środa, 21 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 30 - PRZYNAJMNIEJ CHWILA RADOŚCI W SMUTNYM ŻYCIU






   Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie. Ktoś do niego strzelał? Z pistoletu? Dlaczego? Kto? Czy Rocky się w coś wpakował, tak samo jak Riker w tamtym roku? Nie wiem, co mam myśleć. Ja... Czułam się, jakby ktoś mnie dusił. Jakby niewidzialne ręce zaciskały się na mojej szyi, nie pozwalając mi złapać powietrza. Moje płuca płonęły, głośno wolały o powietrze, którego nie mogłam złapać. Nic nie słyszałam, wszystko miałam zamazane. Czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć.
   Ktoś pociągnął mnie za łokieć do tylu i po chwili siedziałam na krześle. Rozglądałam się zdezorientowana. W końcu zaczęło do mnie coś docierać.
   - Nelly! Nic ci nie jest? Co się stało? Nel? - spanikowany głos chłopaka docierał do moich uszu i mimo że był przytłumiony, wszystko zrozumiałam. Próbowałam coś odpowiedzieć, ale słowa nie chciały ze mnie wyjść.
   Odwróciłam powoli głowę, chcąc sprawdzić kto do mnie mówi. Jakby przez mgłę zobaczyłam Rossa. Przy nim pochylona była Stormie.
   - Spokojnie, jestem tu. Nic się nie dzieje.
   Pokręciłam powoli głową, jakbym chciała powiedzieć, że wszystko w porządku. Wstałam i chciałam ruszyć w kierunku wyjścia, lecz znowu wróciło to dziwne uczucie duszenia.
   Złapałam ramię Rossa, który błyskawicznie znalazł się przy mnie. Chwycił mnie w pasie i wprowadził na zewnątrz.



