niedziela, 21 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 27 - WSZYSTKO, CO LECI W GÓRĘ MUSI KIEDYŚ SPAŚĆ W DÓŁ






   Wpadłam do domu jak burza. Otworzyłam gwałtownie drzwi i miałam ochotę nimi trzasnąć, do czego prawie doszło, ale w porę je złapałam. Było późno, pewnie już wszyscy śpią, a ja nie chciałam ich obudzić. Nie obeszłoby się bez pytań, czy współczucia, którego teraz zupełnie nie potrzebowałam. Nie chciałam, żeby mi współczuli, to nie jest mi na nic potrzebne i niczego nie zmieni. Od współczucia świat nie stanie się piękniejszy. Nie, piękniejszy stanie się, gdy ludzie zaczną pomagać, nie tylko współczuć.
   Chciałam, żeby mnie chociaż trochę zrozumieli, nie zadając żadnych pytań.
   Cicho przemknęłam przez hol i padłam do salonu. Skierowałam się do pokoju Rikera, który obecnie zajmowałam, bo blondyn przeniósł się do Rossa. Jednak wtedy coś poruszyło się na kanapie, a ja aż zamarłam. Dlaczego nie mogą już spać? Nie mam ochoty na pogawędki!
   - Już jesteś - Ell podniósł się do pozycji siedzącej. Poklepał miejsce obok siebie, dając mi do zrozumienia, żebym usiadła, lecz ja uparcie stałam w miejscu. Nie rozumiałam dlaczego to robi. Może się martwił, nie wiem, w każdym razie nie chciałam tego. Musiałam poradzić sobie sama w końcu to ja ściągam na siebie te wszystkie problemy bez niczyjej pomocy.
   - Nie mam ochoty na rozmowy - powtórzyłam swoje myśli, a wzrokiem uciekłam do drzwi od ''mojego'' pokoju. - Ratliff proszę cię, daj mi dzisiaj spokój - nie chciałam, żeby mój głos zabrzmiał tak błagalnie, ale... Powiedziałam to wręcz żałośnie.
   - Siadaj - brunet zachowywał się jak taki idealny przyjaciel. Chciał mnie wspierać i pogadać. W innej sytuacji bym skorzystała, ale dzisiaj nie potrzebowałam przyjaciela. Potrzebowałam samotności, by móc w spokoju pomyśleć i dojść do siebie. Byłam jak dziki kot po bitwie. Teraz musiałam odpocząć, wylizać razy i dopiero później wrócę do normalnego, codziennego życia, które na pewno nie będzie już takie samo.
   No i rzecz jasna nie będzie do końca normalne.
   Dając mu to do zrozumienia po prostu poszłam do swojego pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Stałam przez chwilę, opierając się o gładkie drewno aż w końcu przebrałam się w piżamę i opadłam na łóżko.
   Nie wiem, jak długo kręciłam się z boku na bok próbując zasnąć. W każdym razie trwało to długo.
   W nocy jak zwykle już od dłuższego czasu męczyły mnie koszmary.
   Byłam nad morzem. Zupełnie sama. Ciemne fale rozbijały się o brzega, a jasne niebo momentalnie przysłoniły ciężkie, burzowe chmury. Tylko tyle słyszałam - wodę. Żadnych ptaków, żadnych rozmów...
   Wiatr targał moje włosy, oraz ciskał się do oczu, wywołując łzy. Rozejrzałam się, próbując znaleźć jakąś żywą duszę, ale nikogo nie było. Nagle z wiatrem usłyszałam wołanie:
