niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 29 - Wyzwanie



ROZDZIAŁ 29

WYZWANIE

   Złapałam rzuconego w moją stronę szluga i od razu włożyłam go do ust. Po chwili Samantha szybko mi go odpaliła.
   Co ty dziecko wyczyniasz? Przecież to nie miejsce dla ciebie! A poza tym obiecałaś Riker'owi, że nie będziesz palić! 
   Ale czego Riker nie zobaczy, to go nie zaboli... - prowadziłam swój wewnętrzny monolog. Strzepałam popiół, a gdy chciałam włożyć z powrotem papierosa do ust, Ama mi go wyrwała.
   - Podzieliłabyś się! - krzyknęła. Spojrzałam na nią ze zmarszczonymi brwiami.
   - Masz swojego! - stwierdziłam i wyrwałam mojego szluga z dłoni dziewczyny. Roześmiałyśmy się obie. Schyliłam się, by podnieść stojące przy moich nogach piwo. Patric przyniósł też coś mocniejszego, ale ja wolałam pozostać przy piwie.
    Powinnaś w ogóle nie pić...
   Och! Zamknij się głosie rozsądku! 
   - Nieźle dzisiaj wyglądasz, Nel... - stwierdził Nathan, wpatrując się w mój biust, który odsłonił się jeszcze bardziej, przez schylenie. Czułam się niekomfortowo, szczególnie, gdy ten typ się na mnie gapił. Starałam się jednak tego nie okazywać. Zamiast tego, uśmiechnęłam się delikatnie i szybko wyprostowałam, pociągając przy tym łyk piwa. - Co dzisiaj robisz? - spytał mnie chłopak, podchodząc bliżej. Ściszył głos, że nikt go nie słyszał. Wzdrygnęłam się, lecz szybko opanowałam. Nie wiedziałam, co mam w takiej sytuacji powiedzieć. Nathan wpatrywał się we mnie natarczywym spojrzeniem.
   - Odwal się od niej... - rzucił tylko Tristan, podchodząc do nas. Jego fioletowe pasemka połyskiwały na tle czarnych włosów.
   - Zazdrosny? - spytał rozbawiony Nathan. Szatyn tylko prychnął pod nosem. - Spokojnie! Przecież możemy się podzielić - rzucił chłopak, znacząco się na mnie patrząc. Totalnie mnie zamurowało. Tristan jednak zachowywał zimną krew. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi, na co w duchu odetchnęłam z ulgą. Dalej nie wiedząc, co powiedzieć, po prostu pociągnęłam łyka z butelki, którą trzymałam w ręce.
   - To nie jest śmieszne - stwierdził tylko Tristan. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
   - Co? Mam wziąć ją sam?
   - Żaden z was mnie nie weźmie - odezwałam się w końcu. Wiedziałam, że zabrzmiało to żałośnie, ale co innego mogłam powiedzieć.
   - Kotku... - odezwał się Nathan, gładząc ręką mój policzek. - Dlaczego?
    Dlaczego? Po prostu nie i koniec! Nie pójdę do łóżka z pierwszym lepszym! Poza tym chodzę z Rossem! To, że wyjechał nie oznacza, że nie jesteśmy razem. Nie zniżyłam się do tego poziomu. Mimo że w tym momencie nie zachowuje się odpowiedzialnie, to jeszcze aż tak głupia nie jestem. 
   Ale z Tayler'em prawie się przespałaś...
   Zamknij się w końcu! 
   Wtedy naszą rozmowę przerwała Ellie, która dopiero dzisiaj zwróciła na mnie uwagę. Tak samo Nathan... Przecież wcześniej irytował go mój wygląd, a teraz co? Przystawia się i chce zaciągnąć mnie do łóżka, bo ubrałam się inaczej! Chociaż muszę przyznać, że nawet nie jest tak źle. W tych ciuchach można serio poczuć swoje walory. Mimo że nie byłam do nich przekonana, to można się szybko przyzwyczaić. 
   - Nie słuchaj Nathan'a - wtrąciła się Ellie, ze swoją arogancką miną. - I tak byłabyś druga w kolejce... - westchnęła, po czym się roześmiała. Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, lecz szybko załapałam, gdy Nathan zerknął 'dyskretnie' na Tally, na co ta przygryzła wargę. A więc to tak? Tally wykorzystuje nieobecność Rocky'ego i idzie do łóżka z Nathan'em? Ciekawa jestem, czy robi też tak podczas obecności Lynch'ów. Gdyby oni wiedzieli, jaka ona jest... Sama byłam tym zdziwiona. Wydawała mi się rozsądniejsza. Chociaż jak udawało się kogoś, kim naprawdę się nie jest to czego można się było spodziewać? Rozumiem, że można palić i czasami wypić, ale żeby pójść po prostu z kimś do łóżka? Ja tego nie pojmowałam, chociaż miałam świadomość, że coraz więcej osób tak robi. Żyjemy w idiotycznym świecie. Pociągnęłam kolejny łyk piwa i przydeptałam swojego wypalonego już papierosa.
   Nie wierze, że tutaj z nimi jestem! Przecież to zupełnie nie mój świat! Chociaż ta inność mi się podobała. To oderwanie się od starej Nelly. 
   - Słuchajcie to jest genialne! - krzyknął po chwili Patric. Wszyscy skierowaliśmy swoje spojrzenia na niego. On uśmiechnął się usatysfakcjonowany, po czym przeszedł do swojego 'genialnego' pomysłu.