   - On ma rany postrzałowe, Ross! - chodziłam w kółko jak nakręcona zabawka.
   - Tak, wiem - odpowiedział spokojnie, jakby nic się nie działo. Zdenerwowało mnie to.
   Mogło stać się naprawdę bardzo dużo, a on nie chce mi tego wyjawić. Dlaczego? Myśli kotłowały mi się w głowie, dodatkowo podsycane strachem i złością.
   - Wiesz? Dlaczego mi nie powiedziałeś!?
   - Wiedziałem, że zaczniesz panikować - blondyn wodził za mną wzrokiem nie ruszając się z kanapy w salonie. Nogi położył na ławie i skrzyżował je w kostkach. Na pierwszy rzut oka wydawał się być wręcz odprężony, jednak wiedziałam, że to tylko marna skorupa, pod którą kotłowały się myśli i emocja, tak samo jak we mnie.
   - Wcale nie panikuję!
   - Właśnie widzę - westchnął, jakby rozmawiał z dzieckiem, a w końcu byłam od niego o rok starsza. - Możesz usiąść?
   Nie usiadłam. Dalej stałam, próbując się uspokoić. Bezczynność jednak mnie dobijała i po prostu musiałam coś robić. Już po chwili zaczęłam pukać stopą w podłogę.
   - Wiadomo, co się stało? - spytałam, poważnie się bojąc odpowiedzi. Szczerze mówiąc nie chciałam wiedzieć, ale musiałam.
   - To był zwyczajny wypadek.
   - Wypadek? Wypadek?! Jaki wypadek?! - to, co powiedział chłopak kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi. - Ross, jaki wypadek?! To nie jest normalne!
   - Była jakaś zamieszka na ulicy. Facet włamał się do jubilera, ale policja go namierzyła. Zaczął strzelać na oślep. Takie rzeczy się zdarzają - mówił to takim głosem jakby rzeczywiście takie sytuacje miały miejsce codziennie.
   Mimo woli, prychnęłam pod nosem.
   - Bo oczywiście ty zawsze jak wychodzisz na miasto wracasz przeszyty dwoma kulami! I to jest zupełnie normalne! Ross, on mógł zginąć! Nie dociera to do ciebie?
   - Dociera, ale co ja mogę zrobić? Poza tym spójrz na to z innej strony - nie zginął! Żyje! Uspokój się trochę, bo naprawdę takie rzeczy mają czasem miejsce.
   Miałam wrażenie, że kłamie. Ba, byłam nawet pewna, że kłamie! Gdyby coś takiego miało miejsce to już dawno mówili by o tym w telewizji.
   - O czym gadacie? - Ell przeskoczył oparcie kanapy i wylądował obok Rossa. Patrzył raz na mnie, raz na blondyna. Nie odzywaliśmy się przez chwilę, aż w końcu zabrałam głos, zanim zdążył zrobić to Ross. Miałam wrażenie, że nie powiedziałby Ratliffowi prawdy, tak samo, jak mi.
   - O ranach postrzałowych Rocky'ego - wyjaśniłam od razu, znów chodząc w kółko. To mnie trochę uspokajało.
   Gdy tylko to powiedziałam, od razu pojawiła mi się w głowie myśl, czy brunet też wszystko wie.
   - Dobra, ja wracam do szpitala. Jakby coś się jeszcze działo, to...
   - Spokojnie, już w porządku - przerwała mu. Chłopak spojrzał na mnie z powatpieniem i pokiwał głową tak, jakbym myślał, że sama nie wiem co mówię. Ross wstał z kanapy i wyszedł po chwili.
   - Nie mogę w to uwierzyć... - mruknął pod nosem Ell, co oczywiście usłyszałam. Nie wiem, czy to było do mnie, czy po prostu rzucił słowa w przestrzeń, ale odpowiedzialam:
   - W tą zamieszkę i faceta? Ja też - opadłam na kanapę obok bruneta. - Coś tu mocno nie pasuje. Poza tym już by pisali w gazetach i mówili w telewizji...
   - Pewnie to tylko taka historyjka wymyślona na poczekaniu... Ale dlaczego? - Ell również nie był wtajemniczony w tą sprawę, tak samo, jak ja. Nie wiem dlaczego, ale na chwilkę trochę mi ulżyło.
   Oczywiście nie trwało do długo, bo już po sekundzie znów zaczęłam się bać. Oczywiście gdzieś w głębi mnie pojawiła się taka sama myśl, ale starałam się ją od siebie odsunąć jak najdalej. Teraz jednak, gdy Ratliff wypowiedział to głośno, docierało do mnie, że rzeczywiście może tak być.
   - Myślisz, że może chodzić o coś poważniejszego? - słowa z trudem wyszły mi z gardła. Przełknęłam ślinę, bo w ustach zrobiło mi się nagle nienaturalnie sucho.
   - Nie wiem... Mam nadzieję, że nie - Ell wzruszył ramionami.
   Wtedy rozległ się dźwięk telefonu. Ratliff dostał smsa którego natychmiast odczytał.
   - Muszę uratować Rikera... - westchnął. Spojrzałam na niego pytająco. - Utknął w wannie.
   Nie powstrzymałam się od śmiechu.
   - Ale wiesz... Jak będziesz wchodził to uważaj. Jeśli w wannie, to może być... no wiesz... nagi - zauważyłam, robiąc poważną minę.
   - Tak długo na to czekałem! - krzyknął Ell z udawanym zachwytem, robiąc maślane oczy, jak zakochana nastolatka. - Zobaczyć jego umięśnione ciało!
   Wybuchnęliśmy śmiechem.
   Przynajmniej chwila radości w smutnym życiu.
   Chłopak znowu przeskoczył oparcie kanapy, lądując tuż za nią. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, wychyliłam się i złapałam go za rękę. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale szybko to ukrył.
   - Dziękuję... - szepnęłam. Właściwie nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, ale czułam, że jestem mu winna te podziękowania. Ell zawsze był ze mną, traktowałam go jak brata. - Za wszystko.
   Brunet mocniej złapał moją rękę, po czym ruszył w stronę korytarza. Trwało to tylko kilka sekund, ale tak mały gest podniósł mnie na duchu i dał nadzieję, że będzie lepiej.


__________________________


Witam, koty!
Oczywiście już na wstępie chcę was przeprosić za tak długą nieobecność... Ostatnio trochę się pozmieniało w moim życiu i muszę wszystko sobie na nowo poukładać i przeanalizować... No nie ważne, to długa historia.

