niedziela, 8 listopada 2015

ROZDZIAŁ 37 - TRZEBA SIĘ Z TYM POGODZIĆ I CZEKAĆ NA LEKCJĘ NASTĘPNĄ





   Na plaży wiał zimny wiatr i chyba to było powodem małej ilości ludzi. Odetchnęłam morskim powietrzem i wręcz poczułam ciepło bijące od ogniska i prawie usłyszałam szarpnięcia strun gitary i śpiew. Oczy znów zaszły mi łzami na wspomnienie poprzedniego dnia, rozmowy z Rydel. To coś zmieniło. W moim życiu, w sposobie myślenia. Chyba tego mi brakowało. Delly wcześniej chodziła wokół mnie na palcach, ale teraz... Odważyła się powiedzieć mi to, co uważa za słuszne i tym samym pomogła mi. 
   Będę jej za to wdzięczna, cokolwiek się wydarzy, cokolwiek zrobię.
   Po rozmowie, gdy wróciłam z biegania do domu Lynch'ów, ogarnął mnie dziwny spokój. Moje myśli przestały krążyć wokół problemów i nawet miałam wrażenie, że coś mi mówi, że wszystko będzie dobrze. Wypełniła mnie nadzieja i pewność, że to, co się dzieje teraz jest tylko chwilowe. To ode mnie zależy, kiedy minie, kiedy będę mogła iść dalej. Mogę to zrobić w każdej chwili, muszę tylko chcieć i mieć na to odwagę.
   Tamtego wieczoru usiadłam z Riker'em, Rossem, Rydel i Ellem i do późna oglądaliśmy jakieś filmy, żartując i rozmawiając. Czułam się tak... normalnie.
   - Cześć - ktoś usiadł obok mnie na piasku, a ja aż podskoczyłam.
   - Cześć - wykrztusiłam z wielką gulą w gardle na widok bruneta.
   Patrzył przed siebie, na wodę, słońce, niebo, jakby zobaczył w tym coś więcej, niż ja. Zerknęłam na profil Rocky'ego i aż zaparło mi dech na widok jego znajomych rysów twarzy zalanych pomarańczowym słońcem chylącym się ku zachodowi, które tak często studiowałam. Zapragnęłam dotknąć jego policzka, nosa, ust, poznać jego rysy na nowo, jeszcze raz.
   Ale szybko odepchnęłam od siebie tę myśl.
   - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - przerwałam przedłużającą się ciszę, starając się, by w moim głosie słychać było tylko ten spokój, który ogarnął mnie chwilę wcześniej.
   - Rydel mi powiedziała - skrucha, z jaką powiedział te 3 słowa osiadła na mnie niczym morska bryza.
   No tak, chwilę przed jego przyjściem zadzwoniłam do Rydel, by powiedzieć jej o swoich przemyśleniach. Wspominałam jej także, że wybiorę się jeszcze na plażę.
   - I po co przyszedłeś? - spytałam ostrożnie, bojąc się, że mi nie odpowie. I przez chwilę tak nawet myślałam, gdy Rocky po prostu siedział, jednak on przetarł dłonią szczękę i odezwał się:
   - Sam nie wiem. To dziwne, ale... Po prostu poczułem, że muszę cię zobaczyć - w jego głosie słychać było autentyczny ból, który sprawił, że i mnie serce się ścisnęło.
   Cisza, która między nami zapadła wydawała mi się na miejscu. Czekałam, aż chłopak przemyśli sobie to wszystko w spokoju.
   - Też czasami tutaj przychodzę - powiedział w końcu, a mnie zaskoczyły jego słowa. Znów na niego zerknęłam i Rocky również na mnie patrzył. Oblałam się rumieńcem i szybko odwróciłam wzrok.
   - Po co?
   - Nie wiem - wzruszył ramionami, znów patrząc na rozwijające się o brzeg fale. - Żeby wspominać, przypomnieć sobie, jak było kiedyś, zanim wkroczyłaś w nasze życie i tuż po tym. Żeby móc pomyśleć nad tym, jak to było, gdy zabraliśmy cię tutaj pierwszy raz, a później ja sam kolejny. Wiele się zmieniło.
   - Czasem chcę do tamtego wrócić - przyznałam, a łzy momentalnie napłynęły mi do oczu. Moja wrażliwość znowu się uaktywniała.
   - Dlaczego? Nie jesteś zadowolona z wszystkiego, co razem przeszliśmy?
   - Jestem, ale... Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Poza tym nie przeżyliśmy samych cudownych momentów. Były też upadki, których ja doświadczyłam najwięcej. Wystarczy teraz na to spojrzeć. Nie mam nikomu tego za złe. Wcześniej wszystko było mniej skomplikowane. Dopiero teraz zaczęłam sobie zdawać sprawę, że życie jest okrutne - zanim zdążyłam się pohamować, mówiłam dalej: - Przez te wszystkie lata żyłam sobie w różowym królestwie, nigdy mi niczego nie brakowało, byłam sama jedyna, z własnymi przyzwyczajeniami i zasadami i to było dobre. Moim jedynym zmartwieniem były oceny w szkole i to, że zostało mi tylko pięćdziesiąt stron książki - śmiech z trudem przycisnął się przez moje zaciśnięte z żalu gardło. - Dopiero po osiemnastu latach coś się zmieniło, gdy przeprowadziłam się tutaj. Nagle wszystko zmieniło się w jeden wielki bajzel i nie było komu tego wszystkiego posprzątać. Wiesz o co mi chodzi? U większości ludzi wydarzenia następują stopniowo, z wiekiem do czegoś się dorasta i popełnia nowe błędy. U mnie wszystko wydarzyło się nagle, z dnia na dzień i zaczęło po prostu przytłaczać, bo przez te osiemnaście lat nie działo się nic. Teraz to chyba trochę za późno. Ale lepiej późno niż wcale.
   - Dlaczego tak nagle się z tym pogodziłaś? Nie chcesz wiedzieć czegoś więcej? - Rocky zdziwiony nachylił się lekko w moją stronę.
   - Chcę... Chciałam - poprawiłam się. - Jednak wiedziałam, że muszę przyjąć do wiadomości to, że tak to już jest i nie mogę cofnąć czasu. Porządna lekcja musiała mi się kiedyś przytrafić. I to było to. Nie ma sensu się wypierać i bronić. Trzeba się z tym pogodzić i czekać na lekcję następną.
   Rocky powoli pokiwał głową. 
   - Jesteś niezwykle inteligentna. I silna - rzucił Rocky, zerkając mi w oczy. 
   Znów zapanowała cisza, tym razem na dłużej. Raz za razem zerkałam to na morze, to na Rocky'ego. I czekałam. Czekałam, aż coś się wydarzy, coś magicznego, co sprawi, że powrócimy do czasu naszego poznania, żebym mogła wszystko rozegrać inaczej, chociaż wiedziałam, że to nie możliwe.
   - Chciałbym ci powiedzieć, że możemy zostać przyjaciółmi.
   - Ale...?
   - Ale nie mogę. Gdy cię nie ma to wydaje mi się logiczne, dobre. Mówię sobie, że tak po prostu ma być - Rocky zamilkł na chwilę.
   - To co cię powstrzymuje? - zmuszam się, żeby zapytać, chociaż w gardle staje mi wielka gula, a powietrze z trudem dochodzi do płuc.
   - Gdy cię widzę, gdy przypomnę sobie to wszystko, co się wydarzyło już nie wydaje mi się to takie oczywiste. Nawet dochodzę do wniosku, że to idiotyczne.
   Zmuszam się, żeby patrzeć przed siebie, a łzy zasłaniają wszystko srebrną, wodnistą kurtyną.
   - Posłuchaj... Ja wiem, że zawiniłem. Że zachowywałem się jak dupek. I chyba właśnie to mnie powstrzymuje.
   - Nie rozumiem... - mamrocze pod nosem.
   - Chcę, żebyś była szczęśliwa. Nie chcę znowu ranić. 
   Miałam wrażenie, że znowu śnie.
   Rocky podniósł się gwałtownie i odszedł, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Był zwrócony plecami do mnie, a mimo to wiedziałam, że był wściekły. Zastanawiam się tylko, na co, lub na kogo.
  


   Tamtej nocy śniła mi się ciemność. Czułam się jakbym spadała w przepaść i nikt ani nic nie mogło mnie uratować. Nie wiedziałam gdzie jest góra, a gdzie dół.  Miałam wrażenie, że jestem zamknięta w bańce. Z krzykiem odbijającym się echem wirowałam w pustce, a włosy smagały mi twarz i wpadały do oczu.
   Gdy się obudziłam, również krzyczałam. Byłam cała zlana potem, a koszulka nieprzyjemnie przykleiła mi się do ciała. W głowie mi szumiało, lecz po chwili wyłoniły się niewypowiedziane słowa: nie rozumiesz, że to ciebie potrzebuję, żeby być szczęśliwa? Rocky by tego nie zrozumiał. Był zbyt dumny, a jednocześnie chciał się poświęcić, bo uważał, że tak będzie mi lepiej. Oczywiście się mylił, ale nie wiedziałam już, co mam powiedzieć, by jakoś do niego dotrzeć. Poza tym powiedziałam sobie, że dam sobie spokój z wszystkim, co do tej pory było. I tak zamierzałam zrobić.
   Chociaż w tym przypadku było to trudne.
   Nie chciałam się już nad sobą użalać. Nie chciałam, żeby inni użalali się nade mną. To było już męczące.
   Z myślą, że muszę porozmawiać z Mag, znowu zapadłam w niespokojny sen, a ciemność pochłonęła mnie, wciągając w niekończącą się przepaść.

_______________________________________

No witam!
Łapcie kolejny rozdział, czytajcie i zostawiajcie jakieś znaki po sobie. Będę pisać i czekać na was, a wy niestety musicie poczekać na mnie - ale pomysły mam, więc już niedługo nowe rozdziały wlecą na bloga (dostałam pozytywnego kopniaka energii ;) ). Także do usłyszenia! 