   - Nelly! Wiem, że tam jesteś! - głos był przepełniony żalem. Normalnie zrobiłoby mi się smutno, ale nie teraz. Nic nie czułam, żadna emocja nie próbowała przepchnąć się na pierwszy plan. Jakbym była pusta w środku, została sama skorupa.
   - Daj sobie spokój! - słyszę swój głos jakby z oddali.
   - Ale ja ciebie potrzebuję! - druga osoba upierała się przy swoim.
   - Ale ja ciebie nie! Zrozum to! - mój rozweselony głos chyba skutecznie uciszył drugi. Wytężyłam wzrok i w oddali zobaczyłam chłopaka. Najwyraźniej z nim rozmawiałam, jego zraniłam. Próbowałam krzyknąć, zatrzymać go, ale mój głos nie przebijał się przez wiatr. Zaczęłam biec w jego stronę, ale nogi grzęzły mi w piasku, utrudniając chodzenie. Byłam blisko dzieliły mnie od niego jakieś trzy metry, i chociaż on nie zwracał na mnie uwagi, nie poddawałam się.
   Nagle upadłam, a głowa zapulsowała kilka razy. Przewróciłam się na piach. Coś odgradzało mnie, nie pozwalało iść dalej. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i natrafiłam na szkło oddzielające mnie od reszty świata. Szklany mur. Nie miałam siły wstać, chociaż wiedziałam, że muszę. Gdy podniosłam wzrok, nikogo już nie było. Usiadłam, waliłam w ścianę, krzyczałam... Nic.
   Wtedy obudziłam się z krzykiem. Nie wiem, dlaczego ten sen tak mnie przeraził, ale z jakiegoś nieznanego mi powodu bałam się go.
   Wtedy drzwi do mojego pokoju gwałtownie się otworzyły. Nie spodziewałam się, że ktoś przyjdzie. Już od jakiegoś czasu nikt nie wpada do mnie do pokoju, gdy budzę się z krzykiem. Więc gdy we framudze stanął chłopak, zrobiło mi się trochę lepiej. To było dość miłe.
   - Wszystko okay? - spytał mnie blondyn, wchodząc głębiej do pokoju. Słyszałam napięcie w jego głosie.
   - Okay - odpowiedziałam, starając się wyrównać oddech. Ciekawiło mnie, dlaczego przyszedł. Może dlatego, że jego pokój był najbliżej? A może się martwił, mimo że wszyscy inni przestali się przejmować moimi koszmarami? Może mu się tak nudziło, że musiał coś zrobić, a mój krzyk był jego pewnego rodzaju wybawieniem? Chyba nigdy się tego nie dowiem, bo jakoś wątpię, żebym miała znowu tyle odwagi, by zapytać. Ostatnio zrobiłam się trochę bardziej nieśmiała, cofałam się do poprzednich etapów. Chciałam iść dalej, wyżej, ale to chyba nie było dla mnie. Tkwiłam w martwym punkcie. Może na chwilkę udało mi się ruszyć z miejsca, ale nie trwało to długo.
   - To dobrze - chłopak zawrócił i już trzymał klamkę drzwi.
   - Ross! - zatrzymałam go, nim zdążyłam ugryźć się w język. Blondyn odwrócił się. Patrzył przez chwilę na mnie, a gdy nie miałam odwagi się odezwać, zapytał:
   - Tak?
   - Czy ty... Ty... Mógłbyś... - nie mogłam tego z siebie wydusić, gdy w ciemności patrzyłam w jego oczy. - Zostaniesz ze mną? - wyrzuciłam w końcu, wpatrując się w dłonie.
   Ross nic nie odpowiedział. Po prostu podszedł do mnie, a ja zrobiłam mu miejsce. Chłopak cicho wsunął się pod kołdrę tuż obok. Mimo woli wtuliłam się w jego ciepłą pierś. Ross głaskał mnie delikatnie po plecach, aż w końcu zasnęłam.