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Wydaje mi się, że jest trochę bez ładu i składu, no ale... Do przyjęcia. Piszcie, co na jego temat myślicie ;) I do napisania ^^

PS Przyznawać się - kto ma ferie, tak jak ja?? :3


wtorek, 13 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 29 - WYDAWAŁO MI SIĘ TO ŻAŁOSNE, ALE NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ.






   Wtedy w mojej głowie rozbrzmiał alarm, a światła zabłyszczały czerwienią. Nie wiem, skąd u mnie taki odruch, ale przyjęłam to jednoznacznie. Oddaliłam swoje usta od ust chłopaka, lecz Ross trzymał mnie tam mocno w talii, że dalej stykaliśmy się czołami, bo nie mogłam się odsunąć. Ciężko dyszałam, próbując złapać porządny oddech.
   - Masz rację - rzuciłam po chwili, a Ross spojrzał na mnie pytająco. -  Rocky świetnie całuje - uśmiechnęłam się pod nosem.
   - Lepiej ode mnie? - nie spodziewałam się takiego pytania. Oczywiście od razu załapałam, że żartuje. Postanowiłam ciągnąć tę grę.
   - O wiele!
   - Chciałby. Mnie nikt nie dorównuje.
   - Jasne - przewróciłam oczami.
   - O błagam! Nie mów, że ci się nie podobało - uniósł kilka razy brwi, aż w końcu zniknęły pod blond włosami. O dziwo ta rozmowa nie była niekomfortowa. Mówiliśmy tak, jakby chodziło o śniadanie, albo w jaki stosik ułożyć ognisko. Zupełnie... Nic nie znacząca rozmowa.
   Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Wtedy zadzwonił telefon.
   - Halo? - Ross szybko odebrał. Widziałam jak z sekundy na sekundę twarz mu blednie. Był przerażony i ja też zaczynałam być.
   - Co się stało? - zapytałam, gdy tylko się rozłączył.
   - On... - głos Rossa ociekał emocjami i drżał przy każdej wypowiadanej literze.
   - Co się stało?! - powtórzyłam jeszcze raz.
   - Mamy wracać do reszty - wykrztusił tylko. Nie czekałam na nic więcej. Chciałam dowiedzieć się czegoś jeszcze, ale teraz nie było na to czasu. Wstaliśmy i szybko pędziliśmy pod górkę, do pozostałych.
   - Ell, Ross, Rydel składajcie namioty, Nelly pomóż mi przy tych plecakach - Riker z zimną krwią przejął obowiązki "lidera".
   Pobiegłam do niego, wcale nie protestując. Zabrałam po drodze kilka porzuconych puszek po jedzeniu oraz puste opakowania po ciastkach. Ręce mi się trzęsły, nie wiedziałam, co się dzieje.
   - Wszystko w porządku? - spytałam Rikera, gdy ten próbował na siłę wepchnąć wszystko na raz, co mu nie wychodziło, więc co chwila wybuchał złością.
   Wiedziałam, że było to źle dobrane pytanie. W końcu nie było w porządku,to widać. Nie wiem, dlaczego ludzie tak często je zadają, chociaż zdają sobie sprawę, że świat drugiej osoby właśnie się wali. To chyba jedno z najprostszych pytań i może to jest przyczyną - gdy człowiek nie wie, co powiedzieć to pyta. Nie wie, o co zapytać - Czy wszystko w porządku? 
   - Wyjaśnisz mi, co się dzieje? - miałam ochotę krzyczeć, ale powstrzymałam się.



   Wpadliśmy do szpitala niczym tornado i nie zważając na krzyczące pielęgniarki, wbiegliśmy na drugie piętro, gdzie czekali na nas rodzice Lynch'ów. Rydel od razu wpadła w ramiona Stormie, a ja stałam, starając się poskładać elementy mojej życiowej układanki.



