czwartek, 4 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 25 - MAMY JESZCZE JEDNĄ SZANSĘ





  Gdy się obudziłam, dochodziło południe, a słońce już zdążyło nagrzać mój pokój do trzydziestu stopni.
  Gwałtownie otworzyłam oczy i od razu wstałam. Nie powinnam tak robić. Zawsze towarzyszą temu zawroty głowy i czarna kotara przed oczami, opuszczana, jak kurtyna w teatrze między granymi scenami. Stałam chwilę, aż moje ciało i umysł nie obudzi się w pełni i dopiero po jakimś zaczęłam się ubierać.
   Idąc do łazienki wiedziałam już, że jestem w domu sama. Nie było słychać grania telewizora, żadnego brzdękania na instrumencie, zero chrapania oraz żadnych rozmów. To było dziwne, przy takiej liczbie domowników.
   Mimo wszystko do drugiego pomieszczenia przemknęłam na paluszkach niczym pantera. Ostrożnie zatrzasnęłam za sobą drzwi, nie chcąc zakłócać tej błogiej ciszy. Była zbyt piękna.
   Postanowiłam, że, skoro jestem sama i nikt nie czeka w kolejce do łazienki, przywrócę się do należytego porządku. Wskoczyłam pod prysznic i z dwadzieścia minut stałam pod strumieniami ciepłej wody, zmywając z siebie brud, zmęczenie i stres. Gdy w końcu niechętnie wyszłam z kabiny, zawinęłam włosy w turban i zaczęłam się ubierać. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Tym czymś było moje odbicie w wysokim lustrze, w którym bez problemu cała się mieściłam. Konkretniej chodziło o moją figurę, coś mi nie pasowało.
   Podeszłam do lustra w samej bieliźnie i zaczęłam oglądać się dokładnie z każdej strony, pod każdym kontem.
   Mocno schudłam przez te wszystkie wydarzenia, mało jadłam... Mocno mi było widać żebra. Do tego moje policzki były zapadnięte, a skóra bardzo blada. Wyglądałam jak żywy trup.
   Tylko... Było coś jeszcze...
   Moja talia. Była mocniejsza, niż zwykle, biodra bardziej się odznaczyły.
   Po chwili do mnie dotarło dlaczego. To przez ten wypadek. Usunęli mi jedną parę żeber wolnych. Teraz wyglądałam trochę jak Barbie...
   - Nel, jesteś tam? - usłyszałam pukanie do drzwi. Aż podskoczyłam. Nie myślałam, że ktoś może przyjść.
   - Tak, już wychodzę - odpowiedziałam i rzuciłam się na ubrania. Szybko wciągnęłam je na siebie, odwinęłam włosy i rozczesałam je, po czym wzięłam się za suszenie. Poczekałam tylko, aż będą trochę wilgotne. Gdy wyszłam z łazienki, w domu dalej było cicho.
   Skierowałam się do kuchni, w celu zrobienia sobie śniadania. Po drodze zajrzałam jednak jeszcze do pokoiku muzycznego i biura, przeszłam przez salon. Pusto. To dziwne.
   Zrobiłam sobie tosta i skierowałam się do salonu na kanapę, ale wtedy w oknie wychodzącym na ogród dostrzegłam blondyna.
   - Myślałam, że nikogo nie ma - rzuciłam, wychodząc na słońce i siadając na ławce bujnej na tarasie.
   - Zostałem. Miałem cię pilnować, żebyś... No... - Ross nie wiedział, jak skończyć, żeby mnie nie urazić. Trochę zawstydzony odwrócił wzrok.
   - Żebym nie zrobiła jakiegoś głupstwa, nie rzuciła się z mostu ani nic, rozumiem - westchnęłam, odgryzając kawałek tosta, który nagle stracił smak. Najwidoczniej jestem na takim skraju szaleństwa i załamania, że potrzebuję całodobowej opieki...
   - Jak się czujesz? Wyglądasz dzisiaj lepiej - przyznał chłopak przyglądając mi się uważnie.
   - Jest w porządku. Od pogrzebu minęły dwa tygodnie - wyruszyłam ramionami. Odłożyłam talerz z prawie nie ruszonym jedzeniem obok siebie.
   - Jedz. Jesteś za chuda - Ross chwycił tosta i podał mi go do ręki. Skrzywiłam się. - Mam cię karmić? - spytał zupełnie poważnie. Gdy nie zareagowałam, chłopak przejął ode mnie jedzenie i zaczął urywać po kawałeczku i na siłę wkładać mi do buzi. Czułam się jak przedszkolak, ale w duchu dziękowałam mu, za to upokorzenie, bo przynajmniej wrócę do jakiejś formy.
   Przez chwilę chłopak patrzył mi w oczy, ale już po chwili jego wzrok powędrował niżej, na moje usta. Ross już po kilku sekundach przestał zwracać uwagi na jedzenie. Ostrożnie musnął palcami mój zapadnięty policzek.
