sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 17 - Kolacja

Cześć! Już na początku bardzo chce was przeprosić, bo rozdział miał być wczoraj, a jest dopiero dzisiaj. Internet... W sumie to byłby już w czwartek, gdybym potrafiła zebrać myśli po najlepszym koncercie ever, no ale nie potrafiłam. I chciałam jeszcze podziękować osobą, które stały ze mną przed klubem już od 13! Byłyście naprawdę świetne dziewczyny! Śpiewanie, piszczenie na widok kamerzysty w oknie, wywoływanie R5... Dziękuję ♥

A teraz zapraszam do czytania!



ROZDZIAŁ 17

KOLACJA

   Otworzyłam oczy. Jasny niebieskawy blask bijący od małej lampki stojącej na szafeczce lekko oświetlał pomieszczenie. Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie jestem i co się działo. Przestraszyłam się, ale gdy tylko spojrzałam na siedzącego obok mnie Rocky'ego i poczułam jego obejmującą mnie rękę, szybko wszystko sobie przypomniałam.
   Pokój, w którym się znajdowaliśmy zdawał się być uśpiony. Nikt nie chodził, panowała idealna cisza. Nawet szpitalny lekarz się nie pojawił.
   Spojrzałam na zegarek. 3:27. Nic dziwnego, że żadna z przebywających tu osób się nie poruszała. Delikatnie wyślizgnęłam się z objęć Rocky'ego. Chłopak poruszył się niespokojnie, ale dalej spał. Wymknęłam się na paluszkach z pokoju. Pielęgniarka pozwoliła nam tutaj zostać. Był to jeden z nielicznych pokoi dla rodziny pacjenta. Riker był jednak w takim stanie, że lekarz od razu się zgodził, żebyśmy zostali. Oczywiście nie wszyscy. Był tutaj Rocky, Stormie i oczywiście ja. Wyjątkowo mogłam zostać. Praktycznie wybłagałam to od pielęgniarki. Czułam, że jestem to Rikerowi winna. On w końcu też się mną zajmował i odwiedzał, gdy ja trafiłam do szpitala. Fakt, że z jego winy, ale i tak miałam wrażenie, że odejść, gdy on tutaj jest, nie było w porządku.
   Szłam pogrążonym w półmroku korytarzem. Wskazałam ręką drzwi urzędującej w jednym z pomieszczeń  pielęgniarce. Ona tylko skinęła głową, pogrążona w lekturze. Powiedziano nam, że możemy Rikera odwiedzać o każdej porze, chyba że ma robione akurat badania. Lekarz twierdził, że przyda mu się opieka rodzicielska i towarzystwo też dobrze mu zrobi, nawet jeśli będzie spał. Nie rozumiałam, jak to na człowieka działa. Nawet takiemu człowiekowi w śpiączce towarzystwo drugiej osoby działało na dobre. Wyczuwali bliskich, chociaż ja dalej nie wiedziałam, jak to jest.
   Riker, jak się spodziewałam, spał. Jego blond włosy ułożone były w nieładzie, lecz grzywka jak zwykle zasłaniała mu oczy, chociaż rozczochrana. Spod pasm włosów widać było błyszczący pot na jego czole. Był bardzo blady. Prawą rękę miał w gipsie. Lewą nogę z resztą też. Na kolanie, łokciach, udach, plecach i barku miał duże, fioletowe siniaki, a gdzie nie gdzie czerwieniły się skaleczenia i otarcia. Pod okiem, po nosie i czole biegło kilka szkarłatnych rozcięć, które jeszcze lekko krwawiły. Ciężko było mi na to patrzeć. Pamiętam Rikera roześmianego. W parku, gdy pierwszy raz z nim rozmawiałam, w pizzeri, opowiadając śmieszne historie, na próbie, co chwila wybuchającego śmiechem...