   Po kilku dniach poszłam do szpitala, by odwiedzić Rocky'ego. Wcześniej nie chcieli mnie wpuścić, tylko rodzinę, ale w końcu się doczekałam. Nieśmiało zapukałam do drzwi szpitalnej sali, a gdy rozległo się słabe "proszę", weszłam do środka.
   O dziwo chłopak wyglądał lepiej, niż sobie to wyobrażałam. Był blady, a jego włosy leżały w nieładzie. Oczy miał mocno podkrążone i właściwie to tylko tyle, co udało mi się zauważyć.
   - Jak się czujesz? - próbowałam się uśmiechnąć, ale nie dałam rady.
   - Już jest lepiej, ale nie chce o tym rozmawiać. Prawie tydzień wałkuje ten temat - Rocky dał radę się uśmiechnąć. - Opowiadaj, co u was. Jak się udał biwak? Nikt mi nie opowiadał.
   - Jasne... Było w porządku. Widać było gwiazdy. Przepiękny widok. W mieście nie można tego zobaczyć. LA ma własne, zaślepiające światło.
   - To prawda... - nie byłam pewna, czy Rocky mnie słucha.
   - Długo on nie trwał. Ktoś nam pokrzyżował plany, ale już kto to mówić nie będę.
   - Ciekawe kto - brunet uśmiechnął się.
   - Martwiłam się.
   - Naprawdę?
   - Jasne! To, że nie jesteśmy razem, nie znaczy, że - "cię nie kocham i że mi na tobie nie zależy" - się nie martwię.
   Zapadła krótka cisza.
   - Słuchaj, sorry, ale jestem zmęczony. Nie wiem, co jest w tych lekach, no ale... -  Rocky ziewnął jakby na podkreślenie swoich słów.
   - Jasne. Nie będzie ci przeszkadzało, gdy się tu jeszcze chwilę pokręcę?
   - Nie, spoko - Rocky miał zamknięte oczy.
   Wstałam ze stołka, na którym usiadłam i wyszłam z pokoju. Poszłam do stołówki na dole i kupiłam sobie wodę, bo nagle kompletnie zaschło mi w gardle. Nie minęło dużo czasu, gdy wróciłam z powrotem.
   Brunet już spał. Jego oddech był równy, a w ciszy rozlegało się ciche chrapanie. Podeszłam do łóżka i uklęknęłam. Po chwili zawahania złożyłam na ustach chłopaka delikatny pocałunek, tak krótki, jak mrugnięcie.
   - Kocham cię, wiesz? - szepnęłam w ciszy. Wydało mi się to żałosne, ale nie mogłam się powstrzymać.
   - Pora odwiedzin się skończyła - lekarz wkroczył długimi krokami do sali, i aż podskoczyłam. Bez słowa wstałam i podeszłam do drzwi jednak coś mnie zatrzymało.
   - Panie doktorze... - zaczęłam dość nieśmiało. - Co mu dokładnie jest?
   - Ma dwie rany postrzałowe.


_______________________

Dam dam daaaaam!
Chwila grozy!

Cześć koty ;*
Na początku chciałabym was przeprosić, że tak rzadko dodaje rozdziały... Wcześniej święta, teraz znowu szkoła i nie mogę się wbić z powrotem w jej rytm...
Wiem - ciągle przewija się ten szpital, no ale... Odpowiedzialna jest za to moja wyobraźnia i nic nie mogę na to poradzić...
W każdym razie - mam nadzieję, że wam się rozdział podobał. Chcę poznać wasze opinie na ten temat. Piszcie komentarze, zadawajcie pytania, jeśli czegoś nie rozumiecie, albo coś was nurtuje, no i oczywiście możecie podsuwać jakieś swoje pomysły. Zawsze mogę je wykorzystać.
Postaram się następny rozdział dodać szybciej, bo będę miała ferie. A teraz - na razie ;*


czwartek, 1 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 28 - JA JUŻ WIEDZIAŁAM DO CZEGO TA ''ROZMOWA'' PROWADZI







