środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 29 - Wyzwanie cz. 2



ROZDZIAŁ 29

WYZWANIE CZ.2


   Gdy otworzyłam oczy, dalej otaczała mnie ciemność. Było późno. Przekręciłam się na drugą stronę i jęknęłam. Prawy bok przeszyła mi fala bólu. Złapałam się za ramie, jakby to było źródło tego pulsującego kłucia, lecz od razu sobie przypomniałam, że była nim łopatka - miejsce, w które wbiło mi się szkło.
   Syknęłam ponownie, czując kolejną falę bólu.
   Po chwili zapaliło się światło na korytarzu, które wleciało cienkimi strużkami przez szparę w drzwiach. Przez chwile nie wiedziałam, gdzie byłam. Rozglądałam się spanikowana dookoła. Przypomniało mi się, jak leżałam w szpitalu - jasne lampy, białe ściany i ciche rozmowy. To było dwa miesiące temu, gdy Riker przez przypadek uderzył mnie drzwiami a ja straciłam przytomność. Teraz czułam się zupełnie tak samo, jak wtedy. Lecz nagle przypomniałam sobie, gdzie jestem i co się stało.
   Zabiję Tally, gdy ją spotkam - pomyślałam ponuro i zamknęłam oczy, bo znowu zakręciło mi się w głowie. - Zakłamana suka...
   - Hej, śpisz? - usłyszałam pytanie i otworzyłam oczy. W drzwiach stał Peter.
   - Nie... - powiedziałam zachrypniętym głosem. Szatyn podszedł i usiadł na łóżku obok mnie. Odgarnął mi kilka kosmyków włosów ze spoconej twarzy i założył za ucho. - Czuję się strasznie - stwierdziłam, wykrzywiając usta w grymas.
   - Nie dziwię się - w ciemności zobaczyłam uśmiech Peter'a. - Jesteś idiotką.
   - Już to słyszałam - zaśmiałam się przez ból. - Ale może chce nią być?
   - O co ci znowu chodzi? - westchnął chłopak, patrząc na mnie z politowaniem.
   - Kiedyś byłam porządną dziewczyną, a teraz... Stałam się idiotką i to mi się podoba - wzruszyłam ramionami, co wywołało nową falę bólu. Skrzywiłam się.
   - Teraz już zgłupiałaś - stwierdził Peter. Wiedziałam, że w tych trzech słowach kryje się długa wypowiedź, jaka jestem nieodpowiedzialna, głupia i jaka ze mnie jest idiotka oraz wiele, wiele innych wyzwisk, ale czułam, że szatyn powiedział tylko tyle, żeby mnie nie urazić. Ja nie należałam do takich osób, co obrażają się na każdym kroku, ale... Chyba dobrze, że mi tego nie powiedział.
   - Wiem - zaśmiałam się. - Schodzenie z dachu i skakanie z wysokości pierwszego piętra chyba stało się moją pasją - jeszcze bardziej się roześmiałam.
   - Idź spać, Nelly - rozkazał Peter i sam ziewnął.
   - Już nie potrafię... - powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz zauważyłam, że mam jedynie na sobie dużą koszulkę szatyna. Była najzwyklejsza, czarna. - Amy nie ma?
   - Poszła wieczorem - rzucił szatyn. - Serio, idź spać - powiedział nagle Peter, już błagalnym tonem. Wiedziałam, że pewnie trochę się podenerwował wieczorem i pewnie mało spał. Dlatego przewróciłam tylko oczami i ponownie się położyłam na łóżku, mocno okrywając się kołdrą. Chłopak się uśmiechnął. - Grzeczna dziewczyna - rzucił tylko i wyszedł. Ja jednak i tak nie byłam chętna do spania i długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, szukając jakiegoś nie obolałego miejsca, ale mi to nie wychodziło, aż w końcu po dłuższym czasie zmorzył mnie sen.

 
   - Daj sobie spokój - odtrąciłam rękę Peter'a od siebie. Skakał naokoło mnie ze szmatką namoczoną w jakimś płynie. Wiedziałam, że chce mi pomóc, ale przecież nie jest aż tak bardzo źle.
   - Nelly, do cholery! - krzyknął zniecierpliwiony. Przypomniało mi to Ross'a i nasz wypad nad jezioro. Wtedy też sobie coś zrobiłam i też próbował mi pomóc, a ja po prostu nie chciałam tej pomocy. Teraz było tak samo, tylko rany trochę poważniejsze od pokaleczonego palca.
   - Zachowujesz się jak...! - zaczęłam, ale urwałam. Spojrzałam wymownie w bok, gdy ujrzałam pytające spojrzenie Peter'a.
   - Jak kto?
   - Jak Ross! - dokończyłam, wzruszając ramionami. Szatyn uniósł brwi, a ja to zignorowałam. - To takie dziwne, że to mój chłopak? Ty chodzisz z Delly!
   - A czy ten twój chłopak wie, co ty robisz? No wiesz... Palenie, picie, rzucanie się z dachu... - wymieniał Peter, lecz ja tylko przewróciłam oczami.
   - Zeszłam, nie skoczyłam! - przerwałam mu. - Poza tym to moje życie i on nie ma na moje decyzje wpływu - wzruszyłam ramionami. - I teraz go nie ma. Pojechał w trasę koncertową na miesiąc - rzuciłam.
   - Dlatego myślisz, że możesz robić co chcesz, gdy go nie ma?
   - Zawsze mogę robić co chcę. Jestem pełnoletnia.
   - Ale powinnaś o nim pomyśleć - stwierdził. - Chyba nie chce ciebie zastać połamaną, albo nieżywą, jak wróci.
   - Jejku! - krzyknęłam zniecierpliwiona. - Mówisz tak samo, jak on! Dajcie sobie spokój i nie wtrącajcie się w moje życie! Moja ciocia też nie daje mi spokoju...
   - Może dlatego, że się o ciebie martwi, tak samo, jak ja i ten twój chłopaczek - zasugerował spokojnie szatyn.
   - Moglibyście mi zaufać, a nie ciągle chcecie podejmować decyzje za mnie - prychnęłam. Zapadła cisza. Peter'owi w końcu udało się przyłożyć mi ręcznik z lekarstwem do rany w łopatce. Syknęłam, mocno zaciskając zęby.
   - Zmieniłaś się... - stwierdził szatyn, przerywając ciszę.
   - Wszyscy się zmieniają. Na mnie też przyszedł czas - wzruszyłam ramionami. Chłopak miał rację. Zmieniłam się. Kiedyś siedziała bym cicho, nie mogąc wydusić ani słowa, zamknięta przez swoją nieśmiałość, a teraz... Stałam się bardziej otwarta, odważna. Jeszcze parę tygodni temu nie wzięłabym papierosa do rąk, a w tej chwili... Nie uzależniłam się! Po prostu od czasu do czasu sobie zapalę, to chyba normalne u osób w moim wieku.
   - A ten twój Ross... - zaczął Peter. - Nic sobie nie robi z tej całej sytuacji?
   - Tej z moimi nowymi znajomymi? - upewniłam się, a szatyn pokiwał głową. - Nie. On nic nie wie - wzruszyłam ramionami, a na te słowa chłopak pokręcił zrezygnowany głową, po czym przytrzymał mnie za ramiona, żebym się nie kręciła.
   - Powinnaś mu powiedzieć. Może on ci przemówi do rozsądku... - burknął pod nosem Peter, a ja dałam mu delikatnego kuksańca w bok.
    - Dzięki, że mi pomagasz... - powiedziałam po chwili ciszy.
   - Nie ma sprawy - chłopak wzruszył ramionami. - Ale serio zastanów się, co robisz.
   - Zastanowię - obiecałam. Z powrotem wciągnęłam przez głowę koszulkę, gdy szatyn dał mi znać, że skończył swoją robotę. Po chwili wyciągnął z paczki papierosa i go sobie odpalił. Patrzyłam na niego wyczekująco, aż mi też da, lecz się na to nie zapowiadało. Dlatego przewracając oczami sama wyrwałam mu paczkę w dłoni i włożyłam szluga do ust, odpalając go.
   Rozległ się dzwonek do drzwi. Peter poszedł je otworzyć, a ja czekałam w salonie. To środka wpadła Ama z Nathan'em. Dziwnie się czułam w samej, dużej koszuli szatyna przy jego przyjacielu, ale nie miałam nic innego. Na szczęście Samantha chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do pokoju, w którym nocowałam. Dopiero teraz zorientowałam się, że to ten sam pokój, co wtedy, gdy całowałam się z Tayler'em na imprezie. Czułam, że no moich policzkach pojawia się rumieniec. Na szczęście Ama chyba go nie zauważyła. Podała mi tylko rzeczy, kazała się przebrać i wyszła. Nie ociągając się, zrzuciłam z siebie koszulę Peter'a i zaczęłam nakładać ubrania, które mi przyniosła rudowłosa. Zastanawiało mnie, po co przyprowadziła tutaj Nathan'a. Nie był do niczego potrzebny, a od spotkania patrzyłam na niego i Tally z innej strony. Szczególnie na Tally... Po niej się tego nie spodziewałam, chociaż teraz już się nauczyłam, że jest nieobliczalna.
   Usłyszałam, jak ktoś trzasnął drzwiami i zapanowała cisza. Zdziwiona obejrzałam się do tyłu i wtedy do pokoju ktoś wszedł. Nathan. Szybko się odwróciłam. Byłam w samym staniku i spodniach, które przywiozła mi Ama.
   - Tris zostawił ciebie mnie. Nie jesteś w dobrym stanie, ale chyba do czegoś się nadajesz... - powiedział ociągając się Nathan.
   - Gdzie Peter i Ama? - spytałam zaniepokojona.
   - Musieli wyjść, ale mamy pół godzinki. Starczy - szepnął mi chłopak do ucha. W jego oddechu czułam woń alkoholu. Wzdrygnęłam się.
   - Nie - powiedziałam tylko, szybko się odsuwając i wciągając koszulkę na siebie. Tej wielkości dekolt, jaki miała, nie był dobry w takiej sytuacji.
   Spanikowana rozejrzałam się po pokoju. Czym mogę się obronić? Przecież Nathan jest ode mnie o wiele silniejszy i większy. Nie dam mu rady. Musieli mnie z nim zostawić? Nie widzą, ani nie czują, jaki jest pijany?
   Wzdrygnęłam się, gdy Nathan złapał mnie w biodrach i mocno do siebie przyciągnął. Czułam, że jest napalony. Próbowałam wyszarpać się z jego objęć, ale był za silny.
   - Pomocy! - krzyknęłam. Nagle przypomniały mi się słowa mojego nauczyciela samoobrony i obraz, gdy obserwowałam dwie najlepsze uczennice. To mogła być jedyna szansa, by mu się wyrwać.
   Pchana impulsem, zrobiłam dokładnie to, czego się uczyłam. Z całej siły nadepnęłam mu na stopę, po czym z największego zamachu, na jaki pozwalały mi sploty ramion chłopaka, uderzyłam go z łokcia w brzuch. Nathan jęknął, a jego uścisk zelżał. Też syknęłam, czując, jak z rany w łokciu zaczyna cieknąć mi krew. Chłopak jednak się nie poddawał. Oplótł mnie jedną ręką w pasie i próbował drugą podciągnąć moją koszulkę do góry. Spanikowana wypchnęłam biodro do boku, po czym wyprostowałam rękę, trafiając pięścią prosto w krocze. Chłopak całkowicie mnie puścił, skulając się i jęcząc, a ja, wiedząc, że to może być jedyna szansa, chwyciłam telefon z szafki i wybiegłam z domu, porywając po drodze buty. Adrenalina popłynęła mi w żyłach. Biegłam na boso tak długo, aż nie poczułam zmęczenia. Ludzie oglądali się za mną. No tak... Posiniaczona, rozczochrana dziewczyna biegająca bez butów po mieście.
   Po chwili przystanęłam i założyłam swoje trampki. Starałam się wyrównać oddech, lecz słabo mi to wychodziło. Czułam, jak krew pulsuje mi w żyłach.
   Szłam dalej, od czasu do czasu lekko się zataczając, gdy nogi odmawiały mi posłuszeństwa. To było kolejne wyzwanie. Nathan... Kolejna przeszkoda. Musiałam go lekko pobić, żeby mnie zostawił. Nic mu się nie stało. Byłam słaba i wyczułam siłę swoich uderzeń.
   Zmęczona przysiadłam sobie na krawężniku. Byłam już na swoim osiedlu, ale nie wiem, gdzie dokładnie. Rozpoznałam kilka domów, ale nie umiałam określić, gdzie jest dom cioci Mag. Schowałam spoconą twarz w dłonie, odgarniając przy okazji włosy z czoła. Miałam wrażenie, że zaraz podbiegnie do mnie Nathan. Że jest gdzieś tutaj. Znowu poczułam, że kręci mi się w głowie. To pewnie od tego biegania...
   I gdy tylko to pomyślałam, znowu ogarnęła mnie ciemność.

_________________

Hej ♥
Mamy kolejny rozdzialik, a właściwie 2 część. Mam nadzieję, że wam się podobała. Piszcie komentarze i zadawajcie pytania, jeśli chcecie. To w sumie chyba tyle. Miłej majówki ^^

