piątek, 28 listopada 2014

ROZDZIAŁ 24 - CHCIAŁAM ZNOWU BYĆ TAKA, JAK WCZEŚNIEJ





   Nie pamiętam dokładnie, co działo się przez następny tydzień. Snułam się bez celu, samej sobie przypominając zombie. Niby byłam obecna ciałem, ale na pewno nie umysłem i duchem. Moje myśli wędrowały daleko stąd, czasami w nieznaną przyszłość, a czasem wracały do przeszłości mniej, lub bardziej przyjemniej, albo całkowicie się wyłączały i nie było osoby, która sprowadziła by mnie z powrotem, mimo że chciałam wrócić.
   Cóż... Wiem, że dzisiaj jest pogrzeb mojej siostry. Sarah... Nawet nie wiadomo dokładnie, co się stało. Podejrzewają, że ma to związek z chłopakiem, którego poznała w klubie. Policja podejrzewa, że to on ją zabił. Wiem, że już go znaleźli. Nawet nie chciałam znać szczegółów, czułam, że będą dla mnie zbyt bolesne. Po prostu... Niech Sarah odejdzie w spokoju. I niech tam, gdzie się znajdzie będzie jej dobrze.
   Mag poprosiła mnie, żebym przygotowała mowę. Chciałam to zrobić, ostatecznie pożegnać siostrę i powiedzieć wszystko, czego nie zdążyłam zrobić za jej życia, ale wiedziałam, że jak tylko spojrzę na trumnę dziewczyny głos mi się załamie. Miałam świadomość, że zamilknę w niemym żalu ze łzami w oczach, ale mimo to napisałam parę słów od serca, jakbym jednak zdołała się przełamać. Cała ta sytuacja była po prostu ciężka. Jedyne, co śni mi się po nocach to Sarah, jej płacz i krzyk, a później ulatujące z niej życie... Zawsze budziłam się ze łzami w oczach i mokrymi polikami, lub krzykiem, sprowadzającym pół mieszkającej tutaj rodziny. 
   Nie chciałam, żeby Lynch'owie szli. Miałam być tylko ja i Mag i kilka znajomych osób. Sławny zespół, który ściągnie setki wrzeszczących fanek zupełnie mi tam nie pasował, chociaż chciałam, żeby byli ze mną w tej sytuacji.
   Powoli zrobiłam kreskę eyelinerem, chyba pierwszy raz, i dopiero wtedy uznałam, że jestem gotowa.  Byłam ubrana całą na czarno, to chyba żadna tajemnica. Nosiłam żałobę. Najgorsze było to, że tak naprawdę rozstałyśmy się pokłócone. Sarah przeprosiła, ale mimo to niczego sobie nie wyjaśniłyśmy... Ale teraz było za późno. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...
   - I jak tam? - drzwi delikatnie się uchyliły i zobaczyłam nieśmiało zaglądającą Rydel. Tylko ona miała odwagę ze mną rozmawiać przez ten czas. Inni chyba bali się, że powiedzą coś nie tak. Blondynka bardzo uważała na słowa i za to jej dziękowałam. Chociaż najbardziej byłam jej wdzięczna za to, że przynajmniej ona ze mną gadała. 
   Najgorsze było tylko jej współczucie w oczach. Nie chciałam współczucia. Chciałam znowu być taka, jak wcześniej.
   - A jak ma być? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Dzisiaj szczególnie obchodziło mnie to, jak wyglądałam. Rydel pomogła mi wybrać jakiś odpowiedni strój.
   - Mag już jest. Musicie już jechać - oznajmiła dziewczyna, wchodząc głębiej do łazienki. Stałyśmy w milczeniu, aż w końcu się odezwałam:
   - Nie chcę jechać - szepnęłam, bo głos mi się załamał.
   - Tam gdzie jest na pewno jej lepiej... - Rydel delikatnie się do mnie uśmiechnęła. Wyszłam z łazienki. Spotkanie ze śmiercią jest ciężkim przeżyciem. Chyba jest nawet gorsze, jeśli spotykasz się z czyjąś śmiercią, nie swoją. Nie wiem, dlaczego tak bardzo boli strata po jakiejś ważnej osobie w twoim życiu... Może właśnie odpowiedziałam sobie na to pytanie? Nie wiem... Wierzę, że mimo wszystko Sarah tu jest. Gdzieś ze mną. I z Mag. Po prostu z nami.



   - I jak? - Riker otworzył drzwi od strony kierowcy i szybko wskoczył do środka, w tym samym czasie co ja. Wbiłam wzrok w kolana. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, których nie mogłam i nie chciałam powstrzymać.
   - Właśnie ją chowają - odpowiedziałam wreszcie szeptem. Mój głos się załamał. Potrzebowałam kogoś, kto mnie przytuli, kto sprawi, że chociaż na chwilę przestanę myśleć o tej sytuacji... - Nie chciałam na to patrzeć... Musiałam stamtąd pójść...
   Cisza. Riker przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik obudził się do życia, wydający głośny pomruk. Samochód warczał cicho przez chwilę aż z końcu ruszyliśmy.
   - Dzwonili ci goście z policji, zajmujący się śledztwem - zaczął temat Riker. Spojrzałam na niego kontem oka. - Złapali go, teraz jest w areszcie, aż będzie przesłuchany, a ty musisz stawić się dzisiaj żeby złożyć zeznania.
   - Świetnie, tylko o tym marzę... - westchnęłam. Miałam jedynie ochotę na powrót do domu i rzucenie się na łóżko. Zostać sama... Szwendanie się po komisariacie jakoś nie pasowało do moich planów. - Możesz mnie tam od razu zawieźć? Chcę mieć to za sobą... - zamknęłam oczy i oparłam głowę. Jechaliśmy w milczeniu. W tle grało radio, ale nie słyszałam go za bardzo. Wyłączyłam się. Chyba nawet na chwilkę przysnęłam.
   W każdym razie rozmowa na komisariacie przebiegła szybko. Powiedziałam wszystko, co wiedziałam, a tego nie było dużo. Policjanci zadali kilka pytań i puścili mnie do domu.
   Starałam się do tego podchodzić, jak do śmierci nieznanej mi osoby. Nie chciałam się tam rozpłakać...
   Nie pamiętam też, jak dalej minął dzień. Myślami byłam zupełnie w innym miejscu i czasie...
   