   - Myślę, że to świetny pomysł! - zgodził się z Ratliffem Riker, gdy we trójkę siedzieliśmy w kuchni i robiliśmy małą naradę. Rydel również miała w niej towarzyszyć, ale pojechała do miasta i, mimo że mięliśmy na nią zaczekać, zaczęliśmy bez niej. Rocky'ego nie chcieli wtajemniczać. Chyba nawet lepiej, chociaż serce mi krwawiło na myśl, że go tu nie ma.
   Nie jestem normalna. On mnie ranił.
   - Sama nie wiem... - zmarszczyłam brwi, rozważając wszystkie za i przeciw. Nie byłam przekonana co do planu chłopaka.
   - Ja zgadzam się z Ellem. To fajny pomysł, dobra odskocznia od tego wszystkiego - Riker wolno kiwał głową. Przypominał mi trochę polityka próbującego przekonać słuchaczy do swoich racji i planów. Nienawidziłam tych wszystkich ''ważnych'' osobistości rządzących naszym krajem, ale akurat jego raczej bym polubiła.
   - Ale... Jakiś konkretny pomysł?
   - Ja mam pomysł! - znowu zgłosił się Ratliff. Ostatnio mocno mnie zaskakiwał. Jego pomysły nie były już wcale takie głupie. Brunet wydoroślał. Może to dlatego, że nie miał z kim się wygłupiać? W końcu Rocky też nie był tym samym Rocky'm, co wcześniej. Można więc powiedzieć, że to wszystko przeze mnie. Ell jest poważniejszy, Rocky też. Nie ma w nich tego samego pozytywnego ducha, co wcześniej. Nie wiem...
   Odepchnęłam wszystkie myśli na bok i zaczęłam uważniej słuchać, co mówią chłopacy.



   W piątek, dwa dni po naszym "posiedzeniu", zerwałam się o szóstej rano. Ubrałam się dość ciepło, chwyciłam zapakowany wcześniej plecak i poszłam zrobić sobie i reszcie śniadanie.
   Nakryłam stół i zabrałam się do smażenia bekonu, kiedy przyszedł Riker. Jego włosy stały na wszystkie strony, a oczy miał lekko przymknięte. Domyśliłam się, że właśnie zczołgał się z łóżka.
   - Cześć - rzucił, zerkając mi przez ramię, żeby zobaczyć co robię.
   - Cześć. Gotowy?
   - Za wcześnie - jęknął, przyciągając się.
   - Sami tak ustaliliście. Gdzie Ell?
   - Już wstałem! - usłyszałam i po chwili brunet do nas dołączył, a za nim szła Rydel, której od razu rzuciłam znaczące spojrzenie, bo ostatnio coś często widuję ich razem, lub sam Ratliff ciągle się na nią gapi. W kuchni zrobił się mały tłok.
   Zrobiliśmy wspólnie śniadanie i szybko je zjedliśmy. Chyba wszyscy chcieli już iść i szczerze mówiąc - ja też. Po długich ''debatach'' przekonałam się do pomysłu Ella i teraz naprawdę cieszyłam się na myśl o nim.
   Zarzuciłam swój plecak na plecy i wyszliśmy z domu. Świeże, orzeźwiające powietrze chwyciło mnie w ramiona i przedostało się do płuc, sprawiając, że momentalnie się obudziłam. Zapowiada się całkiem nieźle.