   Chłopak drgnął i cicho jęknął. Złapałam delikatnie jego rękę, a on się uspokoił. Chwyciłam leżący na szafce ręczniczek i zmoczyłam go w zimnej wodzie. Lekko przyłożyłam mu go do czoła i ostrożnie pozbyłam się świeżej krwi. To było straszne. Usiadłam obok łóżka i wpatrywałam się w blondyna. Chciałam, żeby dał jakiś znak. Powiedział coś. Żebym mogła poczuć, że on wie, że tutaj jestem. Byłam mu to winna. Nie tylko dlatego zostałam w szpitalu. Po prostu uważałam Rikera za swojego przyjaciela. A przyjaciół się w takich sytuacjach nie zostawia. Miałam na początku sobie iść. Lekarz nie pozwolił mi zostać, ale gdy tylko się odwróciłam poczułam, że nie mogę odejść. To może wydawać się dziwne. Znaliśmy się krótko. Nie spotykałam się z nim często. Ja po prostu szybko przywiązywałam się do ludzi. To był czasami wielki minus.
   Moje rozmyślania przerwał ruch. Zobaczyłam, że blondyn się porusza. Jęknął z bólu i powoli otworzył oczy. Zerwałam się na równe nogi. Jego wzrok był zamglony. Brązowe oczy zdawała się przysłaniać jaśniutka kurtyna. Pobiegłam po wodę i gdy wróciłam, ostrożnie przyłożyłam ją do ust chłopaka. Riker powoli pił napój, a jego oczy z sekundy na sekundę odzyskiwały swój blask.
   - Nelly? - spytał tak cicho blondyn, że musiałam się nad nim nachylić, żeby usłyszeć co mówi. - Gdzie ja jestem?
   - W szpitalu - odpowiedziałam roztrzęsionym od emocji głosem.
   - Nic nie pamiętam - stwierdził po chwili Riker. Moje oczy zaszkliły się od łez. Szkoda mi było blondyna.
   - Nic? - spytałam dla upewnienia.
   - Nic - potwierdził chłopak. Po polikach spłynęły mi gorące łzy. Nie ukrywałam się z nimi. Chciało mi się płakać. - Nie płacz - powiedział blondyn trochę głośniej, słabo łapiąc mnie za rękę.
   - Ale to jest straszne i... dziwne. Nie zasługujesz na taki los... - szepnęłam. Głos mi drżał od płaczu. - Dlaczego niby ktoś ci to zrobił...?
   Chłopak milczał. Głęboko się nad czymś zastanawiał. Przymknął oczy. Próbował się poruszyć, dalej pocieszająco trzymając moją dłoń. Skrzywił się z bólu.
   - Może to nie jest takie dziwne? - rzucił zachrypniętym głosem blondyn. Wędrował oczami po suficie. Spojrzał w moje oczy. Ja nie mogłam na niego spojrzeć bez przerażenia. To, co się stało było straszne. Riker mógł zginąć. Mógł się wykrwawić. Trzy złamania, z czego dwa - na nodze i ręce - były otwarte. Drugie na nodze nie było aż takie straszne, ale sam fakt, co się stało, przyprawiał mnie o dreszcze. Po przez strach i żal przebijało się jednak pytanie Jak do tego doszło? Przecież był z nim Ratliff i Ross. A może nie? Może byli osobno. Jakby nie patrzeć Ross znalazł się w domu, gdy ja i Rocky się w nim znaleźliśmy. Może Ellingtona też z Rikerem nie było? To było bardzo prawdopodobne. Musiałam z Ratliff'em pogadać.
   - Dlaczego tak uważasz? - spytałam po chwili.
  Riker milczał. Nie wiedziałam, czy sam dokładnie nie wie, dlaczego to nie jest dziwne, czy nie chciał mi powiedzieć. Zakładałam bardziej, że to drugie, ponieważ chłopak zamknął oczy i lekko spuścił głowę, jakby w geście obronnym.
