czwartek, 30 października 2014

ROZDZIAŁ 19 - MOJE SERCE OD RAZU ZABIŁO SZYBCIEJ





   W głowie mi zawirowało. Rozpaczliwie próbowałam złapać oddech. Wymachiwałam rękoma, wyciągałam je przed siebie, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Nieprzenikniona toń otaczała mnie i napierała, przez co ostatki powietrza słabo ze mnie ulatywały, a zatrzymanie ich było niemożliwe. Fakt, parę razy moja ręką zahaczyła o powietrze, o życiodajny tlen, niby tak blisko, lecz tak daleko. Wtedy moją rękę na ułamek sekundy otulało zimne powietrze, dające nadzieję. W końcu przestałam je czuć. Byłam coraz głębiej. Nie miałam siły, by dłużej walczyć. Nie chciałam się tak po prostu poddać, ale... Straciłam energię i chęć. Wiedziałam, że nie dam rady. Czułam, że tonę. Że opadam w dół i nic nie wyciągnie mnie na powierzchnię. Po prostu... To koniec.



   Otworzyłam oczy. Przyszło mi to z trudem. Poczułam, że są zapuchnięte. Zapuchnięte od płaczu. Słabo podniosłam dłoń i otarłam wierzchem mokre policzki.
   - Jak się czujesz?
   Aż podskoczyłam na dźwięk głosu, dochodzącego z rogu pomieszczenia. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam siedzącego na stołku chłopaka, którego wcześniej nie zauważyłam.
   - Co się stało? Płakałaś - Rocky podniósł się z krzesła i podszedł bliżej.
   - Sen. Nic więcej - skłamałam, pociągając nosem. Miałam nadzieję, że Rocky o niczym się nie dowie. Nie byłam już w ciąży. Straciłam dziecko. Nie urodzę go, nie będę wychowywać, a Rocky nie wie, że byłam w ciąży, więc nie dowie się też, że dziecko straciłam, bo po co? Gdybym była w ciąży, chłopak i tak prędzej czy później by się dowiedział. Teraz jednak...
   - Nel, jak ja cię dawno nie widziałem - mruknął i podszedł jeszcze bliżej. Złapał mnie za rękę i splótł swoje palce z moimi.
   - Akurat teraz mam czas dla siebie, więc ani pielęgniarki ani lekarze mnie nie odwiedzają - powiedziałam, patrząc na zegarek. Już nauczyłam się swojego "planu" dnia. Teraz miałam dwie godziny samotności. Znaczy miałam, bo została tylko godzina.
   Cieszyłam się, że ktoś do mnie przyszedł. Nie lubiłam zostawać w szpitalu sama. Fakt, nie miałam na razie ochoty, a może bardziej odwagi na spotkanie z Rocky'm sam na sam, lecz byłam mu wdzięczna, że chociaż on był.
   Brunet zaczął napierać udami na metalowe wykończenia łóżka, jakby chciał do niego zaraz wskoczyć.
   - Jak się czujesz?
   - Nawet dobrze. Nic mnie nie boli - to prawda. Nie czułam zbytnio bólu. Podejrzewałam, że to przez ilość leków, którą mi podają. Na pewno mają jakieś działanie przeciwbólowe.
   Chłopak z wahaniem pochylił się nade mną i odgarnął mi włosy z czoła. Przy tym tak seksownie przygryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał, a na ten widok moje serce od razu zabiło szybciej, co wyraźnie słyszeliśmy na jednym z urządzeń. Oblałam się szkarłatnym rumieńcem.
   W końcu brunet mnie pocałował. Nie był to taki pocałunek jak zwykle. Był bardziej nieśmiały, wolny, pełen wahania, połączonego z jakąś dziwną emocją... Rozkoszowałam się nim, stopniowo go pogłębiając. Bolał mnie każdy zakamarek twarzy, ale zmusiłam się do tej małej przyjemniej pracy.
   Jednak po chwili się ocknęłam.
   Mimo protestu każdej komórki mojego ciała, które teraz rozpływały się z rozkoszy, z całej siły odepchnęłam chłopaka. On nie protestował. Cofnął się o kilka kroków i mi się przyglądał.
   - Idź do swojej drugiej lali, może będzie bardziej chętna na pieszczoty - starałam się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej oschle i nawet by mi wyszło, gdyby nie szybkie bicie mojego serca. Cóż... Nie zapomniałam. Mimo że miałam wypadek, i mogłam zginąć to przeżyłam i zapamiętałam.
   - Miałem nadzieję, że zapomniałaś - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Nie mogłam odgadnąć co czuje. Próbowałam to wyczytać, ale jego zachowanie i bezbarwny ton głosu mi w tym nie pomagały.
   Rocky błądził wzrokiem gdzieś po sali. W końcu znalazł coś, czego najwyraźniej szukał, bo ruszył w tamtym kierunku.
   Zdziwiłam się, kiedy otworzył moją torebkę, leżącą na parapecie. Zaczął w niej grzebać, aż w końcu po kilku sekundach, trwających dla mnie tyle, co wieczność, odwrócił się w moją stronę, wymachując czymś przed sobą na odległości wyciągniętej ręki. Próbowałam zobaczyć, co to jest, ale gdy już nasunęła mi się jedyna z możliwych odpowiedzi, wolałam tego nie wiedzieć.
   - Powiesz mi, co to jest? - Rocky rzucił coś na moje łóżko, a ja powoli z osiąganiem wzięłam to do ręki, jakby bojąc się, że mały przedmiot zaraz wybuchnie.
   - Test ciążowy - powiedziałam to tak cicho, że byłam pewna, że Rocky tego nie usłyszał.
   Tak... Test ciążowy, który zrobiłam po powrocie od lekarza, żeby się upewnić, czy ma rację... Dlaczego go nie wyciągnęłam!? I dlaczego Rocky wiedział o jego istnieniu? Zaglądał do mojej torebki? Dlaczego?
   - Tylko dlaczego są dwie kreski? My... My tego nie robiliśmy! Z kim? Z... Z Rossem?
   - Ja nie chciałam. Kocham cię... Zawsze kochałam...
   Ledwo zdążyłam to powiedzieć, oczy zaczęły mi się niemiłosiernie kleić. Czułam się, jakbym pływała w smole. Moje narządy zwolniły obroty, serce coraz wolniej biło. Słyszałam to na tej wnerwiającej maszynie, do której byłam podłączona. Mój mózg pracował normalnie, lecz wszystko inne zaczęło się rozłazić.
   Słyszałam krzyki. Chyba Rocky'ego. Wybiegł z sali. Po chwili zaczęło kręcić się po pomieszczeniu mnóstwo osób, ciągle coś do siebie mówiących ostrym głosem, ale nie odróżniałam słów.
   Czyżby to miał być koniec? Tak wyglądała śmierć? Nigdy nad nią nie myślałam... Zdawała mi się odległa... Planowałam co będę robić jako stara babcia otoczona gromadką roześmianych wnuków, ale nigdy nie myślałam, że zginę w tak młodym wieku potrącona przez samochód... To śmieszne. Co będę opowiadać tam, po drugiej stronie? Gdy inni przechwalać się będą, jak to skakali sobie na bungee, lecz coś poszło nie po ich myśli, albo zdecydowali się na ryzykowny skok z klifu, ja będę siedzieć i mówić, jak wyglądała moja śmierć:
   "- No wiecie... Pokłóciłam się z chłopakiem i przez to wpadłam pod samochód.
   - Słyszeliście! Wpadła pod samochód!
   - Co ona? Ślepa?"
   Nie miałam żadnej życiowej historii, którą mogłam opowiedzieć innym, a moja śmierć nie była wcale ciekawa. Tak ginie mnóstwo osób na świecie i ja mam stanąć  w ich szeregach? Nie chodzi mi o samą śmierć, bo ona kiedyś przyjdzie do każdego. Chodzi mi o ten beznadziejny rodzaj śmierci...
   - Kocham cię - szepnęłam, zamykając oczy.