   - Puszczaj! - starałam się wyrwać rękę z mocnego uścisku, lecz na nic. Pieczenie było nie do wytrzymania, ale blondyn nie dawał za wygraną. - To boli! Puść! - próbowałam, ale to i tak szło na marne.
   - Nel, uspokój się. Nic ci nie będzie - mimo że Riker miał spokojny głos, to i tak wiedziałam, że gdzieś w głębi duszy jest na mnie zły. - Powinienem uciąć ci tą rękę, a nie bandażować, może byś się czegoś nauczyła - westchnął. Traktował mnie jak dziecko.
   Delikatnie oplatał moją poranioną przez samą siebie rękę. Oczywiście chłopak musiał zauważyć żyletkę, którą zostawiłam w pokoju... Domyślił się, że mam problemy, że się tnę. Na szczęście nikt inny nie wie. Prócz Rocky'ego.
   - Wiem... Ale tym razem nie chciałam... To był odruch... - Riker zostawił w końcu moją mocno owiniętą rękę w spokoju.
   - Nie powinnaś w ogóle zaczynać - spojrzał na mnie z politowaniem, jakby mówił do pięciolatki.
   - Ty też nie jesteś idealny - rzuciłam pod nosem. Miałam nadzieję, że chłopak nie usłyszał. Oczywiście było inaczej, bo spiorunował mnie wzrokiem. Zignorowałam to. - A w tamtym roku? Papierosy, narkotyki...
   - Dobra, skończ Nelly. Próbuję ci pomóc, żebyś nie popełniła jakiegoś idiotycznego błędu, którego będziesz żałować - Riker wstał i poszedł do kuchni. Jego ton głosu był chamski. Trochę zabolało, ale wiedziałam też, że to co ja powiedziałam nie było miłe.
   Nie wiedziałam, co mam z sobą zrobić. Po prostu chce, żeby to wszystko się skończyło.


___________________


Cześć wszystkim! 
Zabrałam się za pisanie i proszę - mamy rozdział. Mam nadzieję, że wam się podobał. Tak szczerze, to nie miałam za bardzo na niego pomysłu... Ale następny będzie lepszy, ciekawszy - obiecuję! A tym czasem - piszcie, co myślicie ^^ Wszystkie komentarze bardzo mnie motywują do dalszego działania. Do usłyszenia ;*