   Gdy się obudziłam, Ross dalej spał. Trochę rozwalił się na łóżku: mnie przycisnął do ściany, a jego ramię wylądowało u mnie na brzuchu, ale starałam się zostawić to bez komentarza, wręcz chciało mi się śmiać. Szybko się przebrałam i wyszłam z pokoju. W głębi domu życie spokojnie płynęło w porannym rytmie. Stormie robiła śniadanie, Mark właśnie wychodził, Riker pomagał Rydel ustawiać talerze na stole, a Ell uważnie ich przy tym obserwował, rozłożony na kanapie. Jedynie Rocky'ego nie było.
   Po chwili wahania postanowiłam dołączyć do Ratliff'a. Mam nadzieję, że zrozumieją moją niemoc do pomocy dzisiaj. Przysiadłam obok jego nóg, a on momentalnie przeniósł swoją uwagę na mnie.
   - Chciałam cię przeprosić - powiedziałam od razu. Jakby on zaczął mówić pierwszy, albo ja za chwilę, to nie odważyłabym się go przeprosić. - Nie powinnam się tak zachować, ale... Miałam ciężki dzień i tyle.
   - Jasne, rozumiem - Ell ciężko podniósł się do pozycji siedzącej. Z jednej strony nie chciałam się usprawiedliwiać, bo zdawałam sobie sprawę, że to często jest irytujące, a czasem nawet żałosne, ale z drugiej strony, mówiłam prawdę i... po prostu chciałam, żeby chłopak to zrozumiał.
   - Uważaj, bo znowu zrobisz coś, za co będziesz przepraszać - zabolało. Jakby ktoś za mnie robił kreski na ręce. Gdyby tylko! Na całym ciele. I w sercu. Tak, najwięcej w sercu. - Chociaż wiesz... I tak to zrobisz. I później jeszcze raz. Chyba powinniśmy się do tego przyzwyczaić.
   - Rocky! - Rydel była mocno zdenerwowana. Popchnęła chłopaka do kuchni i zamknęła drzwi. Słyszałam jakieś niewyraźne krzyki. Wstałam i szybko zniknęłam za szklanymi drzwiami prowadzącymi na taras.
   Dzisiejszy dzień był dość ciepły, ale trochę wiało. Nie przywiązałam jednak do pogody dużo uwagi. Usiadłam na skraju basenu i umoczyłam palec w wodzie. Ciepła. Idealna na kąpiel. Nie chciałam jednak wchodzić do środka żeby się przebrać w strój. Ograniczałam ryzyko spotkania z Rocky'm do minimum. Tym samym nie mogłam wskoczyć do basenu, chociaż takie małe odwrócenie uwagi od tych zdarzeń by mi się przydało.
   Ktoś położył rękę na moim ramieniu i aż podskoczyłam. Ratliff usiadł obok, lecz nic nie mówił. Po kilkuminutowej ciszy, w końcu się odezwał:
   - Nie przejmuj się nim. To palant - stwierdził chłopak. Zaskoczył mnie.
   - I twój przyjaciel, jeśli dobrze pamiętam.
   - Z lupą by go człowiek nie poznał... Bardzo się zmienił. To chyba przez wasze zerwanie i twoją ciążę.
   - Wcześniej było lepiej, gdy zerwaliśmy - zauważyłam.
   - Wcześniej cierpiał. Teraz jest zdenerwowany. Nie wiem, dlaczego - Ratliff westchnął ciężko, w tym samym momencie, co ja. Podejrzewałam, że on też to trochę przeżywa. W końcu Rocky to jego najlepszy przyjaciel, rozumieją się bez słowa. - Jak już mówiłem, może to przez tą ciążę.
   - Nie wiem, co mam robić... - wyznałam szczerze. Przy Ell'u czułam się swobodniej, niż przy Rydel. Traktowałam go jak takiego dobrego przyjaciela. Jakbyśmy znali się od zawsze. - Wszystko się skomplikowało.
   - Jak zwykle skończy się happy end'em.
   - Myślisz?
   - Ja to wiem - Ratliff delikatnie uniósł kąciki ust. - A teraz... - nie dokończył. Zamiast tego popchnął mnie, a ja z pluskiem wpadłam do ciepłej wody. Wypłynęłam i głęboko zaczerpnęłam powietrze.
   - Będzie zemsta! - krzyknęłam i zaczęłam chlapać wodą bruneta, który z krzykiem uciekał coraz dalej, aż w końcu znalazł się po za zasięgiem ostrzału. - Chodź tu! To nie fair! - wtedy Ratliff wylądował tuż obok, ochlapując wodą wszystko dookoła, przez swój skok. Zaczęłam się szaleńczo śmiać, chłopak razem ze mną. Po chwili zanurkował i wciągnął mnie za nogi pod wodę. Widziałam uśmiechniętą twarz bruneta, gdy płynęliśmy na drugą stronę basenu. Brakowało mi takiej chwili. Takiego odbicia od rzeczywistości, pójścia w górę nad te wszystkie problemy.
   Nie trwało to jednak długo, bo gdy się wynurzyłam brunet stał przy krawędzi i patrzał na nas z bólem. Brunet patrzył w moje oczy, w których od razu pojawiły się łzy. Tak bardzo ich nie chciałam. Patrzyliśmy tak na siebie przez kilka sekund, które trwały dla mnie jak mała, przepełniona moim smutkiem i cierpieniem, a chłopaka złością wieczność.
   Cóż... Wszystko, co leci w górę musi kiedyś spaść w dół, a ta chwila była uderzeniem w ziemię.