czwartek, 15 października 2015

ROZDZIAŁ 36 - TERAZ MAM SZANSĘ





   - Mag wyjeżdża - odważyłam się w końcu powiedzieć po setnym pytaniu, czy wszystko w porządku i tysięcznym smutnym spojrzeniu, rzucanym w moją stronę przez Rydel. Odsunęłam się od dziewczyny właśnie z tego powodu - swoim współczuciem bardzo mnie przygnębiała, a ja potrzebowałam kogoś takiego jak Ell. Kogoś, kto potrafi mnie zrozumieć i postawić się w mojej sytuacji. Rozśmieszyć. Odwrócić uwagę od tego, co jest.
   Ale nadal uwielbiałam Rydel i te nasze rozmowy. Była rozgadana i idealnie dobierała słowa. Nic nie zmieni naszej przyjaźni, żaden odstęp czasu, czy dłuższa chwila milczenia. Delly się nie zmieniała. Była bezpieczną przystanią, do której mogłam wrócić, gdy potrzebowałam rady.
  - Ona chce, żebym pojechała z nią - postanowiłam pominąć na razie moje spotkanie z Peterem. Była to świeża rana, której wolałam nie rozdrapać. Od dłuższego czasu Rydel nic nie mówiła o Peterze. A może chciała, tylko ja byłam tak zajęta sobą, że nie słuchałam.
   Samolub ze mnie.
   - A co ty na to? - Rydel nie wydawała się zaskoczona. Zupełnie jakby się tego spodziewała.
   - Odmówiłam. Przez to się pokłóciłyśmy. Nie chcę się z wami rozstawać. Z nią też nie, ale... Nie wiem, co mam myśleć, co robić. To skomplikowane. Przez całe życie mnie okłamywała, a teraz chce mnie rozdzielić z wami, czego z resztą też już wcześniej próbowała, żebym nie dowiedziała się niczego od Marka o ojcu. Czasem sobie myślę, że gdyby nie to, co zrobiła, moje życie byłoby o wiele bardziej spokojniejsze. Kocham ją, ale... jest niby moją mamą, a ja w ogóle tego nie czuję - słowa niekontrolowanie się ze mnie wylewały. - Zresztą ona i tak bardziej interesuje się moją siostrą, która już nie żyje. Może zabrzmię zazdrośnie, ale ciągle dla niej liczy się tylko Sarah.
   - Nie potrafi zapomnieć - stwierdziła Rydel, wzruszając ramionami jakby było to coś zupełnie normalnego.
   - Jak możesz podchodzić do tego tak... Lekko? - w moim głosie można było wyczuć irytację.
   - Nie myśl sobie, że mnie to nie obchodzi, bo obchodzi. Po prostu... Czuję, że tak jest. Oddając ciebie musiała mieć powód. Sarah zajmowała u niej pierwsze miejsce, bo spędziła z nią większość czasu. Po za nią nie miała przy sobie nikogo. Nie może przyjąć do wiadomości, że jej nie ma.
   - Nie rozumiem... Co chcesz przez to powiedzieć?
   - Prześladują ją wspomnienia o ludziach, a to najgorsze dla psychiki. Gorsze niż duchy, czy jakiekolwiek koszmary. Chce wyjechać, żeby się obronić.
   Przez chwilę stałyśmy w ciszy. Ja zastanawiałam się nad słowami Rydel, a ona składała i wkładała do szafy wyprane ciuchy, bardzo się na tym skupiając.
   - Pewnie masz rację... - westchnęłam.
   - Wiem, że ciężko ci się z tym pogodzić, ale im szybciej to zrobisz, tym mniej będziesz cierpiała - widziałam, że Rydel wyraźnie się waha, czy powiedzieć mi coś, czy nie. Na jej twarzy malowały się przeróżne emocje. - Mag ma dobry pomysł. Zmiana otoczenia może być bardzo korzystna. Myślę...
   - Co?
   - Tylko nie bądź na mnie zła, dobrze? - Rydel zamknęła oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrą decyzją jest powiedzenie mi tego, co chciała. - Pamiętaj, że się przyjaźnimy, a ja... Chcę dla ciebie dobrze, okey?
   Skinęłam głową, czekając na dalsze słowa dziewczyny.
   - Powinnaś się zastanowić, czy nie pojechać z Mag.
   Już miałam zaprotestować, ale Rydel nie dała dojść mi do słowa.
   - Wiem, że masz tu życie. Rocky'ego i Rossa, na których ci zależy, nawet gdy nie do końca chcesz się do tego przyznać, lub nic się z nimi nie układa, unikacie się, czy rzucacie do gardeł. Może z Rossem już nic was szczególnego nie łączy, ale za to Rocky... On dalej siedzi ci w głowie, a mi ciężko patrzeć, jak się wzajemnie ranicie i cierpicie ze swojego powodu. To zupełnie nie fair, że tak wam się nie układa. To, w jaki sposób na ciebie patrzy, jak się dzięki tobie zmienił... Wszystko widzę - Delly unikała patrzenia na mnie. - Masz tutaj Ratliffa, z którym się mocno przyjaźnisz, tak samo mnie i Rikera. Tu masz wspomnienia związane z Sarah. Z nami. Rozumiem.
   Zobaczyłam, że w oczach Rydel pojawiają się łzy, tak samo, jak w moich. Słone krople popłynęły mi po policzkach. Mimo że wcześniej rosła we mnie złość na słowa Rydel, teraz momentalnie wyparowała. Może nie rozmawiałam często z Delly, ale ona miała mnie ciągle na oku, przejrzała mnie na wylot, wiedziała wszystko, co tak bardzo chciałam ukryć, zamaskować, do czego czasem nie chciałam się przyznać. Czasem jej unikałam, ale ona ciągle czekała, obserwowała i była w tym naprawdę dobra.
   - Tylko... Nie zasługujesz na to, żeby tak cierpieć. Odkąd cię poznaliśmy wszystko się zmieniło i ty też. Ale to, co się stało, żebyś była taka, jaka jesteś teraz było okropne i czuję, że to nasza wina. Nie chcę żebyś dalej się tak męczyła. Żebyś dalej się cięła. Wiem o tym i wcale mi się to nie podoba, ale wolałam nic nie mówić, bo wiedziałam, że jesteś na tyle rozsądna, że nie zrobisz sobie nic. Jesteś moją przyjaciółką, kocham cię, jak siostrę, mimo że nigdy nie byłyśmy aż tak blisko siebie, jak teraz jesteś z Ellem... - głos przyjaciółki się załamał, a moje serce się ścisnęło. W gardle stanęła gula, której nic nie chciało przepchnąć dalej.
   - Nie mów tak - odezwałam się, pociągając nosem. - Zawsze byłaś dla mnie jak siostra, a ja... Nie chcę was zostawiać.  To nie wasza wina. To ja popełniam błędy, za które muszę płacić. Należy mi się - spojrzałam na przepełnione łzami oczy Rydel, a serce jeszcze mocniej mi się ścisnęło.
   - To wszystko nie powinno się tak potoczyć... - Delly otarła mokrą twarz wierzchem dłoni. - Dalej w to nie wierzę.
   - Ja też nie... Czasami mam wrażenie, że oglądam coś oczami kogoś innego, albo tylko słucham, jak ktoś opowiada mi o swoim życiu, a to wszystko ja... to wszystko jest moje...
   - Zastanów się nad tym. Proszę.
   Na samą myśli, że mogę nawet rozważać opuszczenie Lynch'ów robiło mi się słabo. Byli jedynymi bliskimi mi ludźmi, na których mimo wszystko mogłam polegać. Na których mi zależało. Którzy byli ze mną, nawet wtedy, gdy tego nie chciałam. Których pokochałam, dla których się otworzyłam.
   I teraz przez swoje błędy miałam ich opuścić.
   Nie. Nie mogę na to pozwolić.
   - Jesteś wyjątkowa. Nie zmarnuj swojego życia. 
  


   Chłodny wiatr orzeźwiał mnie, gdy poszłam wieczorem na przebieżkę. Wybrałam nietypową drogę - przez środek miasta. Zrobiłam to zupełnie przypadkowo, ale po minięciu kilku sklepów zaczęłam podejrzewać, że to moja podświadomość mnie do tego namówiła. Minęłam miejsca, które odwiedziłam ze swoją siostrą, zaraz po tym, jak przyjechałam do LA. Nie wiedziałam jeszcze, że Sarah to moja siostra. Brałam ją za kuzynkę, a Mag za ciocię. Przebiegłam również obok zaułka, w którym Riker przypadkowo uderzył mnie drzwiami w głowę. Tak naprawdę tak się poznaliśmy. Przypadkiem przez wypadek. Ale to było dobre. Zbieg okoliczności, spełnienie marzeń. Minęłam sklep z przeróżnymi rzeczami, w którym kupił mi Rocky pluszowego pingwina i zatrzymała się nawet na chwilę w kawiarni, przed którą natrafiłam na Petera i kilku jego znajomych, którzy jakiś czas później trafili do więzienia. Obok niej była uliczka z wejściem na dach jednego z budynków, na którym odbywały się ich  pijackie spotkania.
   O dziwo wspominanie nie bolało. Chyba nawet tego mi brakowało - przypomnienia sobie początku mojej "historii", paru lepszych i gorszych chwil, tego wszystkiego, co doprowadziło mnie do kolejnych problemów, co doprowadziło mnie tutaj.
   I - chociaż nie chciałam tego przyznać - Rydel mogła mieć rację. Może mój pobyt tutaj trwał za długo? Może czas coś zmienić? Odciąć się. Odważyć się zamknąć rozdział, o czym tak bardzo marzyłam, lecz czego się tak mocno bałam i rozpocząć nowy? Na początku będzie ciężko, będę tęskniła, pamiętała, wspominała, ale czy z czasem nie będzie lepiej? Teraz mam szansę. I wykorzystam ją.

_______________________________________________

No witam, witam :)
Tydzień siedziałam i myślałam, aż w końcu mnie natchnęło - i oto macie! Może jest trochę zagmatwany, ale myślę, że zrozumiecie.
Powoooooli zmierzamy ku końcowi, ale na szczęście (albo niestety, jak kto woli) jeszcze kilka rozdziałów czeka. Mam nadzieję, że nie straciłam formy po tej przerwie... Ale to już wam oceniać, nie mi. Także zostawiajcie po sobie jakieś ślady. I do usłyszenia niebawem ^^ 


niedziela, 4 października 2015

ROZDZIAŁ 35 - ZNÓW POCZUŁAM SIĘ POTRZEBNA





   Moje życie było... pokręcone.
   To tylko takie delikatne określenie.
   Raz było głębokie, mające w sobie jakiś blask, innym razem bladnące, lub puste i bezdenne. Otaczało mnie z każdej strony, przygniatało, dusiło, a czasami delikatnie obejmowało swoimi ramionami. Trzymało mnie zbyt mocno, a ja byłam za słaba, żeby odgonić się od jej uścisku.
   A może po prostu się bałam.
   I gdy zdawało mi się, że już prawie jestem u celu, życie szczerzyło zęby i z okropnym uśmiechem mówiło: jeszcze nie.



   - Mam problem - Riker wypadł z kuchni, trzaskając drzwiami. Usiadł obok mnie na kanapie i schował twarz w dłonie. Był porządnie wyszykowany, tak samo jak ja. Niebieska dżinsowa koszula podkreślała jego ramiona, a czarne rurki ukazywały jego chude, lecz silne nogi. Biła od niego przyjemna woń słodkich perfum, od której aż zakręciło mi się w głowie
   - Co się stało? Czekaj! Ja zgadnę. Chodzi o dziewczynę. 
   To było proste. Znałam to zdenerwowanie, tę chęć spodobania się i wzrok. Przynajmniej czegoś się nauczyłam - mogłam robić teraz za wróżkę. 
   - Tak! Jest taka jedna... Wystawiła mnie, gdy tylko zaproponowałem, żebyśmy poszli na podwójną randkę. 
   Musiałam się roześmiać, bo Riker spojrzał na mnie z huraganem w oczach. Jego wzrok był w stanie zniszczyć wszystko. Szybko przestałam się śmiać, bo nie chciałam być ofiarą tej katastrofy. 
   - To chyba normalne. Chciała zostać z tobą sama. Rozumiem ją. Też wolałabym spędzić czas sama z chłopakiem, niż jeszcze z jego przyjacielem i jego dziewczyną - obserwowałam blondyna, gdy ten podnosił się z kanapy. Zaczął nerwowo chodzić w kółko, a ja cały czas podążałam za nim wzrokiem.
   - Ona... Nie rozumiem tego! 
   - Po prostu do niej zadzwoń i zaproś ją na randkę. Podkreśl tylko, że pójdziecie we dwójkę. I tyle. Masz szansę się trochę rozerwać. Kiedy ostatni raz byłeś na randce?
   Riker spojrzał na mnie już trochę łagodniej. 
   - To nie ma sensu...
   - Ma sens! - gdy tylko to powiedziałam, coś przyszło mi do głowy. - A może ty się boisz zostać z nią sam? Boisz się, że sobie nie poradzisz. Przyznaj się, kiedy ostatni raz byłeś na randce  s a m? 
   Trafiłam w czuły punkt. Doskonale o tym wiedziałam i Riker też. Posłał mi krótkie spojrzenie, odwrócił się i pognał do swojego pokoju. Chciałam iść za nim, jednak szybko odpuściłam. Wolałam nie pogarszać sprawy. 
   Nel, ale z ciebie idiotka! Mogłaś podejść do niego bardziej delikatnie, niż lecieć prosto z mostu! 
   Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja, wyrwana z zamyślenia, poszłam otworzyć. Moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Peter. Nie zdążyłam do niego zadzwonić. Ubrany był w szare spodnie, czarną koszulkę opinającą jego muskularne ciało i ciężką, skórzaną kurtkę. Na nogach miał tradycyjne czarne trampki. Zobaczyłam swoją bladą, zmęczoną twarz w odbiciu jego lustrzanek spoczywających mu na nosie. Musiałam przyznać, że wyglądał nieźle.
   Razem byliśmy jak piękna i bestia. A właściwie piękny, bo to ja byłam koszmarem. 
   - Gotowa?
   Szybko wertowałam strony własnego umysły, szukając jakiejś dobrej wymówki. 
   - Przepraszam, ale chyba nic z tego nie będzie. Riker jest trochę podłamany... Musimy to odwołać - powiedziałam, próbując dojrzeć jego oczy za szkłami.
    Na twarz wypłynął mu łobuzerski uśmiech, na który pewnie nie jedna dziewczyna dostałaby palpitacji serca. Ale nie ja. Wzniosłam wokół siebie wysoki mur i zostawiłam Petera na zewnątrz. Raz już mnie zawiódł, a ja nie miałam zamiaru użerać się z nim znowu. I tak wystarczająco komplikuje sobie życie. Może moje wewnętrzne ja uważa, że jest za proste i dlatego kusi mnie na rzeczy, których normalnie bym nie zrobiła, ani nie powiedziała. No cóż, jedno było pewne - kompletnie się z nią nie zgadzałam. 
   - Weź przestań. Przecież nic takiego się nie stanie. 
   - Sama nie wiem. Chyba powinnam zostać i...
   - Riker da sobie radę sam. To duży chłopiec. Potrafi o siebie zadbać - jego słowa trochę mnie zabolały, ale w głębi duszy wiedziałam, że ma rację. - Będziemy mogli na spokojnie porozmawiać. To chyba nie jest nic złego.
   - Nie wiem, biorąc pod uwagę, że podrywałeś Rydel i udawałeś mojego przyjaciela, żeby... No właśnie. Właściwie po co to robiłeś? - znowu poczułam gniew, zarówno na Petera, że tak się zachowywał, jak i na siebie, że zgodziłam się na spotkanie.
   - Porozmawiamy, ale czy musimy tutaj? 
   - No dobra - westchnęłam, przyznając mu trochę racji, a jednocześnie znowu zaczęłam się zastanawiać, po co go zaprosiłam, ale było za późno żeby się z tego wycofać. 
    Wieczór był przyjemny - ciepły, ale nie suchy. Powietrze było wilgotne i ciężkie, charakterystyczne dla burzy. Szliśmy przez miasto w ciszy ale zupełnie mi ona nie przeszkadzała. Ostatnio ja i cisza byłyśmy dobrymi przyjaciółkami. Chowałam się w niej przed wszystkim i wszystkimi, a ona swoim milczeniem mnie pocieszała i brała w ramiona. Przypominała mi dawne życie, gdy siedziałam z nosem w książce, zawstydzona, nieśmiała, bez żadnych problemów i gdy ciągle bazgrałam coś w swoim notesie. Teraz nawet nie wiem, gdzie on jest. 
   W końcu weszliśmy do jednej z restauracji z dala od centrum miasta. O dziwo było w niej mnóstwo ludzi. Już zapomniałam, kiedy ostatni raz jadłam na mieście. 
   Zajęliśmy wolny stolik i zamówiliśmy jedzenie. 
   - Dlaczego tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać? - odezwałam się w końcu. 
   - Żeby ci udowodnić, że się zmieniłem. Już mówiłem. 
   - I to jeden jedyny powód? A co z twoją grupą z dachu? Zostawili cię? - nie chciałam, żeby mój głos zabrzmiał aż tak chłodno. 
   - Jeśli mam być szczery to większość trafiła za kraty. I to ja ich zostawiłem - o dziwo Peter się uśmiechał. 
   - Ty też powinieneś tam trafić - przypomniałam sobie swoje poprzednie rozmyślania. 
   - Nie dajesz mi szansy. 
   - Może dlatego, że na nią nie zasługujesz, już mówiłam. Nawet nie wiem dlaczego zgodziłam się na spotkanie. 
   - Zadziałał mój urok osobisty, to normalne - Peter pochylił się do mnie i znalazł się bliżej, niż bym sobie tego życzyła. - Tak, jak wtedy. 
   Miałam ochotę mu przyłożyć.
   - Dajesz mi jeszcze więcej powodów, bym sobie stąd poszła.
   - Brakowało mi cię - Peter odsunął się z powrotem na miejsce. Zdziwiona uniosłam brwi. 
   - Ironia, bo ja nawet cieszyłam się z braku kolejnych problemów. 
   Halo, złości! Może już byś sobie poszła i powiedziała, że potrzebuję twojego kolegę. Jak on tam miał? Dystans? 
   - Zmieniłaś się - odezwał się Peter po chwili ciszy, podczas której mierzył mnie wzrokiem. - I nie mówię tu o wyglądzie, chociaż pod tym względem też się zmieniłaś. Twój charakter... Jesteś bardziej zadziorna, ale to dobrze. Nie daj sobie wejść na głowę. 
   - Dzięki za twoje życiowe rady, ale bez nich jakoś dawałam sobie radę, serio... 
   - Jesteś tego pewna?
   - Tak. 
   Nie. 