poniedziałek, 24 listopada 2014

ROZDZIAŁ 23 - NIGDY NIE WYOBRAŻAŁAM SOBIE ŚMIERCI





  Gwałtownie szarpnęłam walizkę i ruszyłam przez duży hol w stronę wyjścia. Łzy cały czas płynęły i nie mogłam ich powstrzymać, nawet za bardzo się nie starałam. Przez cały tydzień, w czasie którego trwała identyfikacja ciała nie jadłam i tylko siedziałam w pokoju. Nie miałam na nic ochoty. Dni mijały w ciszy i bólu spowodowanego utratą bliskiej mi osoby oraz nowych ran na rękach.
   Gdy wyszłam na zewnątrz, a ciepłe powietrze otuliło mnie i przywitało, poczułam, że jestem w domu. Zasłoniłam ręką oczy, z powodu tak nagłego jasnego blasku słońca. Przez wcześniejsze dni w moim pokoju panował mrok... Chciałam, żeby to się zmieniło, próbowałam odsunąć te wszystkie emocje od siebie, ale nie potrafiłam. To wydarzyło się tak nagle, tak niespodziewanie... Nie byłam na to przygotowana. Nigdy nie wyobrażałam sobie śmierci moich przyjaciół i rodziny. Czasem mam wrażenie, że będą żyli wiecznie i nawet nie myślę, że za jakiś czas może ich przy mnie nie być.
   - Nel... - usłyszałam tylko i po chwili poczułam, jak ktoś oplata mnie w uścisku. Był to nikt inny, jak Rydel Lynch. Ich krótka trasa się skończyła i wrócili do domu dzień wcześniej, niż ja. Nie chciałam z nikim gadać, ale blondynka atakowała mnie takim gradem sms'ów i telefonów, że w końcu odpuściłam i porozmawiałyśmy. To była dobra decyzja. Rydel pocieszała mnie jak nikt inny i zawsze była w pogotowiu. To świetna przyjaciółka i nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby jej zabrakło.
   Blondynka chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do samochodu. Pomogła mi włożyć walizkę do bagażnika i po chwili byliśmy w drodze, która minęła mi bardzo szybko. Mijałyśmy skrzyżowania, przejścia dla pieszych, ronda... Ku mojemu zaskoczeniu pojechaliśmy do domu Lynch'ów ale to nawet i lepiej. Nie miałam ochoty rozmawiać teraz z Mag. Wiedziałam, że kobieta też cierpi, ale... po prostu nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy, nie wiedziałam, co mogłabym jej powiedzieć, jak ją pocieszyć... Sama nie potrafiłam sobie poradzić.
   Powoli weszłam do salonu, ciągnąć za sobą walizkę. Nikogo nie było. Życie w domu zmarło, a ja nie chciałam go budzić. Rydel weszła za mną. Rzuciła kluczyki na szafkę i poszła do kuchni.
   - Chcesz coś do picia? - spytała z drugiego pomieszczenia. Wykorzystałam okazję i szybko uciekam do pokoju Rocky'ego, zupełnie machinalnie. Chciałam być sama, wszystko sobie przemyśleć i doprowadzić się do porządku. Zatrzasnęłam drzwi i oparłam o nie głowę, zamykając oczy i dając swobodnie płynąć tysiącom myśli i pytań.
   - Jak się czujesz? - serce zerwało się do galopu na niespodziewany dźwięk słów. Nie miałam pojęcia, że ktoś jest w domu. Powoli uchyliłam powieki, chociaż doskonale wiedziałam, kto jest w pokoju.
   - Przepraszam, nie chciałam tu wejść - namacałam klamkę, dalej stojąc oparta plecami o drzwi. Złapałam ją w rękę, patrząc na bruneta. Już chciałam wyjść, kiedy chłopak się odezwał:
   - Dalej jesteś zła? - Rocky podszedł bliżej, zostawiając ubrania, które próbował upchnąć w szafie. Skoncentrował na mnie uwagę, a ja na nim. Brunet chwycił w ostrożnie kosmyk moich włosów, które wysunęły się z warkocza i zaczął się nimi bawić, lekko muskając palcami mój policzek.
   - A jak myślisz? Chociaż to jeden z moich najmniejszych problemów... - głos mi się załamał, gdy odsunęłam dłoń chłopaka od mojej twarzy. Starałam się uspokoić, ale nie mogłam. Nie dałam rady... Byłam mało stabilną emocjonalnie osobą. Łatwo mnie było zranić, bo byłam zbyt wrażliwa. Nie lubiłam tego w sobie, ale co mogłam zrobić? Sama sobie takiej wrażliwości nie wybrałam.