______________________

Wesołych Świąt Koty! ;*
Proszę was, żebyście przeczytali tę notkę do końca. 
Więc tak: na wstępie przepraszam, bo chciałam dodać rozdział wcześniej, ale mi się nie zapisał i musiałam pisać go od początku. Podoba mi się, nie wiem jak wam, czego bardzo chciałabym się dowiedzieć więc wiecie - komentarze mile widziane ;) 

Teraz chciałabym życzyć wam Wesołych Świąt, bo nie wiem, czy będzie rozdział przed świętami, więc wolę zrobić to już teraz. 
Więc... Wesołych Świąt wszystkim! Bo Once again the world is filled with laughter...! Święta to wyjątkowy czas, który osobiście uwielbiam, ale tylko wtedy, gdy jest spędzany w gronie najbliższych, nie, gdy zjeżdża się 6747847278154200457 osób... Więc życzę wam wspaniałych chwil i wymarzonych prezentów oraz śniegu bo nie wiem jak wy, ale I'm dreaming of a white Christmas... W każdym razie (przepraszam, nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, szczególnie świątecznych...) obyście miło spędzili święta, obejrzeli Kevina, którego chyba wszyscy znają na pamięć i korzystali z tej świątecznej przerwy, bo zaraz znowu szkoła, wczesne wstawanie i lekcje, a teraz mamy czas, żeby od tego odpocząć ^^ I do napisania koty ;* 


poniedziałek, 15 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 26 - MIAŁAM KOMPLETNĄ PUSTKĘ W GŁOWIE





  - Nel? Nelly? - pukanie. Po chwili zmieniło się w mocne walenie. Oparta plecami o drzwi, starałam się je ignorować, co okazało się bardzo proste. Po kilku minutach już przestałam je słyszeć, a siedząc w łazience godzinę, już w ogóle mi nie przeszkadzało, gdy ktoś co chwila przychodził. Głowa mi jednak pękała od ciągłego huku i płaczu.
   Jak ja marzyłam o chwili ciszy!
   - Daj jej dzisiaj spokój - Rydel. Byłam jej w tym momencie wdzięczna. Chciałam być sama. 
   - Ale...!
   - Ross! Nie! Odpuść! - stanowczy głos dziewczyny przebił się przez drewno. Oczami wyobraźni widziałam jej poważną minę i tryskające z oczu iskry. Dziewczyna wydawała się być delikatna, ale tak na prawdę to twarda sztuka. Nie dziwię się. Mieszkając z tyloma chłopakami, trzeba jakoś walczyć i stawiać na swoim.
  - Ale Rydel, nie rozumiesz, że mi na niej zależy? Że chciałbym być teraz przy niej? - na te słowa znowu po policzkach spłynęły mi łzy. Miałam kompletną pustkę w głowie. Nie chciałam tego. Wolałam, żeby blondyn o mnie zapomniał. Teraz są same problemy, a ja muszę przez to cierpieć. Oczywiście, mogłabym się nie przejmować. Udawać, że mnie to w ogóle nie obchodzi, że jego uczuciami mogłabym powycierać podłogę, ale nie potrafiłam. Nie umiałam aż tak panować nad emocjami i ich nie okazywać. Byłam wrażliwą osobą i łatwo było mnie zranić. Może dlatego byłam też wcześniej taka nieśmiała? Nie chciałam, żeby ktoś mnie skrzywdził... A teraz mam za swoje.
   - Jest od ciebie o rok starsza! Znajdź sobie kogoś w swoim wieku, co? - wiedziałam, że Rydel po prostu chce wybić Rossowi mnie z głowy.
   ''Dziękuję'' - pomyślałam, jakbym chciała jej to powiedzieć telepatycznie.
   - Wiem, co próbujesz zrobić, ale... - słyszałam równie zdenerwowany głos chłopaka.
   - Już i tak dzisiaj wystarczająco namieszałeś! Ona cierpi, rozumiesz? Przez ciebie. Robisz coś, czego nie chce, za co później musi płacić - przerwała mu blondynka. Ross chyba chciał coś powiedzieć, bo usłyszałam jeszcze głos dziewczyny: - Nie czujesz czasami, że nie masz u niej szans? 
   Nie usłyszałam dalszej części. Podejrzewałam, że Rydel po prostu odciągnęła Rossa dalej od drzwi.
   Nie mogłam tak dłużej siedzieć. Doczekałam jeszcze kilka minut i dopiero wstałam. Uchyliłam ostrożnie drzwi od łazienki i powoli wytknęłam głowę na zewnątrz. Korytarz był pusty, więc po cichu przebiegłam do pokoju. Przebrałam się w jakieś lepsze ciuchy, chwyciłam torebkę i wyszłam w pokoju. Przeszłam przez korytarz i rozejrzałam się po salonie. Na szczęście nikogo nie było. Pobiegłam więc na paluszkach do drzwi, wciągnęłam trampki i wyszłam na gorące słońce.
   Nie wiem, gdzie chce iść. Nie miałam jednak ochoty na rozmawianie z którymkolwiek z Lynch'ów.
   Odeszłam kawałek od domu i stanęłam. Nie miałam pomysłu. W końcu ruszyłam w stronę parku, a słońce niemiłosiernie ogrzewało mój kark. Nie myślałam jednak o tym. Miałam inne gorsze rzeczy na głowie.