   - Często to robi? - spytałam lekko przerażona Amę. Tally stała obok niej, lecz nie chciałam z nią gadać.
   - Wpada na genialne pomysły? Czy robi dokładnie to - upewniła się dziewczyna, zataczając dłonią krąg, mówiąc ostatnie słowo.
   - Chyba i jedno, i drugie.
   - Czasami mu się zdarza... - westchnęła. Obserwowałyśmy cały proces przygotowawczy, a gdy rozległy się głośne wiwaty, pobiegliśmy wszyscy do windy. Ledwo co się upchnęliśmy razem. Potem wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się za budynek, w miejsce, gdzie nikt przeważnie nie chodzi. Spojrzeliśmy na stojącego na dachu Peter'a. Bardzo się o niego bałam.
   - O co w tym właściwie chodzi? - spytałam zaniepokojona, przygryzając wargę.
   - To Wyzwanie - rzuciła Ama spokojnie. - Coś typu butelki tylko bardziej niebezpieczne i jednorazowe. I można wziąć tylko wyzwanie - dodała dziewczyna. Dalej nic nie rozumiałam.
   - Po prostu kręcisz butelką, czy czym tam masz i gdy na kogoś wypadnie, ten wykonuje niebezpieczne wyzwanie wymyślone przez grupę. - wtrąciła się Tally. - Można też zgłaszać się na ochotników, jeśli ktoś ma ochotę coś takiego zrobić. To jednorazowe. Tylko raz na spotkaniu może coś takiego być. My to wymyśliliśmy, gdy chcieliśmy się dostać do zawodów. Ale to już inna historia. Po prostu trzeba było zrobić coś szalonego i wtedy wymyśliliśmy to. I do dzisiaj czasami gramy - wzruszyła ramionami szatynka, kończąc swoją wypowiedź. Byłam jeszcze bardziej zaniepokojona. Peter, Peter, Peter... Dlaczego ty? Widziałam, jak chwiejnie stawia nogę po drugiej stronie betonowego murku na dachu. - Słuchajcie! - krzyknęła nagle Tally, a na jej twarzy wypłynął jadowicie wyglądający uśmiech. - A może nasza Nelly to zrobi? Przecież jest nowa, trzeba ją sprawdzić! - zaproponowała dziewczyna. No tak... Dobra Tally się skończyła. Miałam ochotę ją udusić w tamtym momencie. Gdy rozległy się głośne krzyki i wiwaty jeszcze bardziej myślałam, że zaraz się na Tally rzucę. Jednak tylko chwyciłam butelkę wódki, którą Ama trzymała aktualnie w ręku, pociągnęłam łyk i ruszyłam w stronę budynku na galaretowatych nogach.
   Nie wierze, że to robię! Ale albo ja, albo on. To pewnie nie było jego pierwsze wyzwanie, a ja... Chciałam im udowodnić, że jestem jedną z nich!
   Wjechałam windą na górę i od razu dostrzegłam Peter'a, który nie wiedział co się dzieje.
   - Idź na dół - wydukałam sparaliżowana strachem. - Ja mam to zrobić...
   - Co? Nie! - krzyknął od razu szatyn. Pobladł jeszcze bardziej, niż przed chwilą. Miałam wrażenie, że zaraz tu zemdleje, a to w końcu ja miałam wykonać to zadanie.
   - Dam radę! - powiedziałam. Chciałam, żeby zabrzmiało to pewnie, ale nic z tego nie wyszło. Głos bardzo mocno mi drżał. Mimo to podeszłam do murku, na co na dole zareagowali wiwatami. Nie było tak źle. Budynek nie był taki wysoki. Znajdywaliśmy się na wysokości może trzeciego piętra.
   Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Już chciałam postawić nogę po drugiej stronie murku, lecz Peter chwycił mnie w pasie i odciągnął w tył.
   - Chcesz się zabić? To nie dla ciebie! - krzyknął.