   Rocky nic nie mówił tylko podszedł bliżej i wziął mnie w ramiona, a ja mocno wtuliłam się w jego ciepłe ciało. Staliśmy tak w milczeniu, które pomagało mi bardziej niż tysiące wypowiedzianych słów. Brunet gładził mnie po plecach a ja z trudem starałam się wyrównać oddech. Było mi ciężko. Nie chcę się teraz nad sobą użalać, ale nie wiem, co innego mam powiedzieć.
   W końcu chłopak wziął mnie za łokieć i podwinął rękaw. Na ręce widziało mnóstwo nachodzących na siebie ran, kilka wciąż mocno się czerwieniących. Były świeże. Nie chciałam, żeby chłopak je widział, ale nie miałam siły się wyrywać.
   - Jesteś zły, prawda? - spytałam drżącym głosem.
   - Nie powinnaś się ciąć...
   - Nie mówię o tym - przerwałam mu. - Chodzi mi o ciążę...
   - Ja... Nel... Po prostu... - Rocky co chwila przerywał, nie wiedząc do końca, co chce powiedzieć. Sama nie wiedziałabym, co powiedzieć, ale chce prawdę.
   - Nie lituj się nade mną. Po prostu powiedz - starałam się powstrzymać łzy. Zdecydowanie za często płakałam.
   - Jestem - powiedział beznamiętnie po dłuższej chwili wahania. Byłam na to przygotowana, wiedziałam, że tak będzie.
   - Dlaczego więc tutaj stoisz? - spytałam i nie czekając na odpowiedź, wyszłam. Nie chciałam robić z tego jakiegoś dramatu, ale denerwowało mnie zachowanie chłopaka. Jest zły, dobrze, ale niech się tak nade mną nie lituje.
   Musiałam trochę odreagować. Nie wiedziałam, do kogo mam się zwrócić. Czułam, że zostałam sama. Jakby na świecie były same obce mi osoby, żadnej znajomej, zaufanej...  
   W tamtym momencie dostałam wiadomość. Powoli wyciągnęłam telefon. Była od Peter'a. Gdy tylko ją przeczytałam, ponownie zalałam się łzami. Nie czułam jednak smutku. Byłam zła, to uczucie zżerało mnie od środka i nie mogłam go powstrzymać. Stopniowo rozprzestrzeniało się po całym ciele, a na policzkach pojawiły się wypieki.
   Nie wahałam się. Wybrałam numer i czekałam, aż chłopak odbierze.
   - Jesteś pieprzonym dupkiem, Peter! - wrzasnęłam, gdy tylko odebrał. - Myślałam, że jesteś inny. Ale ty jesteś jak wszyscy. Najpierw coś zrobisz, a później nie liczysz się z konsekwencjami! Może gdyby mężczyźni rodzili dzieci to trochę zaczęli by myśleć!
   - Uspokój się! To nie moja wina. Nie mam zamiaru wychowywać tego dziecka i nie zmienię swojej decyzji.
   - Nie wiem, co mam ci powiedzieć... Postaw się w moim miejscu. Moja sytuacja wygląda o wiele gorzej! - miałam wrażenie że moje policzki płoną od złości, a z moich oczu tryskają iskry. Potrzebowałam jednej, dobrej rzeczy, jakiegoś pocieszającego epizodu w moim życiu, który chociaż na chwilę poprawił by moje samopoczucie i odwrócił uwagę od złych myśli. Chciałam tylko wiedzieć dlaczego życie się tak na mnie uwzięło? Najpierw dowiedziałam się, że jestem w ciąży, a później za tym stoczyła się cała lawina rujnująca wszystko, co napotka na drodze i za nic nie było można jej zatrzymać. Musiałam to po prostu przeczekać i chronić się jak tylko mogę.
   - Trudno, jestem taki sam, jak inni. I nie mam zamiaru płacić alimentów! Nie mam pewności, czy to moje dziecko! - głos Petera wyrwał mnie z zamyślenia, jednocześnie wzniecając na nowo płomienie. Był okropny! Myślałam, że się przyjaźnimy. Cóż... Przyjaciel raczej nie wykorzystał by tego, że byłam pijana i straciłam pamięć, prawda?
   - Możesz się cieszyć, bo żadnego dziecka nie będzie! - rozłączyłam się. Opadłam słabo na kanapę i schowałam twarz w dłonie. Dlaczego ta lawina idzie tak wolno?


