukazywały jego chude, lecz silne nogi. Biła od niego przyjemna woń słodkich perfum, od której aż zakręciło mi się w głowie
   - Co się stało? Czekaj! Ja zgadnę. Chodzi o dziewczynę. 
   To było proste. Znałam to zdenerwowanie, tę chęć spodobania się i wzrok. Przynajmniej czegoś się nauczyłam - mogłam robić teraz za wróżkę. 
   - Tak! Jest taka jedna... Wystawiła mnie, gdy tylko zaproponowałem, żebyśmy poszli na podwójną randkę. 
   Musiałam się roześmiać, bo Riker spojrzał na mnie z huraganem w oczach. Jego wzrok był w stanie zniszczyć wszystko. Szybko przestałam się śmiać, bo nie chciałam być ofiarą tej katastrofy. 
   - To chyba normalne. Chciała zostać z tobą sama. Rozumiem ją. Też wolałabym spędzić czas sama z chłopakiem, niż jeszcze z jego przyjacielem i jego dziewczyną - obserwowałam blondyna, gdy ten podnosił się z kanapy. Zaczął nerwowo chodzić w kółko, a ja cały czas podążałam za nim wzrokiem.
   - Ona... Nie rozumiem tego! 
   - Po prostu do niej zadzwoń i zaproś ją na randkę. Podkreśl tylko, że pójdziecie we dwójkę. I tyle. Masz szansę się trochę rozerwać. Kiedy ostatni raz byłeś na randce?
   Riker spojrzał na mnie już trochę łagodniej. 
   - To nie ma sensu...
   - Ma sens! - gdy tylko to powiedziałam, coś przyszło mi do głowy. - A może ty się boisz zostać z nią sam? Boisz się, że sobie nie poradzisz. Przyznaj się, kiedy ostatni raz byłeś na randce  s a m? 
   Trafiłam w czuły punkt. Doskonale o tym wiedziałam i Riker też. Posłał mi krótkie spojrzenie, odwrócił się i pognał do swojego pokoju. Chciałam iść za nim, jednak szybko odpuściłam. Wolałam nie pogarszać sprawy. 
   Nel, ale z ciebie idiotka! Mogłaś podejść do niego bardziej delikatnie, niż lecieć prosto z mostu! 
   Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja, wyrwana z zamyślenia, poszłam otworzyć. Moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Peter. Nie zdążyłam do niego zadzwonić. Ubrany był w szare spodnie, czarną koszulkę opinającą jego muskularne ciało i ciężką, skórzaną kurtkę. Na nogach miał tradycyjne czarne trampki. Zobaczyłam swoją bladą, zmęczoną twarz w odbiciu jego lustrzanek spoczywających mu na nosie. Musiałam przyznać, że wyglądał nieźle.
   Razem byliśmy jak piękna i bestia. A właściwie piękny, bo to ja byłam koszmarem. 
   - Gotowa?
   Szybko wertowałam strony własnego umysły, szukając jakiejś dobrej wymówki. 
   - Przepraszam, ale chyba nic z tego nie będzie. Riker jest trochę podłamany... Musimy to odwołać - powiedziałam, próbując dojrzeć jego oczy za szkłami.
    Na twarz wypłynął mu łobuzerski uśmiech, na który pewnie nie jedna dziewczyna dostałaby palpitacji serca. Ale nie ja. Wzniosłam wokół siebie wysoki mur i zostawiłam Petera na zewnątrz. Raz już mnie zawiódł, a ja nie miałam zamiaru użerać się z nim znowu. I tak wystarczająco komplikuje sobie życie. Może moje wewnętrzne ja uważa, że jest za proste i dlatego kusi mnie na rzeczy, których normalnie bym nie zrobiła, ani nie powiedziała. No cóż, jedno było pewne - kompletnie się z nią nie zgadzałam. 
   - Weź przestań. Przecież nic takiego się nie stanie. 
   - Sama nie wiem. Chyba powinnam zostać i...
   - Riker da sobie radę sam. To duży chłopiec. Potrafi o siebie zadbać - jego słowa trochę mnie zabolały, ale w głębi duszy wiedziałam, że ma rację. - Będziemy mogli na spokojnie porozmawiać. To chyba nie jest nic złego.
   - Nie wiem, biorąc pod uwagę, że podrywałeś Rydel i udawałeś mojego przyjaciela, żeby... No właśnie. Właściwie po co to robiłeś? - znowu poczułam gniew, zarówno na Petera, że tak się zachowywał, jak i na siebie, że zgodziłam się na spotkanie.
   - Porozmawiamy, ale czy musimy tutaj? 
   - No dobra - westchnęłam, przyznając mu trochę racji, a jednocześnie znowu zaczęłam się zastanawiać, po co go zaprosiłam, ale było za późno żeby się z tego wycofać. 
    Wieczór był przyjemny - ciepły, ale nie suchy. Powietrze było wilgotne i ciężkie, charakterystyczne dla burzy. Szliśmy przez miasto w ciszy ale zupełnie mi ona nie przeszkadzała. Ostatnio ja i cisza byłyśmy dobrymi przyjaciółkami. Chowałam się w niej przed wszystkim i wszystkimi, a ona swoim milczeniem mnie pocieszała i brała w ramiona. Przypominała mi dawne życie, gdy siedziałam z nosem w książce, zawstydzona, nieśmiała, bez żadnych problemów i gdy ciągle bazgrałam coś w swoim notesie. Teraz nawet nie wiem, gdzie on jest. 
   W końcu weszliśmy do jednej z restauracji z dala od centrum miasta. O dziwo było w niej mnóstwo ludzi. Już zapomniałam, kiedy ostatni raz jadłam na mieście. 
   Zajęliśmy wolny stolik i zamówiliśmy jedzenie. 
   - Dlaczego tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać? - odezwałam się w końcu. 
   - Żeby ci udowodnić, że się zmieniłem. Już mówiłem. 
   - I to jeden jedyny powód? A co z twoją grupą z dachu? Zostawili cię? - nie chciałam, żeby mój głos zabrzmiał aż tak chłodno. 
   - Jeśli mam być szczery to większość trafiła za kraty. I to ja ich zostawiłem - o dziwo Peter się uśmiechał. 
   - Ty też powinieneś tam trafić - przypomniałam sobie swoje poprzednie rozmyślania. 
   - Nie dajesz mi szansy. 
   - Może dlatego, że na nią nie zasługujesz, już mówiłam. Nawet nie wiem dlaczego zgodziłam się na spotkanie. 
   - Zadziałał mój urok osobisty, to normalne - Peter pochylił się do mnie i znalazł się bliżej, niż bym sobie tego życzyła. - Tak, jak wtedy. 
   Miałam ochotę mu przyłożyć.
   - Dajesz mi jeszcze więcej powodów, bym sobie stąd poszła.
   - Brakowało mi cię - Peter odsunął się z powrotem na miejsce. Zdziwiona uniosłam brwi. 
   - Ironia, bo ja nawet cieszyłam się z braku kolejnych problemów. 
   Halo, złości! Może już byś sobie poszła i powiedziała, że potrzebuję twojego kolegę. Jak on tam miał? Dystans? 
   - Zmieniłaś się - odezwał się Peter po chwili ciszy, podczas której mierzył mnie wzrokiem. - I nie mówię tu o wyglądzie, chociaż pod tym względem też się zmieniłaś. Twój charakter... Jesteś bardziej zadziorna, ale to dobrze. Nie daj sobie wejść na głowę. 
   - Dzięki za twoje życiowe rady, ale bez nich jakoś dawałam sobie radę, serio... 
   - Jesteś tego pewna?
   - Tak. 
   Nie. 