   - Przerwa! Błagam! - Rydel z jękiem opadła na duży kamień ocierając kark rękawem. 
   Wszyscy zgodnie przytaknęliśmy. 
   Usiadłam obok blondynki i wyciągnęłam wodę z plecaka. Obok mnie Riker usiadł na trawie, a trochę dalej Ratliff wyciągnął się na brzuchu na ziemi. 
   Dochodziło południe, a słońce grzało niemiłosiernie. Szliśmy już 4 godziny, a szczytu dalej nie było widać. W połowie drogi zboczyliśmy ze szlaku i przedzieraliśmy się przez las. Przynajmniej tutaj było trochę cienia. 
   - Kilka dni z dala od miasta dobrze nam zrobi - oznajmił nagle Riker. 
   - Szkoda, że nie wzięliśmy auta - jęknął Ell przywracając się na plecy. 
   - To nie byłoby to samo - burknął blondyn i chlapnął sobie wodą na kark. - Dobra. Koniec tego dobrego, idziemy dalej.
   - Nie - wyrwało mi się z ust.
   - Jeszcze chwilka!
   - Daj żyć! - wszyscy mówili jednocześnie, aż w końcu daliśmy za wygraną. I tak byliśmy na przegranej pozycji. 
   Wszyscy wstaliśmy ze swoich miejsc i ruszyliśmy swoim własnym szlakiem w górę. Ciągle rozmawialiśmy i co chwila słychać było głośną salwę śmiechu. Cieszyłam się, że mnie wyciągnęli z domu. Odskocznia od tego wszystkiego. 
   Nie wiem, ile jeszcze tak szliśmy, ale w końcu dotarliśmy nad jezioro. Nie było ono duże, ale piękne i dzikie, a dookoła nie było żadnych ludzi. Można by powiedzieć, że nikt tutaj od dłuższego czasu nie przychodził, o ile w ogóle! Miejsce wydawało się wręcz dziewicze. 
   Riker z Ellem zniknęli jeszcze na chwilę w lesie. Przynieśli kilka dużych kamieni i ułożyli je w koło. Później razem poszliśmy po gałęzie. Już po dwudziestu minutach siedzieliśmy przy ognisku piekąc kiełbaski. Podejrzewałam, że równie dobrze można by je upiec na kamieniu stojącym na słońcu. 
   - Tego mi było trzeba - westchnęłam. Wszyscy spojrzeli na mnie z zaskoczeniem, jakbym właśnie oznajmiła, że zamierzam polecieć na Marsa. Poczułam się trochę skrępowana, ale i tak nie zepsuło mi to humoru, który bardzo mi dopisywał. Czułam, że odżywam. 
   - Trzeba się wziąć za rozbijanie namiotów - westchnął najstarszy i wstał. Reszta z ociąganiem poszła w jego ślady. Rozbiliśmy namioty niedaleko ogniska. 
   Nie pamiętam, jak minął tamten dzień. Nie wydarzyło się nic szczególnego. To chyba dobrze. Ostatnio ciągle się coś dzieje, a taki spokój był jak balsam na moją duszę. Mogłam się uspokoić, a jednocześnie nie miałam czasu myśleć o wszystkim, co mi się przytrafiło, bo przyjaciele ciągle wymyślali jakieś zajęcia, lub wciągali mnie do rozmowy. Podejrzewałam, że to był ich jakiś spisek, że ustalili to między sobą. ''Nie pozwólcie jej dużo myśleć''! 
   Dwa dni później było jednak inaczej. Gdy się obudziłam, było wcześnie rano. Mgła unosiła się nad jeziorem, mieszając się z dymem z niedogaszonego ogniska. Poszłam w tamtym kierunku i rzuciłam kilka patyków do kręgu. Podmuchałam trochę na żar i już po chwili ognisko znowu się paliło. Usiadłam przy nim i zaczęłam piec chleb.
   Kątem oka zobaczyłam jakieś poruszenie i serce podskoczyło mi do gardła. Jednak po chwili z krzaków wyłoniła się łania i z gracją pomknęła wzdłuż jeziora, znikając po chwili w dalszej części lasu. 
   Wtedy ktoś rzucił obok mnie drewno i aż podskoczyłam. Błyskawicznie się obróciłam, ale to co zobaczyłam, było chyba gorsze. 
   - Ross! 
   - Przestraszyłem cię? - spytał chłopak uśmiechając się. 
   - Myślałam, że to jakiś napalony jeleń - oboje się zaśmialiśmy. - Co ty tu robisz? - spytałam, gdy udało mi się opanować. 
   - Doszedłem dzisiaj rano - wzruszył ramionami blondyn i usiadł obok mnie. Na początku chciałam się trochę odsunąć, ale dalej tkwiłam w miejscu, starając się trzymać łokieć tak, by nie dotykał chłopaka. 