__________________


Cześć koty ;* obiecałam, że następny rozdział dodam szybciej i proszę - oto i jest rozdział 19! Od razu mówię, że nie wiem kiedy dodam kolejny, ale postaram się jeszcze w tym tygodniu. Mam nadzieję, że wam się ten podobał. Zostawiajcie komentarze, bo bardzo mi pomagają i dziękuję wszystkim za te miłe słowa pod poprzednim postem ^^ Do usłyszenia!

piątek, 24 października 2014

ROZDZIAŁ 18 - NACHODZIŁA MNIE JEDNA MYŚL






   Wszystko docierało do mnie jakby z oddali. Przez kilka sekund niczego nie czułam, a po chwili ból uderzył mnie w całe ciało. Każdą komórkę przeszły na wylot tysiące igieł, przyprawiając mnie o dreszcze. Czułam się ociężała. Nie mogłam niczym ruszyć. Chciałam coś zrobić, ale... nie mogłam. Przez to pieczenie łzy napłynęły mi do oczu. Tak bolało...
   Nie wiedziałam, co się dzieje. Nic nie widziałam, jakby czarna płachta zasłoniła mi oczy. Może to i lepiej? 
  I nagle oślepiający błysk. Ta jasność rażąca w oczy. Pisk. Mnóstwo głosów i dźwięków łączących się w jedną, zdeformowaną całość. Ktoś krzyczał. Nie wiem co. Po prostu... Czyjś głos przebijał się przez resztę, choć dalej był niewyraźny. 
   Nachodziła mnie jedna myśl. Śmierć. Chciałam umrzeć.



   Powoli otworzyłam oczy. Sprawiło mi to ból. Tak mały gest, naturalna czynność... Szybko zamknęłam je z powrotem. Czyjś szept dobiegł do moich uszu. Był jakiś stłumiony.
  - Nel? Słyszysz mnie? - słowa przebiły się przez szum w moich uszach. Chciałam odpowiedzieć, ale nie miałam siły poruszyć szczęką. - Ściśnij dłoń jeśli tak - czyjeś palce splatające się z moimi.
   Zmusiłam mięśnie do pracy i słabo ścisnęłam rękę.
   Coś kapnęło mi na policzek. I znowu. Zrozumiałam, że Sarah pochylająca się nade mną płacze. Blond włosy dziewczyny przysłoniły mi twarz.
   - Przepraszam... - usłyszałam słaby głos. Chciałam odpowiedzieć ale... Nie mogłam. Nie miałam siły.
   Zamknęłam oczy. Oddychałam płytko, lecz próbowałam to zmienić. Uspokoić się. W końcu ponownie zapadła ciemność.




   - To zła wiadomość, nie wiemy, jak ją przyjmie.
   - Lepiej powiedzieć to teraz. Później może być gorzej - kroki.
    Otworzyłam powoli oczy. Czułam się trochę lepiej. Byłam jakby... Wypoczęta? Ale bardzo obolała. Powoli rozejrzałam się po pokoju.
   - W końcu się obudziłaś - pielęgniarka zaczęła majstrować coś przy sprzęcie. Obserwowałam ją, lecz w końcu od patrzenia w jeden punkt zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie wiem dlaczego. Nigdy tak nie miałam.
   Zaczęłam powolnymi ruchami obmacywać każdy centymetr mojego ciała, chcąc sprawdzić, jak bardzo ucierpiałam.
   - Co się stało? - spytałam, chociaż przez chwilę miałam wątpliwości, czy ja to powiedziałam. Mój głos był zachrypnięty, niski...
   - Wpadłaś pod samochód - kobieta powiedziała mi to takim tonem, jakby oznajmiała, co jest dzisiaj na obiad.
   - Jak długo byłam nieprzytomna?
   - Tydzień - znów ten ton.
   Nagle drzwi otworzyły się z impetem i do środka wpadło kilka osób.
   - Błagam was, to nie stacja metra - powiedziała pielęgniarka poirytowana i wyszła, zostawiając mnie samą z gośćmi.
   - Co wy tu robicie? Przecież macie trasę - spytałam, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.
   - Tydzień przerwy. Mieliśmy wrócić do domu, mieć trochę wolnego, ale... - Rydel urwała wpół zdania.
   Trawiłam informacje od dziewczyny. Mój mózg nie chciał w pełni funkcjonować. Próbowałam zmusić go do pracy, ale średnio mi to wychodziło. Zaczęłam przypominać sobie podstawowe informacje, tak jak kiedyś kazał mi lekarz, po tym, gdy straciłam pamięć. Jak mam na imię. Skąd jestem. Data urodzin. Imiona rodziców.
   - Jak się czujesz? - Riker podszedł bliżej, tak, żebym mogła go zobaczyć.
   - Jakbym już umarła - dotknęłam bandaża na moim brzuchu.
   - Przepraszam, ale musicie wyjść. Później będzie czas na odwiedziny - lekarz wkroczył do sali długimi krokami, mijając moją drugą rodzinę. Wszyscy z ociąganiem wyszli, zerkając na mnie przez ramię. Słabo im pomachałam i skupiam się na mężczyźnie. - Którą wiadomość wolisz najpierw?
   - Może dobrą, jeśli taka jest.
   - Gdy byłaś w śpiączce, usunęliśmy Ci parę żeber -  powiedział lekarz, przeglądając jakieś papiery.
   - To jest niby dobra informacja? - czułam, że z twarzy odpływa mi krew. Zaczęłam macać się w okolicach bandaża. - Dlaczego?
   - Miałaś prawą kość całą pokruszoną, nie dało jej się złożyć. Musieliśmy ją usunąć, żeby nie uszkodziła żadnego narządu. Miałaś szczęście, że to były tylko żebra wolne. Inaczej mogłoby się to skończyć o wiele gorzej. I tak cudem przeżyłaś - dlaczego oni mieli taki spokojny głos!? W tych okolicznościach doprowadzał do szału!
   - Widzę, że umiecie pocieszać - mruknęłam poirytowana pod nosem.
   - Przekazuję Ci tylko informacje. Jestem lekarzem.
   - Jaka jest zła wiadomość? - zmieniłam temat, nie chcąc drążyć poprzedniego.
   - Byłaś w ciąży. Wypadki... Zawsze ciągną za sobą jakieś konsekwencje - przynajmniej zaczął delikatnie. Czekałam na to, co powie dalej i zaczął ogarniać mnie lekki strach, panika.
   - Co się stało? - spytałam przez zaciśnięte gardło.
   - Straciłaś dziecko. 


__________________

Cześć :* mamy nowy rozdzialik! Przepraszam, że tak długo czekaliście, ale szczerze mówiąc mam tak zapełniony "grafik", że w ogóle nie mam czasu... No ale dobra, już jest i obiecuję, że następny dodam wcześniej ^^ więc... Do napisania koty! I zostawiajcie komentarze! 