________________

Cześć!
Mamy już 23 rozdział! Nie zaliczam go do najlepszych, ale ważne, że chociaż coś jest. Mam nadzieję, że chociaż wam się podobał. Piszcie komentarze, co myślicie i do napisania!


PS Są tu fani Igrzysk?? Wiedzieliście już Kosogłosa?? Kocham ♥ Idealnie oddaje książkę i normalnie nie mogę się doczekać kolejnej części *-* 

poniedziałek, 17 listopada 2014

ROZDZIAŁ 22 - CZEKAŁAM NA NAJGORSZE





   Dwa dni. Dwa koszmarnie długie dni, w czasie których czekałam na swoje wyniki badań i modliłam się, żeby były dobre. Chciałam już stąd wyjść. Leżenie bezczynnie w sali było irytujące i nudne. Nie miałam nawet telewizora, żeby przynajmniej coś sobie obejrzeć... Nie byłam fanką telewizji, nienawidziłam tych wszystkich ogłupiających reklam, które trwały dłużej, niż sam film, ale w takiej sytuacji marzyłam, żeby telewizor tu był! Przynajmniej wieczorem przenieśli mnie do innej sali, gdzie leżały jeszcze dwie osoby. Jedna dziewczyna była mniej więcej w moim wieku. Nazywała się Kate, a druga była już dorosłą kobietą o imieniu Jane. Miałam z kim pogadać i zapełnić jakoś czas. 
   Jednak mocno się pomyliłam.
   Czekając dwa dni z nowo poznanymi osobami, czas wcale nie leciał szybko. Dalej wlekł się powoli, doprowadzając mnie do szału i rozpaczy jednocześnie. Pewnie dlatego, że Kate, przefarbowana na rudo dziewczyna o brązowych oczach była bardzo gadatliwa i ciekawska. Wypytywała mnie o mnóstwo rzeczy z mojego życia, o których nie miałam ochoty rozmawiać. Jane natomiast była trochę opryskliwą kobietą i nie dało się z nią normalnie pogadać.
   - A ty? Masz chłopaka? - spytała Kate wyrywając mnie z zamyślenia, kończąc swoją historię miłosną, której w ogóle nie słuchałam.
  - Tak... - "chyba", dodałam w myślach. Kate wpatrywała się we mnie, żądającym szczegółów wzrokiem. Nie wiedziałam, co mam jeszcze jej powiedzieć i tak właściwie wcale nie chciałam o tym mówić. Nie lubię rozmawiać o swoich uczuciach, nie jestem aż tak otwartą osobą... 
   Nagle oczy Kate zabłyszczały.
   - Wiem! Ty chodzisz z Rocky'm? Czytałam o tym ostatnio, więc nie zaprzeczaj! To prawda, że cię zdradza? - dziewczyna była żądna szczegółów. Błagałam w myślach, żeby wszedł jakiś lekarz i zabrał mnie, albo ją na badania.
   - Nie... Tak... Znaczy nie. No... Sama nie wiem - schowałam twarz w dłonie. - Gdy zerwaliśmy to zaczął umawiać się z Tally, ale ona była zdzirą więc z nią skończył... A co do tej drugiej to nie mam pojęcia... Mówi, że nic nie zaszło, ale ja nie wiem, co mam o tym myśleć... - skończyłam z miną mówiącą: "daj mi spokój, nie drążmy tematu".
   Na szczęście dziewczyna milczała. Po południu zabrali ją na badania, a chwilę po tym przyszli wziąć mnie. Matko, jak się cieszyłam, gdy powiedzieli, że mnie wypiszą! Wręcz rzuciłam się na swoje rzeczy i zaczęłam je pakować. Szybko pożegnałam się z Jane, która tylko spojrzała na mnie wzrokiem mordercy, ale nawet to nie popsuło mi humoru. Wreszcie będę mogła zaczerpnąć świeżego powietrza! Chciałam jak najszybciej wrócić do hotelu, a później zarezerwować bilety powrotne do LA.
   Zadzwoniłam po taksówkę, która już po chwili po mnie była. Powoli przemieszczaliśmy się przez zakodowane miasto, aż w końcu dotarliśmy na miejsce. Z impetem wpadłam do pokoju z uśmiechem na twarzy. Ta radość nie trwała jednak długo. Pokój był pusty, ale nie to mnie wytrąciło z równowagi.
   Rzeczy leżały nie ruszone. Jakby nikt ich nie dotykał przez kilka dni. W powietrzu nie unosiła się żadna słodka woń perfum czy owocowej herbaty. Łóżko nie miało znajomego wgniecenia.
   Trochę się przestraszyłam, nie zaprzeczę. Szybko zbiegłam na dół do recepcji.
   - Przepraszam, widział Pan może moją siostrę, z którą przyjechałam? - spytałam wysokiego mężczyznę, tego samego, co stał w recepcji gdy przyjechaliśmy. - Blondynka, mniej więcej mojego wzrostu...
   - Wyszła jakieś dwa dni temu i jeszcze nie wróciła - rzucił jakby od niechcenia po chwili namysłu i wrócił do przeglądania papierów.
  Wróciłam do pokoju i spróbowałam dodzwonić się do dziewczyny, ale telefon miała wyłączony. To dziwne...
   Nagle do głowy wpadła mi jedna myśl - Sam. Może jest u niego? W końcu to jej ojciec, nie widziała go kilka lat... To normalne, jakby go odwiedziła.
   Ponownie zadzwoniłam po taksówkę. Czekając, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w czyste ciuchy. Po dwudziestu minutach byłam pod domem Sama. Nieśmiało zadzwoniłam, odgarniając kosmyki włosów z twarzy. Po chwili mężczyzna mi otworzył. Był zaskoczony na mój widok.
   - Jest Sarah? - spytałam od razu nawet się nie witając. Martwiłam się. Jeszcze niedawno była u mnie w szpitalu, a teraz zniknęła na dwa dni... To nie jest normalne. Bardzo się bałam, że coś jej się stało. Nigdy nic nie wiadomo...
   - Nie ma. Coś się stało? - Sam zmarszczył brwi. Na jego odpowiedź zrobiło mi się gorąco.
   - Wyszła z hotelu dwa dni temu i jeszcze nie wróciła. Myślałam, że może jest u ciebie - wyjaśniłam. Starałam się zapanować nad swoim głosem, by nie słychać było mojego strachu. Na szczęście mi się udało.
   - Nie ma, ale jakby się pojawiła, to dam ci znać - obiecał mężczyzna i zamknął mi drzwi przed nosem. Nie powiem, trochę zabolało, ale miałam inne zmartwienie na głowie.
   Spróbowałam jeszcze raz się do niej dodzwonić, ale telefon dalej miała wyłączony. Nie mogłam spokojnie czekać, aż wróci. Muszę pójść na policję i zgłosić jej zaginięcie.
   I tak zrobiłam. Po godzinie siedziałam na komisariacie, opowiadając policjantowi wszystko, co istotne. On zbytnio się tym nie przejął. Notował wbrew woli to, co mówiłam i tyle... Powiedział, że będą robili co w ich mocy i takie tam, po czym kazał mi wyjść. Świetnie.
   Ruszyłam przez miasto, a moją głowę ogarnęły niechciane myśli. Co, jeśli coś jej się stało? Jeśli ktoś ją napadł? Nie, nie mogą tak myśleć... Na pewno jest cała i zdrowa. Nic jej nie jest.
   Próbując samą siebie przekonać do tej myśl, szłam powoli przez miasto, ciągle sprawdzając telefon, jakby Sarah zadzwoniła. W końcu zrezygnowana wróciłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko i leżałam, wpatrując się w sufit. Może naprawdę coś jej się stało? Dochodziła dwudziesta druga... Gdzie ja tyle chodziłam? Właściwie to nigdzie... Nawet nic nie jadłam przez całą tą sytuację.
   Gdy tylko o tym pomyślałam, usłyszałam pukanie do drzwi. Odetchnęłam i poszłam otworzyć. Nie ujrzałam siostry, tak, jak się spodziewałam. Za drzwiami stali dwaj umundurowani mężczyźni. Policjanci, konkretniej.
   - Nelly Moran? - spytał jeden, niższy i starszy od towarzysza. Powoli pokiwałam głową, bojąc się, co usłyszę. - Doniosła pani dzisiaj o zaginięciu siostry.
   Otworzyłam drzwi, wypuszczając policjantów do środka.
   - Co z nią? - spytałam roztrzęsionym głosem. Bałam się tego, co mają mi do powiedzenia. Bardzo się bałam. Nie wiem, czego miałam się spodziewać, ale czekałam na najgorsze. Gdzie jest Sarah? Co z nią? Chciałam o to zapytać, ale słowa nie chciały ze mnie płynąć.
   - Ona nie żyje.