   - Możesz mi powiedzieć. Chce ci pomóc.
   - Nie. Nie ważne. Sam muszę sobie z tym poradzić. Jestem dorosły - powiedział chłopak, otwierając oczy. Spojrzałam w nie. Widziałam w nich lęk, lecz także pewność. Był przekonany, że dobrze robi. Ja nie byłam tego taka pewna.
   - Chciałeś sobie wcześniej tak sam poradzić i co? I teraz wylądowałeś w szpitalu! - naskoczyłam na niego, lekko podnosząc głos, lecz szybko się opanowałam. - Jesteś połamany i ledwo co przeżyłeś. Mówisz, że jesteś dorosły, a zachowujesz się jak dziecko. Na prawdę, Riker? Chcesz sobie z tym radzić sam? Pomożemy ci.
   Chłopak przecząco pokręcił głową.
   - Dlaczego? - spytałam. - Ty wiesz, że jesteś moim przyjacielem, prawda? Mimo że nie znamy się długo, ale ja ciebie tak traktuję. Mi możesz wszystko powiedzieć. Ja ci pomogę.
   - To moja sprawa. Nie chce nikogo w to mieszać. Sam muszę sobie poradzić. I nie mów nikomu o naszej rozmowie. Niech to zostanie między nami - powiedział słabo. - Też ciebie traktuję jak przyjaciółkę, Nelly - zobaczyłam, że znowu ma ten nienaturalny wygląd oczu. To w kroplówce. Muszą być tam jakieś środki usypiające.
   - Dobrze - odpowiedziałam, chociaż Riker był już ledwo przytomny. Chwyciłam jego dłoń w swoje ręce i pocałowałam jej wierzch i przez chwilę tak ją trzymałam. Upewniłam się, że blondyn już śpi, po czym ostrożnie odłożyłam jego rękę, wstałam i wyszłam.


   Następne dni mijały bardzo wolno. Z ciocią dalej nie rozmawiałam. Sarah też się nie odzywała. Tally... Nie wiem, co się z nią działo. Dzwoniłam do niej - nie odbierała. Pisałam - nie odpisywała. Moje życie powoli staczało się w dół. Nie wiedziałam, co zrobić. Codziennie odwiedzałam Rikera w szpitalu. Zawsze spotykałam też Rocky'ego. Nie mieliśmy jednak dla siebie czasu. Żeby chociażby zamienić kilka zdań. Jedyne, co do siebie mówiliśmy to Cześć. Nie podobało mi się to, ale co mogłam zrobić...?
   Jedyne, co się wydarzyło, to był telefon od Stormie. Bardzo mnie to zaskoczyło. Zaprosiła mnie na kolację. Mieli być wszyscy Lynch'e. Ratliff też miał wpaść. Znaczy wszyscy prócz Rikera...
   W sumie to to nie była jedyna dziwna rzecz, jaka się wydarzyła. Mag przyszła do mojego pokoju po raz pierwszy od dwóch tygodni. To był dla mnie wielki szok, ale opanowałam się. Ciocia próbowała ze mną w spokoju pogadać. Problem w tym, że ja nie potrafiłam tak z dnia na dzień wszystkiego ogarnąć. Z kuzynką było inaczej. Z nią się przyjaźniłam. Z Mag... To wszystko było dla mnie po prostu trudne. Dla osoby patrzącej z boku może nie, ale on nie wiedział, co ja czuję. Nie wiedział, że dla mnie nawet najdrobniejsza kłótnia mogła być uciążliwa. Potrafiłam sobie z nią poradzić, to fakt, ale jeśli to było coś większego, to ciężko mi było to udźwignąć. Ja byłam za bardzo wrażliwa. I nieśmiała. Nie wiedziałam, czy to jest z tym powiązane, ale to, jak czasem reagowałam było na pewno powiązane z wrażliwością.
   W każdym bądź razie, starałam się ze wszystkich sił na luzie pogadać z Mag.