   W cieniu drzew nad małym stawikiem w parku spędziłam cały dzień. Od wody ciągnął jakiś lekki, ledwo wyczuwalny chłód. Słuchałam muzyki, wpatrywałam się w kaczki, a później je liczyłam, bazgrałam coś w notesie a nawet przez chwilę bawiłam się z jakąś małą dziewczynką. Nie miałam na to ostatnie ochoty, lecz błękitne, proszące oczy sprawiały, że byłabym bez serca, gdybym jej odmówiła. Była słodka.
   - Dlaczego jesteś smutna? - spytała, gdy pchnęłam ją na huśtawce.
   - Nie zrozumiesz - byłam trochę poirytowana, no ale to dziecko. Nie wiedziała, że nie powinna.
   - Dużo rozumiem. I potrafię zachować tajemnicę. Nawet przed mamą - oznajmiła, a jej blond włosy zakołysały się wesoło na boki. Mimo woli musiałam się uśmiechnąć.
    W końcu podniosłam się z ławki i ruszyłam z powrotem do domu. Dochodziła dwudziesta druga. Nie wiem, kiedy zleciały mi te wszystkie godziny. Już powoli robiło się ciemno, a ja byłam sama i nie ukrywam, że trochę się bałam. Nie przywiązałam jednak do tego dużo uwagi. Moje myśli zajęte były czymś innym. 
   Wyszłam z parku i przeszłam przez mocno oświetloną ulicę. Poczułam się tutaj trochę lepiej. Starałam się nie zaglądać do ciemnych bocznych uliczek. Po prostu się bałam. Uparcie wbijałam wzrok przed siebie i szybko stawiałam kroki. 
   Podniosłam wzrok i zauważyłam przed sobą grupkę chłopaków. Byli młodzi, w moim wieku, może troszeczkę starsi i niektórzy dość mocno napici. Nie wiem dokładnie, ilu ich było. 
   Starałam się za wszelką cenę ominąć ich szerokim łukiem. Serce zabiło mi mocniej, gdy szłam obok. Ale wtedy ktoś mnie szarpnął tak mocno, że poczułam, jakby coś rozrywało mi rękę. Mimo woli odwróciłam się w stronę chłopaków. 
   Wtedy dosłownie zamarłam. Byłam zaskoczona takim spotkaniem, ale również momentalnie rozlała się po mnie dzika złość, nad którą ciężko było mi zapanować. Zaczęłam głębiej oddychać, starając się uspokoić. Ale nie zapanowałam. Bez większego zastanowienia podeszłam do chłopaka i wymierzyłam mu w twarz, czego zupełnie się nie spodziewał, więc nawet nie zdążył się obronić. 
   Gdy moja dłoń zderzyła się z policzkiem szatyna, usłyszałam ciche chlapnięcie, a zaraz po nim okrzyki reszty grupy. 
   - Co to za lalunia? 
   - Ostra! 
   - Dawaj ją, może się pobawimy! - dotarło do mnie gdzieś między śmiechem. Chłopak cofnął się o krok, ale dalej mnie trzymał. Momentalnie poczułam, że tracę kontrolę nad swoim ciałem, w głowie zaczęło mi wirować, a obraz ciągle się rozmazywał. Bałam się, ale byłam też pewna siebie. 
   - Luz. Spadajcie, spotkamy się w klubie - rzucił szatan trzymając mnie dalej mocno za łokieć. Nie musiał długo grupy przekonywać. Byli tak pijani, że zgodzili by się na wszystko. 
   - Czego ode mnie chcesz? - syknęłam, gdy reszta zaczęła się oddalać. - Puszczaj mnie! - gdy tylko to powiedziałam, chłopak mnie puścił. Całe szczęście! 
   - I tak musieliśmy pogadać - powiedział spokojnie chłopak, chociaż w jego głosie mimo wszystko wyczułam złość. Nie był pijany, za co dziękowałam, ale do końca trzeźwy też nie był. 
   - Mogłeś zadzwonić. Nie musiałeś mnie tak atakować - syknęłam masując miejsce, w którym szatan zacisnął swoje palce. 
   - Nie odebrałabyś... 
   - Czego chcesz, Peter? - przerwała mu, chcąc juz wracać do domu i mieć dzisiaj spokój. 
   - Pogadać o dziecku. 
   - Co chcesz niby wiedzieć? I dlaczego cię to zaczęło tak nagle interesować, co? - nie potrafiłam już chłopakowi zaufać. Mierzyłam go lodowatym spojrzeniem i odsunęłam się jeszcze krok, jakby był karaluchem. 
   - O co ci chodziło, że dziecka nie będzie? Nie jest moje? 
   - Jest twoje, co do tego nie ma wątpliwości. Nie wiem, ile razy mam ci to powtarzać i nie wiem, dlaczego to cie tak nagle interesuje, bo z tego co pamiętam, to nie chciałeś mieć z nim nic wspólnego! 
   - No dobra, ale... Co "nie będzie"? - Peter ogarnął włosy z czoła i dopiero wtedy zauważyłam, że ma na nim dość dużą bliznę. Nie wiem, co francuz robi ze swoim życiem... 
   - Miałam wypadek, a dziecko tego nie przeżyło - wzruszyłam ramionami, jakby to było coś normalnego, co dzieje się na codzień. Ale prawda jest taka, że nie byłam do tego dziecka przywiązana i nie chciałam go mieć. Nie czułam, jakby było ono moje. 
   - Kiedy to się stało? 
   - Peter! Co cię to tak interesuje? Obudziły się w tobie jakieś uczucia macierzyńskie czy jak! Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, zanim zacząłeś się do niego nie przyznawać! 
   - A co to ma do rzeczy? - jaki przygłup! Czy to naprawdę takie trudne? 
   - Stres! Nie masz bladego pojęcia o niczym! No błagam! To serio jest takie trudne do zrozumienia? - nie miałam ochoty z nim dłużej gadać, więc tylko rzuciłam ciche "cześć" pod nosem i skierowałam się w stronę domu.