piątek, 17 października 2014

ROZDZIAŁ 17 - ALE DLA MNIE JESTEŚ WAŻNA




  Tydzień był dla mnie koszmarem. Ciągle myślałam o przyjeździe R5 i różnych scenariuszach naszego spotkania. Wiedziałam, że prawdopodobnie żaden z nich się nie spełni, zawsze tak jest, ale mimo tej świadomości, wymyślałam wypowiedzi dalej i dalej.
   Jednak dopiero, gdy Rydel zadzwoniła, że są już w NY, poczułam, że właśnie odwiedzam piekło.
   Nie czułam się dobrze. Nie mam na myśli zdrowia, tylko moje uczucia. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że boli to tak bardzo, bo bałam się, że wieść o mojej ciąży też zaraz wyjdzie na jaw. Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi.
   Mogłam zostać w Miami, urwać kontakt z Lynch'ami i byłoby po sprawie, ale nie, bo ja idiotka musiałam wybrać się z Rocky'm do LA. Właściwie może to dobrze? Przynajmniej poznałam prawdę, że to nie Jean jest moją matką. Chociaż... chyba jednak nie chciałabym tego wiedzieć...
   Zgarnęłam rzeczy z walizki i poszłam się przebrać. Dzisiaj mocno padało i ogólnie było zimno, więc zdecydowałam się na czarne rurki i granatową koszulkę z białymi wstawkami. Na szczęście miała długi rękaw. Nie było widać moich ran.
   Wyszłam, nic nie mówiąc blondynce z którą przyjechałam. Ostatnio się do siebie nie odzywamy. Chyba dalej jest na mnie zła, że ją zostawiłam. Jakby to był jakiś wielki prawdziwy problem! Niech spojrzy na moje, może zrozumie, jakie super ma życie...
   Skierowałam się w stronę klubu, w którym już R5 szykowało się do występu. Mniej więcej wiedziałam, gdzie to jest, a Rydel wyjaśniła mi, jak mam wejść.
   - Hej! Tam nie wolno wchodzić! - usłyszałam za sobą nieprzyjemny głos, gdy podeszłam do drzwi. Powoli obróciłam się na pięcie.
   - Ale ja jestem ich znajomą. Powiedzieli mi, że tędy mam wejść - próbowałam wyjaśnić, lecz ochroniarz wcale nie chciał tego słuchać.
   - I mam Ci uwierzyć? - sarkazm. - Myślisz, że jesteś pierwszą taką fanką, która chce się dostać do środka? Nie bądź naiwna.
   - Jack! - usłyszałam znajomy głos i dreszcze przeszły mi po plecach. Ochroniarz odwrócił się.
   - Wpuść ją. To Nelly, mówiłem, że przyjdzie - Rocky stanął obok mnie. Poczułam się niekomfortowo, ale mimo to, moje serce zaczęło szaleńczo przyspieszać.
   Weszliśmy do środka. Próbowałam trzymać się jak najdalej od bruneta. Średnio mi to wychodziło, bo ten cięgle się przybliżał. Łapał mnie za rękę, obejmował ramieniem, chwytał w pasie... próbowałam jakoś się odsunąć, ale nie zawsze mi się to udawało.
   Wtedy zrozumiałam, co miał na myśli, mówiąc gdy wyjeżdżałam, żebym nie ufała gazetą. Ale skąd wiem, czy to nie jest prawda?




   Wrzaski. Rozdzierały moje uszy, gdy rozbrzmiewał ostatni akord piosenki, a jeszcze głośniejsze krzyki usłyszałam, gdy zespół się kłaniał. Nie byłam przyzwyczajona do takiego hałasu.
   Gdy tłum ruszył w stronę stolika, gdzie R5 rozdawać mieli autografy, ja schowałam się w bezpiecznym, cichym miejscu, w garderobie. Usiadłam na kanapie i skuliłam się w kłębek. Nie trwało to jednak długo. Rydel wpadła do środka i wyciągnęła mnie z pokoju siłą. Nie chciałam spotkać się z fanami. Oni mnie nienawidzą. Ale Rydel o tym nie wie.
   - Słuchaj... To nie jest dobry pomysł - protestowałam, gdy mijałyśmy wejście na scenę.
   - To świetny pomysł. O co chodzi? - spytała dziewczyna zauważając moją kwaśną minę. Przystanęła i pociągnęła mnie trochę w bok, żeby nikt z ochroniarzy nas nie słyszał.
   - Oni mnie nienawidzą - powiedziałam pełnym goryczy głosem.
   - Kto oni? Jak to? - Rydel ściągnęła brwi.
   - Wasi fani! Dostałam mnóstwo wiadomości... Wzywają mnie, a to wszystko dlatego, że chodzę z Rocky'm. Ja naprawdę was lubię, nie chce was wykorzystać, a oni uważają inaczej. Tak sobie myślę, że ten związek jest jednak błędem - łzy napłynęły mi do oczu, gdy tylko wypowiedziałam ostatnie zdanie. Nie chciałam dopuścić do siebie ten wiadomości, ale...
   - Błagam! Ty i Rocky do siebie pasujecie! A Rocky cię kocha. Zachowuje się normalnie, ty to rozumiesz? Normalnie! - podkreśliła dziewczyna, a ja mimo woli lekko się roześmiałam. Trwało to jednak ułamek sekundy, nie więcej.
   - A fani?
   - Nie wiem, o co chodzi... Zachowują się okropnie, niedojrzale... Ale nie mogę nic z tym zrobić. Nie zmienię ludzi, sami muszą to zrobić - westchnęła Rydel. Rozumiałam ją. - Nie przejmuj się nimi. Nie znają człowieka, a oceniają, niszcząc tym samym prawdę.
   - Masz rację, ale to nie jest takie proste...
   Rydel pociągnęła mnie w stronę stolika. Usiadła na wolnym miejscu i wtedy ruszyła kolejka po autografy. Ja w tym czasie wycofałam się w cień i obserwowałam cały cykl. Ciągle napotykałam spojrzenia fanek - jedne sympatyczne, na które odpowiadałem tym samym, inne pełne grozy, które starałam się ignorować.
   Nagle moje i Rocky'ego spojrzenia się skrzyżowały, a mi momentalnie zrobiło się słabo. Nie wiem, dlaczego. Przypomniałam sobie zdjęcie w gazecie i ten wzrok teraz...
   Szybko wycofałam się i wyszłam tylnymi drzwiami na zewnątrz. Wdychałam wilgotne, zimne powietrze do płuc, chodząc rozgrzaną skórę.
   Chodziłam chwilę w kółko aż w końcu usiadłam na pierwszym stopniu małych schodów.
   - Zimno jest. Chodź do środka - usłyszałam. Nie ruszyłam się z miejsca i po chwili Rocky usiadł obok mnie. - Dobra, co się stało?
   Nie odpowiedziałam.
   - Hej! Uśmiechaj się, gdy ze mną rozmawiasz - Rocky szturchnął mnie lekko ramieniem. Zmierzyłam go wzrokiem mówiącym, że to nie pora na żarty.
   -  Poza tym, że moje życie jest do dupy, ty spotykasz się z jakąś lalą za moimi plecami, a fani R5 mnie nienawidzą, to zupełnie nic - mój głos ociekał sarkazmem.
   Rocky długo nie odpowiadał.
   - Wiedziałem, że przeczytasz... Ale to nie jest prawda! Wiem, jak to wygląda, ale do niczego nie doszło!
   - Błagam cię! Przynajmniej wiem, dlaczego nie chciałeś, żeby zobaczono nas razem. Wydało by się, że spotykasz się z kilkoma laskami na raz.
   - Ja się z nią wcale nie spotykam! - Rocky był trochę zły, ale... Co ja miałam powiedzieć?!
   - Wiesz... Chyba twoi fani mają rację. Jestem zdzirą, która powinna zostawić cię w spokoju. Dobrze, że w końcu ktoś mi to uświadomił - dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, zrobiło mi się naprawdę ciężko. Czułam się, jakbym się topiła.
   - Nie myślisz tak - Rocky mówił to z taką pewnością w głosie... - Naprawdę nic mnie nie łączy z tamtą dziewczyną. Kocham cię. Ile razy mam Ci to udowadniać?
   - Może gdybyś kochał, to niczego nie musiałbyś udowadniać?
   - Błagam cię. To nie bajka. Zawsze są jakieś przeszkody.
   - Jedną z nich jest taka, że jesteś sławny. Drugą są fani. Trzecią...
   - Dobra! Jest dużo przeszkód. I tak wszystkie sprowadzają się do jednego. Mianowicie jestem sławny.
   - A ja jestem nikim - dodałam głosem bez emocji, przypominając sobie wiadomość od jednej fanki. Cóż... Myślałam tak samo, jak ona. Byłam nikim i dlaczego niby ktokolwiek sławny miałby się ze mną kolegować, nie mówiąc o przyjaźni, czy o chodzeniu? Przypadek? Litość? Bo na pewno nie prawdziwe uczucia.
   - Dla innych może jesteś nikim, ale dla mnie jesteś ważna. Dużo już przeszliśmy, dlaczego teraz nagle mielibyśmy nie dać rady?
    - Może coś się zmieniło? Na przykład wcześniej nie umawiałeś się z jakąś laską za moimi plecami.
   - Teraz też tego nie zrobiłem! - zaprotestował szybko Rocky.
   - Chodzi mi o to, że może... Tym razem przeszkoda jest za duża i nie damy rady jej przeskoczyć? Może musimy sobie odpuścić i wrócić do poprzednich? - zasugerowałam, bawiąc się palcami.
   - Odpuścić i co? Nie można uciekać od problemów i...
   - Tylko ja nie uciekam od problemów. Ja...
   - Jak dla mnie uciekasz - przerwał mi.
   - Muszę to przemyśleć - wstałam i ze łzami w oczach zaczęłam iść przed siebie. Prosto. Gdziekolwiek. Starałam się nie oglądać za siebie. Nie chciałam widzieć twarzy Rocky'ego, bo bałam się, że coś we mnie pęknie. Mimo woli musiałam się odwrócić.
   I nagle pustka. Nic. Czerń. I ból.


