W głowie mi zawirowało. Rozpaczliwie próbowałam złapać oddech. Wymachiwałam rękoma, wyciągałam je przed siebie, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Nieprzenikniona toń otaczała mnie i napierała, przez co ostatki powietrza słabo ze mnie ulatywały, a zatrzymanie ich było niemożliwe. Fakt, parę razy moja ręką zahaczyła o powietrze, o życiodajny tlen, niby tak blisko, lecz tak daleko. Wtedy moją rękę na ułamek sekundy otulało zimne powietrze, dające nadzieję. W końcu przestałam je czuć. Byłam coraz głębiej. Nie miałam siły, by dłużej walczyć. Nie chciałam się tak po prostu poddać, ale... Straciłam energię i chęć. Wiedziałam, że nie dam rady. Czułam, że tonę. Że opadam w dół i nic nie wyciągnie mnie na powierzchnię. Po prostu... To koniec.
Otworzyłam oczy. Przyszło mi to z trudem. Poczułam, że są zapuchnięte. Zapuchnięte od płaczu. Słabo podniosłam dłoń i otarłam wierzchem mokre policzki.
- Jak się czujesz?
Aż podskoczyłam na dźwięk głosu, dochodzącego z rogu pomieszczenia. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam siedzącego na stołku chłopaka, którego wcześniej nie zauważyłam.
- Co się stało? Płakałaś - Rocky podniósł się z krzesła i podszedł bliżej.
- Sen. Nic więcej - skłamałam, pociągając nosem. Miałam nadzieję, że Rocky o niczym się nie dowie. Nie byłam już w ciąży. Straciłam dziecko. Nie urodzę go, nie będę wychowywać, a Rocky nie wie, że byłam w ciąży, więc nie dowie się też, że dziecko straciłam, bo po co? Gdybym była w ciąży, chłopak i tak prędzej czy później by się dowiedział. Teraz jednak...
- Nel, jak ja cię dawno nie widziałem - mruknął i podszedł jeszcze bliżej. Złapał mnie za rękę i splótł swoje palce z moimi.
- Akurat teraz mam czas dla siebie, więc ani pielęgniarki ani lekarze mnie nie odwiedzają - powiedziałam, patrząc na zegarek. Już nauczyłam się swojego "planu" dnia. Teraz miałam dwie godziny samotności. Znaczy miałam, bo została tylko godzina.
Cieszyłam się, że ktoś do mnie przyszedł. Nie lubiłam zostawać w szpitalu sama. Fakt, nie miałam na razie ochoty, a może bardziej odwagi na spotkanie z Rocky'm sam na sam, lecz byłam mu wdzięczna, że chociaż on był.
Brunet zaczął napierać udami na metalowe wykończenia łóżka, jakby chciał do niego zaraz wskoczyć.
- Jak się czujesz?
- Nawet dobrze. Nic mnie nie boli - to prawda. Nie czułam zbytnio bólu. Podejrzewałam, że to przez ilość leków, którą mi podają. Na pewno mają jakieś działanie przeciwbólowe.
Chłopak z wahaniem pochylił się nade mną i odgarnął mi włosy z czoła. Przy tym tak seksownie przygryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał, a na ten widok moje serce od razu zabiło szybciej, co wyraźnie słyszeliśmy na jednym z urządzeń. Oblałam się szkarłatnym rumieńcem.
W końcu brunet mnie pocałował. Nie był to taki pocałunek jak zwykle. Był bardziej nieśmiały, wolny, pełen wahania, połączonego z jakąś dziwną emocją... Rozkoszowałam się nim, stopniowo go pogłębiając. Bolał mnie każdy zakamarek twarzy, ale zmusiłam się do tej małej przyjemniej pracy.
Jednak po chwili się ocknęłam.
Mimo protestu każdej komórki mojego ciała, które teraz rozpływały się z rozkoszy, z całej siły odepchnęłam chłopaka. On nie protestował. Cofnął się o kilka kroków i mi się przyglądał.
- Idź do swojej drugiej lali, może będzie bardziej chętna na pieszczoty - starałam się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej oschle i nawet by mi wyszło, gdyby nie szybkie bicie mojego serca. Cóż... Nie zapomniałam. Mimo że miałam wypadek, i mogłam zginąć to przeżyłam i zapamiętałam.
- Miałem nadzieję, że zapomniałaś - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Nie mogłam odgadnąć co czuje. Próbowałam to wyczytać, ale jego zachowanie i bezbarwny ton głosu mi w tym nie pomagały.
Rocky błądził wzrokiem gdzieś po sali. W końcu znalazł coś, czego najwyraźniej szukał, bo ruszył w tamtym kierunku.
Zdziwiłam się, kiedy otworzył moją torebkę, leżącą na parapecie. Zaczął w niej grzebać, aż w końcu po kilku sekundach, trwających dla mnie tyle, co wieczność, odwrócił się w moją stronę, wymachując czymś przed sobą na odległości wyciągniętej ręki. Próbowałam zobaczyć, co to jest, ale gdy już nasunęła mi się jedyna z możliwych odpowiedzi, wolałam tego nie wiedzieć.