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 29 - Wyzwanie



ROZDZIAŁ 29

WYZWANIE

   Złapałam rzuconego w moją stronę szluga i od razu włożyłam go do ust. Po chwili Samantha szybko mi go odpaliła.
   Co ty dziecko wyczyniasz? Przecież to nie miejsce dla ciebie! A poza tym obiecałaś Riker'owi, że nie będziesz palić! 
   Ale czego Riker nie zobaczy, to go nie zaboli... - prowadziłam swój wewnętrzny monolog. Strzepałam popiół, a gdy chciałam włożyć z powrotem papierosa do ust, Ama mi go wyrwała.
   - Podzieliłabyś się! - krzyknęła. Spojrzałam na nią ze zmarszczonymi brwiami.
   - Masz swojego! - stwierdziłam i wyrwałam mojego szluga z dłoni dziewczyny. Roześmiałyśmy się obie. Schyliłam się, by podnieść stojące przy moich nogach piwo. Patric przyniósł też coś mocniejszego, ale ja wolałam pozostać przy piwie.
    Powinnaś w ogóle nie pić...
   Och! Zamknij się głosie rozsądku! 
   - Nieźle dzisiaj wyglądasz, Nel... - stwierdził Nathan, wpatrując się w mój biust, który odsłonił się jeszcze bardziej, przez schylenie. Czułam się niekomfortowo, szczególnie, gdy ten typ się na mnie gapił. Starałam się jednak tego nie okazywać. Zamiast tego, uśmiechnęłam się delikatnie i szybko wyprostowałam, pociągając przy tym łyk piwa. - Co dzisiaj robisz? - spytał mnie chłopak, podchodząc bliżej. Ściszył głos, że nikt go nie słyszał. Wzdrygnęłam się, lecz szybko opanowałam. Nie wiedziałam, co mam w takiej sytuacji powiedzieć. Nathan wpatrywał się we mnie natarczywym spojrzeniem.
   - Odwal się od niej... - rzucił tylko Tristan, podchodząc do nas. Jego fioletowe pasemka połyskiwały na tle czarnych włosów.
   - Zazdrosny? - spytał rozbawiony Nathan. Szatyn tylko prychnął pod nosem. - Spokojnie! Przecież możemy się podzielić - rzucił chłopak, znacząco się na mnie patrząc. Totalnie mnie zamurowało. Tristan jednak zachowywał zimną krew. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi, na co w duchu odetchnęłam z ulgą. Dalej nie wiedząc, co powiedzieć, po prostu pociągnęłam łyka z butelki, którą trzymałam w ręce.
   - To nie jest śmieszne - stwierdził tylko Tristan. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
   - Co? Mam wziąć ją sam?
   - Żaden z was mnie nie weźmie - odezwałam się w końcu. Wiedziałam, że zabrzmiało to żałośnie, ale co innego mogłam powiedzieć.
   - Kotku... - odezwał się Nathan, gładząc ręką mój policzek. - Dlaczego?
    Dlaczego? Po prostu nie i koniec! Nie pójdę do łóżka z pierwszym lepszym! Poza tym chodzę z Rossem! To, że wyjechał nie oznacza, że nie jesteśmy razem. Nie zniżyłam się do tego poziomu. Mimo że w tym momencie nie zachowuje się odpowiedzialnie, to jeszcze aż tak głupia nie jestem. 
   Ale z Tayler'em prawie się przespałaś...
   Zamknij się w końcu! 
   Wtedy naszą rozmowę przerwała Ellie, która dopiero dzisiaj zwróciła na mnie uwagę. Tak samo Nathan... Przecież wcześniej irytował go mój wygląd, a teraz co? Przystawia się i chce zaciągnąć mnie do łóżka, bo ubrałam się inaczej! Chociaż muszę przyznać, że nawet nie jest tak źle. W tych ciuchach można serio poczuć swoje walory. Mimo że nie byłam do nich przekonana, to można się szybko przyzwyczaić. 
   - Nie słuchaj Nathan'a - wtrąciła się Ellie, ze swoją arogancką miną. - I tak byłabyś druga w kolejce... - westchnęła, po czym się roześmiała. Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, lecz szybko załapałam, gdy Nathan zerknął 'dyskretnie' na Tally, na co ta przygryzła wargę. A więc to tak? Tally wykorzystuje nieobecność Rocky'ego i idzie do łóżka z Nathan'em? Ciekawa jestem, czy robi też tak podczas obecności Lynch'ów. Gdyby oni wiedzieli, jaka ona jest... Sama byłam tym zdziwiona. Wydawała mi się rozsądniejsza. Chociaż jak udawało się kogoś, kim naprawdę się nie jest to czego można się było spodziewać? Rozumiem, że można palić i czasami wypić, ale żeby pójść po prostu z kimś do łóżka? Ja tego nie pojmowałam, chociaż miałam świadomość, że coraz więcej osób tak robi. Żyjemy w idiotycznym świecie. Pociągnęłam kolejny łyk piwa i przydeptałam swojego wypalonego już papierosa.
   Nie wierze, że tutaj z nimi jestem! Przecież to zupełnie nie mój świat! Chociaż ta inność mi się podobała. To oderwanie się od starej Nelly. 
   - Słuchajcie to jest genialne! - krzyknął po chwili Patric. Wszyscy skierowaliśmy swoje spojrzenia na niego. On uśmiechnął się usatysfakcjonowany, po czym przeszedł do swojego 'genialnego' pomysłu.


   - Często to robi? - spytałam lekko przerażona Amę. Tally stała obok niej, lecz nie chciałam z nią gadać.
   - Wpada na genialne pomysły? Czy robi dokładnie to - upewniła się dziewczyna, zataczając dłonią krąg, mówiąc ostatnie słowo.
   - Chyba i jedno, i drugie.
   - Czasami mu się zdarza... - westchnęła. Obserwowałyśmy cały proces przygotowawczy, a gdy rozległy się głośne wiwaty, pobiegliśmy wszyscy do windy. Ledwo co się upchnęliśmy razem. Potem wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się za budynek, w miejsce, gdzie nikt przeważnie nie chodzi. Spojrzeliśmy na stojącego na dachu Peter'a. Bardzo się o niego bałam.
   - O co w tym właściwie chodzi? - spytałam zaniepokojona, przygryzając wargę.
   - To Wyzwanie - rzuciła Ama spokojnie. - Coś typu butelki tylko bardziej niebezpieczne i jednorazowe. I można wziąć tylko wyzwanie - dodała dziewczyna. Dalej nic nie rozumiałam.
   - Po prostu kręcisz butelką, czy czym tam masz i gdy na kogoś wypadnie, ten wykonuje niebezpieczne wyzwanie wymyślone przez grupę. - wtrąciła się Tally. - Można też zgłaszać się na ochotników, jeśli ktoś ma ochotę coś takiego zrobić. To jednorazowe. Tylko raz na spotkaniu może coś takiego być. My to wymyśliliśmy, gdy chcieliśmy się dostać do zawodów. Ale to już inna historia. Po prostu trzeba było zrobić coś szalonego i wtedy wymyśliliśmy to. I do dzisiaj czasami gramy - wzruszyła ramionami szatynka, kończąc swoją wypowiedź. Byłam jeszcze bardziej zaniepokojona. Peter, Peter, Peter... Dlaczego ty? Widziałam, jak chwiejnie stawia nogę po drugiej stronie betonowego murku na dachu. - Słuchajcie! - krzyknęła nagle Tally, a na jej twarzy wypłynął jadowicie wyglądający uśmiech. - A może nasza Nelly to zrobi? Przecież jest nowa, trzeba ją sprawdzić! - zaproponowała dziewczyna. No tak... Dobra Tally się skończyła. Miałam ochotę ją udusić w tamtym momencie. Gdy rozległy się głośne krzyki i wiwaty jeszcze bardziej myślałam, że zaraz się na Tally rzucę. Jednak tylko chwyciłam butelkę wódki, którą Ama trzymała aktualnie w ręku, pociągnęłam łyk i ruszyłam w stronę budynku na galaretowatych nogach.
   Nie wierze, że to robię! Ale albo ja, albo on. To pewnie nie było jego pierwsze wyzwanie, a ja... Chciałam im udowodnić, że jestem jedną z nich!
   Wjechałam windą na górę i od razu dostrzegłam Peter'a, który nie wiedział co się dzieje.
   - Idź na dół - wydukałam sparaliżowana strachem. - Ja mam to zrobić...
   - Co? Nie! - krzyknął od razu szatyn. Pobladł jeszcze bardziej, niż przed chwilą. Miałam wrażenie, że zaraz tu zemdleje, a to w końcu ja miałam wykonać to zadanie.
   - Dam radę! - powiedziałam. Chciałam, żeby zabrzmiało to pewnie, ale nic z tego nie wyszło. Głos bardzo mocno mi drżał. Mimo to podeszłam do murku, na co na dole zareagowali wiwatami. Nie było tak źle. Budynek nie był taki wysoki. Znajdywaliśmy się na wysokości może trzeciego piętra.
   Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Już chciałam postawić nogę po drugiej stronie murku, lecz Peter chwycił mnie w pasie i odciągnął w tył.
   - Chcesz się zabić? To nie dla ciebie! - krzyknął.
   - Dam sobie radę, Peter. Muszę wam to udowodnić! - rzuciłam tylko, wyrywając się z objęć chłopaka. Szybkim krokiem podeszłam z powrotem do murku i przerzuciłam nogę na drugą stronę, a później drugą tak samo. Wzięłam głęboki oddech i trzymając kurczowo murek, powoli obejrzałam się za siebie. Strasznie się bałam. Serce waliło mi jak szalone, a adrenalina popłynęła mi w żyłach. Byłam idiotką! Dlaczego chciałam to zrobić? Żeby się wpasować? To i tak nie twój świat!
   Chwyciłam mocno w dłonie linę, specjalnie naszykowaną na to wyzwanie. Spojrzałam Peter'owi w oczy. Uśmiechnęłam się blado, jakby chcąc pokazać mu, że dam radę, po czym powoli zaczęłam zsuwać się w dół, opierając nogi na nierównościach budynku. Ręce miałam całe spocone, co tylko mi wszystko utrudniało. Przełknęłam ślinę, lecz czułam, jakbym miała gigantyczną gulę w gardle. Oddychałam coraz płycej.
   Tylko nie patrz w dół! - powtarzałam sobie w kółko.
   Ruszyłam dalej, ku ziemi. Widziałam, że Peter wychyla się przez murek i patrzy, co robię. Nie odwracałam wzroku od jego oczu. One mnie uspokajały i odwracały uwagę od wysokości, której mimo wszystko byłam świadoma.
   Co ty do cholery wyprawiasz? Przecież jesteś na skraju śmierci!
   Coraz szybciej zsuwałam się po linie. Bolały mnie już palce, nie mówiąc o ściśniętym ze strachu brzuchu. Słyszałam coraz głośniejsze wiwaty grupy, lecz i tak zostawały zagłuszone przez dudniącą mi krew w uszach. Peter zniknął mi z zasięgu wzroku. Przystanęłam na chwilę na parapecie zamurowanego okna. Rozluźniłam ręce, które aż pobielały przez zaciskanie ich na linie. Starałam się trochę opanować oddech, ale to chyba nie było możliwe. Po kilku minutach ruszyłam dalej, ostrożnie odrywając się od ściany.
   Jeden krok, drugi, trzeci...
   Liczyłam w myślach, by się uspokoić, co nie było możliwe, zważając na to, że wiszę kilka metrów nad ziemią trzymając się jedynie liny, bez jakichkolwiek zabezpieczeń.
   Nagle usłyszałam krzyki centralnie obok mnie. Wiedziałam, że jestem już blisko. Wtedy poczułam, że kończy mi się lina. Serce zabiło mi jeszcze mocniej. Spojrzałam w dół. Nie zostało mi nic innego, jak skoczyć.
   Wisiałam tak jeszcze chwilę, kurczowo trzymając się liny. Wiedziałam, że i tak muszę skoczyć, albo sama spadnę, ponieważ moje ręce już nie dawały rady. Piekły mnie żywym ogniem. Wtedy się puściłam i poleciałam w dół.
   Czułam, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Lot w dół, głośniejsze krzyki grupy, ich roześmiane twarze, coraz bliżej mnie. Słyszałam głośny tupot, gdy biegli w moją stronę. Spadłam na ziemię z głuchym trzaskiem. Na szczęście nie było tutaj asfaltu tylko ziemia. Spadłam na prawy bok. Nie wiem z ilu, ale podejrzewam, że około dwóch metrów. Przeturlałam się i jęknęłam cicho. Grupa nic sobie jednak nie zrobiła, tylko zaczęła wykrzykiwać moje imię. Obraz rozmywał mi się przed oczami. Czułam się strasznie. Czarne plamy wypłynęły mi przed oczami, jak ciemne chmury na błękitnym niebie. Pulsujący ból w głowie wszystko mi utrudniał. Podniosłam się po chwili chwiejnie na nogi chwytając przy tym się za łokieć, z którego leciała fontanna krwi. To od tego turlania...
   - Jesteś jedną z nas, Nelly! - oznajmił przekrzykując wszystkich Nathan. Grupa zaczęła klaskać i głośno wiwatować, po czym wszyscy ruszyli na górę, z Tally na czele. Mignął mi jedynie jej ironiczny uśmiech. Miałam ochotę się na nią rzucić. Tak mnie denerwował ten jej wyraz twarzy... Myślałam, że się przyjaźnimy! Najwyraźniej mocno się pomyliłam. Dla niej najważniejsze było zdanie tych ludzi, którzy zmusili mnie do teko cholernego wyzwania! Jedyna Ama została, a po chwili dołączył też Peter. Zrobiło mi się ciemniej przed oczami.
   - Nic ci nie jest? - spytał zaniepokojony chłopak. Jęknęłam, ponownie siadając, patrząc na swoje kolana. Całe obdarte.
   - Żyję... - rzuciłam tylko, sycząc z bólu.
   - Chodź, pomogę ci wstać - odezwała się Ama, wyciągając do mnie ręce. Chwyciłam je i z powrotem się podniosłam. Poczułam potworny ból w łopatce. Pomacałam po niej ręką, po czym wykryłam źródło bólu. Syknęłam ponownie. - Pokaż - nakazała mi dziewczyna, a ja bez protestów się odwróciłam. Samantha jęknęła. - Szkło... - stwierdziła.
   - Odwiozę cię do domu... - powiedział szybko Peter głosem nie przyjmującym sprzeciwu. Nawet nie miałam zamiaru. Ruszyłam za nim, z trudem nadążając. Ama szła za nami. Wsiedliśmy do samochodu, który pewnie należał do szatyna. Szybko ruszyliśmy.
   - Tylko błagam... - jęknęłam. - Nie do mnie. Ciocia mnie zabije, gdy mnie zobaczy w takim stanie...
   - To gdzie? - spytał Peter.
   - U mnie nie może... Rodzice nie pochwalają zakrwawionych gości w domu... - odezwała się Ama, po czym spojrzała na mnie przepraszająco.
   - Dobra, to do mnie - Peter pokiwał głową. Mi to nie robiło już różnicy. W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, a adrenalina dalej pulsowała w żyłach. Zajechaliśmy pod dom szatyna, a Ama pomogła mi wysiąść z samochodu. Szybko weszliśmy do środka, a Peter poprowadził mnie na kanapę. Samantha pomogła mi ściągnąć bluzkę, która była już z tyłu cała we krwi.
   - Jejku... To wygląda strasznie - stwierdziła dziewczyna.
   - Nie pocieszaj... - sapnęłam. Czułam się trochę niekomfortowo siedząc w staniku w domu Peter'a, ale to byli moi przyjaciele i myślę, że chyba nie mają ochoty mnie zgwałcić.
   Nagle w nos uderzyła mnie mocna woń krwi i potu. Ponownie zakręciło mi się w głowie, a szum w uszach wzrósł. Wiedziałam, że ktoś coś mówi, ale nie wiedziałam kto i co. Poczułam jeszcze mocniejsze pieczenie w łopatce, a później już nic. Zalała mnie ciemność. Zemdlałam.

________________

Cześć kotki!
Rozdział miał być wczoraj, ale niestety nie dałam rady go wstawić, więc macie dzisiaj ^^ Mam nadzieję, że mi wybaczycie i że wam się spodoba. Piszcie komentarze, zadawajcie pytania, jeśli chcecie. Już od razu wam mówię, że nie mam pojęcia, kiedy pojawi się next, ale myślę, że gdzieś w czwartek powinien być. Co wy myślicie o ty rozdziale i co będzie się później działo?? Piszcie ;)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 28 - Zamieszanie



ROZDZIAŁ 28

ZAMIESZANIE


   Po pewnym czasie rzuciłam wypalonego szluga na ziemię i przydeptałam go butem. Dochodziłam do domu. Tak pchana emocjami nie zorientowałam się, kiedy pokonałam ten dystans. Podejrzewałam, że czas nieobecności Lynch'ów i Ell'a będzie najnudniejszym, tak jak im powiedziałam. Musiałam sobie wymyślić jakieś zajęcie. Coś sensownego. Może spotkam się z kuzynką? Tak dawno jej nie widziałam...
   Nie zważając na godzinę, chwyciłam telefon i napisałam jej wiadomość.

                                    Cześć co dzisiaj robisz? 

   Wbiegłam po schodkach na górę i pchnęłam drzwi domu. Po chwili siedziałam już w salonie z pilotem i herbatą w ręce. Ciocia już wyszła do pracy, a ja i tak na tą chwilę nie miałam co robić. Nagle poczułam, jak kieszeń mi wibruje. Chwyciłam komórkę w dłoń.

               0 planów. A co chcesz gdzieś
               wyjść?? 

                                      Właśnie po to piszę ^^

                Wpadnę po ciebie ;)

                                       Ok ^^ 

   Odpisałam jej od razu. Na tym nasza konwersacja się skończyła, ale byłam zadowolona, że wreszcie spotkam się z kuzynką. Tak dawno jej nie widziałam, a w końcu Sarah stała się tutaj moją pierwszą przyjaciółką i jej zaufałam.
   Po ok. 20 minutach rozległ się dzwonek do drzwi. Zaskoczyło mnie, że Sarah tak szybko przyszła, chociaż po niej można się dużo spodziewać. Nie chętnie wstałam z kanapy i otworzyłam drzwi.
   - Możemy... - zaczęłam, lecz szybko urwałam, widząc, że to nie kuzynka przyszła. Zaczerwieniłam się. - Co ty tutaj robisz?
   - Wpadłem - chłopak wzruszył ramionami.
   - Może to i dobrze? Chciałam z tobą pogadać - przypomniałam sobie. Skierowaliśmy się do salonu. Zajęłam swoje poprzednie miejsce, a chłopak usiadł na fotelu naprzeciwko mnie.
   - Co jest? - spytał od razu. Odrzucił swoją zwykle zaczesaną do tyłu w artystyczny nieład grzywkę.
   - Chciałam ciebie spytać o Delly - powiedziałam od razu. Może udawałam w tej chwili idealną przyjaciółkę, ale... nawet mi się to podobało i w końcu chciałam się dowiedzieć, jak jest między nimi. Blondynka jest naprawdę świetna i Peter jej się podoba, a ja musiałam wiedzieć, co on myśli.
   - Blondi ciebie o to poprosiła? - spytał.
   - Nie, nie... - zaprzeczyłam od razu. - Po prostu... Rydel się podobasz a ja chciałam wiedzieć, co ty myślisz - powiedziałam zgodnie z prawdą.
   - Rozumiem... - chłopak westchnął. - Rydel jest cudowną dziewczyną - rzucił, zatapiając się w myślach. - Ma przepiękny uśmiech i włosy...
   - Rozumiem, że ci się podoba?
   - Tak... - przytaknął chłopak.
   - Co się stało z twoim francuskim? - spytałam po chwili ciszy. Szatyn wzruszył ramionami.
   - Ostatnio z nim skończyłem... - przyznał. Spojrzał na zegarek na wyświetlaczu w telefonie. - Spadam... Dzisiaj spotkanie, tam gdzie wcześniej, więc jak chcesz wpaść, to zapraszam - poinformował mnie chłopak, będą  już przy drzwiach. - Tylko ubierz się jakoś... - chłopak zatoczył mały łuk ręką, po czym nie kończąc zdania wyszedł. Westchnęłam i oparłam się plecami o drzwi.
   Później skierowałam się z powrotem do salonu. Nie wiem, ile tam siedziałam. Po prostu po jakimś czasie przyszła Sarah. Było po 12.
   - Cześć! - krzyknęła na wejściu. - Co ty taka zamyślona?
   - Nic... - westchnęłam tylko. Tak naprawdę przez ten cały czas myślałam o wyjeździe Lynch'ów. - Co chcesz robić? - spytałam.
   - Słuchaj pomyślałam, że mogłybyśmy zrobić sobie mega deser i posiedzieć w ogrodzie, albo wyjść na miasto - zaproponowała kuzynka.
   - Wolę to pierwsze - stwierdziłam po chwili zastanowienia. Blondynka roześmiała się.
   - Ja też! - krzyknęła, wracając się do korytarza i wnosząc siatkę z jakimiś rzeczami. W środku były lody, ciastka, M&M'sy, orzechy i wiele innych rzeczy. Również się roześmiałam. Zaczęłyśmy wypakowywać zakupy i po chwili wzięłyśmy się do pracy. Najpierw Sarah nałożyła lody. Ja zrobiłam to samo. Później dobierałyśmy dodatki. Kuzynka wzięła sobie kilka ciastek z czekoladą, wiórki kokosowe, polała rozpuszczoną od gorącego słońca nutellą i posypała zmielonymi orzechami. Ja za to wzięłam sobie ciastka zbożowe, trochę żelków - miśków, orzechy, polewę truskawkową i na to wszystko M&M'sy. Całość tworzyła deser, który wyglądał całkiem niczego sobie. Roześmiane chwyciłyśmy miski i wyszłyśmy na dwór, rozsiadając się wygodnie na ławce. Brakowało mi kuzynki. Już zapomniałam, jak dobrze spędzałyśmy razem czas.
   - Co jest, Nelly? - spytała mnie kuzynka widząc, że prawie jej nie słucham. Potrząsnęłam głową, jakby to miało mi pomóc w myśleniu.
   - Serio nic - zapewniłam, lecz Sarah w to nie uwierzyła. - Lynch'owie... - rzuciłam pod nosem, czując na sobie wyczekujące spojrzenie kuzynki. Sarah wytrzeszczyła na mnie oczy, a ja nie była w stanie na nią spojrzeć. Okłamywałam ją i byłam tego świadoma. Twierdziłam, że z nimi skończyłam, a tak naprawdę byłam z Lynch'ami i Ell'em coraz bliżej. Nie dawałam rady spojrzeć w oczy blondynki.
   - Dlaczego mi nie mówiłaś? - spytała drżącym głosem. Nie była smutna, tylko... zła. - Spotkałaś się z nimi? Zostawili ciebie?
   - Wiedziałam, że tego nie zaakceptujesz... I tak, spotykałam się z nimi. Teraz pojechali w trasę... - szepnęłam. Jakby ją to obchodziło! Niech ma swoje życie i nie miesza się w moje! - Właściwie dlaczego się tym interesujesz? To moje życie! - powtórzyłam na głos swoje myśli. Teraz to w moim głosie pobrzmiewał gniew. Miałam wrażenie, że Sarah się w sobie kurczy. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, a przynajmniej na taką wyglądała. Poruszała bezgłośnie ustami, jakby nie mogła wydobyć z siebie głosu. Chyba zaskoczyło ją, że to ja się jej stawiam, a nie siedzę skulona w kącie, co wcześniej miało miejsce. Tylko ja się zmieniłam i nie zamierzałam wracać do czasów, gdy byłam szarą myszką. Wybiłam się z końca łańcucha pokarmowego i podobało mi się to. - Ja i to, co łączy mnie z Lynch'ami i Ratliff'em to tylko moja sprawa. Ani ty, ani ciocia nie macie prawa się w to mieszać! - krzyknęłam, jeszcze bardziej się nakręcając.
   - Uspokój się! Nam przecież nie o to chodzi! - również podniosła głos Sarah, lecz szybko się opanowała widząc, że to w żaden sposób nie polepszy sytuacji. - Chcemy ciebie chronić! Jesteśmy rodziną i...
   - Jesteśmy rodziną, ale nie możecie podejmować takich decyzji ani zabraniać mi spotkań z Lynch'ami! Albo Ell'em! - przerwałam jej. - Właściwie to przed czym wy mnie chcecie chronić? Przed jakimiś ubzduranymi sobie historyjkami? Co mnie obchodzi, że Mark jako ostatni widział Sam'a? To nic nie znaczy! I jakoś pominęłyście fakt, że Mag sama kontaktuje się jeszcze z Markiem! - krzyknęłam. Kuzynkę zamurowało.
   - Jak to? - spytała, siadając z powrotem na ławkę. Zorientowałam się, że też stoję. Z tych emocji nie zauważyłam nawet, kiedy się podniosłam.
   - Nie wiedziałaś? - rzuciłam ironicznie.
   - Mówiła, że zerwała z nim kontakt... - wydukała Sarah. - Okłamała mnie.
   - Widzisz? - powiedziałam, podchodząc bliżej blondynki. - To nie ja jestem tutaj ta zła, tylko ona!
   - Nie mów tak! Chciała nam pomóc! - broniła matkę kuzynka. Prychnęłam. Widziałam, że dziewczynie zaszkliły się oczy. Z trudem powstrzymywałam się, od powiedzenia czegoś więcej. Nawet jeśli bym chciała, to i tak bym nie zdążyła. Sarah błyskawicznie się podniosła i wyszła z domu, chowając twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Chciałam za nią zawołać, lecz nie mogłam się odezwać. Otworzyłam usta, lecz nie wychodził z nich żaden dźwięk i czułam, jakbym w gardle miała popiół. Co ja najlepszego zrobiłam? Przecież Sarah to moja kuzynka, a Mag to w końcu jej matka! Powinnam się pohamować. Jesteśmy rodziną, a ja... Zachowałam się... Nawet nie potrafiłam tego nazwać! 
   Ukryłam twarz w dłoniach.
   Dobrze zrobiłaś! Powiedziałaś to, co myślisz. I dobrze! Przecież nie mogą się cały czas pakować w moje życie. I zaraz co? Będą ustalać mi godzinę, kiedy mam wracać? Wąchać moje koszulki by sprawdzić, czy nie paliłam? Moje życie! Mam dziewiętnaście lat i mogę robić co chce! Niestety alkohol był dozwolony dopiero od dwudziestego drugiego roku życia, ale... 
   Nagle poczułam wibracje na udzie, które przerwały moje rozmyślania. Wyjęłam telefon i odczytałam wiadomość.

                   Dzisiaj o 18

   Był to sms od Peter'a. Pokiwałam tylko głową, nic nie odpisując. Spojrzałam na zegarek. Nawet nie wiem, kiedy minął mi ten dzień. Była już 16:30. Podniosłam się więc z ławki i ruszyłam do pokoju. Musiałam wygrzebać jakieś inne rzeczy.
   Szybkim ruchem otworzyłam dolną szufladę szafki, gdzie trzymałam różne, nie noszone na co dzień ubrania. Długo się zastanawiałam, po czym chwyciłam czarne, poszarpane spodenki, szarą koszulkę na grubych ramiączkach z flagą ameryki i stare trampki. Nowych wolałam nie brać ze względu na logo R5. Poza tym moje wcześniejsze nie były w takim złym stanie.
   Skierowałam się do łazienki i szybko przebrałam. Cały czas podciągałam bluzkę, której dekolt nie należał do najmniejszych, a spodenki wręcz odwrotnie - ciągle próbowałam je obciągnąć niżej. Miałam wrażenie, że odsłaniają mi przynajmniej połowę tyłka. Nie, nie, nie. Nie mogę tak! Jak tamte dziewczyny mogą tak chodzić? To przecież jest tak niewygodne! Już chciałam zmienić strój, gdy przypomniałam sobie, co mówili. Że do nich nie pasuję. Nie jestem taka, jak tamte dziewczyny, a chciałam być i spróbować czegoś nowego. A żaby się wpasować, musiałam się poświęcić. Można się przyzwyczaić. One też miały takie początki.
   Tak ubrana wyszłam z domu i skierowałam się w stronę miasta.

_________________

Hej ♥
Teraz mam fajne dni, więc piszę rozdziały i w końcu wolne! Niestety do jutra... Chciałam się wstrzymać z tym rozdziałem, ale pomyślałam, że skoro wcześniej rzadko dodawałam, to teraz trochę się przyłożę. Niestety to tylko do jutra, ponieważ wiecie... Szkoła, za czym ciągną się prace domowe i takie tam... Ale macie jeszcze rozdzialik dzisiaj ^^ Nie wiem kiedy (najprawdopodobniej w sobotę albo niedzielę) dodam 2 część rozdziału. Wypatrujcie!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 27 - WYJAZD



ROZDZIAŁ 27

WYJAZD

   Następny dzień był dla mnie ciężki. Starałam się nie myśleć o wyjeździe zespołu w trasę i cieszyć z tych godzin, które razem spędzaliśmy. W niedzielę poszliśmy wspólnie do kina, gdzie oczywiście fani nie dawali nam spokoju. Znaczy R5, bo na mnie nie zwracali najmniejszej uwagi, wręcz mnie hejtowali i mówili pod nosem do siebie, że chce zespół tylko wykorzystać. Czasami znajdywały się jednak sympatyczne dziewczyny, które chciały mnie trochę poznać i wypytywały jak udało mi się poznać i zaprzyjaźnić z R5. To było miłe, że zwracały na mnie uwagę. Później pojechaliśmy do domu Lynch'ów. Byli zajęci pakowaniem swoich rzeczy, 'dopieszczaniem' szczegółów, sprzątaniem oraz pakowaniem instrumentów do autobusu, którym będą jechać w trasę. Ja kręciłam się pośród tego całego zamieszania bez sensu, starając się pomóc i wykorzystać ten czas, który nam został. Lynch'owie nie zwracali na mnie uwagi zbyt pochłonięci swoimi sprawami, ale próbowali nawiązać ze mną jakąś rozmowę. Po jakimś czasie dałam sobie spokój z zawracaniem im głowy i po prostu pomagałam przenosić walizki do auta.
   - Co jest, Nel? - zaczepił mnie Riker, przysiadając się do mnie na kanapie.
   - Ten wasz wyjazd... Trasa koncertowa... - zaczęłam, wzdychając. - Będzie mi was brakowało przez ten miesiąc.
   - Nam ciebie też - zapewnił blondyn, obejmując mnie ramieniem. - A przynajmniej mi - poprawił, a ja uśmiechnęłam się słabo.
    - Tally jest w tej samej sytuacji - zauważyłam, rozglądając się, jakbym miała zaraz zobaczyć tutaj szatynkę.
   - Ale za Tally tęsknić będzie tylko Rocky - szepnął mi Riker do ucha, gdy zostaliśmy w pomieszczeniu sami. Spojrzałam na niego, by się upewnić, że nie żartuje, ale jego twarz była poważna. Nagle ktoś go zawołał z zewnątrz, więc starszy chłopak wstał i skierował się do wyjścia. Spuściłam wzrok i wtedy coś zobaczyłam.
   - Coś zgubiłeś - powiedziałam, podnosząc z kanapy paczkę i rzucając ją chłopakowi. Ten ją złapał i zarumienił się. - Nie powinieneś ich nosić w tylnej kieszeni. Wcześniej też ci prawie wypadły - upomniałam.
   - Widziałaś? - spytał chłopak, a ja tylko pokiwałam głową, na co wytrzeszczył oczy i zrobił się (co było chyba niemożliwe) jeszcze bardziej czerwony. - Ja nie pale.
   - Oczywiście. Ta paczuszka tylko dla ozdoby - roześmiałam się. - Mógłbyś się czasami podzielić, a nie... - rzuciłam i wtedy zdałam sobie sprawę, co powiedziałam.
   - Ty... Palisz?
   - Ja nie... - powiedziałam i również się zarumieniłam. - Ughhh... No dobra zapaliłam raz w tamtym tygodniu, pasuje?
   - Spoko, spoko nic przecież nie mówię - rzucił od razu Riker, podnosząc ręce w geście obrony.
   - Ale nic nie mów reszcie - dopowiedziałam szybko.
   - Ty też.
   - Zgoda - pokiwałam głową.
   - Zgoda - również przytaknął blondyn. Podaliśmy sobie małe palce, jak robiłam kiedyś, gdy byłam mała. Chłopak uśmiechnął się, po czym wyjął jednego szluga z paczki i wsunął mi go do kieszeni. - Jakbyś miała ochotę - rzucił przez ramię i puścił do mnie oko, odchodząc. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak bardzo będzie mi ich brakować...
   I mój niedzielni dzień mniej więcej tak wyglądał. Pomagałam cały czas w pakowaniu, a gdy tylko moje i Riker'a spojrzenie się skrzyżowało, nie mogliśmy powstrzymać się od uśmiechu. W poniedziałek wstałam o 4:23. Nie mogłam zasnąć. Szybko więc się ubrałam i pod pretekstem rannego biegania wyszłam o ok. 5:30 z domu. Ciocia już była wtedy na nogach, dlatego musiałam coś wymyślić. Nie zwracała uwagi na mój strój, ponieważ była jeszcze tak zmęczona, że prawie zasypiała na stojąco. Szybko dotarłam pod dom Lynch'ów. Gdy przyszłam, pakowali ostatnie rzeczy do auta.
   - Nel! Przyszłaś - krzyknął od razu Ross, gdy mnie zobaczył. Szybkim krokiem podszedł do mnie.
   - Musiałam się pożegnać - wzruszyłam ramionami, patrząc blondynowi w oczy. Od razu wziął mnie w ramiona, mocno przytulając. Ja również wtuliłam się w jego pierś, oplatając ręce wokół bioder.
   - Mam do ciebie pytanie... - powiedział Ross, poważniejąc, gdy już się od siebie oderwaliśmy. Spojrzałam na niego, lekko zaniepokojona. - Wczoraj... Czy ty i Riker przypadkiem...
   Na te słowa roześmiałam się. Nie mogłam złapał oddechu, a Ross patrzył na mnie trochę jak na idiotkę. Na jego twarzy widniała ulga, że czasami też mieszało się napięcie.
   - Jesteś zazdrosny! - zauważyłam.
   - Wcale nie! - zaprzeczył od razu Ross, co przypominało mi czasy przedszkola, albo klas 1-3. Brakowało tylko, żeby tupnął nogą.
   - Ta-ak! - krzyknęłam i uśmiechnęłam się szeroko.
   - Nie-e!
   - Tak! Tak, tak, tak, tak milion razy tak! - roześmiałam się. Blondyn potrząsnął gwałtownie głową, po czym szybkim, zwinnym ruchem przerzucił mnie sobie przez ramię. Wrzasnęłam, zaskoczona. Chłopak zaczął ze mną biegać w tą i z powrotem, a ja wybuchałam coraz głośniejszym śmiechem, co chwila wymawiając jego imię i lekko uderzając blondyna w plecy.
   - Odwołaj to, co powiedziałaś! - krzyknął nagle.
   - Nie-e!
   - Tak? - powiedział, przeciągając samogłoskę. Po chwili podrzucił mnie sobie na ramieniu i złapał tak, że moja głowa znajdowała się coraz bliżej ziemi. Krzyknęłam. - Słucham?
   - Rossy jest zazdrosny! - wysapałam, próbując złapać oddech po fali śmiechu. - Rossy jest zazdrosny, Rossy jest zazdrosny, Rossy jest za...
   - Jak dzieci... - westchnął Mark, wychodząc przed dom, tym samym przerywając moją pioseneczkę. Spojrzałam na niego i poczułam, że się rumienię. - Sąsiadów obudzicie! - powiedział ciężko Mark. Ross w tym czasie podciągnął mnie do góry, że ponownie byłam przewieszona przez jego ramię, już normalnie, nie z głową prawie przy ziemi.
   - Ona zaczęła, tato! - krzyknął Ross.
   - Nie jesteś na to za stary? - spytał chłopaka ojciec.
   - Nie! To ty zacząłeś! - powiedziałam, gdy blondyn otwierał już usta. Zaczęłam podśpiewywać sobie 'Rossy jest zazdrosny' pod nosem, gdy nagle z domu wyszedł Rocky z Ell'em.
   - Co tutaj się dzieje? - spytał starszy brunet, podchodząc do mnie. Pomachałam mu na oślep, bo ustawił się tak, że go nie widziałam.
   - Postawisz mnie, Rossy? - spytałam chłopaka. Blondyn zrobił tak, jak go poprosiłam. Ostrożnie zdjął mnie ze swojego ramienia i postawił przed sobą. Czułam, jak krew odpływa mi w twarzy z powrotem na 'swoje miejsce'. Odgarnęłam włosy z oczu. - Zazdrośniku mój... - szepnęłam, całując chłopaka w policzek. Ten szybko przejął inicjatywę, wpijając się w moje usta.
   - Musicie się ślinić publicznie? - jęknął Ell. Szybko oderwałam się od blondyna śmiejąc się z bruneta.
   - A co? Też byś chciał? - spytałam żartobliwie.
   - A co proponujesz? - Ratliff zaczął 'majtać' brwiami, na co znowu zaczęłam się śmiać.
   - Jejku, Nelly! Co ci się stało? - spytała Delly, która właśnie wyszła z domu. - Jesteś cała czerwona!
   - Krew mi za mocno do twarzy dopłynęła - wyjaśniłam. - Ross i ramie... - rzuciłam, widząc niezrozumiały wyraz twarzy dziewczyny. Ta pokiwała głową, po czym wrzuciła swoją kosmetyczkę do środka.
   - To wszystko - powiedziała blondi do ojca, a ten tylko skinął głową.
   - Musimy się zbierać, bo nie zdążymy - poinformował Mark. - Wołaj Riker'a i Rocky'ego, bo gdzieś zniknęli.
   Na imię bruneta rozejrzałam się. Rzeczywiście go nie było.
   Delly skierowała się do domu, a po chwili słychać było jej krzyki, nakazujące chłopakom już wychodzić na zewnątrz. Po kilku minutach już przyszli, w tym mętnie wyglądający Rocky. Tylko rzuciłam na niego okiem i od razu odwróciłam wzrok.
   - Słuchajcie! - odezwałam się, gdy Stormie wsiadała do autobusu, a Mark zaczął wołać zespół już z auta. Wszyscy skierowali na mnie wzrok. - Nawet nie wiecie, jak będzie mi was brakowało, przez ten miesiąc. Najdłuższy i pewnie najnudniejszy czas mojego życia, odkąd przyjechałam do LA - wyznałam, a łzy napłynęły mi do oczu. - Zadzwońcie czasem, co?
   - Ooooo - Rydel nie wytrzymała, a łzy popłynęły jej po policzkach. Mi po paru chwilach tak samo. Blondynka podeszła do mnie dwoma długimi krokami i mocno mnie przytuliła. Po chwili wszyscy się przyłączyli i zrobiliśmy grupowy uścisk. Nie wiem, ile tak staliśmy. Było tak dobrze... - Idę, bo się rozkleję totalnie... - stwierdziła Delly, przerywając ten moment. - Trzymaj się - powiedziała, ostatni raz mnie ściskając i znikając w środku, cała czerwona na twarzy.
   - I jak ci smutno, to dzwoń do starego, ale jakże zabawnego i zabójczo przystojnego Ell'a - dorzucił brunet i również mnie przytulił. Pomachał mi na do widzenia i również zniknął w środku za Delly, na co się uśmiechnęłam.
   - Cześć... - rzucił tylko Rocky pod nosem, nie patrząc mi w oczy.
   - Na razie... - szepnęłam za nim, gdy wspinał się po trzech stopniach do auta. Później podszedł Ross, który tylko pocałował mnie namiętnie, wplatając mi przy tym dłonie we włosy. Stanęłam na palcach, by przybliżyć się do blondyna. Zamknęłam oczy, poddając się przyjemności ze świadomością, że nie zobaczę swojego chłopaka cały miesiąc. Po kilku minutach Ross oderwał się ode mnie i z bólem w oczach skierował się do autokaru.
   - Dzwoń - rzucił tylko, a ja usłyszałam słaby ton jego głosu. Pokiwałam tylko głową. Na końcu podszedł do mnie Riker. Przytulił mnie mocno, aż poczułam, że się duszę.
   - Blondasku... Nie mogę oddychać - wysapałam, a chłopak momentalnie ode mnie odskoczył. Roześmialiśmy się, choć łzy dalej płynęły mi z oczu.
   - Pamiętaj, że jesteś moją przyjaciółką i możesz na mnie liczyć - powiedział Riker, puszczając do mnie oko, po czym przytulił mnie jeszcze raz. - I rzuć palenie - szepnął mi do ucha. Uśmiechnęłam się.
   - Ty też - rzuciłam. Czułam, że chłopak też się uśmiecha. Odkleiliśmy się od siebie, a blondyn od razu przeskoczył stopnie i zniknął w środku. Pomachałam do rodzeństwa i Ratliff'a, którzy zebrali się w oknie, a oni odmachali.
   - Do zobaczenia - powiedziałam bezgłośnie. Po chwili auto odjechało, a ja stałam w miejscu, dopóki nie zniknęło za zakrętem, a nawet wtedy nie mogłam ruszyć się z miejsca. Wiedziałam, że nie będzie ich tylko miesiąc, ale miałam wrażenie, że wyjeżdżają na całe życie. Szczególnie nie wiedziałam, jak zniosę rozłąkę z Ross'em i naszym przekomarzaniem się. I czy przetrwamy ten miesiąc.
   Łzy płynęły mi z oczu. Miałam wrażenie, że wyglądam jak żywa fontanna. Otarłam więc mokre poliki rękawem bluzy i wzięłam kilka głębokich wdechów. Będzie dobrze. Wrócą.
   No właśnie. Wrócą. To ich dom.
   I z tą myślą, wyciągnęłam papierosa z kieszeni spodni, którego włożył mi w niedzielę Riker, zapaliłam i ruszyłam przed siebie.

_________________


Czeeeeeść ♥ 
Bądźcie zaskoczeni lub nie, aleeeeee... rozdzialik! Szybko, ponieważ miałam dobrą wenę (to raz) a po drugie - z netem coraz lepiej, więc miałam jak wstawić. Nie wiem, czy wam się spodoba czy nie, ale to już napiszcie mi w komie ;) 
Słuchajcie... Chcę podziękować osobą, które od początku czytają tego bloga. Serio kocham was, bo gdyby nie wy, nie byłoby tego opowiadania. I oczywiście chce też podziękować osobą, które dopiero dołączyły do grona czytelników ♥ Tak mnie wzięło, nie wiem, czy to dzięki tym świętom czy dzięki ponad 5000 odsłoną! Serio nigdy nie sądziłam, że aż tyle tego będzie. Także dzięki wam wielkie ^^ 
A no i pytanie: Kto przetrwał suchy dzisiaj? Ja nie, co było pewne. Jeszcze jakieś gimby przyczajały się z wiadrami i butlami w środku miasta na skrzyżowaniu i nie było osoby, która od nich nie dostała... Na szczęście ja jechałam samochodem, także byłam bezpieczna :D (Jeszcze pomińmy fakt, że też chodzę do gimbazy...). I do zobaczenia ♥

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 26 - Chwila cz. 2

ROZDZIAŁ 26

CHWILA cz. 2
 
   - O co chodzi? - spytał mnie Ross, siadając obok. - Nie chciałaś tego? Dalej myślisz o Rocky'm...
   - Ross - przerwałam mu. Podniosłam się i usiadłam, podciągając nogi pod brodę. - Ja ciebie kocham. Bardzo - zapewniłam. Blondyn popatrzył na mnie z bólem w oczach. Czułam, jakby w moim gardle znalazła się wielka klucha. Nie mogłam dalej mówić, ale... musiałam. - Ja nie jestem gotowa... - powiedziałam ledwie słyszalnym szeptem. Moje myśli krążyły w błyskawicznym tempie. Teraz miałam jeszcze większy mętlik, niż rano.
   - Ale jak to? - zdziwił się Ross. Jego wyraz twarzy trochę złagodniał, ale w oczach dalej czaił się ból. Nie mogłam na niego patrzeć. Wbiłam wzrok w ręce, a do oczu napłynęły mi łzy. Wiedziałam, że go zraniłam. Wiedziałam, jak musi cierpieć. Sama przechodziłam ten stan. Tylko zawsze ja mówię komuś 'nie'. I to boli.
   - Ja... Ciężko mi o tym mówić... - rzuciłam, dalej nie podnosząc wzroku.
   - Rozumiem... - domyślił się chłopak.
   - Ja chce, Ross... - powiedziałam. - Kocham ciebie, ale... Po prostu chyba nie jestem gotowa.
   - Tylko to? Nie ma czegoś jeszcze? - spytał podejrzliwie blondyn.
   - Nie ufasz mi? - wyrwało mi się pytanie. Ostrożnie zerknęłam na Rossa. Chłopak zacisnął usta w wąską linię. Nie patrzył na mnie, lecz gdzieś w bok. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. - Ross...?
   - Ufam... - powiedział cicho. Zrobił to jednak tak słabo i tak mało przekonująco, że nie wiedziałam, czy mam mu wierzyć. Spojrzałam na niego i przysunęłam się bliżej. Przejechałam ręką po jego nagim torsie, a później wyżej, chwytając Rossa brodę i zmuszając, do spojrzenia na mnie, chociaż nie byłam pewna, czy ja sama tego chce. - Mam poczucie winy... - przyznał chłopak, a ja się zdziwiłam. Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Rocky... On przecież ciebie kochał, a ja... Ja cały czas ciebie chciałem. A miałem odpuścić. Braterski kodeks - wyjaśnił, widząc moje nierozumiejące spojrzenie. - Polega na...
   - Wiem, na czym polega - przerwałam mu, powoli kiwając głową. - Zakochanie to nie jest błąd - powiedziałam nagle. Zbliżyłam się jeszcze bardziej do blondyna. Przypatrywałam się jego zamyślonej twarzy. Po chwili pocałowałam Rossa w ramię. Zamknęłam oczy, próbując opanować rozszalałe myśli. Po kilku minutach otworzyłam je. Brunet siedzący obok, wyciągnął rękę w moją stronę i pogładził po policzku. Czując jego dotyk na skórze, złapałam jego dłoń. Spojrzałam w czekoladowo-brązowe oczy Rocky'ego, a na moje usta wypłynął uśmiech.
   Zaraz, zaraz, zaraz. 
   Zamrugałam kilkakrotnie, a gdy otworzyłam oczy, postać bruneta zastąpił Ross.
   - Jestem zmęczona - przyznałam, chociaż wcale tak nie było. Blondyn pokiwał głową, rozumiejąc. Wstał i skierował się do wyjścia. Zmarszczyłam brwi. - Nie zostaniesz?
   - A chcesz? - spytał, przystając.
   - Głupie pytanie - zaśmiałam się. Ross zawrócił, a po chwili leżeliśmy obok siebie, okryci kocem. - Dobranoc - powiedziałam, jeszcze bardziej wtulając się w nagie ciało blondyna. On tylko pocałował mnie w czoło, a po chwili oboje zasnęliśmy.


   - Szlag! - krzyknęłam, łapiąc się za palec i wypuszczając z rąk drugi pieniek. Czułam jak stopa pulsuje mi żywym ogniem. Usiadłam na ziemi, nie przejmując się brudną powierzchnią. Po paru chwilach podszedł do mnie Ross.
   - Co jest?
   - Pieniek spadł mi na palec - wyjaśniłam, wskazując ręką leżące niedaleko drewno. Podmuchałam na stopę, jakby to miało w czymś pomóc, po czym ściągnęłam swojego nowego trampka.
   - Pokaż - rozkazał blondyn, chwytając dłońmi moją nogę.
   - Przestań. Nic mi się nie stało - powiedziałam przekonująco, wzruszając ramionami. Podniosłam się z ziemi i przeszłam kilka kroków, po czym odwróciłam się do chłopaka i pokazałam mu język. Wiedziałam, jak bardzo to dziecinne, ale... sami często zachowywaliśmy się jak dzieci. - Widzisz?
   - A ty widzisz to? - spytał, wpatrując się w moją stopę. Spojrzałam w dół. Moja niebieska skarpetka zabarwiła się na ciemno-purpurowy kolor. Przeklnęłam pod nosem, z powrotem siadając i ściągając ją ze stopy. - I co? Mówiłem żebyś pokazała.
   - Lekarz się znalazł... - mruknęłam pod nosem.
   - Nieposłuszna pacjentka też - westchnął Ross.
   - Jestem nieposłuszna, bo przesadzasz - wzruszyłam ramionami.
   - Robię za lekarza, bo wiem, że tyle krwi to nie jest takie 'nic'.
   - Od utraty kilku kropel krwi jeszcze nikt nie zginął - zauważyłam.
   - Od kilku kropel nie, ale od tego co się tutaj wyprawia...
   - Ross!
   - Nelly! - krzyknął blondyn. - Daj sobie pomóc!
   - W czym? W ściąganiu skarpetki? - spytałam, wymachując rękoma. - Przestań... - powiedziałam i poczułam ból w palcu. Syknęłam cicho. Z trudem ściągnęłam skarpetkę. Wtedy moim oczom ukazała się jedynie krew i kilka średniej głębokości pęknięć. - Szlag... - powtórzyłam pod nosem. Podniosłam wzrok i wtedy zobaczyłam uśmiechającego się triumfalnie blondyna. - Dlaczego tak stoisz? - spytałam. - Idź po jakiś bandaż! - powiedziałam, a Ross osłupiał. Patrzyłam przez chwilę na niego 'groźnym' wzrokiem, po czym się roześmiałam. Chłopak od razu ożył i ruszył do domku. Wrócił po dwudziestu minutach z białą gazą w ręku i butelką z jakimś brązowym płynem. Zmarszczyłam brwi. - Co to? - spytałam od razu. Blondyn nic nie odpowiedział, tylko usiadł naprzeciwko mnie i chwycił moją nogę. Ułożył ją na swoim udzie i wziął się do pracy.
   - Może piec - ostrzegł, odkręcając butelkę. Nalał płyn na wacik, który dopiero teraz zobaczyłam, po czym przyłożył go do rany. Przez chwilę nic się nie działo, lecz po kilku sekundach piekący ból przeszył moją stopę. Ponownie syknęłam. - To zioła - mruknął pod nosem, odpowiadając na moje wcześniejsze pytanie. - Bardzo przydatne na rany. Myślałem, że ich nie ma, ale na szczęście moja mama je tutaj zostawiła - mówił, patrząc mi w oczy. Pewnie chciał w ten sposób odwrócić moją uwagę od krwi i bólu. Nawet mu się to udawało. Również wpatrywałam się w jego oczy. Widok krwi mnie nie ruszał. Po prostu nie mogłam odwrócić wzroku od jego oczu.
   Po chwili Ross skończył owijanie mojej stopy bandażem. Następnie pomógł mi wstać.
   - Ja dalej myślę, że przesadzasz - wzruszyłam ramionami i jak gdyby nigdy nic chwyciłam polano, które mi spadło i ruszyłam przed siebie. Ignorowałam kłucie w nodze, nie chcąc pokazać Rossowi, jak bardzo mnie boli. Rzuciłam drewno obok miejsca na ognisko, po czym ruszyłam po następne. Gdy tylko się odwróciłam, zobaczyłam blondyna przed sobą. Odskoczyłam, zaskoczona.
   - Jesteś naprawdę uparta - powiedział Ross, kiwając wolno głową.
   - To dobrze, czy źle? - spytałam, wymijając chłopaka. Blondyn zastanowił się, a ja zdążyłam wrócić z kolejnym drewnem. Przystanęłam i wpatrywałam się w jego zamyśloną twarz. Odchrząknęłam chcąc jakby przypomnieć, że tutaj jestem. Ross wyrwał się z 'transu' i spojrzał na mnie.
   - Chyba dobrze - powiedział tylko. Roześmiałam się.
   - Dlaczego 'chyba'? - spytałam.
   - Z jednej strony to dobrze, bo dążysz do celu i jesteś trwała w swoich przekonaniach - wyjaśnił. - Z drugiej działasz ludziom na nerwy i jesteś nieposłuszna.
   Roześmiałam się.
   - Wszystko ma dwie strony, tylko najczęściej na tą drugą nie patrzymy - rzuciłam, siadając wygodnie na jednym z przyniesionych pieńków. Blondyn zastanawiał się przez jakiś czas nad moimi słowami.
   - Masz rację - pokiwał głową, siadając obok mnie. Spojrzałam na wodę, na pomost. Nie ważne, o jakiej porze dnia to jezioro i tak wyglądało pięknie. Uśmiechnęłam się, opierając głowę na ramieniu blondyna. Ten złapał mnie w pasie. Było tak idealnie.
   - Ooooo to takie słodkie - rzuciła Rydel z daleka, zbliżając się w naszą stronę. Odsunęłam się lekko od Rossa. Od razu zobaczyłam uroczy uśmiech blondynki. Zarumieniłam się, a ta się roześmiała. - Na początku nie uwierzyłam, że Ross ciebie tutaj zabrał - szepnęła mi dziewczyna do ucha, gdy jej młodszy brat pobiegł w kierunku chłopaków.
   - Dlaczego? - spytałam zdziwiona.
   - Myślałam, że zapomniał o tym miejscu. Ostatni raz byliśmy to dawno temu - wyjaśniła blondynka wzruszając ramionami. Pokiwałam tylko głową.
   - To ognisko to serio super pomysł! - krzyknął Ell, rozbiegając się i wskakując Rocky'emu na plecy. Ten zupełnie się tego nie spodziewał i mocno zachwiał się na nogach, prawie się wywracając. Wybuchnęliśmy śmiechem. - Co tak stoisz? - spytał nagle Ratliff, delikatnie kopiąc Rocky'ego po bokach jak konia. Brunet zarżał jak prawdziwy koń, po czym ruszył przed siebie. Temu wszystkiemu towarzyszyły śmiechy i dziwne okrzyki Ell'a. Rocky najszybciej jak mógł wbiegł na pomost z podskakującym na plecach przyjacielem. Pobiegliśmy za nimi, jednak przystanęliśmy przy brzegu jeziora. Młodszy brunet zatrzymał się na końcu i zaczął się dziko trząść. Wyglądało to komicznie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, co próbuje zrobić. Już po chwili Ratliff jak w zwolnionym tempie wpadał do wody. Gdy Rocky uśmiechał już się triumfalnie, Ell chwycił go za łokieć, wciągając razem z sobą przyjaciela. Zaczęliśmy klaskać na ten widok.
   Po chwili obaj bruneci wynurzyli się cali mokrzy. Zaczęli wychodzić z wody, popychając się wzajemnie i co chwile wybuchając śmiechem. Patrzyliśmy na nich ze zmarszczonymi brwiami. Co chwilę coś do siebie mówili, kończąc w pół zdania. Zdawało się, że rozumieją siebie bez słowa i tak na pewno było. Uśmiechnęłam się na widok ich roześmianych twarzy, przemoczonych ubrań i włosów.
   - Możemy brać się za rozpalanie ogniska - rzucił roześmiany Rocky, podchodząc do nas. Od razu zareagowaliśmy, ruszając w stronę przyszykowanego miejsca. Rozsiadłyśmy się z Rydel, a chłopacy zaczęli donosić drewno. Chwilę plotkowałam z blondynką na temat pomysłu Rossa, by zrobić ognisko akurat w tym miejscu. Delly była tym zaskoczona, a ja jeszcze bardziej.
   - Dla Ross'a jesteś naprawdę wyjątkowa - przyznała blondynka.
   - Przecież każdego mógł tutaj zaprosić - wzruszyłam ramionami.
   - Właśnie nie - zaprzeczyła od razu Rydel. Wpatrywałam się w swoje dłonie. Może blondynka miała rację? Istniała też możliwość, że kłamała. Miałam dużo podejrzeń, że Ross zaprosił tutaj nie jedną dziewczynę. W końcu był sławny...
   Czas mijał bardzo szybko. Po godzinie Riker wrócił się do samochodu i przyniósł piwo. Teraz siedzieliśmy przy ognisku, popijając dalej zimny napój. Śmieliśmy się i rozmawialiśmy. Było już ciemno.
   - Słuchajcie - przerwał rozmowy najstarszy blondyn. - To już za dwa dni.
   - Co? - spytałam, nic nie rozumiejąc. Riker spojrzał na mnie zaskoczony.
   - Trasa po zachodnich stanach. Kalifornia, Waszyngton, Oregon... Zajedziemy też do kilku miast w Nevadzie i Arizonie - wyjaśnił blondyn. - Nie wiedziałaś? - spytał. Pokręciłam przecząco głową. - Jedziemy w poniedziałek. Będziemy występować prawie miesiąc - dodał. Wytrzeszczyłam na niego oczy, po czym spojrzałam na Delly. Ta wpatrywała się we mnie, z przepraszającym wyrazem twarzy. Bezgłośnie powiedziała 'Myślałam, że ci powiedział'. Ja tylko pokiwałam głową.
   Jak Ross mógł mi nie powiedzieć? Chciał tak po prostu zniknąć na miesiąc? Dlaczego?
   Do oczu napłynęły mi łzy, ale wiedziałam, że to głupie. Zamrugałam kilka razy. Chwyciłam w dłonie piwo i pociągnęłam łyk.
   - Przepraszam - szepnął mi do ucha siedzący obok mnie Ross. Zadrżałam, lecz nie spojrzałam na niego. Czułam jego wzrok na sobie, ale... z jakiegoś powody nie mogłam tego zrobić. Kochałam go, ale... Nie rozumiałam, dlaczego mi nie powiedział. Zaciekawiło mnie też, czy Tally o tym wiedziała. - Możemy pogadać? - spytał mnie blondyn. Wstał z miejsca, w którym siedział i wyciągnął do mnie rękę. Nie chwyciłam jej. Po prostu podniosłam się, ściskając mocniej piwo w dłoń. Ruszyłam za chłopakiem. Myślałam, że skierujemy się do domku, lecz Ross poszedł w stronę linii drzew. Zawahałam się przez chwilę, lecz w ostateczności ruszyłam za nim. Zatrzymaliśmy się parę metrów dalej.
   - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytałam od razu.
   - Ja... Nie wiedziałem jak - wyjaśnił, opierając się plecami o pień drzewa.
   - Więc wolałeś tak po prostu zniknąć z resztą?
   - Myślałem... Miałem nadzieję, że oni ci powiedzą - rzucił blondyn.
   - Mogłeś mi od razu powiedzieć - powiedziałam od razu. - To by było lepsze, niż jakbym dowiedziała się jakbyście pojechali.
   - Przepraszam... - powtórzył.
   - Dobra... Nie ważne - rzuciłam, biorąc jeszcze jeden łyk piwa. - Pojedziecie, wrócicie i tyle...
   - Nie będzie mnie prawie miesiąc. Nie będziesz tęskniła? - spytał blondyn, odrywając plecy od drzewa i powoli zbliżając się do mnie. Chwycił moją twarz w ręce i podniósł głowę do góry, zmuszając, bym na niego spojrzała.
   - Nie wiem... - rzuciłam na siłę próbując odwrócić głowę, lecz gdy mi się nie udało, po prostu spuściłam wzrok. Ross zbliżył się jeszcze bardziej. Już prawie stykaliśmy się nosami.
   - Będziesz, czy nie?
   - Będę - westchnęłam.
   - Mało wiarygodne... - rzucił blondyn.
   - Ross... Przecież wiesz - powiedziałam, przysuwając się bliżej, chociaż to chyba było nie możliwe. Po chwili patrzenia sobie w oczy, namiętnie go pocałowałam. Z każdą sekundą chłopak bardziej angażował się w całusa. Nie wiedziałam, ile to trwało. Sekundy, minuty... Nie mam pojęcia. - Będę... - wysapałam ciężko, po pocałunku.

_________________

Cześć kochani ♥
Od razu was przepraszam. Rozdziały dodawane są rzadko, ale to już mniej zależy ode mnie, a od mojego kompa, bo strasznie mi się zacina i dodanie rozdziału jest niemożliwe... Mam nadzieję, że mi to ponownie wybaczycie. Nie wiem, czy rozdział wam się spodobał, więc piszcie komentarze. Zadawajcie też pytania, jeśli są jakieś niejasności i jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, a ja postaram się na nie odpowiedzieć ^^ Jak myślicie, co będzie się działo, podczas nieobecności Lynch'ów?? Bo obiecuję, że nie będzie nudno ;)
To chyba tyle i chce wam jeszcze życzyć Wesołych Świąt ♥ I żebyście chodzili mokrzy w poniedziałek ^^ (z moim szczęściem na pewno nie przetrwam sucha :D ) I jeszcze raz Wesołych! 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 26 - Chwila


ROZDZIAŁ 26

CHWILA


   - Więc czego chcesz? Nie potrzebuję pomocy i sama potrafię o siebie zadbać - prychnęłam w stronę chłopaka.
   - Właśnie widziałem! Zrobiłaś prawie to samo, co na imprezie!
   - Nie prawda! - zaprzeczyłam szybko. Korciło mnie, żeby tupnąć nogą, lecz wiedziałam, że byłoby to za dziecinne. Spojrzałam tylko na chłopaka krytycznym wzrokiem. On zrobił dokładnie to samo. - Posłuchaj... To są moje decyzje i moje życie. Będę ostrożna, dobrze? Zaufaj mi - poprosiłam szatyna. - Peter... Przecież ty też się z nimi zadajesz. Dlaczego i ja nie mogę?
   - Nie znasz ich tak jak ja. I ty jesteś zupełnie inna! - dorzucił francuz. Przewróciłam oczami. Ta rozmowa mnie męczyła, a wałkował ten temat odkąd ruszyliśmy w kierunku mojego domu. Było już późno. Przesiedziałam na dachu pół dnia. - Nie oszukuj mnie. Wiem, że to nie twoje towarzystwo.
   - Dlaczego tak uważasz? - spytałam. - Nie pomyślałeś, że mogę mieć też drugą stronę? Tak jak Tally?
   - Tally? - zdziwił się chłopak. Zaskoczyło mnie to.
   - Jak ją poznałam, nie była taka... Jakby to określić... No po prostu nie była taka, jaka jest na tych waszych spotkaniach - wzruszyłam ramionami. - Nie wiedziałeś? - spytałam, dalej zdziwiona tym faktem.
   - Nie... - przyznał chłopak.
   - Więc widzisz... - powiedziałam do chłopaka. - Można mieć dwie strony - wzruszyłam ramionami.
   - Ale Tally jest z nami od dłuższego czasu - zaczął bronić koleżankę Peter. - A ty...?
   - A ja nie mogę dojść? Tak po prostu? Nathan chyba jakoś nie ma nic przeciwko! - rzuciłam, trochę zła. - Poza tym każdy miał swoje początki!
   - Ale Nathan ciebie jeszcze nie zna! - stwierdził szatyn, też lekko podnosząc głos. - Nie tak jak ja.
   - Posłuchaj... - zaczęłam. Wzięłam głęboki oddech. Nie wiedziałam, jak chłopak na to zareaguje. - Chciałabym się zmienić, okey? Wyjść poza swój durnowaty schemacik. Być inna - mówiłam zawzięcie, mocno gestykulując.
   - Możesz być inna - rzucił Peter. - Ale to - powiedział, wyraźnie akcentując słowo - nie jest miejsce dla ciebie. Jeśli chcesz się zmieniać, to na lepsze, nie gorsze, dobrze?
   - Kiedy ja zawsze byłam ta 'lepsza'! - krzyknęłam. - Zawsze byłam grzeczna i posłuszna! I nie wyszłam na tym najlepiej!
   - Dlaczego? Bo zostawił cię twój chłopak? Bo twoja przyjaciółka, Tally, ciebie oszukuje? Dlaczego? - spytał Peter, podnosząc głos. Jego słowa mnie zabolały, ale wiedziałam, że ma racje. Był mocno zniecierpliwiony całą tą sprawą.
   - Tally oszukuje nas wszystkich! - krzyknęłam. Szybko zakryłam usta dłonią, zdając sobie sprawę z tego, co powiedziałam. - Nie - pokręciłam głową. Peter uniósł brwi. - Wcale tak nie myślę.
   - Nie oszukuj mnie - wzruszył ramionami chłopak. - Ani siebie. Wiem, że nie chcesz być taka, jacy jesteśmy my.
   - Peter... Może mnie nie znasz, co? - spytałam. - Jestem zdolna do takich rzeczy - rzuciłam, przyśpieszając kroku.
   - Może... - zaczął szatyn - ...ale wiem, że jesteś odpowiedzialna, a to... - powiedział, zataczając łuk ręką - ...nie jest do ciebie podobne.
   - Peter, zrozum! - krzyknęłam zniecierpliwiona. - Właśnie o to mi chodzi! Żeby się zmienić!
   - Dobra... - westchnął chłopak. - Rób co chcesz. Ale najpierw to przemyśl. Cześć - rzucił tylko, odwrócił się na pięcie i odszedł. Patrzyłam za nim, aż zniknął w mroku. Westchnęłam i weszłam do domu.