_________________

Cześć ;* Jak tam koty? Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Miałam go dodać wcześniej, ale mam strasznie zabiegane dni i zdecydowałam się, że wstawię go przed weekendem, bo sobota to same próby w filharmonii a niedziela występ... No dobra - piszcie, czy wam się podobało i do napisania koty ;* 

poniedziałek, 13 października 2014

ROZDZIAŁ 16 - ZDECYDOWANIE NAJGORSZY MIESIĄC W ŻYCIU





   - Wychodzę - usłyszałam, gdy tylko weszłam do pokoju. Zaskoczona przystanęłam w progu, śledząc ruchy mojej... Siostry. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Grzebała trochę w walizce, chwyciła leżącą na szafce grzankę z serem i szybko zjadła ją w biegu. Ale byłam głodna...
   - Jak to? Gdzie idziesz? - nie ukrywała zdziwienia. W głębi duszy wiedziałam, że Sarah nie ma ochoty ze mną rozmawiać, ale... Miałyśmy razem mieszkać! Musiałyśmy się przynajmniej tolerować. Byłyśmy rodziną nie mogliśmy się długo na siebie złościć.
   - A czy to takie ważne? - Sarah pospiesznie założyła swoje dość wysokie kuturny i nie mówiąc nic więcej wyszła, zostawiając mnie samą. Kręciłam się przez chwilę bezsensu aż w końcu postanowiłam, że też wyjdę. Nie miałam ochoty siedzieć sama w pokoju.
   Szybko się przebrałam. Miałam na sobie zwykłe szare rurki i malinową koszulkę, koronkową na ramionach i karku. Nie pamiętam, kiedy ją kupiłam i czy kiedykolwiek ją nosiłam. Przez te kilka miesięcy dużo się zmieniło, także mój styl ubierania. Założyłam swoje czarne trampki, zabrałam jeszcze torbę z telefonem, portfelem i kilkoma innymi drobiazgami i wyszłam.
   Miałam plan rozejrzenia się za mieszkaniem mojego ojca. Dostałam adres. Wyciągnęłam go od Marka, po dość długiej, pełnej moich łez rozmowie. Nie lubię brać ludzi na litość, ale tym razem nie miałam wyjścia. Mark był nieugięty. Rozumiem, że obiecał mojemu ojcu. Że są/byli przyjaciółmi, ale to dla mnie ważne. Chciałam spotkać go chociaż raz w życiu. Przynajmniej udało się wyciągnąć coś od Marka i dzięki temu mam od czego zacząć. Miałam tylko nadzieję, że Sam się nie przeprowadził. Że ciągle tkwi w jednym miejscu. Musiałam go znaleźć!
   Mijałam sklepy i kawiarnie, mnóstwo restauracji, klubów i barów, wiele wysokich, nowoczesnych wieżowców, oraz starszych, niższych bloków, nie będąc do końca pewna, gdzie idę.
   Weszłam do jakiegoś kiosku. Powinni mieć jakiś plan miasta. Nie myliłam się. Wzięłam więc go i jakąś gazetę plotkarską i poszłam zapłacić. Po chwili byłam z powrotem na ciepłym słońcu.
   Kompletnie nie orientowałam się w mieście. Wszystkie ulice wydawały mi się takie same. Nie wiedziałam, gdzie skręcić, którędy iść, gdzie będzie szybciej. Nic. Nigdy nie byłam w NY.
   Zaczęłam pytać miejscowych, o drogę. Próbowałam dotrzeć na ulicę, przy której powinien mieszkać Sam. Niektórzy słabiej tłumaczyli, inni lepiej, ale z pomocą ludzi dotarłam na miejsce przed siedemnastą. Byłam bardzo głodna. Żołądek dawał mi się we znaki, ale starałam się go ignorować. Zaczęłam powoli iść ulicą, szukając odpowiedniego numeru domu. Nie miałam zamiaru teraz podejść, zapukać i się przedstawić. Musiałam to zrobić, ale nie teraz i nie sama. Po prostu chciałam już przynajmniej wiedzieć, gdzie mieszka, żeby później nie błądzić, tylko od razu wkroczyć z siostrą. Nie miałyśmy planu, jak to zrobimy, ale zakładałyśmy, że Sarah zostanie rozpoznana przez Sama.
   Ciszę przerwał dzwonek telefonu. Nie zastanawiając się długo, odebrałam. 
   - Wszystko wiesz... - usłyszałam od razu. - ...ale to nie powód, żeby uciekać!
   - Jean? - pierwszy raz słyszałam ją taką złą. 
   - To ten twój chłoptaś, prawda? Namówił cię do tego? Planowaliście to? Wiedziałam, że nie jest bez winy - syknęła do słuchawki. Miałam wrażenie, jakby mówiła do mnie obca osoba. Nie wiedziałam, co się dzieje. - Zapewniałam ci dach nad głową, bogate życie, wszystko! Wszystko, co tylko chciałaś. I co? Uciekłaś od własnej matki!
   - Tylko gdy ty nigdy nie byłaś moją matką! - przerwałam jej podniesionym głosem. Ludzie przechodzący obok dziwnie na mnie spojrzeli, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. - Nigdy nie zwracałaś na mnie uwagi! Byłam dla ciebie ciężarem, po co miałam z tobą zostać? 
   - Nigdy nie byłaś dla mnie ciężarem. Dlaczego tak myślisz? 
   - Miałaś mnie gdzieś. Gdy miałam się wyprowadzić, cieszyłaś się... 
   - Może masz rację? Czasami udawałam, że jesteś dla mnie nikim, bo tak naprawdę nie byłaś moim dzieckiem. To ciągle mi się przypominało i... Wiesz jak to boli, gdy nie możesz mieć własnego dziecka, podobnego do ciebie z charakteru i z wyglądu? Tylko gdy musisz zadowolić się bachorem kogoś innego? Nie masz pojęcia, jak to jest! - głos Jean był niebezpieczną mieszanką żalu i złości. 
   - To nie znaczy, że musiałaś traktować mnie jak śmiecia, jak... niewidzialną - głos mi się załamał. - Zgodziłaś się mnie wychowywać. Mag mnie oddała pod twoją opiekę, a ty... 
   - Coś takiego powiedziała ci moja siostra? Ja się wcale nie zgodziłam! Ona sama mi ciebie przywiozła i powiedziała, że mam się tobą zająć, że mieszkasz u nas! Przywitała się, wepchnęła cię w moje ręce i uciekła, zostawiając jedynie krótką wiadomość - oczy zaszły mi łzami, które już po chwili zaczęły płynąć wartkimi strumieniami. - Ale możesz jej wierzyć. Mi to i tak nie robi większej różnicy - gdy tylko to powiedziała, Jean się rozłączyła. 
   Stwierdziłam, że starczy na dziś i powoli szłam w stronę hotelu, ciągnąc za sobą nogi. Moje policzki cały czas były mokre od łez, których nie mogłam powstrzymać. Chciałam zniknąć w pokoju, zostać sama z dala od innych ludzi. Zaszłam jednak jeszcze do małej knajpki. 
   Zamówiłam najprostsze danie, jakie mogło być i wyciągnęłam gazetę. Chciałam się zrelaksować, oczyścić umysł od uciążliwych myśli.
   Nagle coś rzuciło mi się w oczy. Na stronie były cztery zdjęcia, a na każdym inna dziewczyna w objęciach bruneta. Na jednym zobaczyłam... Siebie! I Rocky'ego. Ale... O co chodziło z pozostałymi?
   Zaczęłam pospiesznie czytać artykuł. Moje oczy nie nadążały za tekstem. Przejrzałam się kolejnym zdjęciom. Na drugim była Tally. Zdjęcie zrobione było dawno. Na następnym byłam również ja. Tylko z Rossem. Ale kolejne... Jakaś piękna brunetka o długich, prostych włosach w objęciach Rocky'ego. Moje oczy ponownie zaszkliły łzy.
   Przecież zdjęcie nie mogło być zrobione dawno. Pewnie gdy wróciłam do Miami...
   Jedna łza za drugą zaczęły spływać mi po polikach. Starałam się szybko uspokoić. Byłam w restauracji.
   Jeszcze raz przeczytałam artykuł. Skąd oni znali moje nazwisko? I Tally? A ta dziewczyna... Lily... Weszłam na Facebooka, w celu poszukania tej brunetki. Gdy tylko strona się załadowała, zobaczyłam... 41 nieprzeczytanych wiadomości! Nie mialam pojęcia, co się dzieje. Dopiero, gdy zaczęłam czytać pierwszą, zrozumiałam, co się stało. To wszystko były fanki R5...