   - Mimo wszystko dalej jesteś piękna - szepnął, odgarniając kosmyk moich miodowych włosów za ucho. Momentalnie mój umysł się rozbudził.
   - Ross, proszę cię. Przestań - próbowałam go od siebie odsunąć, ale blondyn był silniejszy. Dalej robił małe kółka kciukiem po moim policzku. - Już raz się nie udało. Wiesz, że... Że bardziej zależy mi na Rocky'm.
   - Ale teraz nie jesteś z Rocky'm. Mamy jeszcze jedną szansę. Proszę - Ross delikatnie muskał ustami moje ucho, mówiąc te słowa. Było to tak niesamowicie seksowne, pociągające...
   - Nie, Ross. Nie pogarszaj mojej sytuacji - ławka mi się skończyła. Nie mogłam się już dalej odsunąć. Chciałam wstać, ale blondyn złapał mnie za wewnętrzną stronę uda przyciągnął z powrotem, nawet bliżej,  na swoje kolana. Nim zdążyłam zareagować, poczułam ciepło jego ust na moim karku. Po chwili wyżej, na szyi i w końcu doszedł do skroni.
   Nie wiedziałam, co mam robić. Nie  chciałam do tego dopuścić, ale - mój Boże! - to było tak zmysłowe, tak przyjemne...
   Mimo woli przekręciłam głowę w bok, tym samym jakby pozwalając mu kontynuować. Ross jedną dłonią chwycił mnie za podbródek i odchylił głowę bardziej do tyłu. Drugą za to robił małe kółka na wewnętrznej stronie mojego uda, tym samym rozpalając moją skórę i zmysły.
   W końcu Ross przestał zajmować się moja szyją i szybko przeszedł do ust.
   Na początku tylko musnął swoimi wargami moje. Przygryzł delikatnie moje usta. Robił to tak powolnie, ale tak seksownie. W końcu wpił się w moje usta i złączył nas w namiętnym pocałunku. To zaszło za daleko!
   Jak opatrzona zaskoczyłam z kolan Rossa. Moje oczy płonęły, jednak nie z przyjemności, wręcz przeciwnie - ze złości na samą siebie.
  - Nie! Tak nie można. Ross, zrozum... Zerwaliśmy. Zależy mi na Rocky'm. Znajdź sobie jakąś dziewczynę, zapomnij o mnie. Nie chce tego... - w moich oczach stanęły łzy. Przez chwilę stałam bez ruchu, a blondyn wpatrywał się we mnie. Po jakimś czasie po prostu nie wytrzymałam i wbiegłam z powrotem do domu.
   To chyba było jednak gorsze.
   Stałam jak kamienny posąg, starając się unikać wzroku chłopaka stojącego teraz na środku salonu. On jednak intensywnie wpatrywał się tymi swoimi brązowymi oczami, sprawiając mi jeszcze większy ból.
   - Ty... Ty widziałeś wszystko? I słyszałeś? - spytałam w końcu roztrzęsionym głosem.
   Rocky pokiwał twierdząco głową z zawahaniem.
   - Ja nie chciałam. Rozumiesz? Nie chciałam... - nie wiedziałam co mam dalej powiedzieć. Przerwało mi również głośne westchnienie, a za raz po nim śmiech. Od tego dźwięku ciarki przeszły mi po plecach.
   - Nie rozumiem cię, wiesz? Najpierw robisz to, czego wiesz, że nie powinnaś robić, a później mnie za to przepraszasz. A właściwie przepraszasz mnie wtedy, gdy sam się dowiem, bo ty mi się nie przyznasz - chłopak miał rację.
   Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Na twarzy bruneta malowało się mnóstwo emocji, a jego buzia ciągle otwierała się i zamykała, jakby zastanawiał się, czy mi coś powiedzieć czy nie. W końcu Rocky ruszył w stronę drzwi, jakby zrezygnował, ale już po chwili wrócił się szybkim krokiem.
   - Nie wiem, co z tobą jest nie tak - krzyknął, a ja poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w plecy. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
  - Przykro mi, że tak długo musiałeś się męczyć ze zdzirą taka jak ja, naprawdę przepraszam - szepnęłam, z trudem wstrzymując szloch. Nie zwracałam już uwagi, co jeszcze Rocky mówi. Odwróciłam się i wyszłam.
  
________________________


Cześć koty! W końcu mamy rozdział. Nie wiem jak wam, ale mi bardzo się on podoba. Zaliczam go do jednego z moich ulubionych ;) A wam jak się podoba?? Piszcie - czekam ^^ I do napisania!


3 komentarze:

  1. O ku... rde. Jestem zszkowana. Ty na serio świetnie piszesz. Muszę się otrząsnąć po tym rozdziale :P wow... tyle jestem w stanie wydusić. Rozdział naprawde świetny.
    ~Kami

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny... tylko tyle powiem :) Z niecierpilowścią czekam na next'a! Mam nadzieję, że dodasz sybko.

    OdpowiedzUsuń