   - Dam sobie radę, Peter. Muszę wam to udowodnić! - rzuciłam tylko, wyrywając się z objęć chłopaka. Szybkim krokiem podeszłam z powrotem do murku i przerzuciłam nogę na drugą stronę, a później drugą tak samo. Wzięłam głęboki oddech i trzymając kurczowo murek, powoli obejrzałam się za siebie. Strasznie się bałam. Serce waliło mi jak szalone, a adrenalina popłynęła mi w żyłach. Byłam idiotką! Dlaczego chciałam to zrobić? Żeby się wpasować? To i tak nie twój świat!
   Chwyciłam mocno w dłonie linę, specjalnie naszykowaną na to wyzwanie. Spojrzałam Peter'owi w oczy. Uśmiechnęłam się blado, jakby chcąc pokazać mu, że dam radę, po czym powoli zaczęłam zsuwać się w dół, opierając nogi na nierównościach budynku. Ręce miałam całe spocone, co tylko mi wszystko utrudniało. Przełknęłam ślinę, lecz czułam, jakbym miała gigantyczną gulę w gardle. Oddychałam coraz płycej.
   Tylko nie patrz w dół! - powtarzałam sobie w kółko.
   Ruszyłam dalej, ku ziemi. Widziałam, że Peter wychyla się przez murek i patrzy, co robię. Nie odwracałam wzroku od jego oczu. One mnie uspokajały i odwracały uwagę od wysokości, której mimo wszystko byłam świadoma.
   Co ty do cholery wyprawiasz? Przecież jesteś na skraju śmierci!
   Coraz szybciej zsuwałam się po linie. Bolały mnie już palce, nie mówiąc o ściśniętym ze strachu brzuchu. Słyszałam coraz głośniejsze wiwaty grupy, lecz i tak zostawały zagłuszone przez dudniącą mi krew w uszach. Peter zniknął mi z zasięgu wzroku. Przystanęłam na chwilę na parapecie zamurowanego okna. Rozluźniłam ręce, które aż pobielały przez zaciskanie ich na linie. Starałam się trochę opanować oddech, ale to chyba nie było możliwe. Po kilku minutach ruszyłam dalej, ostrożnie odrywając się od ściany.
   Jeden krok, drugi, trzeci...
   Liczyłam w myślach, by się uspokoić, co nie było możliwe, zważając na to, że wiszę kilka metrów nad ziemią trzymając się jedynie liny, bez jakichkolwiek zabezpieczeń.
   Nagle usłyszałam krzyki centralnie obok mnie. Wiedziałam, że jestem już blisko. Wtedy poczułam, że kończy mi się lina. Serce zabiło mi jeszcze mocniej. Spojrzałam w dół. Nie zostało mi nic innego, jak skoczyć.
   Wisiałam tak jeszcze chwilę, kurczowo trzymając się liny. Wiedziałam, że i tak muszę skoczyć, albo sama spadnę, ponieważ moje ręce już nie dawały rady. Piekły mnie żywym ogniem. Wtedy się puściłam i poleciałam w dół.
   Czułam, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Lot w dół, głośniejsze krzyki grupy, ich roześmiane twarze, coraz bliżej mnie. Słyszałam głośny tupot, gdy biegli w moją stronę. Spadłam na ziemię z głuchym trzaskiem. Na szczęście nie było tutaj asfaltu tylko ziemia. Spadłam na prawy bok. Nie wiem z ilu, ale podejrzewam, że około dwóch metrów. Przeturlałam się i jęknęłam cicho. Grupa nic sobie jednak nie zrobiła, tylko zaczęła wykrzykiwać moje imię. Obraz rozmywał mi się przed oczami. Czułam się strasznie. Czarne plamy wypłynęły mi przed oczami, jak ciemne chmury na błękitnym niebie. Pulsujący ból w głowie wszystko mi utrudniał. Podniosłam się po chwili chwiejnie na nogi chwytając przy tym się za łokieć, z którego leciała fontanna krwi. To od tego turlania...