  Kim ty jesteś!? Odwal się od Rocky'ego!
  
   Dziwka! Wiem, że chcesz go tylko wykorzystać! I Ross'a! Cały zespół! Zależy Ci tylko na sławie.

   Ty jesteś niby jego dziewczyną? Przecież oni mogą mieć każdą dziewczynę! Dlaczego miałby spotykać się z takim pasztetem?

   Zdzira! Czego Ty chcesz od zespołu??

   ''Przyjaźnicie'' się? Błagam! Tacy ludzie jak oni mogą kolegować się z każdą gwiazdą na świecie, nie mówiąc już o szukaniu sobie jakiś dziewczyn. Dlaczego niby wybrali ciebie?? Z urody jesteś przeciętna, jesteś dla świata nikim, nikt cię nie zna... A R5?? Niby jak ich poznałaś?? Jakim cudem kolegują się z kimś takim, jak ty?? I jeszcze najpierw chodziłaś z Rossem, a później z Rocky'm... Chcesz ich tylko wykorzystać. Także odwal się od nich, albo sama cię od nich odciągnę. 


   I wiele, wiele więcej... Chciałam płakać. Te wszystkie wiadomości... I widok Rocky'ego z jakąś laską. To wszystko odebrało mi apetyt. Więc gdy kelner przyniósł mi zamówione danie, tylko je rozgrzebałam i jak najszybciej wróciłam do hotelu.
   Myśl o koncercie R5 w przyszłym tygodniu, która tak bardzo mnie cieszyła, teraz doprowadzała mnie do płaczu. Nie chce stanąć twarzą w twarz z Rocky'm.
   On mnie... Zdradzał? Znalazł sobie inną, gdy ja byłam w Miami? 
   To był zdecydowanie najgorszy miesiąc w życiu... Nie wiedziałam już, co mam myśleć. Albo Mag, albo Jean mnie okłamała, Rocky też i jeszcze Peter zostawia mnie samą z jeszcze nienarodzonym dzieckiem...
   Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. To Rydel. Odebrałam, choć chwilę się wahałam.
   - Cześć! - wesoły głos dziewczyny w ogóle nie pasował do mojego nastroju. - Nie mam dużo czasu, bo właśnie jedziemy do studia. Wzięłam ci wejściówkę na koncert. Jakoś się zgadamy przed nim. Rocky pewnie będzie chciał się z Tobą spotkać, więc...
   - Jasne - powiedziałam głosem bez emocji. Nie słuchałam uważnie dziewczyny i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę co mówię. - Nie. Ja nie chce go widzieć.
   - Co? Jak to? Co się stało? - Rydel była wyraźnie zdziwiona, lecz jednocześnie zmartwiona.
   - Poczytaj sobie gazety. Zresztą... Wasi fani też nie są zadowoleni, że z nim jestem... Pogadamy o tym, gdy przyjedziecie. Cześć - nie czekając na nic, rozłączyłam się.
   Schowałam twarz w dłonie i zaczęłam płakać. Znowu. Po prostu.


__________________

Cześć koty!
Mamy kolejny rozdział. Miałam go dodać wcześniej, ale tak jakoś wyszło... Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Piszcie co myślicie i do następnego rozdziału! ;* 

poniedziałek, 6 października 2014

ROZDZIAŁ 15 - NIE UTRUDNIAJ MI... WSZYSTKIEGO!