   I jeszcze Sarah... Nie wiedziałam, co się z nią dzieje. Odkąd dowiedziała się, że przyjaźnię się z Tally w ogóle się do mnie nie odzywała. A Tally... Ona też umilkła. Czasami do niej przychodziłam, ale jej rodzice mówili mi, że jej nie ma. Nie było jej w domu. Nie wiedziałam, co się z nią stało.
   Najdziwniejszym zdarzeniem, jakie miało miejsce w ciągu tych kilku dni, to moi rodzice. Zadzwonili do mnie pierwszy raz od ponad miesiąca. Gadaliśmy na skype we trójkę. Tata był w delegacji, więc w ogóle zaskoczyło mnie, że znalazł dla mnie czas. A mama... ona się mną nie interesowała, więc to też był dla mnie wielki szok, że chciała ze mną pogadać. Obiecali mi, że od teraz będą przysyłać mi co dwa tygodnie jakąś paczkę. Zapewnili też, że jeśli będę potrzebowała jakiejś kasy, na wyjazd czy po prostu na jakieś zakupy w postaci ubrań, butów czy kosmetyków, to też mam dzwonić. To było dla mnie na prawdę dziwne.
   A każdym razie tak minęło mi kilka dni. Chodziłam zszokowana. Teraz jednak szykowałam się na kolację. Wyjście do Lynch'ów było dla mnie ważne. Nie wiedziałam dlaczego. Może dlatego, że zaprosiła mnie Stormie? A może dlatego, że będzie tam Rocky?
   Usłyszałam pod domem klakson. Chwyciłam torebkę i wyszłam z domu. Na drodze stał samochód, z którego wychylał się po mnie Ratliff.
   - Prosili mnie, żeby po ciebie przyjechał - wyjaśnił, gdy mu pomachałam.
   Opadłam na siedzenie pasażera. Ell przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy z miejsca.
   - Fajnie dzisiaj wyglądasz - powiedział nagle. Zarumieniłam się.
   - Dzięki - odpowiedziałam, wpatrując się w kolana. Ratliff roześmiał się.
   - Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka nieśmiała.
   Zerknęłam na bruneta kątem oka.
   - Nie wiem dlaczego... - burknęłam.
   - A tak w ogóle... - zaczął ostrożnie Ratliff. - Co jest między tobą a Rocky'm? Ross nie daje mi z tym spokoju.
   Uśmiechnęłam się.
   - Wiesz... - zaczęłam, dalej uśmiechnięta. - My chyba... Jesteśmy ze sobą.
   - Jak to chyba? - spytał zaskoczony i rozbawiony jednocześnie.
   - Bo my... byliśmy na randce i... no wiesz... - jąkałam się, a na moich polikach wypłynął rumieniec.
   - No rozumiem - roześmiał się Ell. Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że mogę powiedzieć mu wszystko. Tak jakbyśmy byli przyjaciółmi od zawsze.
   - Muszę cię o coś spytać... - zaczęłam nieśmiało. Chłopak spojrzał na mnie z uniesioną brwią. - Byłeś wtedy z Rikerem? Gdy... To wszystko się stało?
   Brunet spochmurniał.
   - Nie - powiedział, spoglądając ze smutkiem na kolana. - Powiedział, że zaraz wróci... Wyszedł ze sklepu i... Gdybym z nim był...
   - Nie możesz siebie obwiniać - przerwałam mu szybko.
   - Nie mogę... Ale mam wrażenie, że to moja wina. Że gdybym poszedł z nim, zamiast... Po prostu żałuję - zakończył. Spojrzał na drogę, a ja zobaczyłam w jego oczach łzy. Jego oczy zaszkliły się, lecz miałam wrażenie, że Ellington jest bardziej na siebie zły niż smutny.