- Powiesz mi, co to jest? - Rocky rzucił coś na moje łóżko, a ja powoli z osiąganiem wzięłam to do ręki, jakby bojąc się, że mały przedmiot zaraz wybuchnie.
- Test ciążowy - powiedziałam to tak cicho, że byłam pewna, że Rocky tego nie usłyszał.
Tak... Test ciążowy, który zrobiłam po powrocie od lekarza, żeby się upewnić, czy ma rację... Dlaczego go nie wyciągnęłam!? I dlaczego Rocky wiedział o jego istnieniu? Zaglądał do mojej torebki? Dlaczego?
- Tylko dlaczego są dwie kreski? My... My tego nie robiliśmy! Z kim? Z... Z Rossem?
- Ja nie chciałam. Kocham cię... Zawsze kochałam...
Ledwo zdążyłam to powiedzieć, oczy zaczęły mi się niemiłosiernie kleić. Czułam się, jakbym pływała w smole. Moje narządy zwolniły obroty, serce coraz wolniej biło. Słyszałam to na tej wnerwiającej maszynie, do której byłam podłączona. Mój mózg pracował normalnie, lecz wszystko inne zaczęło się rozłazić.
Słyszałam krzyki. Chyba Rocky'ego. Wybiegł z sali. Po chwili zaczęło kręcić się po pomieszczeniu mnóstwo osób, ciągle coś do siebie mówiących ostrym głosem, ale nie odróżniałam słów.
Czyżby to miał być koniec? Tak wyglądała śmierć? Nigdy nad nią nie myślałam... Zdawała mi się odległa... Planowałam co będę robić jako stara babcia otoczona gromadką roześmianych wnuków, ale nigdy nie myślałam, że zginę w tak młodym wieku potrącona przez samochód... To śmieszne. Co będę opowiadać tam, po drugiej stronie? Gdy inni przechwalać się będą, jak to skakali sobie na bungee, lecz coś poszło nie po ich myśli, albo zdecydowali się na ryzykowny skok z klifu, ja będę siedzieć i mówić, jak wyglądała moja śmierć:
"- No wiecie... Pokłóciłam się z chłopakiem i przez to wpadłam pod samochód.
- Słyszeliście! Wpadła pod samochód!
- Co ona? Ślepa?"
Nie miałam żadnej życiowej historii, którą mogłam opowiedzieć innym, a moja śmierć nie była wcale ciekawa. Tak ginie mnóstwo osób na świecie i ja mam stanąć w ich szeregach? Nie chodzi mi o samą śmierć, bo ona kiedyś przyjdzie do każdego. Chodzi mi o ten beznadziejny rodzaj śmierci...
- Kocham cię - szepnęłam, zamykając oczy.
- Jak się czujesz?
Aż podskoczyłam na dźwięk głosu, dochodzącego z rogu pomieszczenia. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam siedzącego na stołku chłopaka, którego wcześniej nie zauważyłam.
- Co się stało? Płakałaś - Rocky podniósł się z krzesła i podszedł bliżej.
- Sen. Nic więcej - skłamałam, pociągając nosem. Miałam nadzieję, że Rocky o niczym się nie dowie. Nie byłam już w ciąży. Straciłam dziecko. Nie urodzę go, nie będę wychowywać, a Rocky nie wie, że byłam w ciąży, więc nie dowie się też, że dziecko straciłam, bo po co? Gdybym była w ciąży, chłopak i tak prędzej czy później by się dowiedział. Teraz jednak...
- Nel, jak ja cię dawno nie widziałem - mruknął i podszedł jeszcze bliżej. Złapał mnie za rękę i splótł swoje palce z moimi.
- Akurat teraz mam czas dla siebie, więc ani pielęgniarki ani lekarze mnie nie odwiedzają - powiedziałam, patrząc na zegarek. Już nauczyłam się swojego "planu" dnia. Teraz miałam dwie godziny samotności. Znaczy miałam, bo została tylko godzina.
Cieszyłam się, że ktoś do mnie przyszedł. Nie lubiłam zostawać w szpitalu sama. Fakt, nie miałam na razie ochoty, a może bardziej odwagi na spotkanie z Rocky'm sam na sam, lecz byłam mu wdzięczna, że chociaż on był.
Brunet zaczął napierać udami na metalowe wykończenia łóżka, jakby chciał do niego zaraz wskoczyć.
- Jak się czujesz?
- Nawet dobrze. Nic mnie nie boli - to prawda. Nie czułam zbytnio bólu. Podejrzewałam, że to przez ilość leków, którą mi podają. Na pewno mają jakieś działanie przeciwbólowe.
Chłopak z wahaniem pochylił się nade mną i odgarnął mi włosy z czoła. Przy tym tak seksownie przygryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał, a na ten widok moje serce od razu zabiło szybciej, co wyraźnie słyszeliśmy na jednym z urządzeń. Oblałam się szkarłatnym rumieńcem.