   - I? - spytał Ross, gdy tylko weszłam do domu. 
   - Co? - rzuciłam torebkę na ziemię i zajęłam się zdejmowaniem butów. 
   - Jak z Peterem? Czego chciał? - w głosie chłopaka wyczułam żal, ale jego oczy płonęły zazdrością. 
   - Niczego. Chciał żebym dała mu drugą szansę. Jest nienormalny. Po tym wszystkim, co się stało? 
   - Zostawił cię w tym najważniejszym momencie. 
   - Nawet nie oto chodzi. Zawsze był tylko kolegą, ale to zabolało, że nie potrafił zachować się jak facet - Nie tylko on - dodałam w myślach. - Oczywiście ja też nie jestem bez winy. Zachowałam się jak... 
   - Nie ważne. Nie pamiętałaś niczego. Nas. Jego. Miałaś...
   - Nie usprawiedliwiaj mnie - przerwałam mu. - Byłam głupia, nie słuchałam siebie tylko tego, co mówiła mi jakaś pusta laska...
   - On cię oszukał, odesłał do Miami - wiedziałam, że było to dawno, ale nawet po tak długim czasie na słowa Rossa łzy napłynęły mi do oczu. Chłopak na ten widok wziął mnie w ramiona. Zrobiło mi się ciepło na duszy, bo znów poczułam się potrzebna. 



   - Możemy pogadać? - ranek był dość chłodny, gdy wstałam, żeby pójść pobiegać. Zupełnie zaskoczył mnie głos chłopaka, bo zwykle wszyscy o tej porze śpią. 
   - Jasne - nie wahałam się. Potrzebowałam rozmowy.
   Ratliff ruszył na taras, a ja posłusznie poszłam za nim. Usiedliśmy na ławce bujanej i chwilę wsłuchiwaliśmy się w odgłosy poranka.
   - Co jest? - przerwałam ciszę, kątem oka patrząc na chłopaka. Był jakby trochę przybity, coś go martwiło. Zaczęłam się niepokoić, a w głowie już miałam milion czarnych scenariuszy, co mogło się mu stać.
   - Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek postanowisz, to chcę żebyś wiedziała, że będziemy cię wspierać. Wszyscy chcieli, żebyś to usłyszała - Ell spojrzał na mnie i w tym momencie coś pękło w moim sercu, a w głowie zapaliła się czerwona lampka. Nie chciałam nieuniknionych zmian, o których już myśleli Lynch'owie.


___________________________________

Witam, witam :)
Co to się stało, że wróciłam do żywych? Humorek mi się poprawił. Jakoś ostatnio ciągle coś się działo, a tu nagle cisza i spokój. Postanowiłam więc, że skończę pisać tych kilka rozdziałów dla was.
Oczywiście mogłabym was teraz przeprosić, obiecać poprawę, ale nie oszukując się - będzie jak będzie, może coś się wydarzy i znowu nie będę miała głowy do pisania? Proszę tylko o cierpliwość.

I mam nadzieję, że w ziejących na blogu pustkach po tej nieobecności, ktoś tę prośbę w końcu odnajdzie ;)