_______________

Cześć!
Wiem, że długo nie pisałam. Blog mi się zacinał i nie mogłam dodać rozdziału. Poza tym miałam mnóstwo roboty przed egzaminem z pianina... Ale w końcu jest! Mam nadzieję, że wam się podoba. Komentujcie ^^ I do napisania ;*


wtorek, 9 grudnia 2014

Takie Małe Święto ^^



Cześć koty! 

Niestety nie mam dzisiaj dla was nowego rozdziału. Jest coś innego - DZISIAJ MAMY ROCZEK! 
Dokładnie rok temu założyłam tego bloga i zaczęłam to ''opowiadanie'', a teraz... wszystko się zmieniło, piszę zupełnie inaczej, a was przybywa! Nie myślałam, że tak to się wszystko potoczy.  Wątpiłam, że ktokolwiek będzie czytał te wypociny, ale mimo to dalej pisałam i teraz jestem naprawdę zadowolona. To moje małe święto! 
Chciałam wam podziękować. Wszystkim, którzy czytają i komentują, bo to oni dają mi pewną motywację do dalszego pisania. I dziękuję też tym, którzy już nie czytają, którzy pewnie tego posta nigdy nie zobaczą. Że chociaż dotrwali do kilku rozdziałów.
Wiem, że mój blog nie jest idealny, że to, co piszę ma mnóstwo błędów, że zawsze mogło być lepiej, że jest tysiące o wiele lepszych blogów, ale mimo wszystko bardzo go lubię i mocno się przywiązałam. Nie chce was tym zanudzać, ale po prostu nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu! Dziękuję tym, którzy to przeczytali. 
Mam nadzieję, że będę kontynuować tego bloga i że ktoś do końca wytrwa. 

