czwartek, 6 listopada 2014

ROZDZIAŁ 20 - DŁUGO WPATRYWAŁAM MU SIĘ W OCZY






   - Nel... Błagam cię. Powiedz... Cokolwiek - coś kapnęło na mój policzek. Po chwili jeszcze raz i znowu. Powoli wracało mi czucie w kończynach, lecz dalej nie mogłam się ruszyć. Poczułam, jak czyjeś palce splatają się z moimi. I drugą dłoń, odgarniającą moje splątane włosy w twarzy. Jak ja chciałam móc coś powiedzieć! Pocieszyć pogrążonych w rozpaczy. Przytulić. Zapewnić, że będzie dobrze. Zamiast tego, czułam jakby ogień wypalał mnie od środka. Był to tak przeraźliwy, piekący ból... Wspinał się po udach, po chwili atakując ramiona i rozlewając się po rękach do czubków palców. Oddychałam głęboko, mając nadzieję, że to jakoś pomoże. Po kilku minutach szalejący we mnie ogień jakby się cofnął, zostawiając po sobie parzącą, czarną skorupę.
   Otworzyłam usta. Próbowałam coś powiedzieć, lecz nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk. Samej sobie przypominałam rybę. Zdenerwowałam się na siebie.
   - Rocky? - mój głos był tak słaby, tak zachrypnięty, tak... Żałosny, że sama go nie poznałam. Próbowałam odkaszlnąć, żeby pozbyć się tej chrypy, ale na nic się to zdało.
   - Nel! - ponownie czyjaś dłoń na moim policzku. Chłonęłam ten dotyk, jakby miał uratować mi życie. Tam, gdzie ręka mnie dotknęła, poczułam przyjemne mrowienie, jakby czucie powoli zaczynało mi w pełni wracać. - Nie. Ross - to chyba była odpowiedź na moje "pytanie". Nie ukrywam, że trochę mnie to zasmuciło, jednak cieszyłam się, że przynajmniej on ze mną był.
   - Gdzie Rocky? - to chyba najdłuższe pytanie, na które było mnie teraz stać. Nie mogłam otworzyć oczu. Gdy próbowałam, sprawiało mi to ból.
   - Pojechał do hotelu dwa dni temu, gdy... To się stało. Wszystko z nim w porządku - Ross mocniej ścisnął moją dłoń. Przez chwilę panowała cisza, w czasie której trawiłam to, co chłopak mi powiedział.
   - Jest zły? - próbowałam odzyskać trzeźwość umysłu i byłam na dobrej drodze. Odpowiadałam sobie w myślach na podstawowe pytania, typu jak się nazywasz, gdzie mieszkasz itp. Chciałam, żeby mój mózg wskoczył na prawidłowe obroty.
   - Nie wiem... Nie rozmawialiśmy - przyznał Ross. Powoli otworzyłam oczy i pierwsze, co zobaczyłam to jego czerwona, mokra twarz, oczy zapuchnięte od łez i grzywka w nieładzie opadająca na czoło. Lekko się uśmiechnęłam na ten widok. Czyżby Ross spędził ze mną te dwa dni, kiedy byłam nieprzytomna? Kiedyś ze sobą chodziliśmy, ale czy dalej coś do mnie czuje?
   Ścisnęłam jego dłoń, jak najmocniej tylko mogłam. Chciałam mu teraz powiedzieć, to, co czuję i wszystkie moje myśli, ale nie dałam rady. Długo wpatrywałam mu się w oczy. Ku mojemu zaskoczeniu, zaczęłam płakać. Nie wiem, dlaczego. Po prostu z moich oczu zaczęły wylewać się łzy.
   - Nie płacz. Będzie dobrze. Niedługo wyjdziesz i wszystko wróci do normy - to były najprostsze słowa, jakie mógł mi powiedzieć, a jednak w pewien sposób podniosły mnie na duchu. Chciałam w nie wierzyć. Jakby miały jakąś magiczną moc...
   Zapadła cisza, którą po chwili przerwał blondyn.
   - Niedługo wyjeżdżamy w dalszą trasę. Przyjdziemy się pożegnać - Ross zmarszczył brwi, przez co wyglądał dość zabawnie. Nie miałam jednak siły się śmiać.
   - Jedźcie. Nie możecie skończyć w połowie - rozumiałam. Nie miałam zamiaru robić jakiś awantur, że mnie zostawiają, ani nic w tym rodzaju. Tak naprawdę nawet nie powinni do mnie przyjeżdżać. Ten tydzień to był dla nich czas, żeby wrócić do domu, zabrać kilka rzeczy i odpocząć, a ja im to zepsułam. W myślach dziękowałam im, że przy mnie są. To mi w pewien sposób pomagało. 
   - Nelly... Dlaczego nam nie powiedziałaś? - pytanie Rossa zrobiło kilka niewidzialnych kresek na mojej ręce. Nie wiem dlaczego, ale bardzo mnie zabolało. Wiedziałam, że w końcu poruszą ten temat, ale nie spodziewałam się, że tak szybko.
   Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na to pytanie. Chwilę się zastanawiałam, ostrożnie dobierając słowa. Chciałam powiedzieć mu prawdę, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Jak wyrazić to tak, żeby nie zabolały również mnie. Byłam wrażliwą osobą. To był jeden z momentów, w których moja emocjonalna słabość się ujawniała. Próbowałam ją w sobie zdusić. 
   - A jak miałam wam powiedzieć? Chciałam, ale nie mogłam. Nie zdobyłam się na odwagę. Szczególnie przy Rocky'm. Mogłam zostać w Miami... Wszystko potoczyłoby się inaczej. Zerwalibyśmy kontakt, ja urodziłabym to dziecko, a później spokojnie sama wychowała... - mówiłam głosem bez emocji, wpatrując się w jeden punkt, by tylko nie spojrzeć na blondyna. 
   - Przestań! To... Ta,.. informacja jest... Niespodziewaliśmy się, ale... 
   - Nie pomoglibyście mi, nie oszukujmy się. Ja sama nie chciałam tego dziecka wychowywać... Nie mówiąc już o jego ojcu - westchnęłam i w końcu zmusiłam się na spojrzenie na Ross'a. Chłopak już miał o coś zapytać, już otwierał usta, ale wtedy drzwi się otworzyły. 
   - Koniec czasu na odwiedziny - usłyszeliśmy oschły głos pielęgniarki. Jednak ani ja, ani blondyn się nie ruszaliśmy. Tylko patrzyliśmy sobie w oczy, nawzajem próbując odgadnąć emocję drugiej osoby. - Nie usłyszałeś? Jesteś muzykiem. Albo ja w jakiś tajemniczy sposób zaczęłam mówić po chińsku, albo ty nie nadajesz się do tej roboty - pielęgniarka mocno klepnęła chłopaka w ramię. Ross z ociąganiem wstał i skierował się do wyjścia. W ostatniej chwili jednak zawrócił i wręcz podbiegł go mojego łóżka. Delikatnie pocałował mnie w spocone czoło i dopiero wtedy wyszedł, poganiany przez pielęgniarkę. Patrzyłam za nim, aż drzwi się zamknęły. 