___________________

Cześć koty! 
Przepraszam, że tak długo czekaliście na rozdział... Ostatnio dużo prób na występ (na co nie narzekam, lubię te wszystkie próby i przygotowania) i nie miałam za bardzo czasu, żeby ten rozdział poprawić. No ale dobra, w końcu dodałam! Mam nadzieję, że wam się rozdział podoba. Zaskoczeni?? Piszcie, co myślicie, czekam ;* 


poniedziałek, 10 listopada 2014

ROZDZIAŁ 21 - ZAWSZE MUSI BYĆ ŹLE ŻEBY PÓŹNIEJ MOGŁO BYĆ LEPIEJ







   Schowałam twarz w dłonie. Chciałam ukryć łzy, których za nic nie mogłam powstrzymać. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Cała ta podróż do NY miała wyglądać inaczej. Oddała bym wszystko, żeby okazało się to żartem. Jakimś potwornym kawałem, wykręconym przez życie. Miałam cichą nadzieję, że ktoś zaraz wleci tutaj z kamerą. Wiedziałam jednak, że to prawda. Inaczej by mi czegoś takiego nie powiedział.
   - Ale jak to? - spytałam zachrypniętym głosem, dalej nic nie rozumiejąc. Chciałam zrozumieć. Naprawdę. W tej chwili nie pragnęłam niczego innego. To wszystko było takie niezrozumiałe, zagadkowe... Miliony pytań i myśli przepychały się w moim umyśle, bo wszystkie chciały być zauważone. W efekcie pędziły jak oszalałe, a ja nie byłam w stanie połączyć wątków. 
   - Również chciałbym wiedzieć... Wiem tyle, ile mi powiedziała - Sam przeczesał palcami swoje blond włosy. Widziałam zmartwienie w jego zielonych oczach. Wpatrywał się w podłogę. Unikał mojego wzroku, jakby zabijał. Nie wiedziałam, dlaczego. W tamtym momencie niczego nie wiedziałam. 
   - Powiedz mi jeszcze raz chociaż tyle, ile wiesz. Proszę... - w moich oczach ponownie zabłyszczały łzy. To było... Trudne. Cała ta sytuacja mnie przerastała. Może Sama też? Dlatego był taki przygaszony? Taki... Nieśmiały? Nie, to nie jest dobre określenie...  
   - Kiedyś... - Sam zaczął opowiadać, lecz przez chwilę się zawahał. Zdawałam sobie sprawę, że ciężko mu o tym mówić, ale mógł mi wierzyć, że ja też z trudem tego słuchałam. - Kiedyś przyszedłem do domu i pierwsze co usłyszałem, to słowa "jestem w ciąży". Nawet nie wiesz, jaki byłem w tamtym momencie szczęśliwy! W końcu Sarah będzie miała rodzeństwo, a moje marzenie o większej rodzinie się spełni! Wiązałem taką nadzieję, z tym dzieckiem, nie wyobrażasz sobie... - Sam delikatnie uniósł kąciki ust pod nosem, jakby coś sobie przypomniał, lecz uśmiech nie trzymał się długo. - To trwało jednak krótko, bo uświadomiłem sobie, że nie jest w ciąży ze mną. To byłoby niemożliwe. Nie wiem, czemu tak stwierdziłem, ale... Takie miałem przeczucie - łza wolno spłynęła po policzku mężczyzny. - Kiedy o to zapytałem, Mag po prostu przyznała się, że to nie moje dziecko. Nie mówiła nic więcej, na temat kto jest ojcem, chociaż bardzo naciskałem. Chyba bała w, że coś temu mężczyźnie zrobię, ale ja tylko chciałem wiedzieć, z czystej ciekawości. Później... Później wyjechałem. Miałem jechać tylko na tydzień, ale nie potrafiłem wrócić. Nie czułem się w Los Angeles jak w domu, bardziej jak intruz. Mark miał nikomu nie mówić, a jednak wy wiecie - zauważył Sam.
   - To było dla nas ważne. Żeby poznać prawdę. Szczególnie dla mnie... - głos mi się trząsł. Nie mogłam opanować emocji. Mimo że odpowiedziałam, to moje myśli wędrowały do historii opowiadanej przez Sama. 
   - Cóż... Nie mam pojęcia, co się z wami później działo. Ja ułożyłem sobie życie tutaj. I jestem szczęśliwy. A teraz... Jesteście ostatnimi osobami, których się spodziewałem - Sam spojrzał na mnie spod rzęs. 
   - Po twoim wyjeździe, Mag oddała mnie do ciotki, do Jean. Miałam się nie dowiedzieć, kto jest prawdziwą matką, ale się dowiedziałam. Dlatego chciałam cię znaleźć. Ale... Wychodzi na to, że ty nie jesteś moim ojcem... - nie umiałam patrzyć przy tym Samowi w oczy. Teraz to ja wbiłam wzrok w podłogę.
   - Dlaczego? - mężczyzna zmarszczył brwi.
   - Mi powiedziała, że nie miała wystarczająco środków, żeby mnie utrzymać, a moja ciotka miała wszystko. Ale wiem, że Mag po prostu mnie nie chciała - westchnęłam głęboko, próbując doprowadzić się do porządku. - To chyba po części przez ciebie... Nie, żebym miała pretensje, ale... Może źle to ujęłam... 
   - Przykro mi - Sam uśmiechnął się do mnie i pocieszająco położył dłoń na ramieniu. Przez chwilę panowała między nami cisza. 
   - Chyba niedługo będę wracać do LA... Jak tylko wypuszczą mnie ze szpitala - zmieniłam temat, nie chcąc się więcej zastanawiać nad słowami Sama, które powoli lokowały się we mnie i oswajały. 
   - Cieszę się, że cię poznałem. Byłabyś zapewne świetną córka - mężczyzna roześmiał się, a na moich polikach zawitał szkarłatny rumieniec. Nie odpowiedziałam. Czułam się trochę niekomfortowo w towarzystwie Sama. Nie wiem, dlaczego... - Muszę już iść. Zaraz koniec mojego czasu... - zauważył Sam i ciężko podniósł się z krzesła obok mojego łóżka. - Do zobaczenia, Nelly - blondyn położył mi rękę na ramieniu i przez krótką chwilę patrzył mi w oczy. Dziwnie się z tym czułam, ale nie chciałam tego okazywać.
   Sam wyszedł, zostawiając mnie samą z tysiącami myśli i pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Próbowałam jakoś je poukładać do odpowiednich szufladek w mojej głowie, ale bez skutku... Dlaczego moje życie musi być takie trudne?





   - Kiedy będę mogła wyjść? - spytałam następnego dnia po raz setny pielęgniarkę. Dochodziła dziesiąta wieczorem.
   - Dziecko, nie wiem, coś ty brała, ale nie męcz mnie. To, kiedy wyjdziesz zależy tylko od twoich wyników badań - odpowiedziała znudzona pielęgniarka kolejny raz.
   - A tak mniej więcej? - chciałam już wracać do LA. Musiałam pogadać z Mag na temat mojego ojca! Dlatego musiałam wracać...
   - Jeśli jutro wyniki również będą poprawne, to wyjdziesz za dwa dni - pielęgniarka dała w końcu za wygraną. Po chwili już jej nie było.
   Przynajmniej tyle dobrego... Zastanawiało mnie ciągle jedno - dlaczego Mag to zrobiła? Zdradziła Sama? Myślałam, że bardzo go kocha. Do tej pory w salonie wiszą ich wspólne zdjęcia. No i jeśli nie Sam, to kto jest moim ojcem? Musiałam się tego dowiedzieć... Chciałam w końcu poznać całą prawdę, ale życie i tak co chwila mnie czymś zaskakiwało.
    Chciałabym żyć jak normalna dziewczyna, wychowywana przez normalnych rodziców, która ma normalne problemy. Cóż... Chodzenie z idolem, przy czym moim jednym z problemów są jego fanki, oraz poszukiwania własnego ojca, na pewno nie należą do elementów normalnego życia.
   To nie znaczy, że żałuję tego wszystkiego, co się stało, bo nie żałuję. Wydarzyło się mnóstwo cudownych rzeczy i przeżyłam wiele wspaniałych chwil. Chciałabym żeby moje życie było spokojne, ale jednocześnie chce zachować je takie, jakie jest teraz. To skomplikowane.
   Mimo wszystko chyba nie zamieniła bym swojego życia na żadne inne. Jest trudne, ale może to nawet i lepiej? Miałam kilka lat łatwego życia, teraz czas się pomęczyć. Może później będzie lepiej? Na pewno. W końcu zawsze musi być źle żeby później mogło być lepiej. 


__________________


Cześć wam! ;*
Przepraszam, że tak długo, ale - nie ukrywam -  złapał mnie leń i trochę trwało, aż wzięłam się za poprawianie rozdziału... Przepraszam... Mam nadzieję, że mi wybaczcie, i że rozdział jest mniej więcej na poziomie waszych oczekiwań. 


Od razu mówię, że ostatnie zdanie, to chyba mój ulubiony cytat przeze mnie wymyślony ^^


Piszcie, jak wrażenia i jak wam się rozdzialik podobał. I do napisania! 


czwartek, 6 listopada 2014

ROZDZIAŁ 20 - DŁUGO WPATRYWAŁAM MU SIĘ W OCZY






   - Nel... Błagam cię. Powiedz... Cokolwiek - coś kapnęło na mój policzek. Po chwili jeszcze raz i znowu. Powoli wracało mi czucie w kończynach, lecz dalej nie mogłam się ruszyć. Poczułam, jak czyjeś palce splatają się z moimi. I drugą dłoń, odgarniającą moje splątane włosy w twarzy. Jak ja chciałam móc coś powiedzieć! Pocieszyć pogrążonych w rozpaczy. Przytulić. Zapewnić, że będzie dobrze. Zamiast tego, czułam jakby ogień wypalał mnie od środka. Był to tak przeraźliwy, piekący ból... Wspinał się po udach, po chwili atakując ramiona i rozlewając się po rękach do czubków palców. Oddychałam głęboko, mając nadzieję, że to jakoś pomoże. Po kilku minutach szalejący we mnie ogień jakby się cofnął, zostawiając po sobie parzącą, czarną skorupę.
   Otworzyłam usta. Próbowałam coś powiedzieć, lecz nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk. Samej sobie przypominałam rybę. Zdenerwowałam się na siebie.
   - Rocky? - mój głos był tak słaby, tak zachrypnięty, tak... Żałosny, że sama go nie poznałam. Próbowałam odkaszlnąć, żeby pozbyć się tej chrypy, ale na nic się to zdało.
   - Nel! - ponownie czyjaś dłoń na moim policzku. Chłonęłam ten dotyk, jakby miał uratować mi życie. Tam, gdzie ręka mnie dotknęła, poczułam przyjemne mrowienie, jakby czucie powoli zaczynało mi w pełni wracać. - Nie. Ross - to chyba była odpowiedź na moje "pytanie". Nie ukrywam, że trochę mnie to zasmuciło, jednak cieszyłam się, że przynajmniej on ze mną był.
   - Gdzie Rocky? - to chyba najdłuższe pytanie, na które było mnie teraz stać. Nie mogłam otworzyć oczu. Gdy próbowałam, sprawiało mi to ból.
   - Pojechał do hotelu dwa dni temu, gdy... To się stało. Wszystko z nim w porządku - Ross mocniej ścisnął moją dłoń. Przez chwilę panowała cisza, w czasie której trawiłam to, co chłopak mi powiedział.
   - Jest zły? - próbowałam odzyskać trzeźwość umysłu i byłam na dobrej drodze. Odpowiadałam sobie w myślach na podstawowe pytania, typu jak się nazywasz, gdzie mieszkasz itp. Chciałam, żeby mój mózg wskoczył na prawidłowe obroty.
   - Nie wiem... Nie rozmawialiśmy - przyznał Ross. Powoli otworzyłam oczy i pierwsze, co zobaczyłam to jego czerwona, mokra twarz, oczy zapuchnięte od łez i grzywka w nieładzie opadająca na czoło. Lekko się uśmiechnęłam na ten widok. Czyżby Ross spędził ze mną te dwa dni, kiedy byłam nieprzytomna? Kiedyś ze sobą chodziliśmy, ale czy dalej coś do mnie czuje?
   Ścisnęłam jego dłoń, jak najmocniej tylko mogłam. Chciałam mu teraz powiedzieć, to, co czuję i wszystkie moje myśli, ale nie dałam rady. Długo wpatrywałam mu się w oczy. Ku mojemu zaskoczeniu, zaczęłam płakać. Nie wiem, dlaczego. Po prostu z moich oczu zaczęły wylewać się łzy.
   - Nie płacz. Będzie dobrze. Niedługo wyjdziesz i wszystko wróci do normy - to były najprostsze słowa, jakie mógł mi powiedzieć, a jednak w pewien sposób podniosły mnie na duchu. Chciałam w nie wierzyć. Jakby miały jakąś magiczną moc...
   Zapadła cisza, którą po chwili przerwał blondyn.
   - Niedługo wyjeżdżamy w dalszą trasę. Przyjdziemy się pożegnać - Ross zmarszczył brwi, przez co wyglądał dość zabawnie. Nie miałam jednak siły się śmiać.
   - Jedźcie. Nie możecie skończyć w połowie - rozumiałam. Nie miałam zamiaru robić jakiś awantur, że mnie zostawiają, ani nic w tym rodzaju. Tak naprawdę nawet nie powinni do mnie przyjeżdżać. Ten tydzień to był dla nich czas, żeby wrócić do domu, zabrać kilka rzeczy i odpocząć, a ja im to zepsułam. W myślach dziękowałam im, że przy mnie są. To mi w pewien sposób pomagało. 
   - Nelly... Dlaczego nam nie powiedziałaś? - pytanie Rossa zrobiło kilka niewidzialnych kresek na mojej ręce. Nie wiem dlaczego, ale bardzo mnie zabolało. Wiedziałam, że w końcu poruszą ten temat, ale nie spodziewałam się, że tak szybko.
   Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na to pytanie. Chwilę się zastanawiałam, ostrożnie dobierając słowa. Chciałam powiedzieć mu prawdę, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Jak wyrazić to tak, żeby nie zabolały również mnie. Byłam wrażliwą osobą. To był jeden z momentów, w których moja emocjonalna słabość się ujawniała. Próbowałam ją w sobie zdusić. 
   - A jak miałam wam powiedzieć? Chciałam, ale nie mogłam. Nie zdobyłam się na odwagę. Szczególnie przy Rocky'm. Mogłam zostać w Miami... Wszystko potoczyłoby się inaczej. Zerwalibyśmy kontakt, ja urodziłabym to dziecko, a później spokojnie sama wychowała... - mówiłam głosem bez emocji, wpatrując się w jeden punkt, by tylko nie spojrzeć na blondyna. 
   - Przestań! To... Ta,.. informacja jest... Niespodziewaliśmy się, ale... 
   - Nie pomoglibyście mi, nie oszukujmy się. Ja sama nie chciałam tego dziecka wychowywać... Nie mówiąc już o jego ojcu - westchnęłam i w końcu zmusiłam się na spojrzenie na Ross'a. Chłopak już miał o coś zapytać, już otwierał usta, ale wtedy drzwi się otworzyły. 
   - Koniec czasu na odwiedziny - usłyszeliśmy oschły głos pielęgniarki. Jednak ani ja, ani blondyn się nie ruszaliśmy. Tylko patrzyliśmy sobie w oczy, nawzajem próbując odgadnąć emocję drugiej osoby. - Nie usłyszałeś? Jesteś muzykiem. Albo ja w jakiś tajemniczy sposób zaczęłam mówić po chińsku, albo ty nie nadajesz się do tej roboty - pielęgniarka mocno klepnęła chłopaka w ramię. Ross z ociąganiem wstał i skierował się do wyjścia. W ostatniej chwili jednak zawrócił i wręcz podbiegł go mojego łóżka. Delikatnie pocałował mnie w spocone czoło i dopiero wtedy wyszedł, poganiany przez pielęgniarkę. Patrzyłam za nim, aż drzwi się zamknęły. 