   Po chwili byliśmy pod domem Lynch'ów. Gadałam przez całą drogę z Ratliffem. Próbowałam odwrócić jego uwagę od całej tej sytuacji i nawet na chwilę mi się udało. Na chwilę.
   Weszłam do środka za brunetem. Od razu dało się wyczuć aromatyczny zapach potraw. Słyszałam rozmowę i przemknęło mi kilka osób biegających po domu. Jedną z nich był Ross. Stanęłam w miejscu, wręcz zamarłam jakby mając nadzieję, że chłopak mnie nie zauważy. Oczywiście, zobaczył mnie. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Ruszył w moją stronę, lecz ktoś go zawołał (podejrzewam, że Mark) i zrezygnowany zniknął mi z oczu, na co odetchnęłam z ulgą. Lubiłam Rossa. Traktowałam go jak przyjaciela, ale on czuł coś więcej. Ja czułam coś wyjątkowego do Rocky'ego. Dziwnie się czułam w obecności blondyna.
   Poczułam, jak ktoś chwyta mnie od tyłu w talii. Wzdrygnęłam się, zaskoczona. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Rocky'ego. Odgarnęłam mu włosy z twarzy, które przysłoniły mu brązowe oczy. Delikatnie pocałował mnie w policzek. Przysunęłam się bliżej...
   - Nie przeszkadzam? - rozległo się pytanie. Odskoczyłam od bruneta, zawstydzona. Zobaczyłam wpatrującą się w nas Stormie. Zarumieniłam się. Kobieta patrzyła jednak na to z szerokim uśmiechem. - Chodźcie już - powiedziała Stormie, przywołując nas gestem po czym poszła do kuchni.
   Rocky chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy za nią.


   - Dlaczego ja nie mam takiej świetnej mamy? - spytałam z zazdrością w głosie. - I taty? Moi rodzice się mną w ogóle nie interesują - powiedziałam z żalem w głosie. - Dałabym wszystko za taką rodzinę. Za takie rodzeństwo. Oczywiście ja muszę być jedynaczką. I za taki dom! Nasz w Miami do małych nie należy, a to wszystko przez tatę, który, nie powiem, trochę pieniędzy zarabia i to dlatego często nie ma go w domu. Nie jest w ogóle rodzinny!
   Rocky objął mnie ramieniem i roześmiał się, a ja razem z nim. Szliśmy chodnikiem. Było już ciemno, a jedyne światło biło od kilku ulicznych latarni. Chłopak chciał mnie zawieść samochodem, ale ja wolałam się przejść.
   Gdy byłam na obiedzie u Lynch'ów, było świetnie. Stormie dopytywała się o mnie i Rocky'ego To było dla mnie krępujące, ale na szczęście brunet odpowiedział za mnie. Widać było, że mama Lynch'ów nie miała nic przeciwko. Chyba była tym bardzo zadowolona. I miałam pewność, że oficjalnie byliśmy razem. Byłam dzisiaj bardzo szczęśliwa.
   Ogólnie było bardzo sympatycznie i zabawnie. Ratliff był, więc nie mogło być spokojnie. Przecież razem z Rocky'm wariowali na każdym kroku. Chociaż przez chwilę było poważnie, ale i tak większość czasu Stormie musiała ich uspokajać. Przez to zaczynałam się śmiać. Przypominało mi to bardziej jakby Stormie zganiała pięciolatków bawiących się jedzeniem.
   Ryland też zadzwonił. Bardzo martwił się o Rikera. Jednak odciągnęliśmy jego uwagę i wciągnęliśmy go do rozmowy. Chcieliśmy, żeby wszyscy mogli się chociaż na chwilę oderwać od tej całej sprawy. Oczywiście zamartwialiśmy się w duchu, ale staraliśmy się o tym nie myśleć.