W końcu brunet mnie pocałował. Nie był to taki pocałunek jak zwykle. Był bardziej nieśmiały, wolny, pełen wahania, połączonego z jakąś dziwną emocją... Rozkoszowałam się nim, stopniowo go pogłębiając. Bolał mnie każdy zakamarek twarzy, ale zmusiłam się do tej małej przyjemniej pracy.
Jednak po chwili się ocknęłam.
Mimo protestu każdej komórki mojego ciała, które teraz rozpływały się z rozkoszy, z całej siły odepchnęłam chłopaka. On nie protestował. Cofnął się o kilka kroków i mi się przyglądał.
- Idź do swojej drugiej lali, może będzie bardziej chętna na pieszczoty - starałam się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej oschle i nawet by mi wyszło, gdyby nie szybkie bicie mojego serca. Cóż... Nie zapomniałam. Mimo że miałam wypadek, i mogłam zginąć to przeżyłam i zapamiętałam.
- Miałem nadzieję, że zapomniałaś - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Nie mogłam odgadnąć co czuje. Próbowałam to wyczytać, ale jego zachowanie i bezbarwny ton głosu mi w tym nie pomagały.
Rocky błądził wzrokiem gdzieś po sali. W końcu znalazł coś, czego najwyraźniej szukał, bo ruszył w tamtym kierunku.
Zdziwiłam się, kiedy otworzył moją torebkę, leżącą na parapecie. Zaczął w niej grzebać, aż w końcu po kilku sekundach, trwających dla mnie tyle, co wieczność, odwrócił się w moją stronę, wymachując czymś przed sobą na odległości wyciągniętej ręki. Próbowałam zobaczyć, co to jest, ale gdy już nasunęła mi się jedyna z możliwych odpowiedzi, wolałam tego nie wiedzieć.
- Powiesz mi, co to jest? - Rocky rzucił coś na moje łóżko, a ja powoli z osiąganiem wzięłam to do ręki, jakby bojąc się, że mały przedmiot zaraz wybuchnie.
- Test ciążowy - powiedziałam to tak cicho, że byłam pewna, że Rocky tego nie usłyszał.
Tak... Test ciążowy, który zrobiłam po powrocie od lekarza, żeby się upewnić, czy ma rację... Dlaczego go nie wyciągnęłam!? I dlaczego Rocky wiedział o jego istnieniu? Zaglądał do mojej torebki? Dlaczego?
- Tylko dlaczego są dwie kreski? My... My tego nie robiliśmy! Z kim? Z... Z Rossem?
- Ja nie chciałam. Kocham cię... Zawsze kochałam...
Ledwo zdążyłam to powiedzieć, oczy zaczęły mi się niemiłosiernie kleić. Czułam się, jakbym pływała w smole. Moje narządy zwolniły obroty, serce coraz wolniej biło. Słyszałam to na tej wnerwiającej maszynie, do której byłam podłączona. Mój mózg pracował normalnie, lecz wszystko inne zaczęło się rozłazić.
Słyszałam krzyki. Chyba Rocky'ego. Wybiegł z sali. Po chwili zaczęło kręcić się po pomieszczeniu mnóstwo osób, ciągle coś do siebie mówiących ostrym głosem, ale nie odróżniałam słów.
Czyżby to miał być koniec? Tak wyglądała śmierć? Nigdy nad nią nie myślałam... Zdawała mi się odległa... Planowałam co będę robić jako stara babcia otoczona gromadką roześmianych wnuków, ale nigdy nie myślałam, że zginę w tak młodym wieku potrącona przez samochód... To śmieszne. Co będę opowiadać tam, po drugiej stronie? Gdy inni przechwalać się będą, jak to skakali sobie na bungee, lecz coś poszło nie po ich myśli, albo zdecydowali się na ryzykowny skok z klifu, ja będę siedzieć i mówić, jak wyglądała moja śmierć:
"- No wiecie... Pokłóciłam się z chłopakiem i przez to wpadłam pod samochód.
- Słyszeliście! Wpadła pod samochód!
- Co ona? Ślepa?"
Nie miałam żadnej życiowej historii, którą mogłam opowiedzieć innym, a moja śmierć nie była wcale ciekawa. Tak ginie mnóstwo osób na świecie i ja mam stanąć w ich szeregach? Nie chodzi mi o samą śmierć, bo ona kiedyś przyjdzie do każdego. Chodzi mi o ten beznadziejny rodzaj śmierci...
- Kocham cię - szepnęłam, zamykając oczy.
__________________
Cześć koty ;* obiecałam, że następny rozdział dodam szybciej i proszę - oto i jest rozdział 19! Od razu mówię, że nie wiem kiedy dodam kolejny, ale postaram się jeszcze w tym tygodniu. Mam nadzieję, że wam się ten podobał. Zostawiajcie komentarze, bo bardzo mi pomagają i dziękuję wszystkim za te miłe słowa pod poprzednim postem ^^ Do usłyszenia!