   - Jesteś jedną z nas, Nelly! - oznajmił przekrzykując wszystkich Nathan. Grupa zaczęła klaskać i głośno wiwatować, po czym wszyscy ruszyli na górę, z Tally na czele. Mignął mi jedynie jej ironiczny uśmiech. Miałam ochotę się na nią rzucić. Tak mnie denerwował ten jej wyraz twarzy... Myślałam, że się przyjaźnimy! Najwyraźniej mocno się pomyliłam. Dla niej najważniejsze było zdanie tych ludzi, którzy zmusili mnie do teko cholernego wyzwania! Jedyna Ama została, a po chwili dołączył też Peter. Zrobiło mi się ciemniej przed oczami.
   - Nic ci nie jest? - spytał zaniepokojony chłopak. Jęknęłam, ponownie siadając, patrząc na swoje kolana. Całe obdarte.
   - Żyję... - rzuciłam tylko, sycząc z bólu.
   - Chodź, pomogę ci wstać - odezwała się Ama, wyciągając do mnie ręce. Chwyciłam je i z powrotem się podniosłam. Poczułam potworny ból w łopatce. Pomacałam po niej ręką, po czym wykryłam źródło bólu. Syknęłam ponownie. - Pokaż - nakazała mi dziewczyna, a ja bez protestów się odwróciłam. Samantha jęknęła. - Szkło... - stwierdziła.
   - Odwiozę cię do domu... - powiedział szybko Peter głosem nie przyjmującym sprzeciwu. Nawet nie miałam zamiaru. Ruszyłam za nim, z trudem nadążając. Ama szła za nami. Wsiedliśmy do samochodu, który pewnie należał do szatyna. Szybko ruszyliśmy.
   - Tylko błagam... - jęknęłam. - Nie do mnie. Ciocia mnie zabije, gdy mnie zobaczy w takim stanie...
   - To gdzie? - spytał Peter.
   - U mnie nie może... Rodzice nie pochwalają zakrwawionych gości w domu... - odezwała się Ama, po czym spojrzała na mnie przepraszająco.
   - Dobra, to do mnie - Peter pokiwał głową. Mi to nie robiło już różnicy. W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, a adrenalina dalej pulsowała w żyłach. Zajechaliśmy pod dom szatyna, a Ama pomogła mi wysiąść z samochodu. Szybko weszliśmy do środka, a Peter poprowadził mnie na kanapę. Samantha pomogła mi ściągnąć bluzkę, która była już z tyłu cała we krwi.
   - Jejku... To wygląda strasznie - stwierdziła dziewczyna.
   - Nie pocieszaj... - sapnęłam. Czułam się trochę niekomfortowo siedząc w staniku w domu Peter'a, ale to byli moi przyjaciele i myślę, że chyba nie mają ochoty mnie zgwałcić.
   Nagle w nos uderzyła mnie mocna woń krwi i potu. Ponownie zakręciło mi się w głowie, a szum w uszach wzrósł. Wiedziałam, że ktoś coś mówi, ale nie wiedziałam kto i co. Poczułam jeszcze mocniejsze pieczenie w łopatce, a później już nic. Zalała mnie ciemność. Zemdlałam.

________________

Cześć kotki!
Rozdział miał być wczoraj, ale niestety nie dałam rady go wstawić, więc macie dzisiaj ^^ Mam nadzieję, że mi wybaczycie i że wam się spodoba. Piszcie komentarze, zadawajcie pytania, jeśli chcecie. Już od razu wam mówię, że nie mam pojęcia, kiedy pojawi się next, ale myślę, że gdzieś w czwartek powinien być. Co wy myślicie o ty rozdziale i co będzie się później działo?? Piszcie ;)

1 komentarz:

  1. OMG! Boski rozdział! Jestem taka ciekawa co będzie dalej :3 Ja nie wiem jak ty to robisz, że tak genialnie piszesz <333 Masz niezwykły talent :* A ja mam nadzieję że szybko dodasz next ;) Naprawdę świetnie to opisałaś ;**
    I zapraszam do mnie :)
    http://love-story-of-R5.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń