niedziela, 31 maja 2015

ROZDZIAŁ 33 - JUŻ NIE WIEDZIAŁAM, CZYM MAM SIĘ MARTWIĆ






   W pierwszej chwili poczułam się, jakbym spadała. Serce podskoczyło mi do gardła, mózg zwolnił obroty wiedząc, że żaden impuls, który od niego wypłynie nie uratuje już sytuacji, a ciało przygotowało się na uderzenie. Ono jednak nie nastąpiło.
   Gwałtownie otworzyłam oczy, wstrząsnął mną dreszcz, a krew szybciej popłynęła. Kurczowo złapałam rękoma pościel, jakby chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku.
   Nie! - wrzasnęłam w myślach, jakby to miało coś zmienić, jakby to słowo mogło mieć jakąś magiczną moc.
   Słońce przeciekało przez niedokładnie zaciągniętą roletę. Nie wiedziałam, która godzina, ale podejrzewałam, że koło dziewiątej.
   Nie!
   Rozejrzałam się niespokojnie, próbując się jakoś zorientować, czy wszystko to, co się działo było snem czy prawdą. Ale nie potrafiłam tego stwierdzić. Nie wiedziałam jak.
   Może Rocky wstał wcześniej i wyszedł? Nie chciał mnie budzić, wymknął się po cichu, a ja po prostu spałam. 
   Zaczęłam oddychać płytko, szybko. Zdarzyło mi się to już któryś raz - nagły atak paniki, z którym nie umiałam sobie poradzić. 
   Uspokój się! Jeśli teraz się udusisz, nigdy się niczego nie dowiesz. Oddychaj! 
   Wygrzebałam się spod kołdry. Drzwi miałam lekko uchylone, chociaż mogłabym przysiąc, że je zamykałam. Naciągnęłam na siebie pierwsze lepsze ubrania, które wpadły mi w ręce i już po chwili szłam powoli korytarzem do salonu. Telewizor był zapalony, lecz nikogo w pobliżu nie widziałam.
   Gdy tylko weszłam głębiej do pomieszczenia, zobaczyłam leżącego na kanapie Rocky'ego i Ella siedzącego na podłodze. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na ekranie widać jakąś grę, w którą grali chłopacy, nie jakiś film czy reklamy.
   - Nel! Obudziliśmy cię? - Ratliff na sekundę odwrócił głowę i tak oto moje rodzące się w głowie plany o cichym wycofaniu się z powrotem do pokoju legły w gruzach. Zamiast tego zrobiłam kilka kroków w stronę kanapy, jednak zachowałam dystans.
  - Nie. Miałam dziwny sen - zerknęłam na Rocky'ego, jakby dając mu jakiś sygnał, którego sama nie zrozumiałam. Chłopak nawet nie odwrócił głowy, koncentrując się na grze. - I tak jest już dość późno.
   - Mhm... - Ell zatracił się w zabijanie jakiś snajperów na dachu zrujnowanego magazynu.
   - O co chodzi? - spytałam, mając na myśli grę. Krew spływała ze wszystkich ścian, a na drodze powstała zapora z trupów.
   - To trochę jak gra w "zdobycie flagi" tylko stawka jest o wiele cenniejsza a sama gra trudniejsza - odezwał się Ell. Chwilę patrzyłam jak bruneci grają. Byli bardzo zgodni, nie musieli nic do siebie mówić, każdy doskonale wiedział, co robić. Jakby czytali sobie w myślach. Tylko raz strzelili obydwoje do tego samego żołnierza.
   - Nawet fajne - rzuciłam po chwili.
   - Fajne? To najlepsza gra na świecie! - Ell udał oburzenie.
   - Serio ci się to podoba? - w głosie Rocky'ego wyczułam ironię.
   - Tak. Coś w tym złego?
   - Dobraaa... Zrobiło się chłodno - oczywiście domyśliłam się, że ma na myśli mnie i Rocky'ego, bo pogoda na dworze była jak zwykle słoneczna. - Chcesz spróbować?
   - Ell! Jeszcze nie skończyliśmy! Zabiją nas!
   - No nie wiem... - zignorowałam wypowiedź Rocky'ego.
   - Spróbuj. Sterowanie jest proste - brunet zatrzymał grę i poklepał miejsce na podłodze obok siebie. Gdy usiadłam wręczył mi konsolę i zaczął wyjaśniać, czym co się robi. Połowy nie zapamiętałam, ale mimo wszystko jakoś sobie radziłam. Na początku zabili mnie tuż za pierwszym zakrętem, bo nie zauważyłam żołnierza na dachu, który dwoma kulami położył mnie trupem. Po jakimś czasie szło mi coraz lepiej, a chłopacy podrzucali mi kilka wskazówek i ostrzegali gdzie nie iść, by nie wpaść w ręce wroga.
   - Nie idź tam - odezwał się Rocky, gdy rozległo się wołanie o pomoc i czyjś płacz. - To pułapka. Placu pilnują snajperzy, zanim na niego wejdziesz, zginiesz.
   - Chyba że zdejmę ich zanim wejdę na plac - zasugerowałam, chowając się postacią za kontenerem na śmieci, by ukryć się przed wrogim patrolem.
   - Nie da rady. Są poukrywani. Pokazują się dopiero wtedy, gdy jesteś zbyt blisko, żeby ich wszystkich zastrzelić.
   - Tchórze...
   - To gra - przypomniał chłopak. - Uważaj, zaraz nadlecą poduszkowce.
   - Gdzie zrzucą ładunki?
   - To właśnie jest najgorsze, nie wiadomo.
   Zginęłam.



   Minęły dwa dni. Nie wiedziałam, jak zapytać Rocky'ego o to, co działo się w nocy, bo nie byłam pewna, czy to naprawdę się zdarzyło. Chciałam jakoś poruszyć ten temat, lub trochę sprowadzić na niego Rocky'ego, by sam go zaczął, lecz albo nie chciał o tym gadać, albo nie wiedział, o co mi chodzi, albo (na co liczyłam najmniej) tego po prostu nie było.
   Na chwilę wyrwałam się z myśli tylko po to, by zmienić pozycję i wymusić uśmiech dla Ella, który właśnie opowiedział mi, Rikerowi i Stormie jakiś żart.Wszystko wydawało się piękne, spokojne - typowa rodzinna sobota, spędzana wspólnie na ławce na tarasie w ogrodzie przy zimnej lemoniadzie. Może gdyby było tak, jak wcześniej potrafiłabym się z tego cieszyć.
   Naciągnęłam niżej rękawy bluzy, nie chcąc pokazywać swoich ran.
   Już nie wiedziałam, czym mam się martwić.
   Wspomnienia wczorajszego dnia wpłynęły na powierzchnię, zasłaniając wszystkie inne i domagając się chwili uwagi.
  Byłam u Mag. Wybrałam się do niej z samego rana, nie chcąc marnować dnia. Miałam też nadzieję, że nie zdąży się napić. Czuć było od niej alkohol, lecz zdawała się być całkiem przytomna.
   - Przepraszam - usłyszałam swój mocny głos, co zupełnie do mnie nie pasowało. - Zupełnie nie wiem, co mam ci powiedzieć... Nie powinnam była...
   - Błagam cię - zdawała się ignorować moje słowa. Łzy ciekły jej po policzkach niepochamowanym strumieniem. Pierwszy raz widziałam, żeby tak mocno płakała. - Proszę! Ja dłużej nie mogę! - butelka potoczyła się po stole, gdy Mag szturchnęła ją przypadkiem łokciem.
   - Ale ja nie wiem jak ci pomóc - powiedziałam to tak cicho, że Mag tego nie usłyszała.
   - Sarah... Jej już nie ma. Nie ma mojej ukochanej córeczki - kobieta robiła niezrozumiałe gesty, jakby kogoś przywoływała. Bałam się podejść, a może nawet brzydziłam się Mag.
   Naprawdę! Nie jestem z tego dumna, ale... Brzydziłam się własną matką...
   Ale to twoja wina. Nie pomagałaś jej, gdy o to prosiła.
   Podeszłam i ją przytuliłam.
   - Będzie dobrze - mówiąc to próbowałam przekonać i siebie i ją. - Już cię nie zostawię. Będzie tak, jak dawniej.
   - Nie będzie! Nie bez niej! Sarah... Ona była taka młoda...
   - Wiem, ale damy radę. Ja... Mi też jest z tym ciężko - nie zastanawiałam się nad tym, co mówię. Potok słów po prostu ze mnie wypłyną, uwalniając to, co tak długo kumulowało się w mojej głowie. - Jest mi ciężko. Ze wszystkim. Nie daję sobie rady, nie jesteś jedyna. Chcę się jakoś pozbierać, ale ktoś ciągle spycha mnie na ziemię i przez to nie mogę wstać. Czuję się zmaltretowana, pobita, przeżuta i wypluta, nie potrafię tego inaczej powiedzieć. I nawet gdy ktoś próbuje mi pomóc, to nie potrafi. Może to moja wina? Może nie chcę tej pomocy przyjąć, albo nie mam motywacji, żeby znów próbować... Nie wiem. Ja... Ja chcę, żeby było tak, jak dawniej. Żebyś była moją kochaną ciocią, LA było oddalone ode mnie o setki kilometrów, a marzenie o spotkaniu Lynch'ów były tylko marzeniem. Wtedy było lepiej. Ale chyba niczego nie żałuję. Cieszę się z tego, kim jestem, a przecież wszystko, co zrobiłam się do tego przyczyniło. Więc może to dobrze? Jeszcze tego nie wiem, ale się dowiem. Kiedyś się dowiem.
   Riker szturchnął mnie w ramię, wyrywając z zamyślenia. Spojrzałam na niego nieprzytomnie, nie wiedząc do końca, co się dzieje.
   - Wszystko dobrze? - spytał, a mi łzy momentalnie napłynęły do oczu. Mimo to tylko pokiwałam twierdząco głową i powiedziałam:
   - Dobrze.
   Trzymałam się tego, powtarzałam w głowie jak mantrę - będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. To brzmiało tak oczywiście. Jest źle, by mogło być dobrze. Prosta recepta - wystarczy skulić się w kącie, chowając przed bólem i czekać.
   Chciałam w to wierzyć.


________________________________

Cześć koty!
Przepraszam was jeszcze raz - znów przerwa. Nie mam na to wytłumaczenia - po prostu ostatnio dużo się u mnie dzieje i zmienia, czasem jest świetnie, a czasem czuję się jak Nel - przeżuta i wypluta, ale chyba taka kolej rzeczy - dobrze, źle, dobrze, źle, dobrze, źle... Ale staram się najbardziej, jak mogę, myślę, wymyślam i piszę. Z tego jestem zadowolona, to taka odskocznia od życia, inny, własny świat, w który próbuję się zagłębić, by wnieść w niego jak najwięcej.
Mam nadzieję, że to widzicie i jakoś odczuwacie. I że rozdział wam się podobał. Jak już gdzieś tam w poprzednim poście mówiłam - mogę mieć różne przerwy w pisaniu, dłuższe i krótsze i chyba musicie mi to wybaczyć.
I jeszcze jedno!
Bardzo, ale to BARDZO dziękuję za wasze wsparcie, a tamten meeega długi komentarz pod poprzednim postem postawił mnie na nogi i dał kopa do działania. Także jego autorze - DZIĘKUJĘ!
I to tyle - trzymajcie się ^^

Ciekawe, kto dotrwał do końca ;)


1 komentarz:

  1. Nawet nie miałam czasu skomentować, wszystko przez szkołę. I tak zakładam, że masz gorzej. Naprawdę podziwiam Cię, że znajdujesz czas na pisanie i dodawanie.
    Współczuję Mag i to bardzo... Stracić kogoś, kto był najważniejszy to cios poniżej pasa, jeśli tak to można nazwać. Oby Nel jej pomogła, choć ona sama ma teraz wiele na głowie... Uwielbiam jej relacje z Ellingtonem haha. A Rocky mnie wkurza:))))) *tak, to ten sarkastyczny uśmieszek*
    Nie wiem, czy dodasz coś przed lipcem, więc życzę Ci już teraz naprawdę cudownych wakacji, dobrej pogody i samopoczucia, dużo uśmiechu i wiary w siebie, bo jesteś wspaniała. Do napisania!:)

    OdpowiedzUsuń