   - Że słucham? - odezwał się w końcu Peter, po długiej chwili ciszy. Przeciągał każdą sylabę. Moje słowa wprawiły go w osłupienie. Nie dziwię się.
   - Pamiętasz, gdy przyjechałeś do Miami? I spotkaliśmy się w klubie, a później poszliśmy do mnie... - zaczęłam wyjaśniać, chociaż nie czułam się z tym dobrze. To była dla mnie dziwna, nowa sytuacja i... nie miałam pojęcia, jak mu to wszystko powiedzieć. 
   - Jasne, że pamiętam! - przerwał mi od razu, a na moich polikach pojawił się rumieniec. - Ale jak to się stało? Przecież się zabezpieczyliśmy!
   Cóż najwyraźniej bezpieczny seks nie jest zawsze taki bezpieczny...
   - Nie wiem! Nie mam pojęcia, jak to się stało. Byłam u lekarza i powiedział mi, że jestem w ciąży. Zrobiłam sobie dodatkowo test ciążowy i... Tak wyszło - ogarnęłam włosy w desperackim geście. Oparłam się o ścianę sklepu i wpatrywałam się w chodnik.
   - Jesteś pewna, że to moje dziecko? - w głosie Petera wyczułam pewną nadzieję. Trawiłam przez chwilę te zdanie, a jakby z opóźnieniem zaczęła wzbierać we mnie złość. Serio myśli, że się puszczam z każdym po kolei, żeby nie wiedzieć, czy to na pewno jego dziecko? Jakby mnie nie znał...
   - Nie robiłam tego z nikim w tamtym czasie, więc tak! Jestem pewna.
   - Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś!? - Peter był zły.
   - Bałam się! Nie rozumiesz? To dla mnie nowa sytuacja! Jeszcze wszystko dodatkowo się komplikuje... Nie utrudniaj mi... wszystkiego! - również byłam zła. Tym razem nie na Petera. Na całą tą sytuację. Na moje życie. Mój błąd. Moje decyzje... Jestem taka głupia... Dałam się zmanipulować pustej Barbie z Miami, która wmówiła mi, że jestem zdzirą, gdy straciłam pamięć... - Słuchaj... Niech to zostanie między nami. Rocky ani nikt inny z Lynch'ów, z rodziny, po prostu nikt nie może się dowiedzieć, jasne? - mój głos brzmiał ostrzej, niż chciałam.
   - Dobra. Jak chcesz. Ale Nelly... Ja nie wiem, czy będę wychowywał to dziecko...
   - Co? Chcesz zostawić mnie na lodzie? Ja też nie chce tego dziecka! Nie chcę go urodzić, nie chce go mieć. Nie możesz zostawić mnie teraz samej - moja złość na chłopaka mieszała się z żalem. - Wiesz co... Chłopacy mają łatwo. Przyjdą, zaciągnął dziewczynę do łóżka, a później zostawiają ją samą sobie. Może jakbyście mieli rodzić dzieci to byście się trochę zastanowili. Szczerze mówiąc nie myślałam, że należysz do takich osób, wiesz? Ale się pomyliłam. Trudno. Po prostu dzięki. Okazałeś się zwykłym debilem - nie mogłam przestać mówić. Chciałam wyrzucić z siebie wszystko, co we mnie tkwiło, co mi przeszkadzało...
   - To akurat nie jest moja wina, że nie ma wystarczająco wytrzymałych gumek - warknął w słuchawkę. Parsknęłam udawanym, kpiącym śmiechem.
   - Oczywiście, że to nie jest twoja wina. Błagam! Przynajmniej weź winę na siebie, co? Zachowujesz się jak pięciolatek. Jesteście niewyżyci, a później... zero odpowiedzialności - moją złość podkreślał ironiczny ton głosu.
   - Przypomnę ci, że to ty zaciągnęłaś mnie do łóżka, nie na odwrót - na te słowa moja twarz pokryła się szkarłatem. - Muszę to wszystko przemyśleć. Na razie - chłopak się rozłączył, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Miałam ochotę rzucić telefon z całej siły o chodnik, po prostu dać upust złości, tym wszystkim emocją wypalającym mnie od środka.
   Zaczęłam grzebać w torebce, szukając czegokolwiek, co by się nadało. W końcu to znalazłam. Błyszczącą żyletkę upchniętą między jakimiś paragonami w małej przegródce. Włożyłam ją tam już jakiś czas temu. Nie pamiętam w jakich okolicznościach. Po prostu przechodziłam załamanie i znalazła się w mojej torebce.
   Usiadłam na murku przy chodniku.
   Nie chciałam się zabić. Nie chciałam bawić się w "kontury". Potrzebowałam tylko trochę bólu fizycznego, żeby odwrócić uwagę od tego psychicznego. Tylko tyle.
   Drżącymi rękami przyłożyłam ostrze do ręki i powoli, by trwało to jak najdłużej, zrobiłam nacięcie na skórze. Od razu pociekła krew. Spływała po ręce i lądowała na chodniku. Zrobiłam jeszcze jedną kreskę, później następną i kolejną. Patrzyłam, jak krew powolnie kapie na ziemię. To mnie wręcz hipnotyzowało, a ból skutecznie odwracał uwagę od uciążliwych myśli. Chciałam, żeby trwało to wieczność.
   W końcu wstałam. Nie wiem ile tam siedziałam. Kilka minut? Godzinę? Ile? W każdym razie zaczęłam powoli wracać. Chciałam wrócić do hotelu na pieszo, ale nie byłam pewna gdzie jestem, więc ostatecznie zadzwoniłam po taksówkę. Była po kilku minutach. Szybko dotarliśmy pod hotel.
   Z tego wszystkiego zapomniałam o blondynce, która została w klubie. Sarah... Zostawiłam ją samą. Nie przywiązywałam jednak dużo myśli do tego.
   Zajęłam buty i rzuciłam się na łóżko. Nie marzyłam o niczym innym, tylko o śnie. Chciałam oderwać się od rzeczywistości i uciec do tego wyimaginowanego świata. Jakby to było takie proste! Dochodziła trzecia a ja dalej przewracałam się z boku na bok, oglądając nowe rany na ręce.
   W końcu niedostępna kraina snu uchyliła swoja żelazną zimną bramę, przez którą cicho się wślizgnęłam.




   - Nie mogę uwierzyć, że zostawiłaś mnie samą w klubie! Szukałam Cię i dzwoniłam! Gdzieś ty była? - Sarah zaczęła swoje kazanie. Jak na dziewczynę, która wróciła pijana nad ranem zachowywała teraz trzeźwość umysłu.
   - Mówiłam, że nie mam ochoty iść. Chciałam wracać, ale nie mogłam Cię znaleźć - próbowałam się bronić, lecz nie przywiązywałam do tego większej uwagi. Ciągle sprawdzałam telefon. Liczyłam, że pojawi się jakakolwiek wiadomość od Petera. Z nerwów obgryzłam już wszystkie paznokcie, przez to były teraz nierówne i ciągle haczyły mi o materiał koszuli.
   - Teraz ze mnie robisz tą złą!
   - Dobra, skończ temat! Ja wróciłam wcześniej, ty później i tyle. W czym jest problem?
   - Miałyśmy pójść razem i razem wrócić. Coś mogło się jednej z nas stać! - argumenty blondynki były coraz bardziej żałosne.
   - Mi nic by się nie stało. Może jakbyś mniej wypiła to tobie też nic by nie groziło - dopiero gdy słowa wyszły z moich ust, zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam. Sarah spojrzała na mnie piorunującym wzrokiem. - Dobra... Koniec tematu - szybko wstałam i założyłam buty.
   - Gdzie idziesz? - nie wyczułam żadnej emocji w głosie dziewczyny.
   - Przejść się - rzuciłam tylko i wyszłam z pokoju. Już po chwili szłam w stronę centrum. Przynajmniej tak mi się wydawało.
   Było dzisiaj bardzo słonecznie i ciepło. Męczyłam się w koszuli w kratę z długim rękawem, ale nie chciałam, żeby było widać moje rany. Dlatego starałam się ignorować ciepło.
   Postanowiłam zajść na kawę. Znalazłam małą kawiarnię i zajęłam stolik na zewnątrz. Już po chwili podeszła do mnie sympatycznie wyglądająca kelnerka. Miała krótkie rude włosy i szare, błyszczące oczy. Była dość niska.
   Złożyłam zamówienie, a już po kilku minutach kobieta wróciła. Wręcz rzuciłam się na kawę mrożoną, którą zaczęłam zagryzać lodami.
   Gdy kończyła swój deser, kątem oka dostrzegłam obsługującą mnie kelnerkę. Podeszła do jakiegoś mężczyzny, pocałowała go w policzek i razem odjechali samochodem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam wrażenie, że patrze na siebie i Rocky'ego.
   Rocky'ego, który został w LA.
   Och! Durna podświadomość musi niszczyć każdą sekundę mojego życia.
   Przez chwilę zapomniałam o tym dziecku, o Peterze, o mojej siostrze, rodzicach, o Jean... Myślałam tylko o Rocky'm. O naszych randkach i o tym, jak zerwaliśmy. O całej tej zazdrości, gdy widziałam go z Tally. Jak straciłam pamięć i dzięki niemu ją odzyskałam. Mimo trudności znowu do siebie wróciliśmy.
   Cóż to trwało jednak krótką chwilę, za krótką... Nędzny ułamek sekundy. Teraz, gdy pomyślę o tym dziecku, o całym tym kłamstwie, na temat moich prawdziwych rodziców i o tym, że Peter chce zostawić mnie na lodzie mam ochotę zrobić coś gorszego, niż zwykle cięcie.
   Pamiętam, gdy byłam z babcią w szpitalu. Pracowała jako pielęgniarka. Trafiła do nich dziewczyna, która się pocięła, bo chciała się zabić. Do dziś pamiętam śmiech babci i jej słowa: "Ty dziecko jesteś niepoważna. Ja ci pokaże, jak się ciąć. Musisz ciąć się pionowo. Masz. Widzisz żyły? Baw się w kontury". Mimo że babcia wpychała dziewczynie skalpel w ręce, nie zrobiła tego. Nie zabiła się.
   Czasem mam ochotę być dzieckiem. Bawić się... w kontury.