   - I? - spytał Ross, gdy tylko weszłam do domu. 
   - Co? - rzuciłam torebkę na ziemię i zajęłam się zdejmowaniem butów. 
   - Jak z Peterem? Czego chciał? - w głosie chłopaka wyczułam żal, ale jego oczy płonęły zazdrością. 
   - Niczego. Chciał żebym dała mu drugą szansę. Jest nienormalny. Po tym wszystkim, co się stało? 
   - Zostawił cię w tym najważniejszym momencie. 
   - Nawet nie oto chodzi. Zawsze był tylko kolegą, ale to zabolało, że nie potrafił zachować się jak facet - Nie tylko on - dodałam w myślach. - Oczywiście ja też nie jestem bez winy. Zachowałam się jak... 
   - Nie ważne. Nie pamiętałaś niczego. Nas. Jego. Miałaś...
   - Nie usprawiedliwiaj mnie - przerwałam mu. - Byłam głupia, nie słuchałam siebie tylko tego, co mówiła mi jakaś pusta laska...
   - On cię oszukał, odesłał do Miami - wiedziałam, że było to dawno, ale nawet po tak długim czasie na słowa Rossa łzy napłynęły mi do oczu. Chłopak na ten widok wziął mnie w ramiona. Zrobiło mi się ciepło na duszy, bo znów poczułam się potrzebna. 



   - Możemy pogadać? - ranek był dość chłodny, gdy wstałam, żeby pójść pobiegać. Zupełnie zaskoczył mnie głos chłopaka, bo zwykle wszyscy o tej porze śpią. 
   - Jasne - nie wahałam się. Potrzebowałam rozmowy.
   Ratliff ruszył na taras, a ja posłusznie poszłam za nim. Usiedliśmy na ławce bujanej i chwilę wsłuchiwaliśmy się w odgłosy poranka.
   - Co jest? - przerwałam ciszę, kątem oka patrząc na chłopaka. Był jakby trochę przybity, coś go martwiło. Zaczęłam się niepokoić, a w głowie już miałam milion czarnych scenariuszy, co mogło się mu stać.
   - Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek postanowisz, to chcę żebyś wiedziała, że będziemy cię wspierać. Wszyscy chcieli, żebyś to usłyszała - Ell spojrzał na mnie i w tym momencie coś pękło w moim sercu, a w głowie zapaliła się czerwona lampka. Nie chciałam nieuniknionych zmian, o których już myśleli Lynch'owie.


___________________________________

Witam, witam :)
Co to się stało, że wróciłam do żywych? Humorek mi się poprawił. Jakoś ostatnio ciągle coś się działo, a tu nagle cisza i spokój. Postanowiłam więc, że skończę pisać tych kilka rozdziałów dla was.
Oczywiście mogłabym was teraz przeprosić, obiecać poprawę, ale nie oszukując się - będzie jak będzie, może coś się wydarzy i znowu nie będę miała głowy do pisania? Proszę tylko o cierpliwość.

I mam nadzieję, że w ziejących na blogu pustkach po tej nieobecności, ktoś tę prośbę w końcu odnajdzie ;)


wtorek, 23 czerwca 2015

ROZDZIAŁ 34 - W MOJEJ GŁOWIE SZALAŁA PRAWDZIWA BURZA






    Park zalany był słońcem, gdy wbiegłam do niego w sportowych ciuchach, licząc na odrobinę ochłody. Zaczęłam biegać, by trochę się zresetować. To chyba dobra decyzja - gdy się nakręcę, potrafię biegać kilka godzin z małymi przerwami, ignorując ból, który i tak mniejszy jest niż ten psychiczny. Nie mam szybkiego tempa, ale bieg mnie uspokaja, a gdy wracam do domu, jestem tak wykończona, że jedyne co robię, to biorę prysznic i padam na łóżko. 
   Moją uwagę przyciągnęły dwie pary. Jedna z nich siedziała na ławce i wyraźnie się o coś kłócili. Widać to było po ich ruchach ciała, nerwowym rozglądaniu i mocnej gestykulacji. 
   Druga była zupełnie inna - spacerowali spokojnie trzymając się za ręce. Nie rozmawiali, ale wiedziałam, że znaczy to dla nich więcej, niż wszystkie słowa. Znałam to uczucie. 
   O zgrozo! Dlaczego zaczęły mnie interesować związki innych, gdy sama nie potrafię poradzić sobie ze swoim? 
   O ile on w ogóle istnieje.
   - Skąd mam sobie kogoś nagle wytrzasnąć? Fajni chłopacy nie spadają tak nagle z nieba... - mruknęłam do siebie pod nosem, zawiązując buta oparta o ławkę w parku, znów zerkając na spacerujących.
   - Niestety, ale możemy powiedzieć to samo - ktoś nachylił się nade mną i aż podskoczyłam. Znałam ten głos. Ale to nie możliwe... 
   Nie. Proszę, tylko nie to!
   - Peter? - odwróciłam głowę i wtedy go zobaczyłam.
   Był pochylony nade mną, przez co zdawał się niższy, lecz gdy tylko się wyprostował, sięgałam mu do ramienia. Jego oczy zasłoniły ciemne pasemka włosów, które szybko odgarnął do tyłu. Znów przypominał mi miłego, godnego zaufania przyjaciela, za którego go uważałam.
   - Czego chcesz? - spytałam chłodno, krzyżując ręce na piersiach,na które bezwstydnie zerknął.
   - Niczego. Zobaczyłem cię, więc podszedłem - wzruszył ramionami.
   - Jasne. Śledzisz mnie?
   - Mam coś lepszego do roboty - Peter roześmiał się krótko, a w pasemkach jego włosów zatańczyły promienie słońca. - Ale przyznaję się, że podsłuchałem, co mówisz. Swoją drogą powinnaś to leczyć.
   Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam ścieżką w stronę chodnika. Francus szybko zrównał ze mną krok.
   - Żartowałem - szturchnął mnie lekko w ramię, a gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się szeroko. - Wracając... Jeśli szukasz chłopaka, jestem do wzięcia.
   - Tobie już podziękuję. Przekonałam się, że nie zasługujesz na żadną dziewczynę na tym świecie.
   - Przyznaję się, to prawda. Ale chcę się zmienić. Daj mi szansę - w jego głosie naprawdę usłyszałam skruchę. Zmrużyłam oczy, próbując zrozumieć, o co takiego mu chodzi.
   - Tacy jak ty nie zasługują na drugą szansę - odpowiedziałam po chwili.
   - Każdy zasługuje.
   - Każdy prócz ciebie - poprawiłam.
   - Daj mi udowodnić, że się zmieniłem. Proszę! - Peter zatrzymał się gwałtownie i odwrócił mnie w swoją stronę, tak że musiałam spojrzeć mu w oczy.
   Błądziłam wzrokiem po jego twarzy, jakby chcąc się upewnić, czy nie żartuje. Jednak wyglądało na to, że bierze to całkiem serio i przez złe o nim myśli znów przebił mi się obraz dobrego, uśmiechniętego Petera. Może naprawdę sobie coś przemyślał i chce wszystko naprawić? Może powinnam mu trochę zaufać...
   Westchnęłam głęboko.
   - Żebym tego nie żałowała...
   - Nie będziesz - Peter uśmiechnął się szeroko i już po chwili go nie było.