   Następnego dnia czułam się gorzej, niż poprzednio. Miałam ochotę skoczyć że szpitalnego okna. Nie mam pojęcia, kiedy pojawiły się u mnie myśli samobójcze. Nigdy takich nie miałam... Cóż, nigdy też nie miałam tylu problemów naraz i emocje nigdy tak bardzo się na siebie nie nakładały... Te myśli były przytłaczające. Powstrzymywałam je, ale czasami mimo wszelkich starań wdzierały się do mojej głowy.
   Nie wiem, co dodawali mi do tej kroplówki, ale ciągle byłam śpiąca i ociężała. Co chwila zapadając w sen, wcale się nie wysypiałam, wręcz odwrotnie. Gdy zaczęłam się na to dwa dni później po południu skarżyć, pielęgniarka tylko stwierdziła, że gdy śpię spokojnie, szybciej mój organizm się regeneruje. Ja nie widziałam związku, ale wolałam nie dyskutować. I tak przegrała bym tę "wojnę". Miałam jedynie nadzieję, że będę przytomna, gdy przyjdą Lynch'owie.
   To było spokojne pożegnanie. Przyszli, przytuliliśmy się, powiedzieliśmy kilka słów i wyszli. Rocky trzymał się na uboczu, Rydel też. Dziewczyna mocno płakała i chyba chciała to ukryć, a Rocky... Cóż, podejrzewałam, że po prostu jest na mnie zły za tą ciążę. W końcu kto by nie był? Oczywiście Ross powinien być bardziej zły, ale o dziwo przyjął to dość dobrze, albo po prostu świetnie grał. Miałam nadzieję, że to pierwsze, bo nie przeżyłabym, gdyby oni się ode mnie odwrócili... Poza nimi nie miałam nikogo mi bliższego.
   Gdy już przeszłam serię codziennych badań i z powrotem wróciłam do łóżka, drzwi gwałtownie się otworzyły. To dziwne, bo w końcu pora odwiedzin już się skończyła.
   Do pokoju wpadła Sarah. To już w ogóle zbiło mnie z tropu.
   - Jest ważna sprawa - powiedziała tylko. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. A przynajmniej do czasu, gdy w drzwiach stanął mężczyzna. Domyślałam się, co się dzieje. - Musisz w końcu pogadać... Z Samem.


____________________


Cześć! Mamy kolejny rozdział ^^ Chciałam dodać go wcześniej, ale znowu coś mi się zacina i nie mogłam... Nie będę ukrywać, że nie miałam też dużo czasu. Ciągle jakieś próby, a mój ''grafik'' wypełniony jest występami z chórem lub z rytmiczkami (w sensie że taniec) aż do wakacji i to dosłownie (muzyk wita...). No ale dobra - przynajmniej mamy teraz. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Piszcie, co myślicie. Następny postaram się dodać wcześniej. Komentujcie i do napisania ;*