_________________

Cześć!
Rozdział dodałam dość szybko, ale to pewnie nawet i lepiej ^^ Jestem chora więc mam czas, żeby pisać. Mam nadzieję, że wam się podoba. Zostawiajcie komentarze koty ;* 

niedziela, 5 października 2014

ROZDZIAŁ 14 - PO PROSTU... WSZYSTKO SIĘ KOMPLIKUJE. 






   Gdy samolot wylądował, po paru minutach zaczęłyśmy przepychać się do wyjścia. W NY było dzisiaj bardzo ciepło - w końcu już wiosna.
   Wcześniej jakoś o tym nie myślałam, ale teraz, gdy już tu jesteśmy, ogarnął mnie pewien niepokój. A co, jeśli nie damy sobie rady? Rodzice napisali, że będą przysyłać mi pieniądze, jak robili to przy moim pierwszym wyjeździe do LA poza tym dużo zostało mi też z wcześniejszych przesyłek, ale... 
   Na myśl o rodzicach zakręciło mi się w głowie, bo uświadomiłam sobie, że dla mnie dalej są nieodpowiedzialnymi, lekceważącymi rodzicami a nie takim wujostwem. To takie trudne... Szczerze mówiąc mam trochę Mag za złe, że tak po prostu oddała mnie w ręce Jean, ale starałam się zrozumieć, że miała powód, bo tak było.
   Muszę jeszcze porozmawiać z Jean... Mag pewnie do niej dzwoniła, ale wolę jeszcze sama to zrobić. Boje się tego...
   Odetchnęłam głęboko.
   - Trzeba złapać jakąś taksówkę, ale jest tu tyle ludzi, że... - zdyszana Sarah stanęła obok mnie, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.
    Zaczęłyśmy przemieszczać się w stronę ulicy, ciągnąć za sobą walizki. Minęło dwadzieścia minut, zanim udało nam się złapać jakąkolwiek taksówkę. Podałyśmy adres i już byliśmy w drodze, powoli przesuwając się w korkach.
   Gdy przejeżdżaliśmy przez centrum miasta, zgodnie wydałyśmy okrzyk zachwytu. NY był pięknym miastem. Nowoczesne budynki wtapiały się w stare kamieniczki.
   Mimo korków szybko dotarłyśmy na miejsce. Miałyśmy mieszkać w małym hotelu. Na szczęście liczba gości nie była tutaj duża, więc bez problemu zgodzili się, żebyśmy zostały ile będziemy chciały, więc nie miałyśmy konkretnego terminu pobytu w NY. Postanowiłyśmy, że zostaniemy tyle, ile będzie trzeba.
   - Witamy w hotelu Victoria - usłyszałyśmy, gdy tylko przekroczyliśmy próg pomieszczenia.
   Sarah szybko załatwiła wszystko dotyczące naszej rezerwacji i po chwili byłyśmy już w pokoju. Był dość ładny i duży, zupełnie mieścił się w zakresie naszych wymagań. Utrzymany był w brzoskwiniowo - kremowych barwach, co naprawdę dodawało mu pewnego rodzaju uroku.
   Wyciągnęłam telefon i tak jak obiecałam zadzwoniłam do Rydel. Odebrała po trzech sygnałach.
   - Cześć! Jesteście już na miejscu? Już tęsknimy.
   - Tak, właśnie dojechałyśmy. NY  jest piękny!
   - Tak, też bardzo mi się podoba. Słuchaj za tydzień mamy koncert w NY. Będziesz chciała wpaść?
   - Jasne! - uśmiechnęłam się do słuchawki. Mimo że dopiero wyjechałam to już nie mogłam się doczekać spotkania.
   - Super! Słuchaj muszę kończyć mamy próbę. Do zobaczenia - Rydel się rozłączyła. Rzuciłam telefon na łóżko.
   - Słuchaj może gdzieś wyjdziemy? - zaproponowała Sarah podchodząc do walizki. Zaczęła w niej czegoś szukać.
   - Jakiś pomysł?
   - Nie będziemy siedzieć cały wieczór w hotelu. Może pójdziemy do klubu? - zaproponowała blondynka z błyskiem w oku.
   - Sarah... Nie mogę - na twarz wypłynął mi rumieniec. Wbiłam wzrok w podłogę. Sarah zastanawiała się trochę aż w końcu zrozumiała, o co mi chodzi.
  - Nie będziesz musiała pić. No chodź! Będzie fajnie - Sarah starała się mnie namówić. Wpatrywałam się w nią z niechęcią. - Nie będziemy siedzieć w pokoju a ja nie pójdę sama. Proszę.
   Nie miałam najmniejszej ochoty iść do klubu. Jednak z drugiej strony Sarah chciała, a ja byłam jej dużo winna.
   - No dobra... - westchnęłam kapitulacyjnie. Sarah z zapałem chwyciła ubrania i poszła się szykować. Ja powoli kucnęłam przy swojej walizce i jeszcze wolniej zaczęłam wybierać rzeczy.





   Wieczorne powietrze otuliło mi łydki, gdy wysiadałam z taksówki. Robiłam to jakby w zwolnionym tempie. Chciałam jak najmocniej się dało odwlec moment wejścia do klubu.
   Sarah chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę wejścia. W środku gromadziło się mnóstwo ludzi na parkiecie i przy barze. Jasne, kolorowe światło raziło mnie w oczy. Było bardzo duszno, a w powietrzu czuć było woń alkoholu. Pomieszczenie wypełniała głośna muzyka.
   Sarah coś do mnie krzyknęła i zniknęła w tłumie. Zaczęłam wchodzić głębiej do pomieszczenia, ale okazało się to złym pomysłem. Im dalej byłam, tym więcej kręciło się pijanych ludzi. Nie mogłam się odnaleźć.
   - Hej maleńka! - usłyszałam i zaraz po tym poczułam ręce na swoich biodrach. Mężczyzna przysunął mnie bliżej siebie, a po moich plecach przeszedł dreszcz.
   - Puść mnie - powiedziałam słabo. Strasznie kręciło mi się w głowie miałam wrażenie, że zaraz zemdleje.
   - Wyluzuj laleczko - w głosie mężczyzny wyczułam ostrą woń alkoholu. Poczułam jego szorstkie ręce pod koszulką i wtedy uczucie strachu wypełniło mnie od środka.
   - Zostaw! - zaczęłam się szarpać, lecz mężczyzna był za silny. Usta nieznajomego na mojej szyi tylko wzmocniły dreszcze.
   Nie czekając na nic więcej mocno uderzyłam mężczyznę w krocze i szybko zaczęłam przepychać się do wyjścia. Wyciągnęłam telefon i próbowałam dodzwonić się do Sarah, ale ta nie odbierała. Wybiegłam przed klub, nerwowo oglądając się za siebie. Ciągle czułam na sobie natarczywe spojrzenie. Rozglądałam się, lecz nikogo nie było. Zaczęłam po prostu iść przed siebie.
   Wtedy ciszę przerwał dźwięk telefonu. Szybko odebrałam, nawet nie sprawdzając, kto dzwoni.
   - Nelly? - usłyszałam znajomy męski głos i od razu pożałowam, że odebrałam.
   - Po co dzwonisz? Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać - powiedziałam ochole.
   - Domyśliłem się. Ale odebrałaś - zauważył. Wiedziałam, że się uśmiecha.
   - Przez przypadek - rzuciłam tylko. Pewnie nie uwierzył. - Czego chcesz?
   - Słyszałem, że jesteś w LA.
   - Byłam. Teraz jestem już w NY - poprawiłam go.
   - W NY? Po co? - zdziwił się chłopak.
   - Nie ważne. Peter... Po co dzwonisz?
   - Chciałem pogadać. Nie rozumiem, dlaczego tak nagle się obrażasz.
   - Nie mogę Ci powiedzieć. To skomplikowane... - tak jak wszystko u mnie. Po prostu... Wszystko się komplikuje.
   - Mów, nie wymyślaj - zachęcił mnie Peter trochę zniecierpliwiony.
   - Peter... - zaczęłam nieśmiało. I tak się dowie. Prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Był ojcem, powinien wiedzieć. Tylko te słowa nie chciały przejść mi przez gardło.
   - No...? - poganiał Peter.
   - Jestem w ciąży. A ty jesteś ojcem.