   - Nie mogłeś pójść z nami wcześniej?
   Tak naprawdę nie chciałam, żeby tu był. 
   - Ross! Co ty tu robisz? - Riker wyszedł z namiotu. Kilkoma długimi krokami podszedł do nas, chwycił brata za ramię i pociągnął trochę dalej. - Mówiłem, że masz nie przychodzić! - usłyszałam przyciszony głos najstarszego, gdy odchodzili. 
   - Trzeba było mi nie mówić, gdzie jesteście!
   Wbiłam wzrok w ziemię, chcąc chwilowo zniknąć. Bawiłam się palcami, aż chłopacy nie wrócili. Usiedli po drugiej stronie ogniska, a ja czułam na sobie wzrok Rossa. Unikałam jego spojrzenia. 
   W końcu wstała Rydel razem z Ratliffem, a ja znowu posłałam dziewczynie spojrzenie typu ''Nie mów, że nic się nie dzieje''. Byli tak samo zaskoczeni widokiem młodszego blondyna jak ja. Zjedliśmy razem śniadanie złożone z kiślu i jabłek w zupełnej ciszy, co było dość dziwne. Od czasu do czasu ktoś rzucił jakąś uwagę, ale nawet ich nie pamiętam. Walczyłam z myślami, by nie dać im swobodnie płynąć. 
   Nie wiedziałam, co mam robić, by odwrócić uwagę od przeszłości. W końcu wstałam, rzuciłam coś o lesie i zniknęłam w cieniu. Nie byłam pewna, co dokładnie chciałam zrobić, lecz po chwili zaczęłam zbierać patyki i gałęzie, by mieć jakąś pracę. 
   Po kilkunastu minutach schodzenia z górki zrobiłam sobie przerwę. Usiadłam na miękkim mchu, oparta o powalony gładki pień drzewa, a przyjemne słońce przeciekało przez gałęzie i padało mi na twarz. Chłonęłam ciepło z zamkniętymi oczami. Zdziwiło mnie, że żadne niechciane myśli nie wepchnęły się w mój rozluźniony umysł. 
   Oczywiście ten spokój nie mógł trwać wiecznie. 
   - Chyba nie podoba wam się, że tutaj jestem - podskoczyłam przestraszona na miejscu i otworzyłam oczy. Nie musiałam długo szukać, bo blondyn usiadł tuż obok mnie. - Długo cię nie było, więc pomyślałem, że zobaczę co się dzieje - odpowiedział Ross na niezadane pytanie. 
   - Długo? - zdziwiłam się. Przecież nie było mnie kilka minut! 
   - A godzina to krótko? 
   Godzina? Nie wiem, kiedy mi to minęło... Może trochę przysnęłam?
   - Jak już jesteśmy sami... Może pogadamy? - mimo że Ross mówił wolno, jego głos był bardzo śmiały. 
   Rozmowa... Ja już wiedziałam do czego ta "rozmowa" prowadzi. 
   - Słuchaj Ross... Ja wiem, że... - nie wiedziałam jak dobrać słowa, żeby go nie urazić. -  Wiem, że ci dalej zależy, ale... Musiałam kiedyś podjąć decyzję i jej nie zmienię. 
   - Decyzję? Mówisz tak, jakby to było jakieś losowanie. Którą liczbę wybrać... A tu chodzi o uczucia. I wiem, jak jest - Ross zdawał się nie wzruszony moimi słowami, wręcz przeciwnie, jego oczy błysnęły jakby się ich spodziewał, a nawet powiedziałabym, że chciał je usłyszeć. - Te wszystkie kłótnie z Rocky'm, to całe randkowanie... Może chcesz po prostu wzbudzić we mnie zazdrość, co? 
   - Niby po co? - prychnęłam. - Byłam szczęśliwa, rozumiesz? Chce tego samego dla ciebie, ale... Nie chce znowu zrobić czegoś, czego będę żałować. 
   - W takim razie daj nam jeszcze jedną szansę! - Ross wręcz błagał. 
   - Nie! Ja tego nie chce - kręciłam głową tak mocno, jakby miała mi zaraz odpaść. 
   - No, no... Rocky musi nieźle całować. 
   Spiorunowałam chłopaka wzrokiem. 
   Wtedy blondyn błyskawicznym ruchem mnie złapał i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.

_______________________

Cześć!
Przepraszam, że długo nie pisałam. Najpierw święta, teraz sylwester... No ale w końcu jest. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zostawiajcie komentarze, piszcie, co myślicie i jeśli chcecie zadawajcie pytania. Chętnie na nie odpowiem, nie gryzę ^^ I do napisania ;*