   Następnego dnia nie mogłam zebrać myśli. Od rana nie skupiałam się na niczym. Ciocia to zauważyła. Próbowała ze mną pogadać, ale nawet wtedy nie mogłam się skoncentrować. Cały czas rozmyślałam o całym tym wczorajszym zdarzeniu. Ama nawet się ucieszyła, gdy powiedziałam jej, że mi się podobało. Torry też nie miał nic przeciwko mojemu towarzystwu. Nathan raczej też nie, ale chyba irytował go mój wygląd. Ellie i Patric nie zwracali na mnie zbytnio uwagi. Nie wiem, czy to przez to, że byłam jednak inna niż wszyscy z całego towarzystwa. Próbowałam trochę wciągnąć w rozmowę Ninę, ale Ama powiedziała mi, że czerwonowłosa nie mówi, a przynajmniej nie przy nich. Tally nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, chociaż od czasu do czasu mi się przyglądała. Peter wręcz przeciwnie - cały czas mnie obserwował, co mnie irytowało. No i był jeszcze Tristan. On też mnie ignorował. Chciałam coś zrobić, by to się zmieniło.
   Nagle zobaczyłam rękę przed swoją twarzą. Zamrugałam kilka razy.
   - Czy Nelly mnie słyszy? Halo!
   - Ross! - krzyknęłam uświadamiając sobie, kto przede mną stoi. Chłopak zakrył mi usta dłonią.
   - Twoja ciocia nie wie, że tutaj jestem - powiedział, siadając obok mnie na ławce.
   - Co ty tutaj robisz? - spytałam. - Nie powinno cię tutaj być...
   - Od wczoraj do ciebie dzwonię, ale nie odbierałaś - wyjaśnił chłopak, wzruszając ramionami. - Riker mówił, że byłaś u nas.
   - Byłam... Ale to nic ważnego - powiedziałam kręcąc głową, jakby to miało mi pomóc zebrać myśli. Zamknęłam oczy. - Może lepiej idź... - rzuciłam. - Ciocia cię zobaczy... - wyjaśniłam od razu.
   - Najpierw musimy pogadać. Widzę, że coś się stało - powiedział blondyn.
   - Ross daj spokój. Nic się nie stało - wzruszyłam ramionami.
   - Widzę, że jesteś nieobecna. Mów o co chodzi - zachęcił chłopak.
   - Posłuchaj... Jeśli będę chciała pogadać to ci powiem, okey? - rzuciłam, co zabrzmiało nieco agresywnie. - Przepraszam... - powiedziałam od razu, wzdychając.
   - Od urodzin zachowujesz się inaczej - zauważył blondyn. - Jesteś jakaś przybita.
   - Przybita może nie - zaprzeczyłam. - Ale to prawda. Dużo myślę teraz o sobie i dowiedziałam się kilku rzeczy... - rzuciłam wymijająco. - Ale serio nie chce o tym gadać. Muszę wyluzować i dać sobie radę. Życie nie kończy się jutro.
   - Ty naprawdę jesteś Nelly? Bo zachowujesz się inaczej - zdziwił się chłopak. Wzruszyłam ramionami.
   - Dużo myślałam, już ci mówiłam - rzuciłam.
   - Chcesz gdzieś wyjść? - spytał Ross po chwili ciszy.
   - Czemu nie - powiedziałam, lekko się uśmiechając. Dalej nie mogłam zebrać myśli, ale przecież postanowiłam, że poświęcę Rossowi uwagę. Podniosłam się z ławki. - Idź już a ja ciebie dogonię. Nie chce, żeby Mag cię zobaczyła - rzuciłam tylko, znikając w środku. Wbiegłam na górę i zgarnęłam szybko rzeczy. Zeszłam z powrotem na dół.
   - Gdzie idziesz? - spytała nagle ciocia, gdy już miałam wychodzić. - Widzę, że już trochę lepiej.
   - Po prostu wychodzę. Nie będę siedzieć w domu, bo to nie ma sensu - wzruszyłam ramionami. Mag przyjrzała mi się dokładnie. Dopiero teraz zobaczyłam jej zmęczony wyraz twarzy. Miałam świadomość, że stresuje ją ta cała sytuacja. W końcu była za mnie, w pewnym sensie, odpowiedzialna. Uśmiechnęłam się do niej krzepiąco. - Postaram się nie wpaść w kłopoty - zażartowałam. - Chociaż u mnie może być z tym problem...
   - Masz rację - przyznała ciocia. - Za bardzo się spinam...
   - Nie martw się o mnie. Jestem rozsądna - powiedziałam, wzruszając ramionami. Jesteś? Na pewno? Przecież sama chcesz zacząć się zmieniać. Bardzo możliwe, że na gorsze. W końcu fajki i alkohol były dla ciebie niczym. Nie zwracałaś na nie nawet uwagi. A teraz? Sama zapaliłaś. Znaczy nie sama. Z tą 'grupą'. To nie twoi przyjaciele. Ty do nich nie pasujesz, a tego chcesz. 
   - Wiem o tym - przyznała Mag, uśmiechając się do mnie. Gryzło mnie sumienie. Starając sobie jednak nie popsuć humoru, wybiegłam z domu z myślą o wyjściu z Rossem. Stanęłam na chodniku i rozejrzałam się niecierpliwa. Nie wiedziałam, w którą stronę poszedł.
   - A ja? - spytał Ross łapią mnie od tyłu i całując w szyję. Odchyliłam głowę, rozkoszując się pieszczotą. Westchnęłam delikatnie. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że Mag może nas zobaczyć. Odskoczyłam od chłopaka.
   - To... Gdzie idziemy? - spytałam nieco zdenerwowana.
   - Do kina? - zaproponował. Pokręciłam głową.
   - Nie mam dzisiaj ochoty na siedzenie w środku - jęknęłam. - Nie możemy pójść... No nie wiem... Do parku, czy coś takiego? - rzuciłam propozycje, a blondyn chwilę się zastanowił.
   - Mam pomysł - rzucił nagle. Chłopak podszedł do samochodu i otworzył przede mną drzwi. Bez protestów wsiadłam do środka. - Tylko musimy na chwilę zajechać do domu - uprzedził. Ruszyliśmy, a przez korki na mieście, dość długo jechaliśmy do Lynch'ów. Wysiadłam razem z Rossem z samochodu i ruszyliśmy do środka. - Zaraz wracam - rzucił chłopak, kierując się do kuchni. Ruszyłam do salonu i dopiero wtedy zauważyłam przypatrującego się nam Rikera. Zmarszczyłam brwi.
   - O co chodzi? - spytałam blondyna.
   - Nie, nic... - odpowiedział chłopak, wzruszając ramionami. Przewróciłam oczami. - Nie osądzaj mnie! Po prostu fajnie ze sobą wyglądacie. To tyle - rzucił szybko blondyn. Roześmiałam się. - Jesteś szczęśliwa? - spytał. Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Poczułam jakbym miała popiół w ustach. Nie mogłam nic powiedzieć. To pytanie było takie banalne, a jednak tak trudne. Spojrzałam na Rikera, jakby ten mógł się wszystkiego domyślić. On tylko czekał, aż na nie odpowiem.
   - Riker... - zaczęłam, lecz nie do końca wiedziałam, co chce powiedzieć. - Kocham Rossa - powiedziałam nagle zachrypniętym głosem.
   - Wiem, że go kochasz. Pytam, czy jesteś szczęśliwa - powtórzył. Otwierałam i zamykałam usta kilka razy, nie zdolna nic powiedzieć. - Czyli nie - wywnioskował blondyn.
   - Nie to, że nie jestem szczęśliwa, bo jestem, ale... - rzuciłam szybko i urwałam. Ale co? Miałam mu teraz wszystko powiedzieć? Tak po prostu? Przyjaźniłam się z Rikerem, to prawda. Uważałam go za najrozsądniejszego z całego R5. Wzbudzał we mnie zaufanie, ale czy to było taką sprawą, że mogłam mu powiedzieć od tak?
   - Byłaś bardziej szczęśliwa - domyślił się chłopak. To mnie zabolało, bo wiedziałam, że ma racje. Nie, nie, nie! Przestań w końcu tak myśleć! Chodzisz z Rossem i przecież jesteś szczęśliwa. A Rocky to już przeszłość. Zapomnij! 
   - Po co pytasz? Dlaczego mi to robisz? - spytałam. Nagle z kuchni wyszedł Ross. Odwróciłam się do niego.
   - Zaraz już będziemy mogli wychodzić, tylko muszę jeszcze coś znaleźć - powiedział puszczając do mnie oko, po czym zniknął w pokoju. Spojrzałam z powrotem na Rikera. Chłopak milczał, także się we mnie wpatrując. Po chwili wstał.
   - Później skończymy tę rozmowę - zapewnił, a ja pokiwałam przecząco głową. Po co? Co chciał mi udowodnić? To, co sama dobrze wiedziałam? Nie potrzebowałam tego. Poza tym chciałam być teraz szczęśliwa z Rossem. To był mój świadomy wybór. 
   Patrzyłam za Rikerem, jak wychodzi i nagle coś rzuciło mi się w oczy. Przyjrzałam się uważniej. Z tylnej kieszeni spodni chłopaka wystawała paczka... papierosów? Tak. Na pewno. Nie miałam pojęcia, że blondyn pali. Chociaż ostatnio zauważyłam, że jeszcze dużo rzeczy nie wiem. I przecież ja też trochę miałam styczności ze szlugami.
   Nagle do salonu wszedł Rocky. Zamarłam na jego widok. Nie wiedziałam, co zrobić. Ale... Brunet nawet na mnie nie spojrzał. Zabolało. Zamiast tego skierował się do drzwi i wsunął na stopy trampki. Pewnie śpieszył się na spotkanie z Tally. W końcu byli ze sobą tak blisko. To jego dziewczyna. Zabolało mnie to, ale przecież to była moja decyzja. Rocky chwycił telefon z szafki i już zbierał się do wyjścia, gdy nagle mu przeszkodziłam. Nie wiem, co mną kierowało, ale po prostu nie mogłam tak siedzieć bezczynnie. Podeszłam do bruneta.
   - Zachowujesz się dziecinnie - rzuciłam. On dalej na mnie nie patrzył. Wzruszył tylko ramionami i ruszył w stronę drzwi. - Nawet mi nie odpowiesz? Dzięki.
   - Co mam ci powiedzieć? - spytał, lecz dalej nie podnosił wzroku. - Fajnie, że jesteś? Jak się masz? - spytał sarkastycznie. - Sorry, ale się śpieszę. Nie mam czasu na takie gadki. Przecież i tak nie ma po co...
   - Rozumiem, że według ciebie ja jestem ta zła a ty ten poszkodowany - prychnęłam.
   - Może i tak - rzucił brunet, wzruszając ramionami.
   - Mógłbyś chociaż na mnie spojrzeć. Przynajmniej, gdy rozmawiamy - powiedziałam do chłopaka.
   - Po pierwsze, ja nie mam ochoty na tą rozmowę - zaznaczył. - A po drugie, to ty zachowujesz się z naszej dwójki dziecinnie.
   - Niby dlaczego? - spytałam.
   - Robisz mi awanturę o to, że na ciebie nie patrzę - wyjaśnił brunet, parskając śmiechem. Przewróciłam oczami. - A teraz sorry - rzucił, wymijając mnie i wychodząc.
   Stałam w miejscu patrząc za wychodzącym Rocky'm. Miał racje. To ja zachowywałam się dziecinnie. Wkurzyło mnie to, że na mnie nie spojrzał. Byłam idiotką. Powinnam się pohamować, ale zdenerwowało mnie i zabolało to, że brunet tak mnie ignorował.
   Gdy tak stałam pogrążona w myślach, to się stało. Rocky odwracając się i zamykając za sobą drzwi spojrzał prosto na mnie. Uśmiechnęłam się triumfalnie, a chłopak od razu spuścił wzrok i po chwili zniknął.
   - Gotowa? - spytał nagle Ross, stając przede mną. Pokiwałam głową. - To chodź - powiedział uśmiechnięty. Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do samochodu. Wsiedliśmy do środka i po chwili ruszyliśmy spod domu. Blondyn wyjechał z miasta i po chwili skręcił w wąską drogę. Zaraz po tym, jechaliśmy przez las. Cień sprawiał, że wyglądał on tajemniczo, lecz przebijające się gdzie nie gdzie słońce dawało zieleni ciepłej barwy. Patrzyłam na to zafascynowana. Nie to, że nigdy nie widziałam lasu. Po prostu zawsze zdawał mi się on niezwykłym miejscem. Takim spokojnym. Nie było tutaj hałasu codziennego życia, unoszących się spalin ani zabieganych ludzi.
   Po dłuższej chwili Ross zatrzymał samochód. Wyskoczył z niego, a ja zrobiłam to samo. Chwycił koszyk, który dopiero teraz zauważyłam. Wyciągnął w moim kierunku rękę, a ja bez wahania ją chwyciłam. Ruszyliśmy leśną drogą, a po chwili skręciliśmy w wąską ścieżkę. Dobrze mi się tak szło. Tylko my we dwoje i otaczająca nas zieleń. Ta cisza. Nie miałam nawet ochoty się odzywać, by jej nie zakłócić.
   Nagle las się przerzedził, a moim oczom ukazał się piękny widok - słońce lekko chyliło się ku horyzontowi, a jego promienie odbijały się od tafli jeziora ciepłymi barwami. Od brzegu pociągnięto pomost. W trzcinie znajdującej się trochę dalej od miejsca, w którym się byliśmy, słychać było żyjące w niej owady. Rozejrzałam się. Trochę dalej, po prawej stał mały domek.
   - Podoba się? - spytał mnie Ross.
   - Bardzo - przyznałam, zapatrzona w mieniącą się kolorami taflę wody.
   - Kiedyś przyjeżdżałem tutaj z rodzicami i oczywiście rodzeństwem. Pomyślałem, że tobie też się tutaj spodoba - blondyn wzruszył ramionami.
   - Pięknie... - westchnęłam, nie mogąc nic innego powiedzieć. Odwróciłam się do blondyna i delikatnie go pocałowałam. Moje usta dotknęły jego miękkich warg. Chłopak położył mi ręce na biodra, a ja swoje oparłam na jego barkach.
   - Za co? - spytał roześmiany Ross, gdy odsunęliśmy się od siebie.
   - Po prostu - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Co dla nas zaplanowałeś? - spytałam, spoglądając na koszyk, który blondyn trzymał.
   - Chodź - rzucił tylko, łapiąc mnie za rękę. Nie miałam nawet innego wyjścia, więc ruszyłam za chłopakiem. Ten wszedł na pomost. Wyjął z kosza koc i rozłożył go. - Usiądź na chwilkę, a ja zaraz wracam - powiedział i ruszył w kierunku domku. Zrobiłam to, co mi kazał. Miło było tak oderwać się od codzienności. Miejsce, w które zabrał mnie Ross było naprawdę niesamowite. Siedziałam tak, rozkoszując się słońcem. Zdjęłam buty oraz skarpetki i zwiesiłam nogi. Ostrożnie zamoczyłam je w wodzie. Była ciepła, chociaż nie zdziwiło mnie to, zważając na temperatury w ciągu dnia.
   Po dwudziestu minutach Ross wrócił, niosąc jeden duży talerz.
   - Naleśniki? - spytałam rozbawiona.
   - Tak - powiedział dumnie blondyn. Usiadł obok mnie i postawił talerz na kocu. - Pomyślałem, że będziesz chciała coś zjeść, a naleśniki są dobre na każdą okazję - wyjaśnił chłopak, kiwając głową. Roześmiałam się. Blondyn chwycił jednego naleśnika i trzema gryzami go zjadł. Również zabrałam się do posiłku, lecz mi to szło dużo wolniej. Gdy skończyliśmy, Ross również zdjął buty i zamoczył stopy w ciepłej wodzie.
   - Fajnie tak uciec od miasta... - westchnęłam. Blondyn objął mnie w pasie i przysunął bliżej siebie. Oparłam mu głowę na ramieniu. - Od codzienności i obowiązków.
   - Czasami trzeba - przytaknął mi chłopak. Siedzieliśmy tak przez chwilę, po czym Ross podniósł się na nogi. - Jak już tutaj jesteśmy, to nie marnujmy czasu! - krzyknął. Nic nie rozumiałam. Chłopak szybko mnie podniósł, a ja ciągle zdezorientowana wpatrywałam się w niego. Ross się roześmiał. Zwinnym ruchem wziął mnie na ręce i przeszedł kilka kroków, aż stanął na skraju pomostu, tak, że ja zwisałam już nad wodą. Pisnęłam.
   - Zauważyłam, że masz tendencję do wrzucania mnie do wody - powiedziałam cieniutkim głosem, a blondyn tylko wyszczerzył zęby. Zerknęłam na połyskującą taflę wody pode mną.
   - Sprawdzisz, czy ciepła? - spytał, a ja pokręciłam przecząco głową i zrobiłam naburmuszoną minę, mimo że w środku chciało mi się śmiać.
   - Wiem, że ciepła - wzruszyłam ramionami. Ross delikatnie przejechał nosem po mojej szyi, pochylając się nade mną. Zachwiał się na krawędzi pomostu. Ponownie pisnęłam, mocniej wtulając się w blondyna. - Puść mnie - powiedziałam głosem wyższym o trzy oktawy.
   - Jak chcesz - rzucił uśmiechnięty blondyn i wrzucił mnie prosto do wody. Wynurzyłam się i spojrzałam w górę, lecz chłopaka nie było. Nagle Ross podbiegł szybko do krawędzi i skoczył do wody tuż za mną. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Ochlapałam chłopaka w twarz, a on nie pozostał mi dłużny.
   Po dłuższym czasie takiego wspólnego pływania i chlapania się bezsensu, wróciliśmy z powrotem na pomost. Siedzieliśmy tam rozmawiając i przytulając się, aż nie nastała noc. Ross chciał wrócić do środka, ale ja protestowałam. Było dzisiaj tak wyjątkowo ciepło. Blondyn nie sprzeciwiał mi się, widząc zauroczenie tym miejscem w moich oczach. Ułożyliśmy się wygodnie na kocu i zapatrzyliśmy się w gwiazdy, szukając różnych gwiazdozbiorów.
   - Ross... - odezwałam się nagle. Chłopak spojrzał na mnie.
   - O co chodzi? - spytał, lekko podenerwowany.
   - Dlaczego... - zaczęłam pytanie, lecz urwałam. Wzięłam głęboki oddech. - Co ci się we mnie takiego podoba? - wykrztusiłam. - Przecież nie jestem wyjątkowo ładna. A ty... Przecież możesz mieć o wiele, wiele ładniejszą dziewczynę ode mnie... - westchnęłam ciężko.
   - Jesteś... Inna - odpowiedział krótko Ross. - Masz śliczne oczy i uśmiech. Jak się ciebie pozna, to jesteś naprawdę sympatyczną dziewczyną. I masz niezwykły charakter. Jesteś nieprzewidywalna - zaczął wymieniać chłopak.
   - Dzięki - powiedziałam, całując go w policzek.
   - Dlaczego pytasz?
   - Kiedyś nie miałam przyjaciół. I właściwie to nikt nie chciał mnie poznać. Jak przyjechałam do LA miałam nadzieję na zmianą, ale nie spodziewałam się tego wszystkiego - mówiłam szczerze. Ross pokiwał wolno głową.
   - Same plastiki? - domyślił się.
   - Samiusieńkie - przytaknęłam. Roześmialiśmy się. Siedzieliśmy tak w ciszy, dopóki Ross się znowu nie odezwał.
   - Mieliśmy coś dokończyć... - mruknął, a ja jeszcze bardziej się roześmiałam. Ostrożnie podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym usiadłam na blondynie okrakiem, tak jak kilka dni wcześniej. - I ty wiesz już co - zaśmiał się chłopak. Przygryzłam wargę. Oczywiście, że wiedziałam. Pamiętałam, co między nami zaszło. Ale nie wiem, czy miałam na to ochotę.
   - Wiem - zapewniłam, pochylając się i całując go w policzek, a później podbródek, czoło, nos, na koniec zostawiając usta. Dlaczego nie chciałam? Przecież Ross był świetnym chłopakiem. A ja go kochałam. Gdzie tutaj leży problem? Może go tak naprawdę wcale nie ma? Może po prostu się boję? Dlaczego nie chce zrobić tego z nim? 
   Może dlatego, że chciałabym to zrobić z...
   Od razu odepchnęłam od siebie tą myśl.
   Szybko zdjęłam przez głowę swój ulubiony T-shirt. Widziałam błysk w oczach blondyna. Podniecenie. Po chwili chłopak przekręcił się tak, że leżałam pod nim. Również szybko zdjął koszulkę, którą miał na sobie. Jego mięśnie miały ostre rysy, nawet gdy było ciemno. Pocałował mnie w brzuch. Później szedł coraz wyżej, aż dotarł do stanika. Gwałtownym ruchem zciągnął go ze mnie, od razu po tym, zabierając się za swoje spodnie. Zadrżałam.
   - Co jest? - spytał, ponownie całując mnie w brzuch.
   - Zimno - przyznałam. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Na dworze było naprawdę już zimniej, niż wcześniej. Może to też dlatego, że leżałam na pomoście w samych krótkich spodenkach...
   Ross od razu wstał. Chwycił mnie w pasie, a ja zarzuciłam mu nogi na biodra. Trzymał mnie pewnie w rękach. Skierował się w kierunku domku, cały czas mnie całując. Wplątałam ręce w jego blond włosy. Po drodze przycisnął mnie plecami do drzewa, mocniej wpijając się w moje usta. Kopem otworzył drzwi domku i skierował się do pokoiku. Nie puszczając mnie z rąk, zatrzasnął drzwi, po czym rzucił mnie na łóżko. Szybko zdjął z siebie spodnie, po czym zabrał się za moje. Obsypał moje ciało pocałunkami. Wiedziałam, że przymierza się, do zdejmowania bokserek. Po plecach przebiegł mi dreszcz.
   - Ross... - zaczęłam. Nie wiedziałam dokładnie co chce powiedzieć.
   - Tak? - spytał chłopak, nie podnosząc wzroku. Pocałował mnie delikatnie w pępek.
   - Nie... - powiedziałam, słabym głosem. Wtedy blondyn podniósł na mnie wzrok i spojrzał w moje oczy, swoimi brązowymi. Dopiero w tamtym momencie uświadomiłam sobie, co zrobiłam.

_________________

Czeeeeeść ♥
Przepraszam, że rozdziału tak długo nie było, ale nie mogłam dodać. Blog mi się ostatnio strasznie zacina i nie wiem, co mam z tym zrobić, więc niestety musicie się przyzwyczaić, że rozdziały mogą pojawiać się rzadziej. Mam nadzieję, że ten wam się spodoba. Jakoś ostatnio nie mam weny, nie wiem, czy to dlatego, że siedziałam cały tydzień w domu, czy dlatego, że po prostu nie mam też za bardzo czasu, by się porządnie skupić... No nie wiem. Więc piszcie komentarze, krytykujcie, zadawajcie pytania i co tam jeszcze chcecie. Następny rozdział postaram dodać się jak najszybciej, ale nie wiem, kiedy, bo to zależy od bloga, czy mi się będzie zacinał czy nie. A! I 6klasiści (jeśli tutaj są)! Wcześniej wam tego nie mogłam napisać, ale trzymałam kciuki i wierzę, że test dobrze poszedł ♥
I jeszcze pytanko! Kto ma LOUDER?? Ja mam ♥ Kupiłam już we wtorek ^^ Teraz cały czas go słucham, mimo że piosenki znam na pamięć. A wy??

środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział 25 - Szokujące Odkrycie



ROZDZIAŁ 25

SZOKUJĄCE ODKRYCIE


   - Dzięki, że mnie odwiozłeś - powiedziałam do blondyna, wymuszając uśmiech.
   - Nie ma sprawy - wzruszył ramionami chłopak. - I tak nie przytargałabyś do domu wszystkich prezentów.
   - Wiesz, że nie trzeba było. Najważniejsze, żeby wspólnie spędzić czas. Nie potrzebne były mi prezenty - rzuciłam. Już miałam zamiar wysiąść, lecz Ross mnie zatrzymał.
   - Co ci się stało? - spytał mnie chłopak. - Na początku było dobrze, ale później... Jakoś tak... Sam nie wiem. Ale nie byłaś już tak wesoła. Teraz też nie jest dobrze.
   - Wiesz... - zaczęłam. - Chyba po prostu jestem już zmęczona.
   - Urodzinami?
   - Tym wszystkim, co się dzieje - powiedziałam tylko. Do oczu napłynęły mi łzy, lecz szybko się ich pozbyłam. Blondyn wpatrywał się we mnie, nic nie rozumiejąc. Nie wiedziałam, jak mu mam to wyjaśnić. Co miałam powiedzieć? Że Rocky wyznał mi miłość? Że to co dla mnie robią jest nie potrzebne? Prawda jest taka, że to mnie bardzo mocno gryzło. Zrobili dla mnie tyle rzeczy. Jeszcze te urodziny i prezenty... A ja jak mam się im odwdzięczyć? Nie mogłam im dać nic w zamian.
   - Nie rozumiem... - stwierdził chłopak. Podniosłam na niego wzrok. Wpatrywał się we mnie, zamyślony.
   - Nie musisz - rzuciłam tylko do niego. Pochyliłam się i delikatnie pocałowałam go w policzek. Wyskoczyłam z auta, zgarniając zapakowane prezenty. Szybko wbiegłam po schodach i zniknęłam w domu.
   Musiałam coś zmienić. Nie mogłam tak po prostu chodzić z Rossem i myśleć o Rocky'm. To jest podłe! Musiałam odciąć wszystko grubą linią i iść dalej. Zmierzałam w dobrym kierunku a teraz muszę się go trzymać.
   Cicho przemknęłam przez kuchnie i wspięłam się schodami na górę. Weszłam do swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam o nie głowę, a moje myśli pędziły coraz szybciej. Musiałam się ogarnąć. Ross na to zasłużył. Przecież był cierpliwy. Czekał na mnie. Wkurzał się, gdy byłam z Rocky'm, a mimo to się nie poddawał. Muszę zmienić wszystko. Nie mogę myśleć o brunecie.
   Zsunęłam się w dół, a po polikach spłynęły mi łzy.


   Następnego dnia po południu zamierzałam wybrać się do Lynch'ów. Po pierwsze chciałam gdzieś wyjść z Rossem, a po drugie - musiałam pogadać z Rocky'm. Uświadomić mu, że między nami wszystko skończone. Nie chce, żeby robił sobie nadzieję. Dla mnie było to jednak bardzo trudne. Na samą myśl ręce mi się trzęsły, ale musiałam wziąć się w garść. Zamierzałam zostawić wszystko za sobą, a to był pierwszy i najważniejszy krok.
   Najpierw jednak chciałam pokazać cioci, że nie zapomniałam o swoich obowiązkach. Pomogłam jej trochę w domu, a później ogarnęłam lekko w pokoju. Powkładałam rzeczy, które wczoraj dostałam na odpowiednie miejsca. Najlepsze z tego wszystkiego były nowe trampki, które kupił mi Riker, Ratliff i Rocky. Nie były one zwyczajne czarne, takie jak miałam. Chłopacy postarali się, żebym trochę się w nich wpasowała, dlatego załatwili mi je z logiem R5. Bardzo mi się spodobały, bo w końcu moje do niczego już się zbytnio nie nadawały.
   Włożyłam więc je na nogi i ruszyłam do Lynch'ów. Dwadzieścia minut później byłam na miejscu.
   - Cześć Riker! - przywitałam się. - Jest może Rocky w domu? Chciałam z nim pogadać...
   - Nie, nie ma - pokręcił głową blondyn. - Siedzę sam.
   - Nie wiesz, kiedy wróci?
   - Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami Riker. - Słuchaj... Ja chce z tobą też pogadać.
   - Jasne. Nie ma sprawy - powiedziałam i weszłam do środka. Chłopak poprowadził mnie do salonu. Rozsiadłam się na kanapie, a on obok mnie. - Też chciałam z tobą pogadać - stwierdziłam, przypominając sobie, co mówił kiedyś Ross. Riker spotkał dziewczynę, fankę, która tylko ich wykorzystała. Chciałam wiedzieć, dlaczego mi zaufał.
   - Mogę pierwszy?
   - Dobra. O co chodzi? - spytałam.
   - Chodzi o... - zaczął, lecz urwał. Patrzyłam na niego wyczekująco. Nie odzywał się przez chwilę, a później spojrzał mi w oczy. - O Tally.
   - O Tally? - spytałam zdziwiona. - Co z nią?
   - Ja... Nie wiem, jak to powiedzieć... - onieśmielił się chłopak.
   - Po prostu. Mów to, co myślisz - powiedziałam, uśmiechając się. Super rada. Szkoda, że sama jej nie wykorzystujesz. 
   - Masz rację - przyznał blondyn. - Po prostu ja... Nie do końca to pamiętam, ale tak mi się wydaje... Ona tam była i...
   - Riker, czekaj! Nic nie rozumiem - przerwałam blondynowi. - Mógłbyś mówić troszeczkę jaśniej? - spytałam. Chłopak wziął głęboki wdech.
   - Pamiętasz, jak leżałem w szpitalu? - zaczął, a ja pokiwałam głową. - Wtedy nic nie pamiętałem. Teraz o tym myślę. O tym, co się stało...
   - I do czego doszedłeś?
   - Długo nad tym myślałem. Naprawdę nie pamiętałem, co się stało, ale... Ja ją widziałem, Nelly - rzucił tylko blondyn. - Jestem tego prawie pewny!
   - Co? - spytałam, dalej nic nie rozumiejąc.
   - Gdy ktoś mnie zaatakował, ja ją zobaczyłem. Tally - sprostował Riker. Wytrzeszczyłam na niego oczy. Musiałam przetrawić tą myśl. Po chwili pokręciłam głową.
   - To nie możliwe - rzuciłam.
   - Długo się nad tym zastanawiałem - rzucił szybko blondyn. - I jak tak sobie przypominam, to jestem prawie pewny, że to była ona. Że tam stała.
   - Pewnie tylko coś ci się wydawało - powiedziałam po chwili, dalej kręcąc głową.
   - Nie wiem, Nelly. Ale... Po prostu uważaj. Rocky'emu tego nie mówiłem. Jeszcze. Mam zamiar to zrobić, ale wątpię, że mi uwierzy. Za bardzo ją polubił... - burknął Riker. - Pomyślałem, że tobie pierwszej to powiem. Ale niech nikt inny się o tym nie dowie - powiedział szybko.
   - Dlaczego?
   - Po prostu... Nie chce, żeby to się wydało. Sam muszę to załatwić. A poza tym ta informacja nie jest pewna - wzruszył ramionami blondyn.
   - Riker... - zaczęłam. - Znam trochę Tally i wątpię, że to ona też tam była - na te słowa, blondyn się roześmiał.
   - Wiedziałem, że tak zareagujesz - stwierdził. - Mimo to, wolałem ci powiedzieć - zakończył. - Sam nie jestem tego pewny. Nie widziałem wtedy dobrze. Wszystko było rozmazane, ale... Jak pomyślę, to od razu przed oczyma mam widok czarnych loków. Gdy ją pierwszy raz zobaczyłem z Rocky'm, nie wiedziałem, co mam myśleć...
   - Dobra. Spoko - powiedziałam, wzdychając.
   - A ty...? O czym chciałaś pogadać? - spytał. Wpatrywałam się przez chwilę tępo w Rikera, aż przypomniałam sobie, o co miałam zapytać. Pokręciłam jednak tylko głową.
   - Teraz już o niczym... - burknęłam, podnosząc się z kanapy. Chłopak tylko pokiwał głową.
   - Muszę iść - rzuciłam do blondyna. - Jak wróci Ross, to powiedz mu, że byłam i żeby zadzwonił - powiedziałam, a Riker pokiwał głową. - A Rocky'emu nic. Muszę sama z nim pogadać... - rzuciłam tylko. Blondyn nie poruszał się, tylko delikatnie kiwał głową. Był bardzo zamyślony. - Hej! Spokojnie! Będzie dobrze. Nie jestem obrażona czy coś... - zapewniłam,  lekko zaczepiając chłopaka. Poczochrałam jego blond grzywkę. Riker podniósł wzrok. Przytuliłam go przyjacielsko, a ten się uśmiechnął. - Już się nie smuć! - rozkazałam, a chłopak się uśmiechnął.
   - Dzięki - powiedział.
   - Nie ma za co - odpowiedziałam wzruszając ramionami i wyszłam z domu. Nie wiedziałam, dokąd mogę teraz iść. Nie miałam ochoty wracać do domu. Zamiast tego ruszyłam w kierunku miasta. Nie przeszłam dużego dystansu, gdy zobaczyłam jadącego Rocky'ego.  Pomachałam mu nieśmiało z chodnika, a ten stanął obok mnie samochodem. Nie wiedziałam, co mu chodzi po głowie. Jego twarz była ponura i nie zdradzała żadnych emocji. Źle się z tym czułam, bo miałam świadomość, że to przeze mnie. A teraz chciałam go jeszcze dobić.
   - Cześć... - burknął brunet, wysiadając z samochodu.
   - Chciałam pogadać - powiedziałam od razu. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.
   - O czym? - spytał.
   - O nas... - rzuciłam tylko, wpatrując się w chodnik. - Posłuchaj... - zaczęłam od razu, nie dając dojść Rocky'emu do słowa. - Ja... Trochę o tym myślałam - powiedziałam, podnosząc wzrok na chłopaka. Nie miałam jednak odwagi, by spojrzeć mu w oczy. - Ale naprawdę nie powinniśmy być razem. Ty jesteś z Tally. A ona jest szczęśliwa. Ty też - zauważyłam. - Chciałabym zostawić to, co było między nami za sobą - powiedziałam, a mój głos stawał się coraz mniej śmielszy. Słowa ledwo co przechodziły mi przez gardło, gdy myślałam o tym, jaki mogą sprawiać mu ból. A ja... Czułam się tak, jakbym ponownie dawała mu kosza, co w pewnym sensie robiłam.
   - Czyli chcesz o mnie zapomnieć? - spytał Rocky.
   - Nie zapomnę, bo to nie możliwe - odpowiedziałam szybko.
   - Ale tego chcesz - zauważył brunet. - Posłuchaj - przerwał mi, gdy już chciałam coś powiedzieć. - Rozumiem twój wybór, bo dokonałem podobnego, tylko wcześniej, gdy zdecydowałem umawiać się z Tally. Uwierz, że to nie jest proste.
   - Zdaje sobie z tego sprawę - rzuciłam. - Ale chce spróbować... - powiedziałam prawie szeptem. - Muszę.
   - Ale Nelly...
   - Nie, Rocky. Nie rozumiesz, że to, co między nami było się skończyło? Ty znalazłeś sobie nową dziewczynę i oznajmiasz mi, że dalej mnie kochasz, w czasie gdy ja też mam chłopaka. Rocky... Zastanów się. Oboje wiemy, że jest za późno - zakończyłam, po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam, zostawiają chłopaka samego. Chciałam się rozpłakać, lecz musiałam być silna. Wzięłam kilka głębokich wdechów i poszłam prosto przed siebie.


   Siedząc w kawiarni i bawiąc się kubkiem kawy, moje myśli pędziły jak szalone. To, co zrobiłam było dla mnie ciężkie, lecz cały czas mówiłam sobie, że to było prawidłowe. Przecież nie mogłam cały czas myśleć o Rocky'm. On też musiał o mnie zapomnieć. I tyle. Nasz związek dawno się skończył. Od dzisiaj o nim nie myślę. Koniec tego.
   Wpatrywałam się w ręce, zamyślona. Życie jest jak kawa. Mały błąd i może się rozlać. Ciekawe porównanie. Chociaż istnieje dużo określeń życia. Za dużo.
   Nie mogąc już tak dłużej siedzieć, podniosłam się na nogi i ruszyłam chodnikiem pomiędzy sklepami. Miło było tak pospacerować, dać sobie trochę odpoczynku.
   Mimo iż kiedyś dałabym wszystko, żeby spotkało mnie coś wyjątkowego, to teraz wszystko bym oddała, żeby moje życie się uspokoiło. Chociaż trochę. Wszystkiego było za dużo i wszystko na raz się pojawiało. To było bardzo denerwujące. Jakby nie można było stopniowo czegoś dawać, by później stopniowo to znikało.
   Przechodząc obok jednej z uliczek, co mignęło mi w cieniu. Wytężyłam wzrok. Oparta o ścianę z papierosem w ręku stała...
   - Tally? - spytałam, podchodząc bliżej.
   - Siema... - szepnęła zaskoczona szatynka. - Co ty tu robisz?
   - Przechodziłam tylko - wzruszyłam ramionami. - Nie wiedziałam, że palisz - powiedziałam wskazując na szluga.
   - Czasami mi się zdarza - wzruszyła ramionami dziewczyna. - Musze iść - rzuciła szybko, otwierając drzwi obok siebie i znikając w środku. To było... dziwne. Nie miałam pojęcia, że Tally taka jest. Przecież zdawała się być zupełnie inna.
   Idąc tak zamyślona, wpadłam na kogoś.
   - Sorry... - burknęłam pod nosem, zamyślona, nie podnosząc wzroku.
   - Nelly! - krzyknął do mnie ktoś. Dopiero wtedy spojrzałam w górę.
   - Nathan? - przed sobą zobaczyłam przyjaciela Peter'a, którego poznałam na imprezie. To on nam otworzył drzwi, a później to właśnie z nim tańczyłam. Znaczy dopóki na spotkałam Tayler'a...
   Na myśl o tym drugim, serce mi stanęło. Co ja wtedy zrobiłam...
   - Siema! - krzyknął. - Co ty tutaj robisz? - spytał.
   - Nic ciekawego - wzruszyłam ramionami. - A ty?
   - Właśnie idę spotkać się z paczką - odpowiedział. - Chcesz iść ze mną? - spytał. - Peter też będzie - dorzucił, jakby to mogło coś zmienić.
   - Dzięki, ale chyba nie. Nie mam nastroju - powiedziałam tylko. Już miałam odchodzić, lecz chłopak mi przeszkodził.
   - No to świetnie! Słuchaj. Poprawisz sobie humor - zapewnił. - No chodź! Co ci szkodzi?
   - Nic... - zauważyłam. - Ale naprawdę nie mam dzisiaj ochoty.
   - Hej, Nathan! - krzyknął ktoś za chłopakiem. Ten się odwrócił, a po chwili dołączyła do nas spotkana przed chwilą szatynka.
   Dopiero teraz, gdy wyszła z ciemnej uliczki zobaczyłam, jak wygląda. Zupełnie inaczej. Miała na sobie czarne rurki, szarą, podartą koszulkę na ramiączkach i również szarą czapkę z daszkiem. Gdyby nie burza włosów, nie poznałabym jej.
   - To wy się znacie? - zdziwił się Nathan.
   - Tak - potwierdziłyśmy obie.
   - No widzisz! Więc chodź! - rzucił od razu chłopak, zadowolony.
   - Nie wiem, czy to dobry pomysł... - burknęła Tally. - Ona do nas nie pasuje - szepnęła do chłopaka szatynka. Poczułam się urażona, ale podświadomie wiedziałam, że ma racje.
   - Przesadzacie obie! - stwierdził Nathan. Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Obejrzałam się zdezorientowana za siebie i napotkałam wzrok szatynki. Ta tylko wzruszyła ramionami i ruszyła za nami. Po chwili chłopak skręcił w jakąś uliczkę. Przeraziłam się. To było to samo miejsce, gdzie dostałam drzwiami w głowę i trafiłam do szpitala.
   Nathan cały czas coś gadał, lecz ja nie zwracałam na niego uwagi. Wpatrywałam się w szatynkę idącą za nami. Ona jednak nic nie mówiła. Zauważyłam, że się... uśmiecha. To mnie zaskoczyło.
   Chłopak po chwili otworzył jedne z drzwi. Poprowadził mnie po schodach na półpiętro, po czym wezwał windę. Wsiedliśmy do niej we trójkę.
   - Witaj na naszym spotkaniu! - powiedział tylko Nathan, gdy drzwi się otworzyły. Byliśmy na dachu, z którego był całkiem niezły widok na miasto. Wysiadłam z windy i dopiero wtedy coś rzuciło mi się w oczy. Po prawej stronie rozsiadła się grupka młodzieży. Z radia, które stało obok, leciał ostry rap. Wszyscy zawzięcie dyskutowali. Nathan z Tally podprowadzili mnie bliżej.
   - Siema! - przywitał się chłopak. - Naszym dzisiejszym gościem specjalnym, jest... - urwał Nathan, by zrobić napięcie. - Nelly! - krzyknął.
   Na moje imię, z ziemi podniósł się Peter. Podszedł do mnie i patrząc mi w oczy spytał:
   - Co ty tutaj robisz?
   - Wpadła na mnie, to pomyślałem, że może wpadnie też ze mną tutaj - odpowiedział przede mną Nathan. Tally oparła się o murek, dołączając do swoich znajomych. Przejechałam po nich wzrokiem. Zobaczyłam również Amę, którą poznałam na imprezie i jej chłopaka Torry'ego. Pozostałych czterech osób, które tutaj były nie znałam.
   - Masz to, po co poszedłeś? - spytał Tor.
   - Jasne, że mam! - krzyknął Nathan, podając koledze siatkę, którą dopiero teraz zauważyłam. W środku był alkohol. - Siadaj! - krzyknął do mnie chłopak, wskazując mi miejsce. Ja jednak nie mogłam się poruszyć. Spojrzałam na szatynkę lekko przestraszona i podeszłam do niej.
   - O co tutaj chodzi? - spytałam.
   - Nie wiem, co ty tutaj robisz... - szepnęła do mnie Tally. - To są moi znajomi.
   - Nie spodziewałam się - stwierdziłam.
   - Nie jestem taką grzeczną dziewczynką, jaką się wszystkim wydaje - rzuciła tylko, wzruszając ramionami. - A skoro ty tutaj wylądowałaś... - zaczęła. - Musisz się trochę wpasować - stwierdziła. Chwyciła piwo, które poszło w obieg. Pociągnęła spory łyk i podała je mi. Nigdy bym nie sądziła, że Tally mogłaby taka być.
   Dziewczyna wpatrywała się na mnie wyczekująco, tak samo jak siedząco na prawo ode mnie Ama, która czekała na swoją kolej. Przyłożyłam ją do ust i wzięłam mały łyk. Po chwili podałam piwo rudej dziewczynie.
   - Ma ktoś ogień? - spytał nagle Nathan. Dziewczyna z pofarbowanymi na czerwono włosami wyciągnęła zapalniczkę i rzuciła ją chłopakowi. Ten wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Rozdał szlugi wszystkim, którzy mieli na nie ochotę, a później wyciągnął paczkę do Tally. Ta bez wahania chwyciła dwa papierosy i jednego podała mi. Pokręciłam głową. Czułam się bardzo nieswojo w tym towarzystwie. Robiłam coś, co było do mnie nie podobne.
   - Nie chce... - szepnęłam do szatynki. Ta przewróciła oczyma.
   - Dlaczego? - spytała.
   - To nie jest dla mnie. Ja takich rzeczy nie robię - odpowiedziałam tylko.
   - Co ci szkodzi? Nie możesz spróbować? - spytała. - Przecież nawet nie wiesz jak to jest. Więc dlaczego odmawiasz?
   - Po prostu nie chce - rzuciłam tylko.
   - Spróbuj chociaż! - upierała się szatynka. Sama odpaliła swojego papierosa i włożyła go do ust. Wyciągała drugiego w moją stronę, patrząc na mnie zachęcająco. Poczułam, że nie tylko ona mnie obserwuje. Delikatnie odwróciłam wzrok i zobaczyłam też spojrzenia Amy, Nathan'a, czerwonowłosej dziewczyny, siedzącego obok niej chłopaka i Peter'a. Wyraz twarzy tego ostatniego nic jednak nie wyrażał. Nie wiedziałam, co mu chodzi po głowie.
   Pod wpływem spojrzeń, chwyciła szluga od Tally i również włożyłam go do ust. Szatynka szybko mi go odpaliła.
   Powiem tak - to nie był pierwszy raz, gdy paliłam. Kiedyś również próbowałam. Kilka lat temu, żeby wpasować się w grupę, lecz szybko przestałam, bo po prostu mi się nie podobało. Teraz czułam się podobnie jak kiedyś, tylko byłam starsza.
   - A właśnie! Nie przedstawiłem cie! - krzyknął nagle Nathan, podchodząc do mnie z butelką piwa w jednej ręce, a w drugiej trzymając papierosa. Objął mnie ramieniem. - Ame, Torry'ego, Peter'a, Tally i oczywiście mnie znasz... - zaczął. - A to jest Nina, Patric, Ellie i Tristan - przedstawił po kolei czwórkę nieznajomych. Nina to ta dziewczyna z czerwonymi włosami. Patric był to brunet o szarych oczach. Miał znudzony wyraz twarzy. Ellie była niższa od wszystkich, co było widać nawet wtedy, gdy siedziała. Jej lekko arogancka mina sprawiała, że wyglądała wręcz... agresywnie. I na końcu Tristan. Był to szatyn z ciemnofioletowymi pasemkami. Nawet z daleka dało się zauważyć jego czarne oczy.
   Ama poklepała miejsce obok siebie. Usiadłam pomiędzy nią a Niną. Po chwili czerwonowłosa chwyciła kolejną butelkę piwa. Wypiła od razu połowę i podała ją mi. Kątem oka widziałam kpiący wyraz twarzy Tally. Wiedziała, że jestem rozsądna i nie napije się alkoholu. Wiedziała, że tutaj nie pasuje. Ale przecież już raz to zrobiłam. Upiłam się na imprezie u Peter'a. Całowałam się z obcym chłopakiem. I o dziwo mi się to podobało. To było coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Coś innego niż samotne siedzenie w pokoju w Miami, czy spotykanie się w kółko z Lynch'ami. Takie... Wyjście poza schemat. Może tak naprawdę tego potrzebowałam? Przestać być taką małą szarą myszką.
   Przyłożyłam butelkę do ust.
   Zachowujesz się jak dziecko. Nie słuchaj ich! Podlegasz im!
   A może właśnie tego chce? Być zupełnie inna. Gdy byłam sobą nic mi nie wychodziło. Może teraz to się zmieni? Gdy zmienię się ja.
   Tak siedząc z papierosem w dłoni i strzepując popiół, patrzyłam na ludzi, którzy w pewnym sensie mogą mi pomóc.

________________

Hejka!
Mamy już kolejny rozdział. Siedzę w domu, ponieważ jestem chora, więc mam czas na pisanie. Niestety mam słabą wenę, gdy choruje, więc... Nie wiem, czy wam się podobał, ale mam nadzieję, że tak. Piszcie komentarze, bo to bardzo pomocne i motywujące. Jeśli też macie jakieś pytania to śmiało. I to chyba tyle... Więc do zobaczenia! ^^