   Co ja zrobiłam? Matko jaka ze mnie idiotka! Przecież on nie zasługuje na drugą szansę! Jest inny, zmienił się od czasu, gdy go poznałam. A może zawsze był dupkiem ale wcześniej tylko przede mną udawał... Nie powinnam była tego robić. 
   Błąd, błąd, błąd! Sama sobie rzucasz kłody pod nogi. Chciałaś wyjść na prostą, czy mi się tylko wydaje? 
    Ale gdy tylko na niego spojrzałam zobaczyłam poprzedniego Petera takiego, jakim go poznałam - dobrego, ciepłego, wspierającego mnie... Naprawdę wydawał mi się skruszony, ale... Co mnie podkusiło? On na to wszystko nie zasługuje! Powinien skończyć w więzieniu razem z Tally i resztą ekipy bazującej na dachu, wymyślającej jakieś durne zadania i handlujących narkotykami. Kilka lat za kratkami dobrze by mu zrobiło. Jak ja mogłam się tak łatwo dać?
   Ale myśl, że Rocky zobaczy mnie z innym chłopakiem napawała mnie jakąś dziwną satysfakcją. 
   Zachowywałam się jak kompletna szmata.
   Pamiętam, gdy to ja byłam zła i zazdrosna, gdy widziałam go z Tally. Ale czy nie wyrządziliśmy już sobie za dużo krzywd? Tak, komplikuj to dalej, zaplącz się w tym i uduś, tak będzie najlepiej. 
    No i gdy dalej będziecie zachowywać się jak dzieci z podstawówki i zamiast pogadać to będziecie tylko milczeć to prędzej czy później skończy się na niczym. 
   Popchnęłam drzwi wejściowe domu mojej mamy. Były jak zwykle otwarte. Na szczęście nie zastałam Mag w kuchni, w której było w miarę ogarnięte, tak, jak ją prosiłam. Z zadowoleniem stwierdziłam, że kuchnia wygląda w miarę dobrze, zostało jedynie kilka butelek przy koszu i potworna, cuchnąca plama na ścianie, której nie dało się zmyć. 
   Musiałyśmy wyjść na prostą. Obie.
   - Mag? 
   Gdy nie usłyszałam odpowiedzi, ruszyłam do łazienki, w której jej nie było, a później do sypialni. Znalazłam ją śpiącą na łóżku. Nie chcąc jej budzić, cicho wyszłam i powoli zamknęłam za sobą drzwi. Zaczęłam sprzątać w innych częściach domu. Wyrzuciłam wszystkie puste i pełne butelki do dużego worka, umyłam dokładnie blat w kuchni, sprzątnęłam w salonie. Dokładnie wtedy usłyszałam za sobą kroki i już po chwili Mag się odezwała. 
   - Kiedy przyszłaś? - po głosie słyszałam, że była zmęczona, a jej wygląd tylko to podkreślił - zmierzwione włosy, podkrążone oczy... 
   - Nie dawno. Nie chciałam cię budzić. 
   - Mogłaś to zrobić, bo musimy pogadać - odparła Mag, siadając na krześle przy stole i pokazując, bym zrobiła to samo. W głębi duszy denerwowałam się, jednak nie chciałam dać tego po sobie poznać. Z obojętnym wyrazem twarzy zajęłam miejsce na przeciwko i czekałam. 
   - Więc? - spytałam, gdy Mag się nie odzywała
   - Rozmawiałam dzisiaj z moją przyjaciółką z Seattle - Mag zaczęła powoli, a ja od razu wyczułam, że chodzi o jakąś większą, ważniejszą sprawę. - Nasz kontakt na jakiś czas się urwał, ale...
   - O co chodzi? - przerwałam jej, czując, że specjalnie idzie okrężną drogą. 
   - Potrzebuję jakiejś zmiany, czegoś nowego, co pozwoli mi wrócić do życia. Sama wiesz, że to dobry sposób. Diametralnie coś zmienić. Dlatego doszłyśmy do wniosku, że przeprowadzę się do niej, do Seattle.
   Powiedziała to tak szybko, że myślałam, że się przesłyszałam. Splotłam palce, by ukryć ich drżenie. Myśli powoli zaczęły wirować, coraz bardziej się rozpęczając. W mojej głowie szalała prawdziwa burza, a ja czekałam na grzmot. 
   - Myślę, że najlepiej by było, gdybyś pojechała ze mną. 
   Grzmot. 
   - Dlaczego? - tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić. W gardle stanęła mi wielka gula. Znów to samo. Dlaczego mi to robi? Nie rozumie, że to boli? Mam swoje życie i też mam prawo podejmować taką decyzję. 
   - Bo jesteś moją córką. I tak powinno być - Mag mówiła z takim spokojem, że aż zapomniałam, że chwilę wcześniej leżała w łóżku wydychając z siebie resztki alkoholu. 
   - A ty jesteś moją mamą. Powinnaś myśleć też o mnie, a tą decyzję powinnyśmy podjąć razem - starałam się, by mój głos nie zabrzmiał chłodno, lecz kiepsko mi to wyszło. 
   - Gdy rozmawiałyśmy, sama mówiłaś, że muszę stanąć na nogi. Czuję, że to jest ten sposób. 
   - Ja też muszę stanąć na nogi, wiesz? Bo ciągle nie mogę się na nich utrzymać! Ale ty się tym nie zainteresowałaś. Siedziałaś tutaj, popijając wódkę, rozpamiętując przeszłość i mając mnie gdzieś. Sarah... Twoja kochana córeczka ode... - przerwałam, starając się uspokoić drżenie głosu i powstrzymać łzy napływające mi do oczu. Sarah nie odeszła. - Umarła. Ale ciągle byłam jeszcze ja, która też potrzebowała wsparcia, a nie uzyskała go od własnej matki. 
   Mag chwilę mierzyła mnie wzrokiem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. 
   - To bez znaczenia - odezwała się w końcu, a jej chłodny głos przyprawił mnie o dreszcze. 
   - Mam dziewiętnaście lat. Nie możesz mnie do niczego zmusić, sama o sobie decyduję.  
   - Pojedziesz ze mną, czy ci się to podoba czy nie. Jesteś moją córką i...
   - Może jestem twoją córką, ale ty nigdy nie byłaś moją matką.
   Gdy tylko to powiedziałam, od razu pożałowałam tych słów, ale zostały już wypowiedziane i nie istniała żadna magiczna moc, która mogłaby to zmienić. Odwróciłam wzrok, nie chcąc spojrzeć Mag w oczy. Patrzyłam na wszystko, tylko nie na nią. Nie potrafiłam. Nie mogłam. Byłam... Zachowała się okropnie, wiedziałam o tym. Miałam w sobie trochę kultury, szacunku, a nawet pokory, żeby to wiedzieć. Czułam kłębiący się we mnie wstyd, ale nad nim i tak dominowała złość. 
   A złość to potworna kobieta, która nie zna takich słów jak kultura, pokora, czy szacunek. Jest bezwzględna, niszczycielska, jest jak pasożyt. Gdy zapuści w tobie korzenie nie można jej do końca wyrwać. No i złość lubi chodzić w parze z nienawiścią i czymś jeszcze gorszym - cierpieniem, którego miałam już dość, cierpieniem, które wypychałam za drzwi, a ono zapierało się rękami i nogami i ciągle się o mnie upominało. Chciałabym móc w końcu zamknąć ten rozdział w swoim życiu i przejść do następnego, ale tak się po prostu nie dało. Musiałam cierpliwie przeczekać i wysłuchać ględzenia cierpienia. 
  - Dobrze. Jak sobie chcesz - Mag mocno zacisnęła zęby. 
   Gdy szłam do wyjścia, usłyszałam za sobą chrobot otwieranej butelki, lecz teraz zupełnie mnie to nie obchodziło. 


__________________________________________

Cześć, koty!
Więc tak - rozdział trochę zagmatwany, wiem, ale mam nadzieję, że jakiś w nim sens jest. W końcu wakacje! Postaram się zaglądać tutaj trochę częściej, bo w końcu wolne i więcej czasu na pisanie. I na razie to tyle. Trzymajcie się cieplutko!


niedziela, 31 maja 2015

ROZDZIAŁ 33 - JUŻ NIE WIEDZIAŁAM, CZYM MAM SIĘ MARTWIĆ






   W pierwszej chwili poczułam się, jakbym spadała. Serce podskoczyło mi do gardła, mózg zwolnił obroty wiedząc, że żaden impuls, który od niego wypłynie nie uratuje już sytuacji, a ciało przygotowało się na uderzenie. Ono jednak nie nastąpiło.
   Gwałtownie otworzyłam oczy, wstrząsnął mną dreszcz, a krew szybciej popłynęła. Kurczowo złapałam rękoma pościel, jakby chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku.
   Nie! - wrzasnęłam w myślach, jakby to miało coś zmienić, jakby to słowo mogło mieć jakąś magiczną moc.
   Słońce przeciekało przez niedokładnie zaciągniętą roletę. Nie wiedziałam, która godzina, ale podejrzewałam, że koło dziewiątej.
   Nie!
   Rozejrzałam się niespokojnie, próbując się jakoś zorientować, czy wszystko to, co się działo było snem czy prawdą. Ale nie potrafiłam tego stwierdzić. Nie wiedziałam jak.
   Może Rocky wstał wcześniej i wyszedł? Nie chciał mnie budzić, wymknął się po cichu, a ja po prostu spałam. 
   Zaczęłam oddychać płytko, szybko. Zdarzyło mi się to już któryś raz - nagły atak paniki, z którym nie umiałam sobie poradzić. 
   Uspokój się! Jeśli teraz się udusisz, nigdy się niczego nie dowiesz. Oddychaj! 
   Wygrzebałam się spod kołdry. Drzwi miałam lekko uchylone, chociaż mogłabym przysiąc, że je zamykałam. Naciągnęłam na siebie pierwsze lepsze ubrania, które wpadły mi w ręce i już po chwili szłam powoli korytarzem do salonu. Telewizor był zapalony, lecz nikogo w pobliżu nie widziałam.
   Gdy tylko weszłam głębiej do pomieszczenia, zobaczyłam leżącego na kanapie Rocky'ego i Ella siedzącego na podłodze. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na ekranie widać jakąś grę, w którą grali chłopacy, nie jakiś film czy reklamy.
   - Nel! Obudziliśmy cię? - Ratliff na sekundę odwrócił głowę i tak oto moje rodzące się w głowie plany o cichym wycofaniu się z powrotem do pokoju legły w gruzach. Zamiast tego zrobiłam kilka kroków w stronę kanapy, jednak zachowałam dystans.
  - Nie. Miałam dziwny sen - zerknęłam na Rocky'ego, jakby dając mu jakiś sygnał, którego sama nie zrozumiałam. Chłopak nawet nie odwrócił głowy, koncentrując się na grze. - I tak jest już dość późno.
   - Mhm... - Ell zatracił się w zabijanie jakiś snajperów na dachu zrujnowanego magazynu.
   - O co chodzi? - spytałam, mając na myśli grę. Krew spływała ze wszystkich ścian, a na drodze powstała zapora z trupów.
   - To trochę jak gra w "zdobycie flagi" tylko stawka jest o wiele cenniejsza a sama gra trudniejsza - odezwał się Ell. Chwilę patrzyłam jak bruneci grają. Byli bardzo zgodni, nie musieli nic do siebie mówić, każdy doskonale wiedział, co robić. Jakby czytali sobie w myślach. Tylko raz strzelili obydwoje do tego samego żołnierza.
   - Nawet fajne - rzuciłam po chwili.
   - Fajne? To najlepsza gra na świecie! - Ell udał oburzenie.
   - Serio ci się to podoba? - w głosie Rocky'ego wyczułam ironię.
   - Tak. Coś w tym złego?
   - Dobraaa... Zrobiło się chłodno - oczywiście domyśliłam się, że ma na myśli mnie i Rocky'ego, bo pogoda na dworze była jak zwykle słoneczna. - Chcesz spróbować?
   - Ell! Jeszcze nie skończyliśmy! Zabiją nas!
   - No nie wiem... - zignorowałam wypowiedź Rocky'ego.
   - Spróbuj. Sterowanie jest proste - brunet zatrzymał grę i poklepał miejsce na podłodze obok siebie. Gdy usiadłam wręczył mi konsolę i zaczął wyjaśniać, czym co się robi. Połowy nie zapamiętałam, ale mimo wszystko jakoś sobie radziłam. Na początku zabili mnie tuż za pierwszym zakrętem, bo nie zauważyłam żołnierza na dachu, który dwoma kulami położył mnie trupem. Po jakimś czasie szło mi coraz lepiej, a chłopacy podrzucali mi kilka wskazówek i ostrzegali gdzie nie iść, by nie wpaść w ręce wroga.
   - Nie idź tam - odezwał się Rocky, gdy rozległo się wołanie o pomoc i czyjś płacz. - To pułapka. Placu pilnują snajperzy, zanim na niego wejdziesz, zginiesz.
   - Chyba że zdejmę ich zanim wejdę na plac - zasugerowałam, chowając się postacią za kontenerem na śmieci, by ukryć się przed wrogim patrolem.
   - Nie da rady. Są poukrywani. Pokazują się dopiero wtedy, gdy jesteś zbyt blisko, żeby ich wszystkich zastrzelić.
   - Tchórze...
   - To gra - przypomniał chłopak. - Uważaj, zaraz nadlecą poduszkowce.
   - Gdzie zrzucą ładunki?
   - To właśnie jest najgorsze, nie wiadomo.
   Zginęłam.