   Stormie i Mark byli bardzo mili. Opowiadali mi śmieszne zdarzenia z przeszłości. Nawet mówili o tym, gdy Ross, Riker, Rocky i Rydel byli mali i występowali w piwnicy dla każdego, kto chciał ich słuchać razem z Ryland'em. Rodzeństwo zareagowali głośnymi protestami, przez co ja zaczęłam się śmiać. Ich rodzice nie byli tacy, jak mi się wydawało.
   Później poszliśmy do pokoju z instrumentami. Trochę grali, bardziej dla zabawy. Mark opowiadał przy tym o trasach koncertowych i przygotowaniach. O fanach i wszystkim, co przeżywają, gdy mogą zobaczyć tych wszystkich ludzi. R5, Stormie, Mark... Oni wszyscy byli z tym bardzo powiązani. Może ludziom się wydawać, że taki Mark czy Stormie tego tak nie przeżywają, jednak ja teraz wiedziałam, że tak nie jest. Dla nich to też było bardzo ważne. Fani ich bardzo obchodzili, mimo że to nie oni przyciągają największą uwagę.
   - Właściwie to co z twoimi rodzicami? - spytał, wyrywając mnie z zamyślenia Rocky.
   - Mój tata jest w delegacji, a moja mama... Ona się mną nie interesuje. Zadzwonili do mnie tylko raz. Raz przez ponad miesiąc.
   - Przykro mi...
   - Nie musi być. Jakoś nie byłam bardzo związana z rodzicami. Może to dlatego mnie wysłali aż do Los Angeles...?
   - Może...
   - Szczerze mówiąc, to nawet za nimi nie tęsknię - przyznałam. - Czasami o nich myślę, ale tęsknię tylko za Miami, ale jakoś za rodzicami... Nie byliśmy mocno związani ze sobą.
   - Co robiłaś w Miami przed przyjechaniem tutaj? Przed poznaniem mnie? - spytał Rocky, na co się roześmiałam.
   - Dużo rzeczy, ale moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Tak... Spokojnie.
   - Poczekaj - przerwał mi. Wyjął telefon z kieszeni i odebrał. Mruknął kilka słów do słuchawki i się rozłączył. - To Ell.
   - Coś się stało? - spytałam zaniepokojona.
   - Nie, spokojnie. Nic się nie stało - uspokoił mnie chłopak. Nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do mojego domu. - Super, że do nas wpadłaś.
   - Świetnie było. Twoja mama naprawdę genialnie gotuje! - przyznałam, kiwając głową, przypomniawszy sobie wszystko, co Stormie zrobiła. - Fajnie się bawiłam.
   Rocky się uśmiechnął. Przysunął się bliżej. Odgarnął mi kilka kosmyków włosów, które wysunęły się z mojego kucyka, tak jak to ja zrobiłam Rocky'emu w domu.
   - Oficialnie jesteśmy razem, tak? - spytałam tak dla pewności, gdy stykaliśmy się już nosami. Musiałam się wspiąć na palce, żeby to zrobić.
   - Tak - odpowiedział bez wahania brunet.
   - Kochasz mnie?
   - A gdybym nie kochał, to myślisz, że bym z tobą chciał być? - odpowiedział pytaniem. Gdy tylko wypowiedział te słowa, pocałowałam go delikatnie w usta. Rocky odwzajemnił pocałunek. Niechętnie się od niego oderwałam.
   - Też ciebie kocham - powiedziałam. Pocałowałam go jeszcze szybko w policzek, po czym wygrzebałam klucze z torby. Rocky stał przed domem cały czas dopóki nie weszłam do środka. Pomachałam mu ostatni raz i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie plecami, przykładając palce do ust. To było za piękne, żeby było prawdziwe.
   Ruszyłam w stronę kuchni, a później do schodów, gdy zatrzymałam się gwałtownie, zobaczywszy zapalone światło i stojącą na progu pokoju ciocię. Patrzyłam się na nią zaskoczona. Ona jednak na mnie nie zwracała większej uwagi. Wyglądała przez okno.