   Następnego dnia czułam się gorzej, niż poprzednio. Miałam ochotę skoczyć że szpitalnego okna. Nie mam pojęcia, kiedy pojawiły się u mnie myśli samobójcze. Nigdy takich nie miałam... Cóż, nigdy też nie miałam tylu problemów naraz i emocje nigdy tak bardzo się na siebie nie nakładały... Te myśli były przytłaczające. Powstrzymywałam je, ale czasami mimo wszelkich starań wdzierały się do mojej głowy.
   Nie wiem, co dodawali mi do tej kroplówki, ale ciągle byłam śpiąca i ociężała. Co chwila zapadając w sen, wcale się nie wysypiałam, wręcz odwrotnie. Gdy zaczęłam się na to dwa dni później po południu skarżyć, pielęgniarka tylko stwierdziła, że gdy śpię spokojnie, szybciej mój organizm się regeneruje. Ja nie widziałam związku, ale wolałam nie dyskutować. I tak przegrała bym tę "wojnę". Miałam jedynie nadzieję, że będę przytomna, gdy przyjdą Lynch'owie.
   To było spokojne pożegnanie. Przyszli, przytuliliśmy się, powiedzieliśmy kilka słów i wyszli. Rocky trzymał się na uboczu, Rydel też. Dziewczyna mocno płakała i chyba chciała to ukryć, a Rocky... Cóż, podejrzewałam, że po prostu jest na mnie zły za tą ciążę. W końcu kto by nie był? Oczywiście Ross powinien być bardziej zły, ale o dziwo przyjął to dość dobrze, albo po prostu świetnie grał. Miałam nadzieję, że to pierwsze, bo nie przeżyłabym, gdyby oni się ode mnie odwrócili... Poza nimi nie miałam nikogo mi bliższego.
   Gdy już przeszłam serię codziennych badań i z powrotem wróciłam do łóżka, drzwi gwałtownie się otworzyły. To dziwne, bo w końcu pora odwiedzin już się skończyła.
   Do pokoju wpadła Sarah. To już w ogóle zbiło mnie z tropu.
   - Jest ważna sprawa - powiedziała tylko. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. A przynajmniej do czasu, gdy w drzwiach stanął mężczyzna. Domyślałam się, co się dzieje. - Musisz w końcu pogadać... Z Samem.


____________________


Cześć! Mamy kolejny rozdział ^^ Chciałam dodać go wcześniej, ale znowu coś mi się zacina i nie mogłam... Nie będę ukrywać, że nie miałam też dużo czasu. Ciągle jakieś próby, a mój ''grafik'' wypełniony jest występami z chórem lub z rytmiczkami (w sensie że taniec) aż do wakacji i to dosłownie (muzyk wita...). No ale dobra - przynajmniej mamy teraz. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Piszcie, co myślicie. Następny postaram się dodać wcześniej. Komentujcie i do napisania ;*


2 komentarze:

  1. Świetny jestem bardzo ciekawa co będzie dalej i jeszcze Sam :)
    takie emocje
    czekam
    Monika :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny <3
    Czekam na next'a :3

    ~Pozdrowionka~

    OdpowiedzUsuń