   Minęły dwa dni. Nie wiedziałam, jak zapytać Rocky'ego o to, co działo się w nocy, bo nie byłam pewna, czy to naprawdę się zdarzyło. Chciałam jakoś poruszyć ten temat, lub trochę sprowadzić na niego Rocky'ego, by sam go zaczął, lecz albo nie chciał o tym gadać, albo nie wiedział, o co mi chodzi, albo (na co liczyłam najmniej) tego po prostu nie było.
   Na chwilę wyrwałam się z myśli tylko po to, by zmienić pozycję i wymusić uśmiech dla Ella, który właśnie opowiedział mi, Rikerowi i Stormie jakiś żart.Wszystko wydawało się piękne, spokojne - typowa rodzinna sobota, spędzana wspólnie na ławce na tarasie w ogrodzie przy zimnej lemoniadzie. Może gdyby było tak, jak wcześniej potrafiłabym się z tego cieszyć.
   Naciągnęłam niżej rękawy bluzy, nie chcąc pokazywać swoich ran.
   Już nie wiedziałam, czym mam się martwić.
   Wspomnienia wczorajszego dnia wpłynęły na powierzchnię, zasłaniając wszystkie inne i domagając się chwili uwagi.
  Byłam u Mag. Wybrałam się do niej z samego rana, nie chcąc marnować dnia. Miałam też nadzieję, że nie zdąży się napić. Czuć było od niej alkohol, lecz zdawała się być całkiem przytomna.
   - Przepraszam - usłyszałam swój mocny głos, co zupełnie do mnie nie pasowało. - Zupełnie nie wiem, co mam ci powiedzieć... Nie powinnam była...
   - Błagam cię - zdawała się ignorować moje słowa. Łzy ciekły jej po policzkach niepochamowanym strumieniem. Pierwszy raz widziałam, żeby tak mocno płakała. - Proszę! Ja dłużej nie mogę! - butelka potoczyła się po stole, gdy Mag szturchnęła ją przypadkiem łokciem.
   - Ale ja nie wiem jak ci pomóc - powiedziałam to tak cicho, że Mag tego nie usłyszała.
   - Sarah... Jej już nie ma. Nie ma mojej ukochanej córeczki - kobieta robiła niezrozumiałe gesty, jakby kogoś przywoływała. Bałam się podejść, a może nawet brzydziłam się Mag.
   Naprawdę! Nie jestem z tego dumna, ale... Brzydziłam się własną matką...
   Ale to twoja wina. Nie pomagałaś jej, gdy o to prosiła.
   Podeszłam i ją przytuliłam.
   - Będzie dobrze - mówiąc to próbowałam przekonać i siebie i ją. - Już cię nie zostawię. Będzie tak, jak dawniej.
   - Nie będzie! Nie bez niej! Sarah... Ona była taka młoda...
   - Wiem, ale damy radę. Ja... Mi też jest z tym ciężko - nie zastanawiałam się nad tym, co mówię. Potok słów po prostu ze mnie wypłyną, uwalniając to, co tak długo kumulowało się w mojej głowie. - Jest mi ciężko. Ze wszystkim. Nie daję sobie rady, nie jesteś jedyna. Chcę się jakoś pozbierać, ale ktoś ciągle spycha mnie na ziemię i przez to nie mogę wstać. Czuję się zmaltretowana, pobita, przeżuta i wypluta, nie potrafię tego inaczej powiedzieć. I nawet gdy ktoś próbuje mi pomóc, to nie potrafi. Może to moja wina? Może nie chcę tej pomocy przyjąć, albo nie mam motywacji, żeby znów próbować... Nie wiem. Ja... Ja chcę, żeby było tak, jak dawniej. Żebyś była moją kochaną ciocią, LA było oddalone ode mnie o setki kilometrów, a marzenie o spotkaniu Lynch'ów były tylko marzeniem. Wtedy było lepiej. Ale chyba niczego nie żałuję. Cieszę się z tego, kim jestem, a przecież wszystko, co zrobiłam się do tego przyczyniło. Więc może to dobrze? Jeszcze tego nie wiem, ale się dowiem. Kiedyś się dowiem.
   Riker szturchnął mnie w ramię, wyrywając z zamyślenia. Spojrzałam na niego nieprzytomnie, nie wiedząc do końca, co się dzieje.
   - Wszystko dobrze? - spytał, a mi łzy momentalnie napłynęły do oczu. Mimo to tylko pokiwałam twierdząco głową i powiedziałam:
   - Dobrze.
   Trzymałam się tego, powtarzałam w głowie jak mantrę - będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. To brzmiało tak oczywiście. Jest źle, by mogło być dobrze. Prosta recepta - wystarczy skulić się w kącie, chowając przed bólem i czekać.
   Chciałam w to wierzyć.


________________________________

Cześć koty!
Przepraszam was jeszcze raz - znów przerwa. Nie mam na to wytłumaczenia - po prostu ostatnio dużo się u mnie dzieje i zmienia, czasem jest świetnie, a czasem czuję się jak Nel - przeżuta i wypluta, ale chyba taka kolej rzeczy - dobrze, źle, dobrze, źle, dobrze, źle... Ale staram się najbardziej, jak mogę, myślę, wymyślam i piszę. Z tego jestem zadowolona, to taka odskocznia od życia, inny, własny świat, w który próbuję się zagłębić, by wnieść w niego jak najwięcej.
Mam nadzieję, że to widzicie i jakoś odczuwacie. I że rozdział wam się podobał. Jak już gdzieś tam w poprzednim poście mówiłam - mogę mieć różne przerwy w pisaniu, dłuższe i krótsze i chyba musicie mi to wybaczyć.
I jeszcze jedno!
Bardzo, ale to BARDZO dziękuję za wasze wsparcie, a tamten meeega długi komentarz pod poprzednim postem postawił mnie na nogi i dał kopa do działania. Także jego autorze - DZIĘKUJĘ!
I to tyle - trzymajcie się ^^

Ciekawe, kto dotrwał do końca ;)


niedziela, 26 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 32 - ONI OBDARZAJĄ MNIE MIŁOŚCIĄ I CIEPŁEM, JA - KŁAMSTWEM I BÓLEM






   Peter. Mag. Stormie. Ratliff. Rocky. Reszta Lynch'ów. Sarah. Oni wszyscy na przemian wrzeszczeli, płakali lub rzucali szkłem, którego odłamki wbijały mi się w skórę, tak samo jak ich słowa czy łzy. Zwinęłam się w kulkę na środku jakiegoś pokoju i starałam się tego nie słuchać, wyłączyć, lecz każde wypowiedziane zdanie przenikało do mojej świadomości, każda słona kropla obmywała krew od ran szkła.
   Gdy obudziłam się z wrzaskiem w swoim łóżku, w pokoju u Lynch'ów zupełnie sama wcale nie poczułam się lepiej, chociaż ulżyło mi, że już nie słyszę tych przeraźliwych krzyków. Mimo to bolała mnie głowa i mogłam już tylko pomarzyć choćby o godzince snu. Była trzecia w nocy.
   Przywracałam się z boku na bok, czasami specjalnie, a czasami przypadkiem, uderzając łokciem w ścianę. Wiedziałam, że za nią jest Riker z Rossem i miałam nadzieję, że któryś z nich się zjawi, bo nie chciałam być sama.
   Tyle że ty ciągle miałaś kogoś bliskiego przy sobie.
   Poczułam się źle i miałam ochotę zerwać się z łóżka i pojechać do Mag, by ją przeprosić, ale przecież był środek nocy, Mag pewnie spała, no i za pewne nie była trzeźwa, więc wątpię, żeby zapamiętała moje przeprosiny. Pewnie uznałaby to za skutek upicia lub sen.
   Podciągnam kolana do brody i zwinięta w kłębek staram się rozgrzać nagle zmarznięte dłonie. Miałam wrażenie, że zmieniły się w dwa sople.
   Błagam! Nie chcę być sama!
   Przewróciłam się na drugi bok i patrzyłam w ciemność.
   Proszę...
   Jakby na moje wołania, drzwi się delikatnie otworzyły a przez centymetrową szpare widziałam zarys człowieka. Doskonale wiedziałam, kto przyszedł. Nie raz uważnie studiowałam rysy tego ciała.
   Wahałam się czy podnieść się lekko na łokciach, i tym samym dać znać, że nie śpię, czy dalej leżeć nieruchomo. W końcu zdecydowałam, że nie zrobię nic.
   Słyszałam, jak chłopak przemieszcza się przez pokój, starając się chodzić jak najciszej, aż wreszcie zatrzymał się przy moim łóżku. Chwilę się zastanawiałam, lecz podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. On też patrzył w moje.
   Chłopak chciał się wycofać, lecz błyskawicznie złapałam go za rękę, zupełnie nie panując nad tym gwałtownym uczuciem, którego nie potrafiłam rozpoznać. Ciekawe, czy to samo uczucie pchało go tutaj do mnie...
   - Nel... - usłyszałam w ciemności swoje imię. W jego ustach zabrzmiało to niemal jak pieszczota.
   - Nie idź. Proszę - wiem, że tego nie widział, ale moje oczy zaszły łzami i nawet ja nie znałam ich przyczyny.
   Rocky stał w bezruchu i wyraźnie się wahał, a emocje i myśli wewnętrznie ze sobą walczyły. Chciałam go jakoś przekonać, ale nie wiedziałam co mogę powiedzieć.
   Czasami patrząc na niego żałowałam wszystkiego, co zrobiłam i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek mi wybaczy choć części tego, co zrobiłam. Nawet to nie wydawało mi się możliwe. Krzywdziłam wszystkich dookoła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mogłam przestać. Nie potrafiłam. Każdy wybór okazywał się błędny, a ja cicho liczyłam na to, że w końcu to wszystko się skończy i będę mogła żyć normalnie. To, co robią dla mnie Lynch'owie to o wiele za dużo w porównaniu z tym, jak im się odpłacam. Oni obdarzają mnie miłością i ciepłem, ja - kłamstwem i bólem.
   Szczerze mówiąc, ulżyło mi, gdy Rocky cicho wślizgnął się pod kołdrę obok mnie i choć starał się mnie nie dotykać to i tak było to nieuniknione. Dziwnie się czułam znowu z Rocky'm w jednym łóżku, ale to uczucie usuwało się w kąt i zostało zastąpione innym.
   Mimo wszystkiego, co się między nami wydarzyło, ciągle moje serce było we władaniu leżącego obok bruneta. To on musiał być przy mnie żebym mogła normalnie funkcjonować, myśleć, żyć. To nie ogniste uczucie Rossa jest mi potrzebne, by walczyć, lecz jakiś promień bijący od Rocky'ego.
   - Wiedziałem, że nie śpisz - odzywa się nagle, a ja nie do końca potrafię rozszyfrować, co dokładnie ma na myśli. - Ja też nie spałem.
   Dalej milczałam, czekając, aż wyjaśni.
   - Wiem - powiedział krótko, a ja byłam jeszcze bardziej zdezorientowana.
   - Co wiesz?
   - Wiem, że mnie kochasz.
   Serce zabiło mi mocniej na wspomnienie szpitalu.
   Podeszłam do łóżka i uklęknęłam. Po chwili zawahania złożyłam na ustach chłopaka delikatny pocałunek, tak krótki, jak mrugnięcie. 
   - Kocham cię, wiesz? - szepnęłam w ciszy. Wydało mi się to żałosne, ale nie mogłam się powstrzymać. 
   W tamtym momencie nie mogłam nam sobą zapanować i szybko złączyłam nasze usta w pocałunku. Był taki łagodny, jakbym pytała o coś, o co nie mogłam zapytać słowami. Rocky się wahał. Znowu. Przypomniało mi to trochę czasu, gdy jeszcze do końca się nie znaliśmy. Był wtedy tak samo ostrożny, jakbym była z porcelany.
   Brunet odwzajemnił pocałunek mocniej, namiętniej a ja zatraciłam się w nim bez reszty. Przylgnęłam do niego całym ciałem, nie zostawiając nawet centymetra odstępu między nami. Potrzebowałam jego bliskości. Dokładnie zaczęłam studiować wszystkie rysy jego klatki piersiowej, brzucha, ramion, wędrując rękoma w górę i w dół.
   - Dawno tego nie czułam - szepnęłam, patrząc w ciemności w oczy chłopaka. Ten objął mnie w pasie i starał się przyciągnąć mnie jeszcze bliżej siebie, co nie było możliwe.
   - Czego?
   - Nie wiem... Nie potrafię tego określić. Brakowało mi cię.
   - Bardziej niż Rossa? - wyczułam nutkę zazdrości.
   - Nie mogę tego nawet porównywać... Ross... Nie jest mi obojętny, ale zawsze będziesz dla mnie ważniejszy i nie wyobrażam sobie, jakby bez ciebie było i co bym zrobiła... Potrzebuje cię - powiedziałam to, co chciałam mu powiedzieć już od początku, na co nigdy nie miałam odwagi.
   - Ja ciebie też - pocałował mnie w czubek głowy. - Wtedy... Gdy dowiedziałem się, że jesteś w ciąży... Na początku myślałem, że to Rossa dziecko - zaśmiał się sztucznie, co od razu usłyszałam. - W pierwszej chwili chciałem go znaleźć i sam nie wiem, co mu zrobić... - w ciemności zobaczyłam, jak brunet marszczy brwi. - Ale w końcu doszedłem do wniosku, że ty mnie nie pamiętałaś.
   - Nigdy tego nie chciałam - w moich oczach znowu pojawiły się łzy. Chyba powoli wpadałam w depresję. Zdecydowanie za często płakałam, nawet wtedy, gdy to kompletnie nie było na miejscu, i gdy tego nie chciałam.
   - Wiem.
   - Rocky... - wypowiedziałam jego imię, chociaż nie wiedziałam, co chcę powiedzieć.
   - Tak?
   - Chciałabym, żeby wszystko było jak dawniej...
   - Ja też. Ale teraz też jest dobrze.
   - Tak... Jest dobrze - przesunęłam dłoń z brzucha chłopaka w górę, zatrzymując się na sercu. Czułam jego mocne, szybkie bicie. - Oby tak zostało - westchnęłam, zamykając oczy. Pod powiekami czułam mrowienie, jakby dostał się pod nie piasek.
   - Zostanie. Obiecuję - chłopak głaskał mnie delikatnie po plecach, co bardzo mnie uspokajało.
   - Nie obiecuj czegoś, czego nie możesz spełnić. Nie dawaj mi nadziei, którą sama mogę sobie odebrać.

_________________________________________

No witam, witam!
Jak mija wam weekend?? Odpoczywacie troszkę??
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Muszę wam powiedzieć, że już niedługo kończę tą drugą serię i nie wiem, co dalej. Ale jeszcze kilka rozdziałów zostało, a ja mam czas do namysłu. A wy jak myślicie - co powinnam zrobić? Boję się, że gdy zacznę pisać dalej, brnąć w trzecią część nie będę miała czasu i pomysłów by ją ciągnąć. Sama nie wiem... No cóż zostawiajcie komentarze na temat rozdziału i w sumie na temat czy pisać 3 serię, czy nie i czy będziecie wtedy wyrozumiali, bo w sumie mam kilka pomysłów, ale nie wiem, jak na nie zareagujecie. Ale dobrze - bez zbędnego zatrzymywania was - do następnego rozdziału ^^


niedziela, 19 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 31 - DALEJ JESTEM CZŁOWIEKIEM, MOŻE MOCNO USZKODZONYM, ALE W PEŁNI SPRAWNYM





   Nie wiem ile minęło dni. Nie liczyłam. Chyba czas stracił dla mnie na wartości. Raczej minął już prawie miesiąc, ale nie byłam pewna. Kilka tygodni na pewno, ale nie wiem, czy dwa, czy więcej...
   Zapukałam ostrożnie do drzwi. Nie przemyślałam tego, po prostu działałam instynktownie. Ostatnio dużo powierzałam instynktowi. Byłam zmęczona tym tłokiem myśli, pytań bez odpowiedzi w głowie, a umysł chciał wziąć trochę wolnego. Pozwoliłam mu zwolnić obroty.
   Nikt nie otwierał. Znowu.
   - Mag?! - zawołałam, jakby to miało pomóc. Byłam zdecydowana, żeby z nią porozmawiać.
   Wcześniej też tu byłam. Dwa dni temu, może trzy. Nie wiem, jak już mówiłam przestałam liczyć dni. Wydawało mi się to podejrzane, szczególnie że wiedziałam, że Mag powinna być. Znałam jej plan dnia, co lubiła robić i kiedy i wiedziałam, że teraz późnym wieczorem powinna być w domu.
   Nie powiem, ale zaczęłam się niepokoić. 
   Ponownie jej nie było, dom stał pusty. A może po prostu chciała, żebym myślała, że tak jest? Może najzwyczajniej nie chciała mnie widzieć?
    Po tym wszystkim, co się stało, po śmierci mojej siostry, gdy Sarah odeszła, ja również odeszłam z życia własnej matki.
    Ja odeszłam, ale Sarah nie. Ona po prostu zginęła, tak z dnia na dzień, niespodziewanie, boleśnie, nie żegnając się z nikim, po prostu  u m a r ł a. To jest różnica. 
   Pchnęłam gładkie, jasne drzwi wejściowe, które, o dziwo, były otwarte. Na początku tylko je uchyliłam, aż w końcu odważyłam się rozchylić je na oścież. Gdy tylko postawiłam nogę za progiem i zamknęłam za sobą drzwi, zalał mnie półmrok, a w nozdrza uderzyła ostra woń, więc machinalnie zatkałam nos. Nie byłam pewna, co to. Ruszyłam w stronę kuchni.
   Krocząc po domu czułam się jak intruz, włamywacz, na obcym terenie, ale starałam się zepchnąć tą myśl na dalszy plan. W końcu nie ona była najważniejsza. Miałam mnóstwo innych zmartwień oraz rzeczy na głowie.
   To, co zobaczyłam w kuchni wręcz zawaliło mnie z nóg.
   Blat przy kuchence pokryty był pieśnią, a z chlebaka to chleb już prawie sam wychodził. Pod oknem stało kilka porozwalanych butelek po wódce. Na podłodze rozbity był talerz, a wokół niego leżały resztki jedzenia. Na blacie również było szkło, a na ścianie nad nim była plama, więc podejrzewałam, że mama po prostu rzucała butelkami.
   Woń to był po prostu alkohol, pleśń, oraz nuta wanilii wydobywająca się z wetkniętego w ścianę odświeżacza powietrza, który w tym momencie nic nie dawał, wręcz przeciwnie - tylko pogarszał ten odór.
   Oparta głową o stół w kuchni spała Mag. Nie przypominała zupełnie siebie. Pod oczami miała sińce, włosy stały jej we wszystkie strony. To było wręcz straszne. Od razu w oczach stanęły mi łzy. Nie byłam pewna, dlaczego. To z powodu jej wyglądu? Tego wszystkiego, co się stało? Odoru w pomieszczeniu, palącego mnie w oczy?
   Nie. To z powodu widoku człowieka, który stoczył się tak nisko, niezdolny podnieść ciężaru swoich problemów bez niczyjej pomocy. Oczekiwała jej ode mnie, wręcz krzyczała w moją stronę z prośbą o pomoc, a ja byłam tak skoncentrowana na unoszeniu wydarzeń z mojego życia, że nie mogłam, a może nawet nie chciałam jej pomóc, bo sama nie dawałam rady. Widziałam Mag wcześniej uśmiechniętą, wesołą, widziałam człowieka, który nie bał się życia i śmiało przez nie szedł. Teraz pozostał już tylko wrak.
   Nie chcę zgrywać bohaterki. Nie chcę mówić, że byłam zdecydowana i pewna, że chcę ją "ocalić". Nie byłam. W tamtym momencie miałam ochotę uciec, wybiec z domu własnej matki, zaczerpnąć świeżego powietrza i nigdy nie wracać i nie patrzeć na ten tonący statek.
   I zrobiłam to.
   - Jedź - powiedziałam, opadając na siedzenie pasażera ze łzami w oczach zupełnie załamanym głosem.
   - Co jest? - brunet pochylił się nade mną.
   - Po prostu.... Jedź.
   Ruszył. Nie przejechaliśmy jednak dużo, gdy poprosiłam, żeby chłopak się zatrzymał. Wysiadłam, a Ratliff poszedł w moje ślady. Zrobiłam może z pięć kroków i zwymiotowałam na chodnik. Żółć paliła mnie w gardle, gdy skończyłam.
   Odeszliśmy kawałek i usiedliśmy na ławce, a dookoła oświetlały nas lampy uliczne.
   - To teraz gadaj - co jest?
   - Ona... Mag... - nie potrafiłam dobrać odpowiednich słów. - To nie jest ta sama osoba. Jest... Wrakiem - użyłam tego samego określenia, jak wcześniej sobie o niej myślałam, bo nie przychodziło mi nic do głowy.
   - Wrakiem?
   - Nie wiem, jak to określić...
   - Powiedz, co ci mówiła.
   - Tyle że nie rozmawiałyśmy - zmarszczyłam brwi.
   - To dlaczego płakałaś?
   - Zobaczyłam coś - wbiłam wzrok w dłonie, nie gotowa, by o tym mówić, lecz Ell chciał wiedzieć.
   - Co? - wiedziałam, że nie odpuści. Zawahałam się przez chwilkę. Zamknęłam oczy, by lepiej sobie przypomnieć każdy szczegół.
   - Pleśń, butelki po alkoholu, szkło, plamy na ścianach...
   - I...?
   - Pijaną Mag - zmusiłam się do wypowiedzenia tych dwóch słów, chociaż przyszło mi to z największą trudnością.
   Między nami zapadła cisza, czułam jak Ratliff wstrzymuje oddech. Starałam się nie patrzeć mu w oczy, zaczęłam się rozglądać. Mój wzrok padł na kilkoro dzieci bawiących się razem, starszą panią i grupę młodych ludzi, częstujących się papierosami, na których widok się wzdrygnęłam. Od razu wróciły wspomnienia zeszłego roku. Jedna z dziewczyn podniosła na mnie wzrok i machnęła ręką, w której trzymała peta.
   - Wiele przeszła - zauważa Ell, wyrywając mnie z dziwnego zamyślenia.
   - Więcej niż ja? - w tamtym momencie, gdy wypowiedziałam te słowa, wydały mi się bardzo samolubne, ale z drugiej strony zrozumiałam też, jak bardzo pozory mogą mylić.
   Uważałam Mag za silną kobietę, pochodzącą z humorem do życia, wszystkiemu dzielnie stawiającą czoło, mimo że straciła męża. Lecz po jednej tragedii, gdy zginęła jej córka, kobieta załamała się, a ból doszczętnie ją spalił, zostawiając tylko kupkę popiołu.
   - Przeszłam o wiele więcej - dodałam, gdy Ell się nie odzywał.
   Zginęła Sarah, moja siostra i przyjaciółka, dowiedziałam się, że przez cały czas żyłam w kłamstwie, bo Jean nie jest moją matką tylko jest nią Mag, zaszłam w ciążę, miałam wypadek, straciłam dziecko, chłopaka, którego kocham nad życie i to kilkakrotnie... Jeszcze okazało się, że mężczyzna, którego uważałam za ojca - Sam - tak na prawdę nim nie jest, więc Mag mnie oklamywała. Można więc powiedzieć, że jak na razie nie mam ojca.
   Dalej jestem człowiekiem, może mocno uszkodzonym, ale w pełni sprawnym.
   - Tyle że ty miałaś ciągle kogoś bliskiego przy sobie, a Mag miała tylko ciebie po śmierci córki, ale ty się od niej odwróciłaś - odezwał się nagle Ell.
   Wiedziałam, że nie powiedział tego, żeby mnie zdenerwować. Wiedziałam też, że nie broni Mag. Stwierdzał widoczne fakty. Widoczne dla niego, ja nie zwróciłam na nie uwagi.
   Tym razem to ja milczałam.
   - Wracajmy - przerwał ciszę chłopak. - Lepiej się czujesz? Wolałbym, żebyś nie zwymiotowała w aucie...
   - Spoko, już dobrze - gdy to powiedziałam, od razu ruszyliśmy w stronę samochodu, a przez całą drogę do domu nie odezwaliśmy się już ani słowem.


___________________________

Cześć koty!
Hmmm no więc... Stęskniliście się? Za mną? Za Nel i R5? Za moją radosną twórczością własną? Nie wiem, od czego zacząć. Dłuuugo mnie tu nie było. Właściwie sama nie wiem, dlaczego. Pewnie jeszcze też bym nie wróciła, gdyby nie mały kopniak od mojej kochanej przyjaciółki, która była ze mną od początku tej historii. Naprawdę nie jest pewne, jak to teraz będzie i możliwe, że znów zniknę bez śladu, ale postaram się tutaj zaglądać. I mam nadzieję, że blog wróci do żywych!
Także ten... Muszę wrócić do formy i obyście mi w tym pomogli zostawiając po sobie jakieś komentarze jeśli rozdział wam się podobał i jeśli się nie podobał też ^^ Bo tak naprawdę krytyka czasami pomaga bardziej niż pochwała ;)
Do usłyszenia!

środa, 21 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 30 - PRZYNAJMNIEJ CHWILA RADOŚCI W SMUTNYM ŻYCIU






   Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie. Ktoś do niego strzelał? Z pistoletu? Dlaczego? Kto? Czy Rocky się w coś wpakował, tak samo jak Riker w tamtym roku? Nie wiem, co mam myśleć. Ja... Czułam się, jakby ktoś mnie dusił. Jakby niewidzialne ręce zaciskały się na mojej szyi, nie pozwalając mi złapać powietrza. Moje płuca płonęły, głośno wolały o powietrze, którego nie mogłam złapać. Nic nie słyszałam, wszystko miałam zamazane. Czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć.
   Ktoś pociągnął mnie za łokieć do tylu i po chwili siedziałam na krześle. Rozglądałam się zdezorientowana. W końcu zaczęło do mnie coś docierać.
   - Nelly! Nic ci nie jest? Co się stało? Nel? - spanikowany głos chłopaka docierał do moich uszu i mimo że był przytłumiony, wszystko zrozumiałam. Próbowałam coś odpowiedzieć, ale słowa nie chciały ze mnie wyjść.
   Odwróciłam powoli głowę, chcąc sprawdzić kto do mnie mówi. Jakby przez mgłę zobaczyłam Rossa. Przy nim pochylona była Stormie.
   - Spokojnie, jestem tu. Nic się nie dzieje.
   Pokręciłam powoli głową, jakbym chciała powiedzieć, że wszystko w porządku. Wstałam i chciałam ruszyć w kierunku wyjścia, lecz znowu wróciło to dziwne uczucie duszenia.
   Złapałam ramię Rossa, który błyskawicznie znalazł się przy mnie. Chwycił mnie w pasie i wprowadził na zewnątrz.