I do napisania koty ;*  

czwartek, 4 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 25 - MAMY JESZCZE JEDNĄ SZANSĘ





  Gdy się obudziłam, dochodziło południe, a słońce już zdążyło nagrzać mój pokój do trzydziestu stopni.
  Gwałtownie otworzyłam oczy i od razu wstałam. Nie powinnam tak robić. Zawsze towarzyszą temu zawroty głowy i czarna kotara przed oczami, opuszczana, jak kurtyna w teatrze między granymi scenami. Stałam chwilę, aż moje ciało i umysł nie obudzi się w pełni i dopiero po jakimś zaczęłam się ubierać.
   Idąc do łazienki wiedziałam już, że jestem w domu sama. Nie było słychać grania telewizora, żadnego brzdękania na instrumencie, zero chrapania oraz żadnych rozmów. To było dziwne, przy takiej liczbie domowników.
   Mimo wszystko do drugiego pomieszczenia przemknęłam na paluszkach niczym pantera. Ostrożnie zatrzasnęłam za sobą drzwi, nie chcąc zakłócać tej błogiej ciszy. Była zbyt piękna.
   Postanowiłam, że, skoro jestem sama i nikt nie czeka w kolejce do łazienki, przywrócę się do należytego porządku. Wskoczyłam pod prysznic i z dwadzieścia minut stałam pod strumieniami ciepłej wody, zmywając z siebie brud, zmęczenie i stres. Gdy w końcu niechętnie wyszłam z kabiny, zawinęłam włosy w turban i zaczęłam się ubierać. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Tym czymś było moje odbicie w wysokim lustrze, w którym bez problemu cała się mieściłam. Konkretniej chodziło o moją figurę, coś mi nie pasowało.
   Podeszłam do lustra w samej bieliźnie i zaczęłam oglądać się dokładnie z każdej strony, pod każdym kontem.
   Mocno schudłam przez te wszystkie wydarzenia, mało jadłam... Mocno mi było widać żebra. Do tego moje policzki były zapadnięte, a skóra bardzo blada. Wyglądałam jak żywy trup.
   Tylko... Było coś jeszcze...
   Moja talia. Była mocniejsza, niż zwykle, biodra bardziej się odznaczyły.
   Po chwili do mnie dotarło dlaczego. To przez ten wypadek. Usunęli mi jedną parę żeber wolnych. Teraz wyglądałam trochę jak Barbie...
   - Nel, jesteś tam? - usłyszałam pukanie do drzwi. Aż podskoczyłam. Nie myślałam, że ktoś może przyjść.
   - Tak, już wychodzę - odpowiedziałam i rzuciłam się na ubrania. Szybko wciągnęłam je na siebie, odwinęłam włosy i rozczesałam je, po czym wzięłam się za suszenie. Poczekałam tylko, aż będą trochę wilgotne. Gdy wyszłam z łazienki, w domu dalej było cicho.
   Skierowałam się do kuchni, w celu zrobienia sobie śniadania. Po drodze zajrzałam jednak jeszcze do pokoiku muzycznego i biura, przeszłam przez salon. Pusto. To dziwne.
   Zrobiłam sobie tosta i skierowałam się do salonu na kanapę, ale wtedy w oknie wychodzącym na ogród dostrzegłam blondyna.
   - Myślałam, że nikogo nie ma - rzuciłam, wychodząc na słońce i siadając na ławce bujnej na tarasie.
   - Zostałem. Miałem cię pilnować, żebyś... No... - Ross nie wiedział, jak skończyć, żeby mnie nie urazić. Trochę zawstydzony odwrócił wzrok.
   - Żebym nie zrobiła jakiegoś głupstwa, nie rzuciła się z mostu ani nic, rozumiem - westchnęłam, odgryzając kawałek tosta, który nagle stracił smak. Najwidoczniej jestem na takim skraju szaleństwa i załamania, że potrzebuję całodobowej opieki...
   - Jak się czujesz? Wyglądasz dzisiaj lepiej - przyznał chłopak przyglądając mi się uważnie.
   - Jest w porządku. Od pogrzebu minęły dwa tygodnie - wyruszyłam ramionami. Odłożyłam talerz z prawie nie ruszonym jedzeniem obok siebie.
   - Jedz. Jesteś za chuda - Ross chwycił tosta i podał mi go do ręki. Skrzywiłam się. - Mam cię karmić? - spytał zupełnie poważnie. Gdy nie zareagowałam, chłopak przejął ode mnie jedzenie i zaczął urywać po kawałeczku i na siłę wkładać mi do buzi. Czułam się jak przedszkolak, ale w duchu dziękowałam mu, za to upokorzenie, bo przynajmniej wrócę do jakiejś formy.