   Okno, które wychodzi na drogę.
   To znaczy, że wszystko widziała.
   - Dlaczego to robisz? - spytałam jej.
   - Mówiłam ci, że masz się z nimi nie spotykać - powiedziała, ignorując moje pytanie.
   - Dlaczego to robisz? - powtórzyłam, akcentując wyraźniej każde słowo. Jean też tak robiła, gdy chciała się czegoś koniecznie dowiedzieć. Ona i Mag były do siebie takie nie podobne.
   - Słuchaj...  - zaczęła ciocia, lecz urwała. - To skomplikowane. Nie zrozumiesz tego...
   - Dlaczego? - powtórzyłam, a do oczy napłynęły mi łzy. - Nie rozumiesz, że ja go kocham? Rocky to najlepsze, co mnie tutaj spotkało. R5 to najwspanialszy zespół i najwspanialsi ludzie. Dlaczego ty nie rozumiesz, że oni są dla mnie ważni? To już nie tylko idole. To przyjaciele. Jeden z nich jest w szpitalu!
   - Zastanów się - przerwała mi ciocia. - Tacy sławni ludzie jak ty mają się spotykać z tobą? Przyjaźnić się? Przecież wystarczy, że spojrzą na jakąś dziewczynę i już. I to akurat ciebie tak polubili? - spytała sarkastycznie ciocia.
   - Tak - odpowiedziałam pewnie.
   - Pomyśl sobie. Właściwie to dlaczego Riker jest w szpitalu? Dlaczego?
   - To nie moja sprawa, jeśli... - urwałam. - Dlaczego mi to robisz? Myślałam, że jesteśmy rodziną. A Rocky traktuje mnie dobrze. I ja go kocham.
   - Myślisz, że on ciebie też? - spytała sarkastycznie Mag.
   A gdybym nie kochał, to myślisz, że bym z tobą chciał być?
   - Jestem tego pewna - odpowiedziałam.
   - Jasne... - burknęła ciocia.
   - Dlaczego mi to robisz? - powtórzyłam pytanie po chwili ciszy.
   - Zrozum... - zaczęła Mag. - On ciebie nie kocha. Chce cię wykorzystać i tyle. Jest sławny. Może robić co mu się podoba. On ciebie nie kocha - powtórzyła.
   Łzy spłynęły mi po polikach.
   - To nie prawda... - szepnęłam.
   - Jesteś pewna? - spytała mnie ciocia. - Zastanów się jeszcze raz. On jest sławny! - powtórzyła Mag. - I co? Niby nigdy nie miał dziewczyny? Na pewno miał, ale zmieniał je tak szybko, że prasa za nim nie nadążała. To się tyczy każdego z tych twoich ,,przyjaciół'' - ostatnie słowo wręcz ciocia wypluła z ust.
   Nie wytrzymałam. Nie czekając dłużej, chwyciłam torbę i wybiegłam z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Stałam przez chwilę na chodniku i rozglądałam się. Dookoła było pusto. Ulicę rozjaśniał tylko słaby blask księżyca i kilka ulicznych latarni. Ruszyłam przed siebie. W stronę, z której przyszłam. Chciałam być teraz daleko. Chciałam być przy Rocky'm. Chciałam go przytulić i usłyszeć, że wszystko jest już w porządku.
   Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer i bez wahania zadzwoniłam.
   - Halo? - rozległ się zaskoczony głos w słuchawce.
   - Rocky? - upewniłam się drżącym od płaczu głosem. - Możesz po mnie przyjść? Proszę... - ostatnie słowo wymówiłam tak cicho, że byłam pewna, że go nie usłyszał.
   - Już się wracam - zapewnił. Rozłączyłam się.
   - Dziękuję... - szepnęłam już do siebie. Szłam przed siebie coraz wolniej. Poczułam, że mam nogi jak z waty. Nie mogłam dalej iść. Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. Usiadłam na chodniku i oparłam głowę o kolana. Do oczu napływały mi łzy. Chciałam je powstrzymać, ale nie dałam rady. Byłam zbyt wrażliwa.
    Nie wiem, ile tam tak siedziałam. Naprawdę nie mam pojęcia. Pamiętam, że po dłuższym czasie przyszedł lekko zdyszany Rocky. Domyślałam się, że był już daleko stąd i musiał biec. Okrył mnie swoją kurtką i podciągnął na równe nogi. Później przeszliśmy się do domu Lynch'ów. To był długi spacer, ale dobrze mi zrobił. Przez całą drogę płakałam. Na wspomnienie tego, co powiedziała mi Mag łzy same napływały mi do oczu. Nie miałam stuprocentowej pewności, że Rocky kocha mnie tak na prawdę. Wierzyłam w to, ale słowa cioci powracały z podwojoną siłą. To wszystko co powiedziała...
    Gdy weszliśmy do ich domu, od razu wyjrzała z pokoju Stormie. Rocky musiał ją zawiadomić, że przyjdziemy. Zaprowadził mnie od razu do swojego pokoju. Nie miałam żadnych swoich rzeczy, było późno, a Rydel była dzisiaj w szpitalu u Rikera razem z Markiem, więc brunet dał mi swoją koszulkę. Była na mnie o wiele za duża. Sięgała mi za połowę ud. Nie krępowałam się. Byłam tak zmęczona i rozemocjonowana, że nie zwracałam na to uwagi.
   Położyłam się do łóżka Rocky'ego i wtedy przyszedł Ross. Zwinęłam się w kłębek i nie mogłam się poruszyć. Nie miałam ochoty z nim gadać. Na szczęście Ross nic nie mówił. Tylko spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i wyszedł. Gdy przyszedł Rocky, siedział przy łóżku cały czas, starając się mnie uspokoić i odwrócić uwagę od tej całej sytuacji, a gdy chciał pójść spać do pokoju Rossa i Ryland'a, którego nie było, złapałam go za rękę i zatrzymałam. To było piękne, że pocieszał mnie nawet nie wiedząc o co chodzi. Chłopak zawrócił i był wyraźnie zaskoczony. Delikatnie otarł mi łzę w policzka i pocałował w czoło na dobranoc. Nie dałam mu jednak odejść. Trzymałam go słabo za rękę i chciałam, żeby ze mną został. Nie powiedziałam mu tego, bo słowa nie chciały wyjść z moich ust, ale on zrozumiał o co chodzi. Ostrożnie położył się obok mnie, a gdy objął mnie ramieniem, uspokoiłam się. Wtuliłam się w niego i dopiero wtedy zasnęłam.

________________

I jak? Mam nadzieję, że mi wybaczycie, że wstawiam go dopiero teraz. Podobał się? Piszcie komentarze, lub do mnie na Fb. Możecie też znaleźć mnie na Twitterze - @Emilia_Official Piszcie. Jeśli macie jakieś pytania to pytajcie, a ja na wszystkie wam odpowiem. I jeszcze jedno - Jak wasze wrażenia z koncertu? Ja dalej nie mogę w to uwierzyć i cały czas oglądam filmiki i zdjęcia, które zrobiłam i jeszcze ich autografy też, żeby się upewnić, że to nie był sen. Cóż... Na razie to tyle, więc do zobaczenia! ♥

 I tutaj macie zdjęcia ode mnie:




2 komentarze:

  1. Po prostu piękne ;) Masz niesamowity talent. Zawsze kiedy czytam twoje opowiadanie czuwam się w nie. Wszystko sobie wyobrażam. Podświadomie staję się główną bohaterką i przeżywam z nią każdą chwilę. Nie wiele osób potrafi tak mnie zainteresować. Oby tak dalej :D

    Pozdrawiam Marcyś XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opowiadanie c:

    OdpowiedzUsuń