   - On ma rany postrzałowe, Ross! - chodziłam w kółko jak nakręcona zabawka.
   - Tak, wiem - odpowiedział spokojnie, jakby nic się nie działo. Zdenerwowało mnie to.
   Mogło stać się naprawdę bardzo dużo, a on nie chce mi tego wyjawić. Dlaczego? Myśli kotłowały mi się w głowie, dodatkowo podsycane strachem i złością.
   - Wiesz? Dlaczego mi nie powiedziałeś!?
   - Wiedziałem, że zaczniesz panikować - blondyn wodził za mną wzrokiem nie ruszając się z kanapy w salonie. Nogi położył na ławie i skrzyżował je w kostkach. Na pierwszy rzut oka wydawał się być wręcz odprężony, jednak wiedziałam, że to tylko marna skorupa, pod którą kotłowały się myśli i emocja, tak samo jak we mnie.
   - Wcale nie panikuję!
   - Właśnie widzę - westchnął, jakby rozmawiał z dzieckiem, a w końcu byłam od niego o rok starsza. - Możesz usiąść?
   Nie usiadłam. Dalej stałam, próbując się uspokoić. Bezczynność jednak mnie dobijała i po prostu musiałam coś robić. Już po chwili zaczęłam pukać stopą w podłogę.
   - Wiadomo, co się stało? - spytałam, poważnie się bojąc odpowiedzi. Szczerze mówiąc nie chciałam wiedzieć, ale musiałam.
   - To był zwyczajny wypadek.
   - Wypadek? Wypadek?! Jaki wypadek?! - to, co powiedział chłopak kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi. - Ross, jaki wypadek?! To nie jest normalne!
   - Była jakaś zamieszka na ulicy. Facet włamał się do jubilera, ale policja go namierzyła. Zaczął strzelać na oślep. Takie rzeczy się zdarzają - mówił to takim głosem jakby rzeczywiście takie sytuacje miały miejsce codziennie.
   Mimo woli, prychnęłam pod nosem.
   - Bo oczywiście ty zawsze jak wychodzisz na miasto wracasz przeszyty dwoma kulami! I to jest zupełnie normalne! Ross, on mógł zginąć! Nie dociera to do ciebie?
   - Dociera, ale co ja mogę zrobić? Poza tym spójrz na to z innej strony - nie zginął! Żyje! Uspokój się trochę, bo naprawdę takie rzeczy mają czasem miejsce.
   Miałam wrażenie, że kłamie. Ba, byłam nawet pewna, że kłamie! Gdyby coś takiego miało miejsce to już dawno mówili by o tym w telewizji.
   - O czym gadacie? - Ell przeskoczył oparcie kanapy i wylądował obok Rossa. Patrzył raz na mnie, raz na blondyna. Nie odzywaliśmy się przez chwilę, aż w końcu zabrałam głos, zanim zdążył zrobić to Ross. Miałam wrażenie, że nie powiedziałby Ratliffowi prawdy, tak samo, jak mi.
   - O ranach postrzałowych Rocky'ego - wyjaśniłam od razu, znów chodząc w kółko. To mnie trochę uspokajało.
   Gdy tylko to powiedziałam, od razu pojawiła mi się w głowie myśl, czy brunet też wszystko wie.
   - Dobra, ja wracam do szpitala. Jakby coś się jeszcze działo, to...
   - Spokojnie, już w porządku - przerwała mu. Chłopak spojrzał na mnie z powatpieniem i pokiwał głową tak, jakbym myślał, że sama nie wiem co mówię. Ross wstał z kanapy i wyszedł po chwili.
   - Nie mogę w to uwierzyć... - mruknął pod nosem Ell, co oczywiście usłyszałam. Nie wiem, czy to było do mnie, czy po prostu rzucił słowa w przestrzeń, ale odpowiedzialam:
   - W tą zamieszkę i faceta? Ja też - opadłam na kanapę obok bruneta. - Coś tu mocno nie pasuje. Poza tym już by pisali w gazetach i mówili w telewizji...
   - Pewnie to tylko taka historyjka wymyślona na poczekaniu... Ale dlaczego? - Ell również nie był wtajemniczony w tą sprawę, tak samo, jak ja. Nie wiem dlaczego, ale na chwilkę trochę mi ulżyło.
   Oczywiście nie trwało do długo, bo już po sekundzie znów zaczęłam się bać. Oczywiście gdzieś w głębi mnie pojawiła się taka sama myśl, ale starałam się ją od siebie odsunąć jak najdalej. Teraz jednak, gdy Ratliff wypowiedział to głośno, docierało do mnie, że rzeczywiście może tak być.
   - Myślisz, że może chodzić o coś poważniejszego? - słowa z trudem wyszły mi z gardła. Przełknęłam ślinę, bo w ustach zrobiło mi się nagle nienaturalnie sucho.
   - Nie wiem... Mam nadzieję, że nie - Ell wzruszył ramionami.
   Wtedy rozległ się dźwięk telefonu. Ratliff dostał smsa którego natychmiast odczytał.
   - Muszę uratować Rikera... - westchnął. Spojrzałam na niego pytająco. - Utknął w wannie.
   Nie powstrzymałam się od śmiechu.
   - Ale wiesz... Jak będziesz wchodził to uważaj. Jeśli w wannie, to może być... no wiesz... nagi - zauważyłam, robiąc poważną minę.
   - Tak długo na to czekałem! - krzyknął Ell z udawanym zachwytem, robiąc maślane oczy, jak zakochana nastolatka. - Zobaczyć jego umięśnione ciało!
   Wybuchnęliśmy śmiechem.
   Przynajmniej chwila radości w smutnym życiu.
   Chłopak znowu przeskoczył oparcie kanapy, lądując tuż za nią. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, wychyliłam się i złapałam go za rękę. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale szybko to ukrył.
   - Dziękuję... - szepnęłam. Właściwie nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, ale czułam, że jestem mu winna te podziękowania. Ell zawsze był ze mną, traktowałam go jak brata. - Za wszystko.
   Brunet mocniej złapał moją rękę, po czym ruszył w stronę korytarza. Trwało to tylko kilka sekund, ale tak mały gest podniósł mnie na duchu i dał nadzieję, że będzie lepiej.


__________________________


Witam, koty!
Oczywiście już na wstępie chcę was przeprosić za tak długą nieobecność... Ostatnio trochę się pozmieniało w moim życiu i muszę wszystko sobie na nowo poukładać i przeanalizować... No nie ważne, to długa historia.

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Wydaje mi się, że jest trochę bez ładu i składu, no ale... Do przyjęcia. Piszcie, co na jego temat myślicie ;) I do napisania ^^

PS Przyznawać się - kto ma ferie, tak jak ja?? :3


wtorek, 13 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 29 - WYDAWAŁO MI SIĘ TO ŻAŁOSNE, ALE NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ.






   Wtedy w mojej głowie rozbrzmiał alarm, a światła zabłyszczały czerwienią. Nie wiem, skąd u mnie taki odruch, ale przyjęłam to jednoznacznie. Oddaliłam swoje usta od ust chłopaka, lecz Ross trzymał mnie tam mocno w talii, że dalej stykaliśmy się czołami, bo nie mogłam się odsunąć. Ciężko dyszałam, próbując złapać porządny oddech.
   - Masz rację - rzuciłam po chwili, a Ross spojrzał na mnie pytająco. -  Rocky świetnie całuje - uśmiechnęłam się pod nosem.
   - Lepiej ode mnie? - nie spodziewałam się takiego pytania. Oczywiście od razu załapałam, że żartuje. Postanowiłam ciągnąć tę grę.
   - O wiele!
   - Chciałby. Mnie nikt nie dorównuje.
   - Jasne - przewróciłam oczami.
   - O błagam! Nie mów, że ci się nie podobało - uniósł kilka razy brwi, aż w końcu zniknęły pod blond włosami. O dziwo ta rozmowa nie była niekomfortowa. Mówiliśmy tak, jakby chodziło o śniadanie, albo w jaki stosik ułożyć ognisko. Zupełnie... Nic nie znacząca rozmowa.
   Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Wtedy zadzwonił telefon.
   - Halo? - Ross szybko odebrał. Widziałam jak z sekundy na sekundę twarz mu blednie. Był przerażony i ja też zaczynałam być.
   - Co się stało? - zapytałam, gdy tylko się rozłączył.
   - On... - głos Rossa ociekał emocjami i drżał przy każdej wypowiadanej literze.
   - Co się stało?! - powtórzyłam jeszcze raz.
   - Mamy wracać do reszty - wykrztusił tylko. Nie czekałam na nic więcej. Chciałam dowiedzieć się czegoś jeszcze, ale teraz nie było na to czasu. Wstaliśmy i szybko pędziliśmy pod górkę, do pozostałych.
   - Ell, Ross, Rydel składajcie namioty, Nelly pomóż mi przy tych plecakach - Riker z zimną krwią przejął obowiązki "lidera".
   Pobiegłam do niego, wcale nie protestując. Zabrałam po drodze kilka porzuconych puszek po jedzeniu oraz puste opakowania po ciastkach. Ręce mi się trzęsły, nie wiedziałam, co się dzieje.
   - Wszystko w porządku? - spytałam Rikera, gdy ten próbował na siłę wepchnąć wszystko na raz, co mu nie wychodziło, więc co chwila wybuchał złością.
   Wiedziałam, że było to źle dobrane pytanie. W końcu nie było w porządku,to widać. Nie wiem, dlaczego ludzie tak często je zadają, chociaż zdają sobie sprawę, że świat drugiej osoby właśnie się wali. To chyba jedno z najprostszych pytań i może to jest przyczyną - gdy człowiek nie wie, co powiedzieć to pyta. Nie wie, o co zapytać - Czy wszystko w porządku? 
   - Wyjaśnisz mi, co się dzieje? - miałam ochotę krzyczeć, ale powstrzymałam się.



   Wpadliśmy do szpitala niczym tornado i nie zważając na krzyczące pielęgniarki, wbiegliśmy na drugie piętro, gdzie czekali na nas rodzice Lynch'ów. Rydel od razu wpadła w ramiona Stormie, a ja stałam, starając się poskładać elementy mojej życiowej układanki.



   Po kilku dniach poszłam do szpitala, by odwiedzić Rocky'ego. Wcześniej nie chcieli mnie wpuścić, tylko rodzinę, ale w końcu się doczekałam. Nieśmiało zapukałam do drzwi szpitalnej sali, a gdy rozległo się słabe "proszę", weszłam do środka.
   O dziwo chłopak wyglądał lepiej, niż sobie to wyobrażałam. Był blady, a jego włosy leżały w nieładzie. Oczy miał mocno podkrążone i właściwie to tylko tyle, co udało mi się zauważyć.
   - Jak się czujesz? - próbowałam się uśmiechnąć, ale nie dałam rady.
   - Już jest lepiej, ale nie chce o tym rozmawiać. Prawie tydzień wałkuje ten temat - Rocky dał radę się uśmiechnąć. - Opowiadaj, co u was. Jak się udał biwak? Nikt mi nie opowiadał.
   - Jasne... Było w porządku. Widać było gwiazdy. Przepiękny widok. W mieście nie można tego zobaczyć. LA ma własne, zaślepiające światło.
   - To prawda... - nie byłam pewna, czy Rocky mnie słucha.
   - Długo on nie trwał. Ktoś nam pokrzyżował plany, ale już kto to mówić nie będę.
   - Ciekawe kto - brunet uśmiechnął się.
   - Martwiłam się.
   - Naprawdę?
   - Jasne! To, że nie jesteśmy razem, nie znaczy, że - "cię nie kocham i że mi na tobie nie zależy" - się nie martwię.
   Zapadła krótka cisza.
   - Słuchaj, sorry, ale jestem zmęczony. Nie wiem, co jest w tych lekach, no ale... -  Rocky ziewnął jakby na podkreślenie swoich słów.
   - Jasne. Nie będzie ci przeszkadzało, gdy się tu jeszcze chwilę pokręcę?
   - Nie, spoko - Rocky miał zamknięte oczy.
   Wstałam ze stołka, na którym usiadłam i wyszłam z pokoju. Poszłam do stołówki na dole i kupiłam sobie wodę, bo nagle kompletnie zaschło mi w gardle. Nie minęło dużo czasu, gdy wróciłam z powrotem.
   Brunet już spał. Jego oddech był równy, a w ciszy rozlegało się ciche chrapanie. Podeszłam do łóżka i uklęknęłam. Po chwili zawahania złożyłam na ustach chłopaka delikatny pocałunek, tak krótki, jak mrugnięcie.
   - Kocham cię, wiesz? - szepnęłam w ciszy. Wydało mi się to żałosne, ale nie mogłam się powstrzymać.
   - Pora odwiedzin się skończyła - lekarz wkroczył długimi krokami do sali, i aż podskoczyłam. Bez słowa wstałam i podeszłam do drzwi jednak coś mnie zatrzymało.
   - Panie doktorze... - zaczęłam dość nieśmiało. - Co mu dokładnie jest?
   - Ma dwie rany postrzałowe.


_______________________

Dam dam daaaaam!
Chwila grozy!

Cześć koty ;*
Na początku chciałabym was przeprosić, że tak rzadko dodaje rozdziały... Wcześniej święta, teraz znowu szkoła i nie mogę się wbić z powrotem w jej rytm...
Wiem - ciągle przewija się ten szpital, no ale... Odpowiedzialna jest za to moja wyobraźnia i nic nie mogę na to poradzić...
W każdym razie - mam nadzieję, że wam się rozdział podobał. Chcę poznać wasze opinie na ten temat. Piszcie komentarze, zadawajcie pytania, jeśli czegoś nie rozumiecie, albo coś was nurtuje, no i oczywiście możecie podsuwać jakieś swoje pomysły. Zawsze mogę je wykorzystać.
Postaram się następny rozdział dodać szybciej, bo będę miała ferie. A teraz - na razie ;*


czwartek, 1 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 28 - JA JUŻ WIEDZIAŁAM DO CZEGO TA ''ROZMOWA'' PROWADZI







   - Myślę, że to świetny pomysł! - zgodził się z Ratliffem Riker, gdy we trójkę siedzieliśmy w kuchni i robiliśmy małą naradę. Rydel również miała w niej towarzyszyć, ale pojechała do miasta i, mimo że mięliśmy na nią zaczekać, zaczęliśmy bez niej. Rocky'ego nie chcieli wtajemniczać. Chyba nawet lepiej, chociaż serce mi krwawiło na myśl, że go tu nie ma.
   Nie jestem normalna. On mnie ranił.
   - Sama nie wiem... - zmarszczyłam brwi, rozważając wszystkie za i przeciw. Nie byłam przekonana co do planu chłopaka.
   - Ja zgadzam się z Ellem. To fajny pomysł, dobra odskocznia od tego wszystkiego - Riker wolno kiwał głową. Przypominał mi trochę polityka próbującego przekonać słuchaczy do swoich racji i planów. Nienawidziłam tych wszystkich ''ważnych'' osobistości rządzących naszym krajem, ale akurat jego raczej bym polubiła.
   - Ale... Jakiś konkretny pomysł?
   - Ja mam pomysł! - znowu zgłosił się Ratliff. Ostatnio mocno mnie zaskakiwał. Jego pomysły nie były już wcale takie głupie. Brunet wydoroślał. Może to dlatego, że nie miał z kim się wygłupiać? W końcu Rocky też nie był tym samym Rocky'm, co wcześniej. Można więc powiedzieć, że to wszystko przeze mnie. Ell jest poważniejszy, Rocky też. Nie ma w nich tego samego pozytywnego ducha, co wcześniej. Nie wiem...
   Odepchnęłam wszystkie myśli na bok i zaczęłam uważniej słuchać, co mówią chłopacy.



   W piątek, dwa dni po naszym "posiedzeniu", zerwałam się o szóstej rano. Ubrałam się dość ciepło, chwyciłam zapakowany wcześniej plecak i poszłam zrobić sobie i reszcie śniadanie.
   Nakryłam stół i zabrałam się do smażenia bekonu, kiedy przyszedł Riker. Jego włosy stały na wszystkie strony, a oczy miał lekko przymknięte. Domyśliłam się, że właśnie zczołgał się z łóżka.
   - Cześć - rzucił, zerkając mi przez ramię, żeby zobaczyć co robię.
   - Cześć. Gotowy?
   - Za wcześnie - jęknął, przyciągając się.
   - Sami tak ustaliliście. Gdzie Ell?
   - Już wstałem! - usłyszałam i po chwili brunet do nas dołączył, a za nim szła Rydel, której od razu rzuciłam znaczące spojrzenie, bo ostatnio coś często widuję ich razem, lub sam Ratliff ciągle się na nią gapi. W kuchni zrobił się mały tłok.
   Zrobiliśmy wspólnie śniadanie i szybko je zjedliśmy. Chyba wszyscy chcieli już iść i szczerze mówiąc - ja też. Po długich ''debatach'' przekonałam się do pomysłu Ella i teraz naprawdę cieszyłam się na myśl o nim.
   Zarzuciłam swój plecak na plecy i wyszliśmy z domu. Świeże, orzeźwiające powietrze chwyciło mnie w ramiona i przedostało się do płuc, sprawiając, że momentalnie się obudziłam. Zapowiada się całkiem nieźle.



   - Przerwa! Błagam! - Rydel z jękiem opadła na duży kamień ocierając kark rękawem. 
   Wszyscy zgodnie przytaknęliśmy. 
   Usiadłam obok blondynki i wyciągnęłam wodę z plecaka. Obok mnie Riker usiadł na trawie, a trochę dalej Ratliff wyciągnął się na brzuchu na ziemi. 
   Dochodziło południe, a słońce grzało niemiłosiernie. Szliśmy już 4 godziny, a szczytu dalej nie było widać. W połowie drogi zboczyliśmy ze szlaku i przedzieraliśmy się przez las. Przynajmniej tutaj było trochę cienia. 
   - Kilka dni z dala od miasta dobrze nam zrobi - oznajmił nagle Riker. 
   - Szkoda, że nie wzięliśmy auta - jęknął Ell przywracając się na plecy. 
   - To nie byłoby to samo - burknął blondyn i chlapnął sobie wodą na kark. - Dobra. Koniec tego dobrego, idziemy dalej.
   - Nie - wyrwało mi się z ust.
   - Jeszcze chwilka!
   - Daj żyć! - wszyscy mówili jednocześnie, aż w końcu daliśmy za wygraną. I tak byliśmy na przegranej pozycji. 
   Wszyscy wstaliśmy ze swoich miejsc i ruszyliśmy swoim własnym szlakiem w górę. Ciągle rozmawialiśmy i co chwila słychać było głośną salwę śmiechu. Cieszyłam się, że mnie wyciągnęli z domu. Odskocznia od tego wszystkiego. 
   Nie wiem, ile jeszcze tak szliśmy, ale w końcu dotarliśmy nad jezioro. Nie było ono duże, ale piękne i dzikie, a dookoła nie było żadnych ludzi. Można by powiedzieć, że nikt tutaj od dłuższego czasu nie przychodził, o ile w ogóle! Miejsce wydawało się wręcz dziewicze. 
   Riker z Ellem zniknęli jeszcze na chwilę w lesie. Przynieśli kilka dużych kamieni i ułożyli je w koło. Później razem poszliśmy po gałęzie. Już po dwudziestu minutach siedzieliśmy przy ognisku piekąc kiełbaski. Podejrzewałam, że równie dobrze można by je upiec na kamieniu stojącym na słońcu. 
   - Tego mi było trzeba - westchnęłam. Wszyscy spojrzeli na mnie z zaskoczeniem, jakbym właśnie oznajmiła, że zamierzam polecieć na Marsa. Poczułam się trochę skrępowana, ale i tak nie zepsuło mi to humoru, który bardzo mi dopisywał. Czułam, że odżywam. 
   - Trzeba się wziąć za rozbijanie namiotów - westchnął najstarszy i wstał. Reszta z ociąganiem poszła w jego ślady. Rozbiliśmy namioty niedaleko ogniska. 
   Nie pamiętam, jak minął tamten dzień. Nie wydarzyło się nic szczególnego. To chyba dobrze. Ostatnio ciągle się coś dzieje, a taki spokój był jak balsam na moją duszę. Mogłam się uspokoić, a jednocześnie nie miałam czasu myśleć o wszystkim, co mi się przytrafiło, bo przyjaciele ciągle wymyślali jakieś zajęcia, lub wciągali mnie do rozmowy. Podejrzewałam, że to był ich jakiś spisek, że ustalili to między sobą. ''Nie pozwólcie jej dużo myśleć''! 
   Dwa dni później było jednak inaczej. Gdy się obudziłam, było wcześnie rano. Mgła unosiła się nad jeziorem, mieszając się z dymem z niedogaszonego ogniska. Poszłam w tamtym kierunku i rzuciłam kilka patyków do kręgu. Podmuchałam trochę na żar i już po chwili ognisko znowu się paliło. Usiadłam przy nim i zaczęłam piec chleb.
   Kątem oka zobaczyłam jakieś poruszenie i serce podskoczyło mi do gardła. Jednak po chwili z krzaków wyłoniła się łania i z gracją pomknęła wzdłuż jeziora, znikając po chwili w dalszej części lasu. 
   Wtedy ktoś rzucił obok mnie drewno i aż podskoczyłam. Błyskawicznie się obróciłam, ale to co zobaczyłam, było chyba gorsze. 
   - Ross! 
   - Przestraszyłem cię? - spytał chłopak uśmiechając się. 
   - Myślałam, że to jakiś napalony jeleń - oboje się zaśmialiśmy. - Co ty tu robisz? - spytałam, gdy udało mi się opanować. 
   - Doszedłem dzisiaj rano - wzruszył ramionami blondyn i usiadł obok mnie. Na początku chciałam się trochę odsunąć, ale dalej tkwiłam w miejscu, starając się trzymać łokieć tak, by nie dotykał chłopaka. 
   - Nie mogłeś pójść z nami wcześniej?
   Tak naprawdę nie chciałam, żeby tu był. 
   - Ross! Co ty tu robisz? - Riker wyszedł z namiotu. Kilkoma długimi krokami podszedł do nas, chwycił brata za ramię i pociągnął trochę dalej. - Mówiłem, że masz nie przychodzić! - usłyszałam przyciszony głos najstarszego, gdy odchodzili. 
   - Trzeba było mi nie mówić, gdzie jesteście!
   Wbiłam wzrok w ziemię, chcąc chwilowo zniknąć. Bawiłam się palcami, aż chłopacy nie wrócili. Usiedli po drugiej stronie ogniska, a ja czułam na sobie wzrok Rossa. Unikałam jego spojrzenia. 
   W końcu wstała Rydel razem z Ratliffem, a ja znowu posłałam dziewczynie spojrzenie typu ''Nie mów, że nic się nie dzieje''. Byli tak samo zaskoczeni widokiem młodszego blondyna jak ja. Zjedliśmy razem śniadanie złożone z kiślu i jabłek w zupełnej ciszy, co było dość dziwne. Od czasu do czasu ktoś rzucił jakąś uwagę, ale nawet ich nie pamiętam. Walczyłam z myślami, by nie dać im swobodnie płynąć. 
   Nie wiedziałam, co mam robić, by odwrócić uwagę od przeszłości. W końcu wstałam, rzuciłam coś o lesie i zniknęłam w cieniu. Nie byłam pewna, co dokładnie chciałam zrobić, lecz po chwili zaczęłam zbierać patyki i gałęzie, by mieć jakąś pracę. 
   Po kilkunastu minutach schodzenia z górki zrobiłam sobie przerwę. Usiadłam na miękkim mchu, oparta o powalony gładki pień drzewa, a przyjemne słońce przeciekało przez gałęzie i padało mi na twarz. Chłonęłam ciepło z zamkniętymi oczami. Zdziwiło mnie, że żadne niechciane myśli nie wepchnęły się w mój rozluźniony umysł. 
   Oczywiście ten spokój nie mógł trwać wiecznie. 
   - Chyba nie podoba wam się, że tutaj jestem - podskoczyłam przestraszona na miejscu i otworzyłam oczy. Nie musiałam długo szukać, bo blondyn usiadł tuż obok mnie. - Długo cię nie było, więc pomyślałem, że zobaczę co się dzieje - odpowiedział Ross na niezadane pytanie. 
   - Długo? - zdziwiłam się. Przecież nie było mnie kilka minut! 
   - A godzina to krótko? 
   Godzina? Nie wiem, kiedy mi to minęło... Może trochę przysnęłam?
   - Jak już jesteśmy sami... Może pogadamy? - mimo że Ross mówił wolno, jego głos był bardzo śmiały. 
   Rozmowa... Ja już wiedziałam do czego ta "rozmowa" prowadzi. 
   - Słuchaj Ross... Ja wiem, że... - nie wiedziałam jak dobrać słowa, żeby go nie urazić. -  Wiem, że ci dalej zależy, ale... Musiałam kiedyś podjąć decyzję i jej nie zmienię. 
   - Decyzję? Mówisz tak, jakby to było jakieś losowanie. Którą liczbę wybrać... A tu chodzi o uczucia. I wiem, jak jest - Ross zdawał się nie wzruszony moimi słowami, wręcz przeciwnie, jego oczy błysnęły jakby się ich spodziewał, a nawet powiedziałabym, że chciał je usłyszeć. - Te wszystkie kłótnie z Rocky'm, to całe randkowanie... Może chcesz po prostu wzbudzić we mnie zazdrość, co? 
   - Niby po co? - prychnęłam. - Byłam szczęśliwa, rozumiesz? Chce tego samego dla ciebie, ale... Nie chce znowu zrobić czegoś, czego będę żałować. 
   - W takim razie daj nam jeszcze jedną szansę! - Ross wręcz błagał. 
   - Nie! Ja tego nie chce - kręciłam głową tak mocno, jakby miała mi zaraz odpaść. 
   - No, no... Rocky musi nieźle całować. 
   Spiorunowałam chłopaka wzrokiem. 
   Wtedy blondyn błyskawicznym ruchem mnie złapał i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.

_______________________

Cześć!
Przepraszam, że długo nie pisałam. Najpierw święta, teraz sylwester... No ale w końcu jest. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zostawiajcie komentarze, piszcie, co myślicie i jeśli chcecie zadawajcie pytania. Chętnie na nie odpowiem, nie gryzę ^^ I do napisania ;*