   Przez chwilę chłopak patrzył mi w oczy, ale już po chwili jego wzrok powędrował niżej, na moje usta. Ross już po kilku sekundach przestał zwracać uwagi na jedzenie. Ostrożnie musnął palcami mój zapadnięty policzek.
   - Mimo wszystko dalej jesteś piękna - szepnął, odgarniając kosmyk moich miodowych włosów za ucho. Momentalnie mój umysł się rozbudził.
   - Ross, proszę cię. Przestań - próbowałam go od siebie odsunąć, ale blondyn był silniejszy. Dalej robił małe kółka kciukiem po moim policzku. - Już raz się nie udało. Wiesz, że... Że bardziej zależy mi na Rocky'm.
   - Ale teraz nie jesteś z Rocky'm. Mamy jeszcze jedną szansę. Proszę - Ross delikatnie muskał ustami moje ucho, mówiąc te słowa. Było to tak niesamowicie seksowne, pociągające...
   - Nie, Ross. Nie pogarszaj mojej sytuacji - ławka mi się skończyła. Nie mogłam się już dalej odsunąć. Chciałam wstać, ale blondyn złapał mnie za wewnętrzną stronę uda przyciągnął z powrotem, nawet bliżej,  na swoje kolana. Nim zdążyłam zareagować, poczułam ciepło jego ust na moim karku. Po chwili wyżej, na szyi i w końcu doszedł do skroni.
   Nie wiedziałam, co mam robić. Nie  chciałam do tego dopuścić, ale - mój Boże! - to było tak zmysłowe, tak przyjemne...
   Mimo woli przekręciłam głowę w bok, tym samym jakby pozwalając mu kontynuować. Ross jedną dłonią chwycił mnie za podbródek i odchylił głowę bardziej do tyłu. Drugą za to robił małe kółka na wewnętrznej stronie mojego uda, tym samym rozpalając moją skórę i zmysły.
   W końcu Ross przestał zajmować się moja szyją i szybko przeszedł do ust.
   Na początku tylko musnął swoimi wargami moje. Przygryzł delikatnie moje usta. Robił to tak powolnie, ale tak seksownie. W końcu wpił się w moje usta i złączył nas w namiętnym pocałunku. To zaszło za daleko!
   Jak opatrzona zaskoczyłam z kolan Rossa. Moje oczy płonęły, jednak nie z przyjemności, wręcz przeciwnie - ze złości na samą siebie.
  - Nie! Tak nie można. Ross, zrozum... Zerwaliśmy. Zależy mi na Rocky'm. Znajdź sobie jakąś dziewczynę, zapomnij o mnie. Nie chce tego... - w moich oczach stanęły łzy. Przez chwilę stałam bez ruchu, a blondyn wpatrywał się we mnie. Po jakimś czasie po prostu nie wytrzymałam i wbiegłam z powrotem do domu.
   To chyba było jednak gorsze.
   Stałam jak kamienny posąg, starając się unikać wzroku chłopaka stojącego teraz na środku salonu. On jednak intensywnie wpatrywał się tymi swoimi brązowymi oczami, sprawiając mi jeszcze większy ból.
   - Ty... Ty widziałeś wszystko? I słyszałeś? - spytałam w końcu roztrzęsionym głosem.
   Rocky pokiwał twierdząco głową z zawahaniem.
   - Ja nie chciałam. Rozumiesz? Nie chciałam... - nie wiedziałam co mam dalej powiedzieć. Przerwało mi również głośne westchnienie, a za raz po nim śmiech. Od tego dźwięku ciarki przeszły mi po plecach.
   - Nie rozumiem cię, wiesz? Najpierw robisz to, czego wiesz, że nie powinnaś robić, a później mnie za to przepraszasz. A właściwie przepraszasz mnie wtedy, gdy sam się dowiem, bo ty mi się nie przyznasz - chłopak miał rację.
   Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Na twarzy bruneta malowało się mnóstwo emocji, a jego buzia ciągle otwierała się i zamykała, jakby zastanawiał się, czy mi coś powiedzieć czy nie. W końcu Rocky ruszył w stronę drzwi, jakby zrezygnował, ale już po chwili wrócił się szybkim krokiem.
   - Nie wiem, co z tobą jest nie tak - krzyknął, a ja poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w plecy. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
  - Przykro mi, że tak długo musiałeś się męczyć ze zdzirą taka jak ja, naprawdę przepraszam - szepnęłam, z trudem wstrzymując szloch. Nie zwracałam już uwagi, co jeszcze Rocky mówi. Odwróciłam się i wyszłam.
  
________________________


Cześć koty! W końcu mamy rozdział. Nie wiem jak wam, ale mi bardzo się on podoba. Zaliczam go do jednego z moich ulubionych ;) A wam jak się podoba?? Piszcie - czekam ^^ I do napisania!