_________________

Cześć koty! Jak minął weekend? Mi świetnie i byle do następnego ^^ od razu mówię, że nie wiem, kiedy będzie następny rozdział, zobaczymy jak z czasem. Zostawiajcie komentarze ;* 

czwartek, 2 października 2014

ROZDZIAŁ 13 - WAŻNIEJSZE NIŻ JA?




  Minął tydzień. Tydzień spokojny, lecz pełen ukrywania się i unikania. Strasznie się bałam. Bałam się, że ktoś zauważy mój brzuch, że się domyślą... Zaczęłam ubierać luźne koszulki, żeby to jakoś ukryć. Chciałam odwlec moment wyjawienia prawdy jak najmocniej się dało. Wiedziałam, że to błąd, ale... Bałam się. Na szczęście R5 miało mnóstwo nagrywania, więc większość czasu spędzali w studiu lub na spotkaniach z producentami. Gdy tylko Rocky chciał mnie objąć, lub pocałować, starałam się od tego jakoś wymigać i nawet mi wychodziło.
   Zauważył jednak w moich zachowaniu coś dziwnego, ale ja w jego też. Był bardziej spięty, zamyślony... Nie wiedziałam, dlaczego, ale się domyślałam. To pewnie przez moje unikanie go, oraz ten brzuch... Jeśli nie dlatego, to nie mam pojęcia.
   - Jesteś głodna? - Mag postawiła przede mną kubek z herbatą. Pokiwałam przecząco głową i chwyciłam napój. Upiłam ostrożnie łyk. - Kiedy chcecie jechać? - spytała mama, a w jej oczach zabłyszczały łzy. Trwało to jednak tak krótką chwilę, że aż naszła mnie myśl, że tylko mi się przewidziało.
   - Jutro. Nie wiem, ile tam zostaniemy - uśmiechnęłam się do mamy pocieszająco.
   - Słuchaj... Zostańcie tyle, ile chcecie, ale... Wróćcie - w głosie Mag wyczułam prośbę.
   - Jasne - powiedziałam tylko. Gdy wypiłam herbatę, pożegnałam się z Mag i wróciłam do domu Lynch'ów. Zaczęłam pakować się do wyjazdu do NY, a przy tym obmyślałam różne scenariusze mojej rozmowy z Rocky'm o moim wyjeździe. Wiedział, że miałam jechać, ale nie mówiłam mu, że  już jutro. 
   Gdy byłam już pewna, że mam wszystko, napisałam do siostry, jak jej idzie i dokładnie w tym samym czasie usłyszałam salwy śmiechu. Odetchnęłam głęboko i pchnęłam drzwi, wychodząc na spotkanie z Lynch'ami. Przylepiłam sobie uśmiech na twarz i weszłam do salonu.
   - O, Nel! Nie wiedziałam, że jesteś - Stormie dołączyła do nas niosąc tacę z lemoniadą. Postawiła ją na stolik i gdy tylko to zrobiła, wszyscy rzucili się na napój. - Coś się stało? - jedyna kobieta wyczuła, że coś jest nie tak.
   - Ja chciałam powiedzieć, że... - zaczęłam, lecz nikt mnie nie słuchał. Nikt prócz Stormie. Ta nie miała siły uciszyć rodzeństwa, więc chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do kuchni.
   - Co się stało?
   - Jutro wyjeżdżam. Do NY. Chce znaleźć swojego ojca... - wyszeptałam, a gdy łzy zalśniły w moich oczach, Stormie od razu mnie przytuliła. Była jak moja mama. Czuwała nade mną, szanowała, kochała i traktowała jak członka rodziny. Ja odpłacałam się tym samym.
   - Rozumiem... Nie płacz kochana. To dobra decyzja. Jeszcze do nas wrócisz - Stormie uśmiechnęła się lekko i położyła mi dłoń na ramieniu w pocieszającym geście.
   - Ale nie wiem kiedy wrócę... To może potrwać tydzień, albo nawet miesiąc. Umówiłyśmy się, że zostaniemy tam tyle, ile będzie trzeba, aż nie znajdziemy ojca. Tylko... Żeby to było możliwe muszę porozmawiać z Markiem... - doszliśmy do tej części rozmowy, której obawiałam się najbardziej.
   - Do dla ciebie bardzo ważne, prawda?
   - Bardzo.
   - Mark będzie musiał ci wszystko powiedzieć. W końcu chodzi o twojego ojca.
   Te słowa mi pomogły. Nie byłam pewna, czy mi cokolwiek powie, ale dzięki Stormie zaczęłam mieć iskierkę nadziei. To było najważniejsze.
   - Mam nadzieję... - gdy tylko to powiedziałam, do kuchni wszedł Mark. Spuściłam wzrok i namiętnie wpatrywałam się w swoje buty.
   - Zostawię was samych - Stormie ostatni raz uśmiechnęła się do mnie zachęcająco i wyszła.
    Wtedy nadszedł czas na jedną z ważniejszych rozmów w moim życiu.



   - Serio chcesz wyjechać? Dopiero wróciłeś do LA... - Rocky pomógł mi wrzucić walizkę do bagażnika taksówki, która miała zawieść nas na lotnisko. - Zostań ze mną! Proszę. Zostań!
   - To dla mnie ważne.
   - Ważniejsze niż ja? Dopiero co przyjechałaś i teraz znowu chcesz sobie wyjechać. Mogłaś mi chociaż powiedzieć wcześniej. Moglibyśmy spędzić więcej czasu razem... Jesteś mi to winna. Teraz się nie zobaczymy przez dłuższy czas.
   - Rocky! To mój ojciec! Chcę go poznać. Zrozum. Chociaż raz postaw się w moim miejscu - powiedziałam trochę zła na chłopaka.
   - A niby nigdy tego nie robiłem?
   - Nie wydaje mi się - rzuciłam i zatrzasnęłam bagażnik. - Dobra, skończmy. Nie chce się kłócić przed wyjazdem - powiedziałam, gdy chłopak już otwierał usta, by coś powiedzieć. Widziałam, że z trudem odpuszcza. Byłam mu za to wdzięczna, bo rozstanie w kłótni nigdy nie było dobre.
   - Mimo że czasami mocno mnie wkurzasz, to jesteś moją dziewczyną i wiedz, że będę tęsknił. I później cię gdzieś zabiorę.
   - Wrócę zanim się obejrzysz - odpowiedziałam, ignorując pierwszą część zdania.
   Ostatni raz pocałowałam mocno chłopaka i wsiadłam do taksówki. Zanim zamknęłam drzwi, ostatni raz spojrzałam w oczy Rocky'ego, po czym pomachałam do reszty. Wtedy brunet podszedł do okna i wsadził głowę do środka.
   - Nie wierz w nic, co piszą. Zawsze szukają sensacji, nic więcej - szepnął szybko i już go nie było. Działo się to tak szybko, że przez chwilkę myślałam, że tylko coś sobie ubzdurałam.
   Taksówka ruszyła. Zanim nie zniknęliśmy za zakrętem, wyglądałam za osobami, które dopiero co odzyskałam i które teraz muszę znowu opuścić, a słowa Rocky'ego odbijały się we mnie jeszcze długo echem.
  

__________________


Cześć! Mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się podobał. Jest trochę... nudny, ale obiecuję, że niedługo będzie się działo trochę więcej. Czekam na komentarze i do napisania koty ^^